
SPEKTAKULARNE SPEKULACJE W MARAŃSKIM MARIAŻU (ADAM LIPSZYC: 'FREUD: LOGIKA DOŚWIADCZENIA')
A
A
A
Czego dotyczy najnowsza książka Adama Lipszyca? „To jest filozoficzna książka o Freudzie” (s. 11) – deklaruje sam badacz w pierwszym zdaniu publikacji. Wydaje się więc, że tekst powinien przypaść do gustu wszystkim wielbicielom zrozumiałości i klarowności. Od początku wiemy przecież, że „to jest filozoficzna książka o Freudzie”. I kropka. I wszystko jasne. Jasna jest nawet okładka. Biała, z nazwiskiem ojca psychoanalizy umieszczonym na środku. Po nazwisku dwukropek: eleganckie uzupełnienie. Jakie pułapki mogą czyhać na czytelnika w publikacji dotyczącej Freuda pod tytułem „Freud: logika doświadczenia”? Dopiero z podtytułem może wiązać się pewien niepokój. Znacznie mniejszą czcionką pod nazwiskiem autora „Kultury jako źródła cierpień” umieszczono bowiem jeszcze „spekulacje marańskie”. Czyżbyśmy więc zamiast otrzymać filozoficzną rozprawę dostali zapis nie tak znowu poważnych, nieco bardziej swobodnych, a zarazem nieco mniej naukowych dociekań? Wysnutych znikąd i nic nieznaczących spekulacji? Bynajmniej. Spekulacja nie jest wcale pusta, a nawet – jak twierdzi badacz – „należy do najbardziej wartościowych aktywności ludzkiego ducha” (s. 11). Co więcej, podtytułowe dociekania nie mają tu jedynie charakteru suplementu, nie uzupełniają po prostu tekstu Freuda. To on sam „ma w dużej mierze charakter zawrotnej spekulacji” (s. 11). Swobodne dociekania nie stanowią więc wady tekstu, odzwierciedlają jedynie podjętą przez Freuda próbę opisu logiki ludzkiego doświadczenia.
Wyzwanie opisania tej próby opisania podejmuje z kolei Lipszyc i, wbrew wywołanym przez podtytuł niepokojom, w przedmowie wyjaśnia cały koncept metodycznie, dokładnie, punkt po punkcie. I to dosłownie, bo badacz zaczyna od wymienienia w punktach trzech ogólnych tez wpisanych w przedstawioną przez Freuda wizję człowieka. Oto one:
„1. Człowiek jest wykolejonym zwierzęciem. (…)
2. Człowiek jest istotą wewnętrznie poróżnioną. (…)
3. Człowiek jest istotą społeczną ze społeczeństwem nieodwołalnie skłóconą” (s. 12, 13).
Tezom tym znacznie bliżej do przykazań niż spekulacji. Po rozwinięciu każdego z powyższych punktów badacz przechodzi do przedstawienia trzech – rządzących lekturą – „strategicznych konceptów” (s. 14). Po pierwsze ma na celu „– w dekonstrukcyjnym duchu – wygrywać (…) napięcia” (s. 15) zawarte w dynamicznych i często znaczeniowo niestabilnych tekstach Freuda. Nie idzie tu o skrupulatne poszukiwanie sprzeczności, ale o ujawnienie nowych znaczeń, których sam autor nie wyjawił w sposób klarowny. Lipszyc wypatruje miejsc, w których „metaforyka Freuda chwieje się” (s. 26), ponieważ „chwiejność ta wydaje się (…) nader płodna” (s. 26). Niestabilność tekstu jest więc podstawą pierwszego konceptu strategicznego. Koncept drugi odkrywa te myśli Freuda, które nie zostały wyrażone wprost, a następnie wzmacnia je, przetwarza i próbuje uczynić bardziej perswazyjnymi. W otwieraniu analizowanych tekstów pomagają Lipszycowi pisma „późniejszych teoretyków i herezjachów psychoanalizy” (s. 16) autorstwa między innymi Jeana Laplanche’a, Melanie Klein, Jacques’a Lacana czy André Greena. Drugi koncept strategiczny przede wszystkim zapożycza i splata ze sobą „często karkołomne koncepcje – z których najzwyczajniej w świecie żal czasem nie skorzystać” (s. 17). Do tej pory więc, mimo że dokonywane połączenia są określone przez Lipszyca mianem samowolnych, nieortodoksyjnych czy heretyckich, trudno zarzucić teksowi nienaukowość, ryzykowność w stawianiu tez lub właśnie spekulatywność. Nazwa dość wnikliwie we wstępie opisanych „konceptów strategicznych” sugerowałaby raczej precyzję planowania charakteryzującą kogoś, kto właśnie wybiera się na wojnę, niż osobę, która miałaby się podzielić luźnymi nieco i nieopartymi na doświadczeniu dociekaniami.
Dopiero trzeci koncept rządzący sposobem lektury tekstów Freuda odnosi się do nieco mniej oczywistej części tytułu. Ostatni strategia ma bowiem na celu zderzanie i splatanie psychoanalizy z konceptami zapożyczonymi z „dwudziestowiecznej tradycji żydowskiego mesjanizmu” (s. 18), w kontekście której Lipszyc wymienia głównie Jacques’a Derridę, Waltera Benjamina, Gershoma Scholema. Dla całej tej trójki niezwykle inspirująca była kondycja iberyjskiego wyznawcy judaizmu, zmuszonego do przejścia na katolicyzm. Kondycja charakteryzująca się tożsamością pękniętą i niespójną, zawsze obcą, bo inną zarówno wśród żydów, jak i katolików. Ta podwójna inność stała się właściwością bardzo pomocną przy określeniu kondycji nowoczesnej w ogóle. Stąd też marańska przydawka w podtytule, bo podążając za rozważaniami wymienionych myślicieli oraz wskazówkami Agaty Bielik-Robson, Lipszyc próbuje wykorzystać ją do opisania współczesnej myśli żydowskiej jako takiej.
Strategie te zostaną następnie uszczegółowione w siedmiu rozdziałach publikacji. Filozoficzna książka o Freudzie składa się z siedmiu spekulacji, którym przyświecają trzy tezy ogólne oraz trzy strategiczne koncepty. Można by więc powiedzieć, że precyzja, z jaką badacz podchodzi do tematu, jest wręcz matematyczna. Umiejętności tak wprawnego obracania liczbami przy tworzeniu struktury książki mogą jednak rodzić kolejne wątpliwości. Czy spekulacje – zgodnie ze swoją naturą – nie będą przypadkiem polegać na ryzykownej sprzedaży tez Freuda za przewyższającą jej wartość cenę? Są przecież, powtórzmy to po raz drugi, „wartościowe”… Czy marańska przydawka nie posłuży autorowi do uatrakcyjnienia ojca psychoanalizy przez odkrycie jego (rzekomej) żydowskości? Lipszyc gładko odpiera te zarzuty: „moje spekulacje wysnute z tekstu Freuda mają charakter teologiczny nie dlatego, że wyczuwam u twórcy psychoanalizy teologiczny nerw. Marańskie są same spekulacje, nie zaś ów tekst” (s. 20). Lipszyc nie twierdzi, że „Freud jest w cichości duszy myślicielem mesjańskim”, twierdzi jedynie, że odpowiednio przeczytane teksty ojca psychoanalizy mogą wejść w – jak sam pisze – „płodną reakcję” (s. 18) z pomysłami zaczerpniętymi z dwudziestowiecznej tradycji żydowskiego mesjanizmu. Nie jest też tak, że w malowanym przez Lipszyca obrazie Freud znajduje się na pierwszym planie, a marański kontekst stanowi jedynie tło. Obydwa poziomy zderzają się i splatają, wzajemnie na siebie oddziaływając. Figura iberyjskiego konwertysty ze swojej natury ukrywa się na drugim planie tak jak „teologia ukrywa się w języku świeckiej filozofii, swoją prawomocność i wiarygodność uzyskując właśnie dzięki ukryciu” (s. 19). Ukrycie to – jak podkreśla badacz – należy rozumieć raczej za pomocą niewyraźnego śladu, za pomocą widma nawiedzającego język świecki, które jednocześnie samo nie może ukazać się nienaruszone. Okazuje się jednak niezwykle skuteczną metodą wydobywania z tekstów Freuda fragmentów słabiej zarysowanych, bardziej mętnych czy niewidocznych na pierwszy rzut oka. Połączenie dwóch odrębnych tradycji – psychoanalizy i żydowskiego mesjanizmu – umożliwia reinterpretację tekstów i pozwala „tchnąć w nie nowe życie, które siłę czerpie z ułamkowej teologii” (s. 20).
Lipszyc nie jest jednak upartym swatem, nawet gdy naciąga koncepcje, aby je ze sobą związać; gdy mówi językiem teologicznym, zarzeka się jednocześnie, że jest to język, którym bezbożny żyd będący bohaterem książki „nigdy by się nie posłużył” (s. 91). Kontekst mistyki żydowskiej nie powoduje, że analizowane koncepcje podlegają redukcji. Myśl Freuda czytanego przez Lipszyca ulega natomiast „maranizacji”, choć nie jest to pole oddane bez walki, zbliżenie to wymaga lektury z filologiczną akrybią czytania od słowa do słowa i ich wzajemnego zderzania, „nawet jeśli żadna ze stron nie życzyłaby sobie takiego mariażu” (s. 90).
Skoro dotarliśmy już do słowa, to należałoby zacząć od początku. Możliwe bowiem, że dotychczasowe rozpoznanie jest zgoła mało trafne. W pozornie poważnej filozoficznej publikacji o psychoanalizie znajdziemy wszak wtręty mało związane z deklarowanym tematem głównym. Intrygujące są refleksje natury ogólnej, którymi częstuje nas badacz, stwierdzając, że „gdyby nasze wejście w świat społeczno-semiotyczny nie polegało na konfrontacji z enigmatycznymi znaczącymi, gdyby wszystkie komunikaty były dla nas od razu w pełni zrozumiałe, tkwilibyśmy w świecie znaków jak pączki w maśle” (s. 75). Takich przepysznych dygresji jest nieco więcej. Na czym wobec tego opiera się refleksja Lipszyca, jeśli ten nie trzyma się tematu? Czy bez kontekstu freudowskiego słowa książki nie staną się spekulacyjnie chwiejne, nie zaczną spadać naraz we wszystkich kierunkach? Nie. Ale za negatywną odpowiedź odpowiedzialny jest nie twardy grunt jednej dyscypliny. Dekonstrukcyjna lekkość w połączeniu z „brakiem ortodoksji” i bezbożnością w interpretacji zwinnie przeskakuje ograniczenia, powoduje, że żywioł ciężkości nie może się odcisnąć na żadnym z obszarów.
Projekt nie kończy się katastrofą, ponieważ badacz ma silny punkt oparcia w języku. Lipszyc kurczowo trzyma się słowa. Pozostaje na poziomie szczegółu. Perspektywa ta manifestuje się silnie zwłaszcza w liczbie odniesień i przypisów. Nie mam tu jednak na myśli fragmentów u dołu strony sporządzonych zgodnie z wymogami sztuki edytorskiej (tych bowiem w omawianej pozycji nie pojawia się szczególnie wiele), ale przypisów będących komentarzami, dygresjami, uwagami na marginesie do poszczególnych słów będących komentarzami dygresjami, uwagami na marginesie do poszczególnych słów, będących komentarzami… Ciągły regres, ciągły powrót do źródła. A raczej wycieczka od źródła do źródła. Rozdział pierwszy to przecież w dużej mierze analiza jednego z przypisów Freuda. W rozdziale czwartym badacz analizuje późny tekst Freuda dotyczący Mojżesza, porównując go z komentarzem tradycyjnym: „tradycyjny żydowski komentarz utrwala absolutny autorytet objawiania w nienaruszonej postaci, rozwijając zarazem jego nieskończone możliwości. Tego Freudowski komentarz, który nie chce tańczyć z tekstem świętym w zaklętym kręgu tradycji, z pewnością nie czyni. Nie zmierza jednak po prostu do odczarowania komentowanego tekstu. Powtarza i przeformułowuje tekst święty w kategoriach postsekularnych, a przez to w zaskakujący sposób ustanawia na nowo jego autorytet, odzierając oczywiście ów tekst z aury świętości” (s. 118), a następnie przywołuje „komentarz Yerushalmiego do komentarza Freuda do Księgi Wyjścia” (s. 119) i kilka stron później stwierdza, że „to właśnie w tym miejscu warto zwrócić się do komentarza jakim komentarz Yerushalmiego do komentarza Freuda opatrzył Jacques Derrida” (s. 123). We wcześniejszym rozdziale Lipszyc proponuje z kolei „odczytanie Derridiańskiego odczytania Platońskiego Timajosa” (s. 85).
Należałoby więc zaproponować jakieś odczytanie odczytania Lipszyca odczytania Derridy (Scholema, Lacana…) odczytania Freuda. Pewną drogę wskazać mogą nam tu szkolne konotacje słowa ‘lektura’ i powiązany z nimi przymus wykonywania ćwiczeń do tekstu. Swoją pracę badacz określa przecież właśnie „ćwiczeniami z marańskiej spekulacji”. Lipszyc oferowałby nam wobec tego swoisty zeszyt ćwiczeń poszerzających nasze lekturowe horyzonty. Ćwiczenia mają jednak to do siebie, że po pierwsze można je rozwiązać, a po drugie ich treść jest bez znaczenia, stanowi nieistotne tło. Czy wobec tego teksty Freuda to jedynie preteksty dla Lipszyca ćwiczącego się w interpretacji? „Zezuję w stronę pism owego bezbożnego żyda, który powołał do życia tę osobliwą tradycję intelektualną, zwaną psychoanalizą” (s. 235) – deklaruje przecież badacz. Perspektywa, z której Lipszyc patrzy na Freuda, nie jest jednak skrzywiona, badacz nie ucieka wzrokiem z braku znajomości tematu. Chce jedynie sięgnąć dalej i – odchodząc na moment od głównego tematu – spojrzeć na zagadnienie z innej perspektywy.
Wprawdzie spekulacje to dociekania, które z definicji nie opierają się na doświadczeniu, wydaje się jednak, że Lipszyc dość chętnie się do niego odwołuje. Nie mamy tu do czynienia jedynie ze skrupulatnością badacza analizującego problemy filozoficzne, lecz także z czytelnikiem, który swoją lekturę tekstów Freuda określa właśnie jako „jedyne w swoim rodzaju doświadczenie czytelnicze” (s. 14). Nieprzypadkowo może na początku przed przedstawieniem nam „konceptów strategicznych” autor dzieli się spostrzeżeniem, że „tekst Freuda bywa porywający, nurzący, dziwaczny oburzający i głupi – i to na jednej i tej samej stronie” (s. 15) i co gorsza „czytelnik często nie wie, jaki jest status czytanego teksu, do jakiej dyscypliny lub do jakiego gatunku literackiego rzecz przynależy” (s. 15). Interesujące wydaje się owo przyjęcie czytelniczej perspektywy, zwłaszcza że sąsiaduje z spostrzeżeniem, jak ważka była w przypadku Freuda niemożność pogodzenia ról filozofa, naukowca i pisarza – i to spostrzeżeniem wyrażonym na tej jednej (i tej samej) stronie. Wprawdzie badacz zauważa, że „Freud nie chce pisać (…) powieści z kluczem, ani w ogóle żadnej powieści, zależy mu bowiem jedynie na prawdzie” (s. 173), klika stron dalej dowiadujemy się jednak, że „spisana w roku 1914, a opublikowana cztery lata później historia Siergieja Pankiejewa (…) to arcypowieść sepekulatywna” (s. 187). Można więc zadać przekorne nieco pytanie: co chce napisać Lipszc? To już nie filozoficzna książka o Freudzie, nie zeszyt ćwiczeń, ale (o)powieść o freudowskich powieściach i marańskich przypowieściach. Odpowiedź pozostawmy już może w sferze „zbawiennej nierozstrzygalności” (s. 44).
Wyzwanie opisania tej próby opisania podejmuje z kolei Lipszyc i, wbrew wywołanym przez podtytuł niepokojom, w przedmowie wyjaśnia cały koncept metodycznie, dokładnie, punkt po punkcie. I to dosłownie, bo badacz zaczyna od wymienienia w punktach trzech ogólnych tez wpisanych w przedstawioną przez Freuda wizję człowieka. Oto one:
„1. Człowiek jest wykolejonym zwierzęciem. (…)
2. Człowiek jest istotą wewnętrznie poróżnioną. (…)
3. Człowiek jest istotą społeczną ze społeczeństwem nieodwołalnie skłóconą” (s. 12, 13).
Tezom tym znacznie bliżej do przykazań niż spekulacji. Po rozwinięciu każdego z powyższych punktów badacz przechodzi do przedstawienia trzech – rządzących lekturą – „strategicznych konceptów” (s. 14). Po pierwsze ma na celu „– w dekonstrukcyjnym duchu – wygrywać (…) napięcia” (s. 15) zawarte w dynamicznych i często znaczeniowo niestabilnych tekstach Freuda. Nie idzie tu o skrupulatne poszukiwanie sprzeczności, ale o ujawnienie nowych znaczeń, których sam autor nie wyjawił w sposób klarowny. Lipszyc wypatruje miejsc, w których „metaforyka Freuda chwieje się” (s. 26), ponieważ „chwiejność ta wydaje się (…) nader płodna” (s. 26). Niestabilność tekstu jest więc podstawą pierwszego konceptu strategicznego. Koncept drugi odkrywa te myśli Freuda, które nie zostały wyrażone wprost, a następnie wzmacnia je, przetwarza i próbuje uczynić bardziej perswazyjnymi. W otwieraniu analizowanych tekstów pomagają Lipszycowi pisma „późniejszych teoretyków i herezjachów psychoanalizy” (s. 16) autorstwa między innymi Jeana Laplanche’a, Melanie Klein, Jacques’a Lacana czy André Greena. Drugi koncept strategiczny przede wszystkim zapożycza i splata ze sobą „często karkołomne koncepcje – z których najzwyczajniej w świecie żal czasem nie skorzystać” (s. 17). Do tej pory więc, mimo że dokonywane połączenia są określone przez Lipszyca mianem samowolnych, nieortodoksyjnych czy heretyckich, trudno zarzucić teksowi nienaukowość, ryzykowność w stawianiu tez lub właśnie spekulatywność. Nazwa dość wnikliwie we wstępie opisanych „konceptów strategicznych” sugerowałaby raczej precyzję planowania charakteryzującą kogoś, kto właśnie wybiera się na wojnę, niż osobę, która miałaby się podzielić luźnymi nieco i nieopartymi na doświadczeniu dociekaniami.
Dopiero trzeci koncept rządzący sposobem lektury tekstów Freuda odnosi się do nieco mniej oczywistej części tytułu. Ostatni strategia ma bowiem na celu zderzanie i splatanie psychoanalizy z konceptami zapożyczonymi z „dwudziestowiecznej tradycji żydowskiego mesjanizmu” (s. 18), w kontekście której Lipszyc wymienia głównie Jacques’a Derridę, Waltera Benjamina, Gershoma Scholema. Dla całej tej trójki niezwykle inspirująca była kondycja iberyjskiego wyznawcy judaizmu, zmuszonego do przejścia na katolicyzm. Kondycja charakteryzująca się tożsamością pękniętą i niespójną, zawsze obcą, bo inną zarówno wśród żydów, jak i katolików. Ta podwójna inność stała się właściwością bardzo pomocną przy określeniu kondycji nowoczesnej w ogóle. Stąd też marańska przydawka w podtytule, bo podążając za rozważaniami wymienionych myślicieli oraz wskazówkami Agaty Bielik-Robson, Lipszyc próbuje wykorzystać ją do opisania współczesnej myśli żydowskiej jako takiej.
Strategie te zostaną następnie uszczegółowione w siedmiu rozdziałach publikacji. Filozoficzna książka o Freudzie składa się z siedmiu spekulacji, którym przyświecają trzy tezy ogólne oraz trzy strategiczne koncepty. Można by więc powiedzieć, że precyzja, z jaką badacz podchodzi do tematu, jest wręcz matematyczna. Umiejętności tak wprawnego obracania liczbami przy tworzeniu struktury książki mogą jednak rodzić kolejne wątpliwości. Czy spekulacje – zgodnie ze swoją naturą – nie będą przypadkiem polegać na ryzykownej sprzedaży tez Freuda za przewyższającą jej wartość cenę? Są przecież, powtórzmy to po raz drugi, „wartościowe”… Czy marańska przydawka nie posłuży autorowi do uatrakcyjnienia ojca psychoanalizy przez odkrycie jego (rzekomej) żydowskości? Lipszyc gładko odpiera te zarzuty: „moje spekulacje wysnute z tekstu Freuda mają charakter teologiczny nie dlatego, że wyczuwam u twórcy psychoanalizy teologiczny nerw. Marańskie są same spekulacje, nie zaś ów tekst” (s. 20). Lipszyc nie twierdzi, że „Freud jest w cichości duszy myślicielem mesjańskim”, twierdzi jedynie, że odpowiednio przeczytane teksty ojca psychoanalizy mogą wejść w – jak sam pisze – „płodną reakcję” (s. 18) z pomysłami zaczerpniętymi z dwudziestowiecznej tradycji żydowskiego mesjanizmu. Nie jest też tak, że w malowanym przez Lipszyca obrazie Freud znajduje się na pierwszym planie, a marański kontekst stanowi jedynie tło. Obydwa poziomy zderzają się i splatają, wzajemnie na siebie oddziaływając. Figura iberyjskiego konwertysty ze swojej natury ukrywa się na drugim planie tak jak „teologia ukrywa się w języku świeckiej filozofii, swoją prawomocność i wiarygodność uzyskując właśnie dzięki ukryciu” (s. 19). Ukrycie to – jak podkreśla badacz – należy rozumieć raczej za pomocą niewyraźnego śladu, za pomocą widma nawiedzającego język świecki, które jednocześnie samo nie może ukazać się nienaruszone. Okazuje się jednak niezwykle skuteczną metodą wydobywania z tekstów Freuda fragmentów słabiej zarysowanych, bardziej mętnych czy niewidocznych na pierwszy rzut oka. Połączenie dwóch odrębnych tradycji – psychoanalizy i żydowskiego mesjanizmu – umożliwia reinterpretację tekstów i pozwala „tchnąć w nie nowe życie, które siłę czerpie z ułamkowej teologii” (s. 20).
Lipszyc nie jest jednak upartym swatem, nawet gdy naciąga koncepcje, aby je ze sobą związać; gdy mówi językiem teologicznym, zarzeka się jednocześnie, że jest to język, którym bezbożny żyd będący bohaterem książki „nigdy by się nie posłużył” (s. 91). Kontekst mistyki żydowskiej nie powoduje, że analizowane koncepcje podlegają redukcji. Myśl Freuda czytanego przez Lipszyca ulega natomiast „maranizacji”, choć nie jest to pole oddane bez walki, zbliżenie to wymaga lektury z filologiczną akrybią czytania od słowa do słowa i ich wzajemnego zderzania, „nawet jeśli żadna ze stron nie życzyłaby sobie takiego mariażu” (s. 90).
Skoro dotarliśmy już do słowa, to należałoby zacząć od początku. Możliwe bowiem, że dotychczasowe rozpoznanie jest zgoła mało trafne. W pozornie poważnej filozoficznej publikacji o psychoanalizie znajdziemy wszak wtręty mało związane z deklarowanym tematem głównym. Intrygujące są refleksje natury ogólnej, którymi częstuje nas badacz, stwierdzając, że „gdyby nasze wejście w świat społeczno-semiotyczny nie polegało na konfrontacji z enigmatycznymi znaczącymi, gdyby wszystkie komunikaty były dla nas od razu w pełni zrozumiałe, tkwilibyśmy w świecie znaków jak pączki w maśle” (s. 75). Takich przepysznych dygresji jest nieco więcej. Na czym wobec tego opiera się refleksja Lipszyca, jeśli ten nie trzyma się tematu? Czy bez kontekstu freudowskiego słowa książki nie staną się spekulacyjnie chwiejne, nie zaczną spadać naraz we wszystkich kierunkach? Nie. Ale za negatywną odpowiedź odpowiedzialny jest nie twardy grunt jednej dyscypliny. Dekonstrukcyjna lekkość w połączeniu z „brakiem ortodoksji” i bezbożnością w interpretacji zwinnie przeskakuje ograniczenia, powoduje, że żywioł ciężkości nie może się odcisnąć na żadnym z obszarów.
Projekt nie kończy się katastrofą, ponieważ badacz ma silny punkt oparcia w języku. Lipszyc kurczowo trzyma się słowa. Pozostaje na poziomie szczegółu. Perspektywa ta manifestuje się silnie zwłaszcza w liczbie odniesień i przypisów. Nie mam tu jednak na myśli fragmentów u dołu strony sporządzonych zgodnie z wymogami sztuki edytorskiej (tych bowiem w omawianej pozycji nie pojawia się szczególnie wiele), ale przypisów będących komentarzami, dygresjami, uwagami na marginesie do poszczególnych słów będących komentarzami dygresjami, uwagami na marginesie do poszczególnych słów, będących komentarzami… Ciągły regres, ciągły powrót do źródła. A raczej wycieczka od źródła do źródła. Rozdział pierwszy to przecież w dużej mierze analiza jednego z przypisów Freuda. W rozdziale czwartym badacz analizuje późny tekst Freuda dotyczący Mojżesza, porównując go z komentarzem tradycyjnym: „tradycyjny żydowski komentarz utrwala absolutny autorytet objawiania w nienaruszonej postaci, rozwijając zarazem jego nieskończone możliwości. Tego Freudowski komentarz, który nie chce tańczyć z tekstem świętym w zaklętym kręgu tradycji, z pewnością nie czyni. Nie zmierza jednak po prostu do odczarowania komentowanego tekstu. Powtarza i przeformułowuje tekst święty w kategoriach postsekularnych, a przez to w zaskakujący sposób ustanawia na nowo jego autorytet, odzierając oczywiście ów tekst z aury świętości” (s. 118), a następnie przywołuje „komentarz Yerushalmiego do komentarza Freuda do Księgi Wyjścia” (s. 119) i kilka stron później stwierdza, że „to właśnie w tym miejscu warto zwrócić się do komentarza jakim komentarz Yerushalmiego do komentarza Freuda opatrzył Jacques Derrida” (s. 123). We wcześniejszym rozdziale Lipszyc proponuje z kolei „odczytanie Derridiańskiego odczytania Platońskiego Timajosa” (s. 85).
Należałoby więc zaproponować jakieś odczytanie odczytania Lipszyca odczytania Derridy (Scholema, Lacana…) odczytania Freuda. Pewną drogę wskazać mogą nam tu szkolne konotacje słowa ‘lektura’ i powiązany z nimi przymus wykonywania ćwiczeń do tekstu. Swoją pracę badacz określa przecież właśnie „ćwiczeniami z marańskiej spekulacji”. Lipszyc oferowałby nam wobec tego swoisty zeszyt ćwiczeń poszerzających nasze lekturowe horyzonty. Ćwiczenia mają jednak to do siebie, że po pierwsze można je rozwiązać, a po drugie ich treść jest bez znaczenia, stanowi nieistotne tło. Czy wobec tego teksty Freuda to jedynie preteksty dla Lipszyca ćwiczącego się w interpretacji? „Zezuję w stronę pism owego bezbożnego żyda, który powołał do życia tę osobliwą tradycję intelektualną, zwaną psychoanalizą” (s. 235) – deklaruje przecież badacz. Perspektywa, z której Lipszyc patrzy na Freuda, nie jest jednak skrzywiona, badacz nie ucieka wzrokiem z braku znajomości tematu. Chce jedynie sięgnąć dalej i – odchodząc na moment od głównego tematu – spojrzeć na zagadnienie z innej perspektywy.
Wprawdzie spekulacje to dociekania, które z definicji nie opierają się na doświadczeniu, wydaje się jednak, że Lipszyc dość chętnie się do niego odwołuje. Nie mamy tu do czynienia jedynie ze skrupulatnością badacza analizującego problemy filozoficzne, lecz także z czytelnikiem, który swoją lekturę tekstów Freuda określa właśnie jako „jedyne w swoim rodzaju doświadczenie czytelnicze” (s. 14). Nieprzypadkowo może na początku przed przedstawieniem nam „konceptów strategicznych” autor dzieli się spostrzeżeniem, że „tekst Freuda bywa porywający, nurzący, dziwaczny oburzający i głupi – i to na jednej i tej samej stronie” (s. 15) i co gorsza „czytelnik często nie wie, jaki jest status czytanego teksu, do jakiej dyscypliny lub do jakiego gatunku literackiego rzecz przynależy” (s. 15). Interesujące wydaje się owo przyjęcie czytelniczej perspektywy, zwłaszcza że sąsiaduje z spostrzeżeniem, jak ważka była w przypadku Freuda niemożność pogodzenia ról filozofa, naukowca i pisarza – i to spostrzeżeniem wyrażonym na tej jednej (i tej samej) stronie. Wprawdzie badacz zauważa, że „Freud nie chce pisać (…) powieści z kluczem, ani w ogóle żadnej powieści, zależy mu bowiem jedynie na prawdzie” (s. 173), klika stron dalej dowiadujemy się jednak, że „spisana w roku 1914, a opublikowana cztery lata później historia Siergieja Pankiejewa (…) to arcypowieść sepekulatywna” (s. 187). Można więc zadać przekorne nieco pytanie: co chce napisać Lipszc? To już nie filozoficzna książka o Freudzie, nie zeszyt ćwiczeń, ale (o)powieść o freudowskich powieściach i marańskich przypowieściach. Odpowiedź pozostawmy już może w sferze „zbawiennej nierozstrzygalności” (s. 44).
Adam Lipszyc: „Freud: logika doświadczenia. Spekulacje marańskie”. Instytut Badań Literackich PAN. Warszawa 2019 [seria: Nowa Humanistyka].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |