FESTIWALOZA #1 DRAPIEŻNOŚĆ NASZEGO WIEKU (KONIEC MIŁOŚCI)
A
A
A
Biennale College Cinema, które działa od 2012 roku przy Międzynarodowym Festiwalu w Wenecji, w ostatnich latach okazało się dla mnie równie fascynującym satelitą festiwalu, co Międzynarodowy Tydzień Krytyki Filmowej czy Giornate degli Autori. Ogólne zasady są bardzo idealistyczne, a przy tym pociągające – kształcenie początkujących filmowców poprzez praktykę: realizację filmu o mikrobudżecie, od developmentu, przez produkcję, po asystę przy marketingu i sprzedaży. A są idealistyczne, bo Biennale College umożliwia pracę nad projektem nieuwarunkowanym rynkowo, przy zachowaniu artystycznej swobody. Mechanizm wyłaniania uczestników na zasadzie kilkuetapowego konkursu zapewniał adeptom kina „testową jazdę”, a organizatorom dawał większą pewność, że wybiorą tych, którym będą mogli pomóc zrealizować obraz mogący sprostać kapryśnym gustom publiczności. Jeśli dodać do tego jeszcze presję czasu – związaną z koniecznością zdążenia z realizacją filmu na kolejną edycję w Wenecji, a więc miejsce premiery – otrzymujemy świetną sytuację streso- i dziełogenną.
A że Biennale College nie jest chyba nadal zbyt rozpoznawalną częścią składową festiwalu, to na przykład fani Kuby Czekaja mogą nie wiedzieć, że jego debiut pełnometrażowy „Baby Bump” powstał właśnie w jego ramach – a dokładniej w edycji 2014/2015. Świeżość, energetyczność i bezczelność tego, jakby nie patrząc, pospiesznie zrealizowanego filmu tym bardziej zaskakiwała po seansie mozolnie wypoconego, drętwego, wręcz niestrawnego „Królewicza Olch” (2016). Ten drugi, rozczarowujący pełny metraż Czekaja powstał swoją drogą w ramach Studia Munka – a więc w ramach podobnej, bo pozarynkowej struktury, przygotowującej filmowców do zawodowego życia.
Ostatnie dwie edycji weneckiego festiwalu upłynęły mi na śledzeniu dokonań Włochów. Rok 2017 był zachwytem nad eksperymentalnymi „Pięknymi rzeczami” („Beautiful Things”) Giorgio Ferrero. Z kolei w zeszłym roku podziwiałem „Zen na lodzie” („Zen sul ghiaccio sottile”), w którym Margherita Ferri schemat opowieści o dorastaniu połączyła z tematyką LGBT, tworząc fascynującą, nowocześnie nakręconą, niesentymentalną opowieść o toksycznej miłości dwóch nastolatek.
Ten rok przyniósł zrealizowany we Francji „Koniec miłości”, czyli drugi film Keren Ben Rafael – młodej izraelskiej reżyserki, której debiut pełnometrażowy „Dziewice” dał jej nagrodę Fipresci na zeszłorocznym festiwalu w Jerozolimie, a odtwórczyni głównej roli, Joy Rieger, nagrodę dla najlepszej aktorki w zagranicznym filmie fabularnym na festiwalu w Tribece.
„Dziewice”, reż. Keren Ben Rafael, Francja, Izrael, Belgia 2018
„Koniec miłości” został zrealizowany w formie eksperymentu formalnego, który łatwo mógłby skończyć się niewypałem. Cała opowieść jest wizualnie skonstruowana w formie serii rozmów przez komunikator internetowy. Widziane przez nas obrazy swoimi kompozycjami naśladują położenie kamerki przenośnych komputerów czy telefonów. Odkryjemy w tym jednak kilka „oszustw”, bo wyrafinowane zdjęcia Damiena Dufresne posiadają typowo kinowe, wysokie parametry jakości i plastyki kadru. Drugim mataczeniem jest to, że bohaterów obserwujemy też z perspektywy kamer w sytuacjach, gdy ci usiłują się połączyć z drugą osobą, lecz do kontaktu często nie dochodzi – a więc „kamera” filmu powinna być nieaktywna…
„Koniec miłości” głównych bohaterów posiada trzech – Francuzkę Julie, Izraelczyka Yuvala i ich niemą latorośl. Mężczyzna przebywa w ojczyźnie, usiłując przedłużyć wizę, a w młodej, osamotnionej kobiecie, pochłoniętej opieką nad małym dzieckiem, stopniowo narasta frustracja. Rafael początkowo nie ujawnia chwytu, montując intymną scenę quasi-seksu za pomocą zestawień ujęcie-przeciwujęcie pary (jeszcze) zakochanych w sobie ludzi. Gdy dostrzegamy, jak wiele kilometrów dzieli ciała Julie i Yuvala, dość szybko uświadamiamy sobie, jak bardzo pozornie bliski jest stale podtrzymywany przez bohaterów kontakt zdalny. I co, wraz z upływem czasu, stanie się przekleństwem tej relacji.
Rafael wraz z Élise Benroubi przebieg tytułowego stanu schyłku miłości sprawnie rozpisała na poziomie scenariusza, aby w półtorej godziny nie zanudzić widowni obserwowaniem szamotaniny i bezsilności bohaterów. Otrzymujemy więc kilka scen zbiorowych, przy czym za każdym razem nad tymi osobliwymi spotkaniami ciąży brak harmonii spowodowany brakiem symetrii. A to cała rodzina Yuvala zbiera się przed komputerem, aby doradzić Julie, jak ma uspokoić jej dziecko, żeby przestało płakać. Innym razem widzimy urodziny synka, które z nieopisanym bólem śledzi Yuval z wnętrza swego izraelskiego pokoju. Dodatkowo kamera Dufresnego imituje swobodne wędrówki sprzętów przenośnych, które bohaterowie zabierają ze sobą w różne miejsca; czy samą podstępność elektroniki – to scena, w której Julie z synkiem na kolanach patrzy z irytacją na izraelskie nocne życie, bo odebrała połączenie wykonane „przez” smartfon partnera.
Rafael – sama dzieląca życie między Izrael i Francję – udało się zapewne wykorzystać wiele własnych obserwacji i doświadczeń, przez co „Koniec miłości” posiada aspekt paradokumentalnej autentyczności i „życiowego” ciężaru. Unikając śmieszności i tępego ciężaru „moralniaków”, reżyserka rozpisała męsko-żeński konflikt zbudowany na różnicach geograficznych, kulturowych i płciowych. Zagubionego Yuvala, wstrzymującego się z powrotem po otrzymaniu wizy, jesteśmy w stanie zrozumieć – gdy odkrywamy, że we Francji jako obcy ma kłopoty ze znalezieniem pracy. Podobnie Julie – choć początkowo wydaje się pełnić w filmie funkcję męczennicy – nie jest postacią jednowymiarową i do bólu pozytywną. Pod koniec seansu – gdy uświadamiamy sobie, że śledzimy codzienne zmagania w gruncie rzeczy zwyczajnych bohaterów – zastanawiamy się, co powoduje, że Rafael udało się przez cały ten czas utrzymać naszą uwagę. „Koniec miłości” to obok „Boga fortepianu” Itaya Tala i „Echa” duetu Assaf Snir – Amikam Kovner jedna z najlepszych współczesnych izraelskich psychodram. Piszę „izraelskich” z premedytacją – bo choć zrealizowany we Francji, film Rafael opisuje tak bardzo charakterystyczne dla Żydów doświadczenie migracji i osamotnienia, które obecnie stało się już doświadczeniem powszechnym.
* Tytuł tego tekstu pożyczyłem z tytułu powieści braci Strugackich z 1963 roku (polski przekład Ewa Skórska, Prószyński i S-ka 2003)
A że Biennale College nie jest chyba nadal zbyt rozpoznawalną częścią składową festiwalu, to na przykład fani Kuby Czekaja mogą nie wiedzieć, że jego debiut pełnometrażowy „Baby Bump” powstał właśnie w jego ramach – a dokładniej w edycji 2014/2015. Świeżość, energetyczność i bezczelność tego, jakby nie patrząc, pospiesznie zrealizowanego filmu tym bardziej zaskakiwała po seansie mozolnie wypoconego, drętwego, wręcz niestrawnego „Królewicza Olch” (2016). Ten drugi, rozczarowujący pełny metraż Czekaja powstał swoją drogą w ramach Studia Munka – a więc w ramach podobnej, bo pozarynkowej struktury, przygotowującej filmowców do zawodowego życia.
Ostatnie dwie edycji weneckiego festiwalu upłynęły mi na śledzeniu dokonań Włochów. Rok 2017 był zachwytem nad eksperymentalnymi „Pięknymi rzeczami” („Beautiful Things”) Giorgio Ferrero. Z kolei w zeszłym roku podziwiałem „Zen na lodzie” („Zen sul ghiaccio sottile”), w którym Margherita Ferri schemat opowieści o dorastaniu połączyła z tematyką LGBT, tworząc fascynującą, nowocześnie nakręconą, niesentymentalną opowieść o toksycznej miłości dwóch nastolatek.
Ten rok przyniósł zrealizowany we Francji „Koniec miłości”, czyli drugi film Keren Ben Rafael – młodej izraelskiej reżyserki, której debiut pełnometrażowy „Dziewice” dał jej nagrodę Fipresci na zeszłorocznym festiwalu w Jerozolimie, a odtwórczyni głównej roli, Joy Rieger, nagrodę dla najlepszej aktorki w zagranicznym filmie fabularnym na festiwalu w Tribece.
„Dziewice”, reż. Keren Ben Rafael, Francja, Izrael, Belgia 2018
„Koniec miłości” został zrealizowany w formie eksperymentu formalnego, który łatwo mógłby skończyć się niewypałem. Cała opowieść jest wizualnie skonstruowana w formie serii rozmów przez komunikator internetowy. Widziane przez nas obrazy swoimi kompozycjami naśladują położenie kamerki przenośnych komputerów czy telefonów. Odkryjemy w tym jednak kilka „oszustw”, bo wyrafinowane zdjęcia Damiena Dufresne posiadają typowo kinowe, wysokie parametry jakości i plastyki kadru. Drugim mataczeniem jest to, że bohaterów obserwujemy też z perspektywy kamer w sytuacjach, gdy ci usiłują się połączyć z drugą osobą, lecz do kontaktu często nie dochodzi – a więc „kamera” filmu powinna być nieaktywna…
„Koniec miłości” głównych bohaterów posiada trzech – Francuzkę Julie, Izraelczyka Yuvala i ich niemą latorośl. Mężczyzna przebywa w ojczyźnie, usiłując przedłużyć wizę, a w młodej, osamotnionej kobiecie, pochłoniętej opieką nad małym dzieckiem, stopniowo narasta frustracja. Rafael początkowo nie ujawnia chwytu, montując intymną scenę quasi-seksu za pomocą zestawień ujęcie-przeciwujęcie pary (jeszcze) zakochanych w sobie ludzi. Gdy dostrzegamy, jak wiele kilometrów dzieli ciała Julie i Yuvala, dość szybko uświadamiamy sobie, jak bardzo pozornie bliski jest stale podtrzymywany przez bohaterów kontakt zdalny. I co, wraz z upływem czasu, stanie się przekleństwem tej relacji.
Rafael wraz z Élise Benroubi przebieg tytułowego stanu schyłku miłości sprawnie rozpisała na poziomie scenariusza, aby w półtorej godziny nie zanudzić widowni obserwowaniem szamotaniny i bezsilności bohaterów. Otrzymujemy więc kilka scen zbiorowych, przy czym za każdym razem nad tymi osobliwymi spotkaniami ciąży brak harmonii spowodowany brakiem symetrii. A to cała rodzina Yuvala zbiera się przed komputerem, aby doradzić Julie, jak ma uspokoić jej dziecko, żeby przestało płakać. Innym razem widzimy urodziny synka, które z nieopisanym bólem śledzi Yuval z wnętrza swego izraelskiego pokoju. Dodatkowo kamera Dufresnego imituje swobodne wędrówki sprzętów przenośnych, które bohaterowie zabierają ze sobą w różne miejsca; czy samą podstępność elektroniki – to scena, w której Julie z synkiem na kolanach patrzy z irytacją na izraelskie nocne życie, bo odebrała połączenie wykonane „przez” smartfon partnera.
Rafael – sama dzieląca życie między Izrael i Francję – udało się zapewne wykorzystać wiele własnych obserwacji i doświadczeń, przez co „Koniec miłości” posiada aspekt paradokumentalnej autentyczności i „życiowego” ciężaru. Unikając śmieszności i tępego ciężaru „moralniaków”, reżyserka rozpisała męsko-żeński konflikt zbudowany na różnicach geograficznych, kulturowych i płciowych. Zagubionego Yuvala, wstrzymującego się z powrotem po otrzymaniu wizy, jesteśmy w stanie zrozumieć – gdy odkrywamy, że we Francji jako obcy ma kłopoty ze znalezieniem pracy. Podobnie Julie – choć początkowo wydaje się pełnić w filmie funkcję męczennicy – nie jest postacią jednowymiarową i do bólu pozytywną. Pod koniec seansu – gdy uświadamiamy sobie, że śledzimy codzienne zmagania w gruncie rzeczy zwyczajnych bohaterów – zastanawiamy się, co powoduje, że Rafael udało się przez cały ten czas utrzymać naszą uwagę. „Koniec miłości” to obok „Boga fortepianu” Itaya Tala i „Echa” duetu Assaf Snir – Amikam Kovner jedna z najlepszych współczesnych izraelskich psychodram. Piszę „izraelskich” z premedytacją – bo choć zrealizowany we Francji, film Rafael opisuje tak bardzo charakterystyczne dla Żydów doświadczenie migracji i osamotnienia, które obecnie stało się już doświadczeniem powszechnym.
* Tytuł tego tekstu pożyczyłem z tytułu powieści braci Strugackich z 1963 roku (polski przekład Ewa Skórska, Prószyński i S-ka 2003)
„The End of Love”. Reżyseria: Keren Ben Rafael. Scenariusz: Elise Benroubi, Keren Ben Rafael. Zdjęcia: Damien Dufresne. Obsada: Judith Chemla, Odeya Koren, Joy Rieger, Gil Weiss, Vassili Schneider, Bastien Bouillon, Noémie Lvovsky, Lenny Dahan, Arieh Worthalter.
Biennale College Cinema. 76. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Wenecji, 28.08-7.09.2019.
Biennale College Cinema. 76. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Wenecji, 28.08-7.09.2019.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |