ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 września 18 (378) / 2019

Andrzej Juchniewicz,

POŚMIERTNE ŻYCIE JAREMIANKI (AGNIESZKA DAUKSZA: 'JAREMIANKA')

A A A
Premiera biografii Marii Jaremy autorstwa Agnieszki Daukszy zapowiadana była jako najważniejsze wydarzenie literackie mijającego lata. Trudno nie dostrzec sprzyjających okoliczności, które miały wpływ na okrzyknięcie książki literacką sensacją (m.in. dokonania artystyczne Jaremy, młody wiek w chwili śmierci i niepohamowana potrzeba eksperymentowania). Co ważne, nie jest to debiut książkowy Daukszy. Jej sprawność językowa i lekkość stylu mogą uwodzić, jednak pisaniu biografii przyświecał ideologiczny cel, który zdradzają odautorskie frazy: „Ona jeszcze się obawia słodkodupnej rutyny i zbyt krótkiej linki wiążącej ją z domem” (s. 334). Zachodzi bowiem podejrzenie, że Dauksza nie włożyłaby całej twórczej energii w pisanie biografii kobiety, dla której wartościami nadrzędnymi okazałyby się rodzina i dom. To właśnie nieprzeciętne poglądy na codzienną rutynę w połączeniu z osiągnięciami zafascynowały biografkę. Zbyt często przyklaskuje ona domniemanym wyborom, nie informując czytelnika, w jakim stopniu są one wydedukowane z zachowanego archiwum i schedy Jaremianki, a na ile wyinterpretowane. Czytelnik dostaje do rąk książkę, w której biografka pragnie objąć ramieniem główną bohaterkę, ochronić ją, wręcz zachować z nią symbiotyczną bliskość, za cenę utraty spójności treści i wyjścia z ukrycia. Narzucający się biograf nigdy nie może zyskać wiarygodności. Wciąż bowiem szuka poklasku u czytelników za decyzję o zajęciu się konkretną artystką/artystą.

To jedno z największych przewinień biografek/biografów mierzących się z ponadprzeciętną indywidualnością. Stając się zakładnikami wspaniałego życiorysu, często stają się także zbyt głośni. To właśnie przypadek Daukszy. Potencjalnego czytelnika nie interesują żenujące fragmenty o utraconej bliskości, lecz życie samej bohaterki. Prawdziwą sztuką jest opowiedzenie wspaniałej historii bez przekonywania o własnej omnipotencji. Wolałbym, żeby obcesowość niektórych wywodów zastąpiła delikatność. Granie na emocjach czytelnika we fragmentach o agonii również zakrawa na perwersję. Podobnie jak anegdota o wgapianiu się w zdjęcie Jaremianki, które widnieje na okładce biografii. Trudno nie zauważyć strategicznej zbieżności z zabiegiem, jaki wykorzystał Piotr Matywiecki w „Twarzy Tuwima”. W monumentalnej książce o łódzkim poecie okładkowe zdjęcie również staje się pretekstem do snucia opowieści. Zarówno Matywiecki, jak i Dauksza zbyt silnie przywiązują się do swoich bohaterów, co odzwierciedlają język i składane expressis verbis deklaracje. Okładkowe zdjęcie jest tylko jednym z wielu wybiegów mających na celu zasugerowanie genialności i nieprzeciętności Jaremianki. Jeśli poszukiwać wzoru, który mógłby stanowić przykład biografistyki pozbawionej rzewności, to bez wątpienia warto przywołać biografię Jerzego Andrzejewskiego pióra Anny Synoradzkiej-Demadre. Trudno odgadnąć, co autorka sądzi o Andrzejewskim. Jest tylko medium opowieści, a nie główną gwiazdą publikacji. Mając w pamięci świetnie zbalansowane fragmenty o przygodach miłosnych Andrzejewskiego, trudno nie uznać pisania Daukszy za mocno egzaltowane.

Dość wspomnieć, że na czwartej okładce umieszczono rekomendację Magdaleny Grzebałkowskiej, która stwierdza: „Autorka złapała mnie za gardło już pierwszym zdaniem i trzymała do końca – czytałam tę książkę ze ściśniętym sercem”. Sukces wróżyła sama decyzja napisania o Jaremiance – artystce awangardowej i wyemancypowanej, która mogłaby z powodzeniem stać się ikoną współczesnej sztuki oraz kobiet ceniących możliwość samostanowienia o sobie i podejmujących niesztampowe decyzje (casus słynnych rodzinnych narad na temat dalszej edukacji Aleksandra). Jaremianka uosabia to, co mocne i twórcze, a także żywioł kobiecości, który manifestował się w sposobie penetracji wnętrza ludzkiego ciała (Dauksza stawia tezę, że artystka w swoich artystycznych wizjach wyprzedziła odkrycie interstitium – śródmiąższa, czyli nowego organu ludzkiego występującego w przestrzeni pomiędzy tkankami). Bez wątpienia zachwyca rozmach, z jakim Dauksza studiuje kolejne etapy jej życia. Jest przy tym drobiazgowa i dokładna. Pedanteria i szerokie tło, na jakim rysuje losy rodziny Jaremy, skutkują zwiększeniem objętości książki do zawrotnych sześciuset stron. Można by oczywiście postulować skrócenie niektórych partii i pominięcie wtrąceń, które w książce Daukszy przyjmują formę osobnych podrozdziałów. Bez szkody dla głównego wątku można by zrezygnować ze szczegółowego studium opowiadań obozowych Kornela Filipowicza, ponieważ jest to przedruk jednego z rozdziałów „Afektywnego modernizmu”. Nie zmienia to faktu, że książka o Jaremie przywraca też pamięć o innych artystach (Henryku Wicińskim, Ernie Rosenstein, Xawerym Dunikowskim i Jonaszu Sternie). Dauksza rezygnuje z biografii, która za cel obiera jedno istnienie i przygląda się całej konstelacji powojennych gwiazd sceny plastycznej. Jarema jest jedną z nich, ale nie jedyną. Zabieg ten uznać należy za niekwestionowany atut książki.

Sukces Jaremy wynikał z żelaznej dyscypliny, którą narzuciła sobie artystka. Jej życiorys to gotowy scenariusz na film, a do tego jej powierzchowność przykuwała (i przykuwa) uwagę do dziś. Jej styl ubierania, co podkreśla kilkukrotnie Dauksza, można nazwać ponadczasowym, co w połączeniu z bezkompromisowym sposobem zachowania i tytaniczną pracowitością, o której wspominali znajomi i rodzina, składają się na wizerunek kobiety doskonale wiedzącej, jak wykorzystać przyrodzone atuty i predyspozycje. Do tego piękno idzie tu w parze z tragicznym losem i przedwcześnie utraconym talentem. Historie takie znajdują wiernych czytelników o wiele częściej niż te, w których pojawia się szczęśliwe zakończenie. W monumentalnej biografii Jaremy znaleźć można epizody, które wywołują uśmiech i łzy; pod względem drobiazgowości portretu jest to mikrologiczne studium kolejnych miesięcy życia Jaremy wypełnionych gorączkową pracą nad nadaniem myśli określonego plastycznego kształtu, jednak nie ma w nim miejsca na szczegółową rekonstrukcję innych silnych osobowości. Wszyscy i wszystko orbituje wokół Jaremianki. Jeśli pokusić się o wybór określenia najlepiej pasującego do najnowszej książki młodej badaczki, to bez wątpienia byłaby to relacyjność (zarówno wobec innych ludzi, jak i zwierząt). Pomimo skupienia uwagi na artystce i wygaszania wątków osób bliskich Jaremie oraz przedstawicieli powojennej awangardy, nie można uznać książki Daukszy za bluszczowatą względem opracowań artystycznych i naukowych. Kreując wyobrażoną przez siebie wizję osobowości Jaremy, mocno w nią wierzy. Jest w stanie ponieść największą cenę za wyznawczość, czyli recenzenckie ruganie za brak umiejętności trzymania języka za zębami. Zagarniająca wszystko i wszystkich narracja jest jednak wciągająca jak nurt rzek, którymi spływali przyjaciele Filipowicza. Znając zakończenie, które przecina narrację, wciąż myśli się o możliwości ocalenia genialnej damy powojennej awangardy. To też sztuka utrzymania uwagi czytelnika, którą Dauksza dopracowała do perfekcji.

Biografia Jaremianki, mimo niepodważalnych atutów (literackości i panowania nad formą), niepozbawiona jest jednak nadużyć. Podstawowe zagrożenie, które pośrednio odnotowuje Grzebałkowska, dotyczy kompozycji. Zarówno w otwarciu, jak i zamknięciu biografka przywołuje dramatyczne momenty degradacji ciała Jaremy na skutek zdiagnozowanej leukemii i preludium do dalszej opowieści czyni śmierć bohaterki. Ten zręczny zabieg retoryczny powoduje afektywne uwikłanie czytelnika (a o afektach, jak powszechnie wiadomo, Dauksza wie więcej niż przeciętny czytelnik, ponieważ obroniła doktorat o afektywnym potencjale modernistycznej literatury). Śmierć, która otwiera opowieść, sprawia, że czytelnik staje się zakładnikiem emocji (także tych, które infekują biografkę). To właśnie o tym chwycie wspomina Grzebałkowska. Nie można przyjąć innej perspektywy odbioru życia i twórczości Jaremy, niż przez pryzmat empatii, która przy odrobinie złej woli może przerodzić się w fałszywą identyfikację. Drugim zarzutem jest nachalne przekonywanie czytelnika o genialności Jaremy. Wystarczającym dowodem jej wybitności mogłyby być zamieszczone w książce reprodukcje obrazów i rzeźb. Jednak Dauksza pragnie pełnej lojalności czytelnika i za wszelką cenę stara się zdetronizować innych artystów na korzyść Jaremy. W książce pada wiele sformułowań, które mają legitymować genialność artystki i wpływać na sposób recepcji opowieści o niej. Strategia ta w przypadku biografii nie jest nadzwyczajna, jednak w połączeniu z ckliwym zakończeniem i balansowaniem na granicy substytucji, staje się głównym orężem w walce o czytelnika.

Najlepszym rozwiązaniem, które pogodziłoby interesy czytających i autorki, byłby umiar w ferowaniu wyroków na temat dziedzictwa Jaremy. Rozwiązanie to nie interesuje jednak Daukszy; wybiera spektakularność przejawiającą się w komplementach, peryfrazach i hiperbolach. Sposób prezentacji jej spuścizny sugeruje pokusę wywyższenia i dowartościowania dokonań awangardystki. W tej kwestii sprawa została postawiona jasno: jest tylko Jaremianka, choć właściwie (parafrazując Lechonia) właśnie jej nie ma… To na tym paradoksie: genialności jej sztuki i znikających, kurczących się śladach jej egzystencji zbudowana jest cała opowieść. Jeden z fragmentów brzmi bowiem tak: „Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, ale – niestety, niestety – Jaremianka milczy przeciągle, już nawet mi się nie śni, zerwała łączące nas więzy, nikt nie wie, gdzie przebywa” (s. 595). Czy świetnej badaczce potrzebne są tricki rodem z seansów spirytystycznych i czy publiczność literacka chce wiedzieć, co o ustabilizowanym życiu rodzinnym myśli Dauksza? Empatia w nadmiarze szkodzi. Dramat zaniku śladów Jaremianki najlepiej zilustrowały fragmenty poświęcone synowi artystki, który zawsze musiał konkurować o względy matki. Bez wątpienia reglamentowała ona miłość do syna i sztuki nierównomiernie. I o tym też jest ta książka. O artystce w procesie poszukiwań własnej metody twórczej (dla Jaremy była to monotypia) i jej wyboistej drodze do serc nie tylko krytyków, ale i najbliższej rodziny. To głos Alka powinien wybrzmiewać najgłośniej, to jego strata pozostaje poza rejestrem słów, których nadużywa Dauksza.
Agnieszka Dauksza: „Jaremianka. Gdzie jest Maria?”. Wydawnictwo Znak. Kraków 2019.