KILKA UWAG O PEWNYM FESTIWALU (TAURON NOWA MUZYKA)
A
A
A
Czy można opisać trzydniowy muzyczny festiwal, biorąc udział tylko w pierwszym dniu? Nie można. Zatem poniższy tekst będzie tylko skrótem, wyimkiem, uwagami na temat dnia pierwszego, a dosłownie o trzech wykonawcach. Od razu muszę też wyznać, iż nie mam żadnych kwalifikacji, aby opisywać katowicki Tauron – Nowa Muzyka, bo to o tym festiwalu będzie mowa, gdyż byłem na nim po raz pierwszy. Zatem bywalcy nie powinni dalej czytać. Tyle usprawiedliwień.
W pewnym sensie pierwszego dnia byłem w licznej grupie fanów grupy Kraftwerk, bo to oni zdominowali słuchaczy. Zaproponowano mi udział w widowisku 3D, a ja się zgodziłem. Ale ciekawość wzięła górę i oczywiście wysłuchałem artystów występujących o wcześniejszej porze. Takich jak Jazzanova. Od razu muszę powiedzieć, że mnie pozytywnie zaskoczył. Właściwie było tak, że już wylewające się na zewnątrz mniejszej Sali w Międzynarodowym Centrum Kongresowym brzmienie zespołu robiło spore wrażenie. Po wejściu do środka odniosłem wrażenie, że brzmienie grupy objęło mnie swym tkliwym ciepłem. W zasadzie było to ciepło znane z licznych nagrań artystów światowej klasy „czarnej muzyki”. Spory skład zespołu (perkusja, instrumenty perkusyjne, gitara basowa, gitara elektryczna, „klawisze”, laptop, trąbka, saksofon i śpiew) zapewniał słuchaczom niebywały komfort. Wokal (Paul Randolph) znakomicie trafiał w muzyczny punkt, obranej przez zespół stylistyki, który śmiało można wskazać jako kontynuację najważniejszych czarnych śpiewaków (z Alem Jarreau włącznie). Szczególnie smacznie brzmiały „dęciaki”. Zaledwie dwa podstawowe instrumenty dęte nadały muzyce grupy niebywały polot i charm. Zespół wykonał sporo swoich nowych kompozycji z wydanego właśnie albumu „Pool”. Aby nie było wątpliwości, za muzykami wielokrotnie wyświetlał się napis z nazwą albumu. Wygląda mi na to, że DJ/ producencki kolektyw z Berlina wszedł w mainstream, z którego pewnie nie będzie się już chciał wydobyć.
Następnym wykonawcą, którego wysłuchałem, byli bracia Waglewscy, czyli „Fisz Emade Tworzywo”. Pod tą niefortunną nazwą kryje się znana czytelnikom „artPapieru” stylistyka. Recenzje Anki Dychy nie raz przybliżały nam ich coraz to nowe muzyczne wydawnictwa. Ale „na żywo” zespół zaprezentował się równie dobrze, jak ze studia. Brzmienie oczywiście odbiegało od Jazzanovy, ale na swój rockowy sposób było równie selektywne i pewne. Dosyć surowe brzmienie gitary oraz „klawiszy” (skromny zestaw i dobrze) dały podstawę do śpiewanych, a czasem mówionych tekstów. Podczas ich występu bardziej zrozumiałem szacunek, jakim bracia Piotr i Bartosz Waglewscy cieszą się w naszym kraju. Ich czujne na obecne czasy głowy świetnie potrafią przełożyć na muzykę i słowa aktualne problemy. Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się pójść na ich „pełniejszy”, czyli nie ograniczony festiwalowym czasem, koncert.
No a potem to już musiałem założyć owe słynne trójwymiarowe okulary i wtłoczyć się pomiędzy tłum pragnący wysłuchać Kraftwerku. Niby wszystko wiadomo. Kraftwerk nie wykonał żadnego nowego utworu. Kraftwerk ma w swoim repertuarze ograniczoną ilość utworów. Kraftwerk w całej swojej historii wydał niewiele muzyki. A jednak są fenomenem. Napisano o nich tyle, że nie chcę tu powtarzać prawd, jakimi to nowatorami się stali. Może sprzyjało im szczęście. Ale istotą sprawy są ich zwarte i – co tu kryć – niebywale przebojowe kompozycje. Podczas ich słuchania zawsze wpada się w specyficzny syntetyczny świat, z którego długo nie można wyjść. Świat sztuczny, jak coraz bardziej sztuczna jest nasza egzystencja. Ale jest to zarazem świat pełen nostalgii. Melodyka ich utworów zawiera w sobie robotyczny nieludzki porządek i ciepło jednocześnie. Muzycy Kraftwerk od lat udają na scenie roboty, ale to nie są replikanci z „Blade Runnera”. To czułe roboty, obdarzone marzeniami i (póki co) niezagrażające ludzkiej egzystencji. Wspominałem mój wczesno-młodzieńczy występ tej grupy w katowickim Spodku, kiedy to głównie prezentowali muzykę z albumu „Computer World”. Mimo mniej zaawansowanej technologii i przaśnych warunków dookoła ich obecny występ był podobny. Z tym że teraz trudno się obejść bez obrazków. Kraftwerk, jak na zaawansowanych technologicznie facetów przystało, poszli o krok naprzód i żyją już w przestrzeni 3D. Efekt jest wspaniały, ale zadziwiające było to, iż zespół nie zrezygnował z pewnych archaizmów. Teledysk do „The Model” wyemitowano w całości, a do pozostałych numerów dorobiono filmy, w których przeszłość (np. archiwalne zdjęcia z Tour de France) przenikała się z teraźniejszością. Szczególnie spodobały się mi stare Volkswageny „garbusy” i Mercedesy 600 mknące po wirtualnej autostradzie. A że po tym występie długo nie mogłem zasnąć, to inna historia. Ich muzyka wymaga detoksu. Trzeba się po niej w miarę szybko zanurzyć w ciszy, aby przetrwać.
I tyle z Tauronu – Nowa Muzyka z mojej strony. Jest wielce prawdopodobne, że na następny przeznaczę już całe trzy dni. Pozdrawiam.
W pewnym sensie pierwszego dnia byłem w licznej grupie fanów grupy Kraftwerk, bo to oni zdominowali słuchaczy. Zaproponowano mi udział w widowisku 3D, a ja się zgodziłem. Ale ciekawość wzięła górę i oczywiście wysłuchałem artystów występujących o wcześniejszej porze. Takich jak Jazzanova. Od razu muszę powiedzieć, że mnie pozytywnie zaskoczył. Właściwie było tak, że już wylewające się na zewnątrz mniejszej Sali w Międzynarodowym Centrum Kongresowym brzmienie zespołu robiło spore wrażenie. Po wejściu do środka odniosłem wrażenie, że brzmienie grupy objęło mnie swym tkliwym ciepłem. W zasadzie było to ciepło znane z licznych nagrań artystów światowej klasy „czarnej muzyki”. Spory skład zespołu (perkusja, instrumenty perkusyjne, gitara basowa, gitara elektryczna, „klawisze”, laptop, trąbka, saksofon i śpiew) zapewniał słuchaczom niebywały komfort. Wokal (Paul Randolph) znakomicie trafiał w muzyczny punkt, obranej przez zespół stylistyki, który śmiało można wskazać jako kontynuację najważniejszych czarnych śpiewaków (z Alem Jarreau włącznie). Szczególnie smacznie brzmiały „dęciaki”. Zaledwie dwa podstawowe instrumenty dęte nadały muzyce grupy niebywały polot i charm. Zespół wykonał sporo swoich nowych kompozycji z wydanego właśnie albumu „Pool”. Aby nie było wątpliwości, za muzykami wielokrotnie wyświetlał się napis z nazwą albumu. Wygląda mi na to, że DJ/ producencki kolektyw z Berlina wszedł w mainstream, z którego pewnie nie będzie się już chciał wydobyć.
Następnym wykonawcą, którego wysłuchałem, byli bracia Waglewscy, czyli „Fisz Emade Tworzywo”. Pod tą niefortunną nazwą kryje się znana czytelnikom „artPapieru” stylistyka. Recenzje Anki Dychy nie raz przybliżały nam ich coraz to nowe muzyczne wydawnictwa. Ale „na żywo” zespół zaprezentował się równie dobrze, jak ze studia. Brzmienie oczywiście odbiegało od Jazzanovy, ale na swój rockowy sposób było równie selektywne i pewne. Dosyć surowe brzmienie gitary oraz „klawiszy” (skromny zestaw i dobrze) dały podstawę do śpiewanych, a czasem mówionych tekstów. Podczas ich występu bardziej zrozumiałem szacunek, jakim bracia Piotr i Bartosz Waglewscy cieszą się w naszym kraju. Ich czujne na obecne czasy głowy świetnie potrafią przełożyć na muzykę i słowa aktualne problemy. Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się pójść na ich „pełniejszy”, czyli nie ograniczony festiwalowym czasem, koncert.
No a potem to już musiałem założyć owe słynne trójwymiarowe okulary i wtłoczyć się pomiędzy tłum pragnący wysłuchać Kraftwerku. Niby wszystko wiadomo. Kraftwerk nie wykonał żadnego nowego utworu. Kraftwerk ma w swoim repertuarze ograniczoną ilość utworów. Kraftwerk w całej swojej historii wydał niewiele muzyki. A jednak są fenomenem. Napisano o nich tyle, że nie chcę tu powtarzać prawd, jakimi to nowatorami się stali. Może sprzyjało im szczęście. Ale istotą sprawy są ich zwarte i – co tu kryć – niebywale przebojowe kompozycje. Podczas ich słuchania zawsze wpada się w specyficzny syntetyczny świat, z którego długo nie można wyjść. Świat sztuczny, jak coraz bardziej sztuczna jest nasza egzystencja. Ale jest to zarazem świat pełen nostalgii. Melodyka ich utworów zawiera w sobie robotyczny nieludzki porządek i ciepło jednocześnie. Muzycy Kraftwerk od lat udają na scenie roboty, ale to nie są replikanci z „Blade Runnera”. To czułe roboty, obdarzone marzeniami i (póki co) niezagrażające ludzkiej egzystencji. Wspominałem mój wczesno-młodzieńczy występ tej grupy w katowickim Spodku, kiedy to głównie prezentowali muzykę z albumu „Computer World”. Mimo mniej zaawansowanej technologii i przaśnych warunków dookoła ich obecny występ był podobny. Z tym że teraz trudno się obejść bez obrazków. Kraftwerk, jak na zaawansowanych technologicznie facetów przystało, poszli o krok naprzód i żyją już w przestrzeni 3D. Efekt jest wspaniały, ale zadziwiające było to, iż zespół nie zrezygnował z pewnych archaizmów. Teledysk do „The Model” wyemitowano w całości, a do pozostałych numerów dorobiono filmy, w których przeszłość (np. archiwalne zdjęcia z Tour de France) przenikała się z teraźniejszością. Szczególnie spodobały się mi stare Volkswageny „garbusy” i Mercedesy 600 mknące po wirtualnej autostradzie. A że po tym występie długo nie mogłem zasnąć, to inna historia. Ich muzyka wymaga detoksu. Trzeba się po niej w miarę szybko zanurzyć w ciszy, aby przetrwać.
I tyle z Tauronu – Nowa Muzyka z mojej strony. Jest wielce prawdopodobne, że na następny przeznaczę już całe trzy dni. Pozdrawiam.
Tauron – Nowa Muzyka: Katowice; Strefa Kultury; 20 – 22 czerwiec 2019 rok.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |