
BIEGNĘ, WIĘC JESTEM (MÓJ NOWOJORSKI MARATON)
A
A
A
Bayeux, Normandia, grudzień 2008. Sébastien, spokojny nauczyciel rysunku, podczas zakrapianej winem kolacji z żoną Rosalie oraz ich przyjaciółmi podejmuje karkołomną decyzję: chce wziąć aktywny udział w nowojorskim maratonie. Deklarację bohatera pozostała trójka (mająca spore doświadczenie w bieganiu) przyjmuje z pobłażliwym uśmiechem, niemniej narrator nie zamierza odpuszczać, przechodząc do porządku dziennego nad faktem, że ostatni kontakt z dynamiczną formą przebieżki miał dwadzieścia lat temu. Protagonista nie zdaje sobie sprawy, jakiemu reżymowi będzie musiał poddać swoje (już nie pierwszej młodości i nieco zaniedbane) ciało, o psychice już nie wspominając. Ma jednak przeczucie, że udział w tej prestiżowej sportowej imprezie może odmienić jego dotychczasowe życie.
Autobiograficzny komiks Sébastiena Samsona to dowcipne, a jednocześnie skłaniające do refleksji spojrzenie na fenomen biegów długodystansowych. W ramach snutej przez siebie retrospektywnej narracji autor (startujący w tytułowych zmaganiach w listopadzie 2011) wspomina swoje dzieciństwo i czas dorastania, koncentrując się także na codziennych wzlotach i upadkach (w tym: kontuzjach) w pierwszych miesiącach intensywnych treningów. Samson pieczołowicie dokumentuje żmudny proces swojej przemiany z początkującego, nieświadomego ogromu wyzwań biegacza w rasowego maratończyka, operując przy tym bardzo przystępnym stylem graficznym.
„Mój nowojorski maraton” utrzymany jest w lekko cartoonowej poetyce, która apogeum osiąga w scenkach ukazujących perspektywę (mocno zaskoczonego swoją wzmożoną aktywnością) organizmu Samsona – czytelnicy pamiętający animowany serial „Było sobie życie” (1987) poczują się tu jak w domu. Jednak szkicowe, karykaturalne ilustracje łączą się z kadrami utrzymanymi w bardziej realistycznej manierze. Dobrym, choć nie jedynym tego przykładem są panele ukazujące turystyczne eskapady bohaterów po Wielkim Jabłku, jak również subiektywizowane partie rejestrujące kolejne etapy tytułowego biegu – zapis z umieszczonej na głowie protagonisty minikamery pozwolił mu na przeprowadzenie sumiennej rekonstrukcji, bez reszty wciągającej czytelnika, któremu do pewnego stopnia udzielają się emocje Sébastiena docierającego do granicy wytrzymałości i przekraczającego ją.
Graficzna opowieść Samsona to nie tylko czarno-biała widokówka przysłana z amerykańskiej metropolii. Francuz zachęca bowiem do spojrzenia na bieganie jak na formę aktywności pozwalającą (ponownie) odkryć esencję człowieczeństwa: „Jak mogłem zapomnieć, że przez dwa miliony lat musiałem zawzięcie pędzić, żeby zdobyć obiad? Teraz, trzy razy w tygodniu, odrywam się od siedzącego trybu udomowionego zwierzęcia, żeby zjednać się z moim dziedzictwem. Biegam, żeby zrzucić z siebie ucywilizowanie” (s. 184) – przekonuje artysta, dodając, że „Bieganie jest jak rysowanie. Fizyczne doświadczanie przestrzeni. Przemierzanie bezmiaru świata. Bezmiaru świata w sobie” (s. 186).
Zamknięty w miękkiej okładce, wydany na dobrej jakości papierze „Mój nowojorski maraton” to kolejna solidna pozycja w komiksowej ofercie Marginesów. Zatem: biegnijcie po swój egzemplarz, na pewno wyjdzie Wam to na zdrowie!
Autobiograficzny komiks Sébastiena Samsona to dowcipne, a jednocześnie skłaniające do refleksji spojrzenie na fenomen biegów długodystansowych. W ramach snutej przez siebie retrospektywnej narracji autor (startujący w tytułowych zmaganiach w listopadzie 2011) wspomina swoje dzieciństwo i czas dorastania, koncentrując się także na codziennych wzlotach i upadkach (w tym: kontuzjach) w pierwszych miesiącach intensywnych treningów. Samson pieczołowicie dokumentuje żmudny proces swojej przemiany z początkującego, nieświadomego ogromu wyzwań biegacza w rasowego maratończyka, operując przy tym bardzo przystępnym stylem graficznym.
„Mój nowojorski maraton” utrzymany jest w lekko cartoonowej poetyce, która apogeum osiąga w scenkach ukazujących perspektywę (mocno zaskoczonego swoją wzmożoną aktywnością) organizmu Samsona – czytelnicy pamiętający animowany serial „Było sobie życie” (1987) poczują się tu jak w domu. Jednak szkicowe, karykaturalne ilustracje łączą się z kadrami utrzymanymi w bardziej realistycznej manierze. Dobrym, choć nie jedynym tego przykładem są panele ukazujące turystyczne eskapady bohaterów po Wielkim Jabłku, jak również subiektywizowane partie rejestrujące kolejne etapy tytułowego biegu – zapis z umieszczonej na głowie protagonisty minikamery pozwolił mu na przeprowadzenie sumiennej rekonstrukcji, bez reszty wciągającej czytelnika, któremu do pewnego stopnia udzielają się emocje Sébastiena docierającego do granicy wytrzymałości i przekraczającego ją.
Graficzna opowieść Samsona to nie tylko czarno-biała widokówka przysłana z amerykańskiej metropolii. Francuz zachęca bowiem do spojrzenia na bieganie jak na formę aktywności pozwalającą (ponownie) odkryć esencję człowieczeństwa: „Jak mogłem zapomnieć, że przez dwa miliony lat musiałem zawzięcie pędzić, żeby zdobyć obiad? Teraz, trzy razy w tygodniu, odrywam się od siedzącego trybu udomowionego zwierzęcia, żeby zjednać się z moim dziedzictwem. Biegam, żeby zrzucić z siebie ucywilizowanie” (s. 184) – przekonuje artysta, dodając, że „Bieganie jest jak rysowanie. Fizyczne doświadczanie przestrzeni. Przemierzanie bezmiaru świata. Bezmiaru świata w sobie” (s. 186).
Zamknięty w miękkiej okładce, wydany na dobrej jakości papierze „Mój nowojorski maraton” to kolejna solidna pozycja w komiksowej ofercie Marginesów. Zatem: biegnijcie po swój egzemplarz, na pewno wyjdzie Wam to na zdrowie!
Sébastien Samson: „Mój nowojorski maraton” („Le marathon de New York à la petite semelle”). Tłumaczenie: Paweł Łapiński. Wydawnictwo Marginesy. Warszawa 2019.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |