LEKKI FAŁSZ (OBLIVION SONG. PIEŚŃ OTCHŁANI. TOM 2)
A
A
A
Pierwszy tom „Pieśni Otchłani” potrafił zaintrygować interesującym pomysłem na świat, a raczej na przenikające się światy – nasz i ten drugi, dziki oraz niebezpieczny, do którego mimowolnie przeniosło się wielu ludzi. Zajmujący się scenariuszem Robert Kirkman przygotował całkiem sprawne wprowadzenie, po którym aż chciało się jak najszybciej sięgnąć po ciąg dalszy. Trzeba było jednak trochę na to poczekać.
Pod koniec tomu otwierającego serię czytelnik dowiedział się, że Nathan Cole nie do końca jest nieskazitelnym herosem, na jakiego wyglądał: okazuje się bowiem co najmniej współodpowiedzialny za tak zwane przeniesienie, w wyniku którego centrum Filadelfii znalazło się w równoległym wymiarze. W drugiej odsłonie cyklu czytamy o tym, jak Cole próbuje kontynuować swoją samozwańczą misję naprawiania świata, jednocześnie usiłując uniknąć więzienia. I muszę przyznać, że coś się w tym tomie rozłazi – pierwszy wzbudzał spore zainteresowanie obcością Oblivion, z kolei drugi to zdecydowanie większa dawka „naszej” szarej rzeczywistości, co, według mnie, nie wpłynęło na „Pieśń Otchłani” najlepiej.
Początek z miejsca atakował dobrym pomysłem, tutaj nie do końca się to Kirkmanowi udało. Owszem, wszystko zostało sprawnie napisane, ale w tym wypadku to trochę za mało. W dodatku dość abstrakcyjne zachowanie Edwarda Cole’a, „uratowanego” brata Nathana, sprawia, że czytelnik przewraca oczami. Oczywiście można zrozumieć, że jego zdaniem życie po tamtej stronie jest czymś lepszym, ale związane z tym działania i narażanie na śmiertelne niebezpieczeństwo wielu ludzi (a przecież Edward już nieraz pokazywał, że jest dobrą osobą) nie wyglądają zbyt wiarygodnie. Poza tym w całym tomie trochę zabrakło jakiegoś gwoździa programu, czegoś, co pozwoliłoby utrzymać entuzjazm rozbudzony pierwszym wydaniem zbiorczym.
Kreska Lorenzo De Feliciego nadal prezentuje się dobrze. Artysta w ciekawy sposób ukazywał krajobrazy Otchłani, których obcość podkreślała odpowiednio dobrana kolorystyka. Ale ponieważ w recenzowanym albumie wspomnianej egzotyki jest o wiele mniej, siłą rzeczy kadry nie robią już aż takiego wrażenia. Dla tych, których zaciekawił poprzedni tom, drugi to prawdopodobnie lektura obowiązkowa, bo jednak warto przekonać się, co jest dalej. Z drugiej strony, jeśli ktoś w ogóle jeszcze nie ruszył „Pieśni Otchłani” – sam nie wiem, czy powinienem polecać ten cykl. Mimo wszystko raczej nie, jednak z ostateczną deklaracją wolę wstrzymać się do czasu przeczytania trzeciego albumu, bo wiadomo, że to jeszcze nie koniec.
Pod koniec tomu otwierającego serię czytelnik dowiedział się, że Nathan Cole nie do końca jest nieskazitelnym herosem, na jakiego wyglądał: okazuje się bowiem co najmniej współodpowiedzialny za tak zwane przeniesienie, w wyniku którego centrum Filadelfii znalazło się w równoległym wymiarze. W drugiej odsłonie cyklu czytamy o tym, jak Cole próbuje kontynuować swoją samozwańczą misję naprawiania świata, jednocześnie usiłując uniknąć więzienia. I muszę przyznać, że coś się w tym tomie rozłazi – pierwszy wzbudzał spore zainteresowanie obcością Oblivion, z kolei drugi to zdecydowanie większa dawka „naszej” szarej rzeczywistości, co, według mnie, nie wpłynęło na „Pieśń Otchłani” najlepiej.
Początek z miejsca atakował dobrym pomysłem, tutaj nie do końca się to Kirkmanowi udało. Owszem, wszystko zostało sprawnie napisane, ale w tym wypadku to trochę za mało. W dodatku dość abstrakcyjne zachowanie Edwarda Cole’a, „uratowanego” brata Nathana, sprawia, że czytelnik przewraca oczami. Oczywiście można zrozumieć, że jego zdaniem życie po tamtej stronie jest czymś lepszym, ale związane z tym działania i narażanie na śmiertelne niebezpieczeństwo wielu ludzi (a przecież Edward już nieraz pokazywał, że jest dobrą osobą) nie wyglądają zbyt wiarygodnie. Poza tym w całym tomie trochę zabrakło jakiegoś gwoździa programu, czegoś, co pozwoliłoby utrzymać entuzjazm rozbudzony pierwszym wydaniem zbiorczym.
Kreska Lorenzo De Feliciego nadal prezentuje się dobrze. Artysta w ciekawy sposób ukazywał krajobrazy Otchłani, których obcość podkreślała odpowiednio dobrana kolorystyka. Ale ponieważ w recenzowanym albumie wspomnianej egzotyki jest o wiele mniej, siłą rzeczy kadry nie robią już aż takiego wrażenia. Dla tych, których zaciekawił poprzedni tom, drugi to prawdopodobnie lektura obowiązkowa, bo jednak warto przekonać się, co jest dalej. Z drugiej strony, jeśli ktoś w ogóle jeszcze nie ruszył „Pieśni Otchłani” – sam nie wiem, czy powinienem polecać ten cykl. Mimo wszystko raczej nie, jednak z ostateczną deklaracją wolę wstrzymać się do czasu przeczytania trzeciego albumu, bo wiadomo, że to jeszcze nie koniec.
Robert Kirkman, Lorenzo De Felici: „Oblivion Song. Pieśń Otchłani. Tom 2” („Oblivion Song Volume 2”). Tłumaczenie: Grzegorz Drojewski. Wydawnictwo Non Stop Comics. Katowice 2019.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |