NA WROGA - Z PSEM ALBO BEZ CZWORONOGA (MARCIN ŚWIETLICKI: 'ALE O CO CI CHODZI?')
A
A
A
Choć niektórzy krytycy (na czele z Mają Staśko)już jakiś czas temu postulowali, że Marcin Świetlicki powinien być, lub wręcz jest, poetą zapomnianym, jego osoba nadal wzbudza w środowisku krytycznoliterackim wiele emocji. Od początku działalności twórczej nazywany był „outsiderem zaangażowanym” i zdążył narazić się swoją postawą chyba wszystkim. Wystarczy wymienić kilka skrajnych sądów, by stwierdzić, że jako typowy trickster do tej pory potrafił się wymykać próbom obiektywnej oceny. Możemy zatem pokrzyczeć razem: „Świetlicki faszysta”, „Świetlicki neoliberał”, „Świetlicki szowinista”, „Świetlicki dziaders” albo inaczej: „Świetlicki miłośnik psów i spacerów”. Ale – parafrazując tytuł nowego tomu „Ale o co ci chodzi?” (opublikowanego nakładem wydawnictwa Wolno) – o co (i gdzie) właściwie chodzi?
Wbrew hasłom, które pochowały niezdolnego do przejścia na lewo poetę, mit Marcina wciąż żyje, dlatego warto przypomnieć jego przyjście na świat. Świetlicki narodził się bowiem w dzień święty i symboliczny – 24 grudnia, tak samo jak Mickiewicz. Regularnie odnosił sięw swojej twórczości do tradycji romantycznej, grając chociażby z figurą wieszcza: „wydaje im się, że mają swojego poetę. / A ja odczekuję gorzką, ironiczną chwilę, krzywię się/ i triumfalnie zaprzeczam” [Świetlicki 2018: s. 36]. Innym razem był w nastroju nieprzysiadalnym i ostentacyjnie zrzucał „płaszcz Konrada”. Możliwe jednak, że nadszedł dla autora czas, kiedy postanowił przywdziać go ponownie.
Polski Romantyzm wiąże się nierozerwalnie z liczbą czterdzieści i cztery, z którą przecież autor „Zimnych krajów” winien się utożsamiać (nie tylko z powodu wspólnych urodzin z Mickiewiczem). Świetlicki w swoim trzynastym tomiku zamieszcza czterdzieści cztery wiersze. Ostatnim, najbardziej nacechowanym symbolicznie, jest „Środkowy palec losu”, jedyny tekst, w którym widać dawno sprawdzoną już poetykę. Utwór zaczyna się od stwierdzenia „To już wczoraj! Już wczoraj w euforii/ umarłem” (s. 104). Zestawienie znanej wszystkim kreacji outsidera z mitem „czterdzieści i cztery”, nowego Mesjasza, który ma za zadanie zbawić nie tylko Polskę, ale i cały świat, przydaje tu kilku nowych znaczeń. Za najwyższy cel ów zbawiciel stawia sobie bowiem odgryzienie środkowego palca losu. Nie bez powodu wiersz ten otrzymał należnemu miejsce, które w „Polsce” przypadło „Pod wulkanem”. „Środkowy palec…” zatacza metaforyczny krąg narodzin i śmierci, analogiczny wobec tego, gdy „pod wulkanem urodziło się dziecko” [Świetlicki 2018: s. 44]. Bo w „nowym” Świetlickim pojawia się coraz więcej melancholii, śmierci, smutku i braku nadziei, zaś mniej autoironii czy autobiografizmu.
Pozostając przy figurze Mesjasza, warto wspomnieć o utworze „To nie sen”, wydrukowanym pierwotnie właśnie w „Polsce”. Świetlicki poszerzył wiersz o informację, podkreślającą prawdomówność historii oraz o kilka żartobliwie nacechowanych wersów. Historia faktycznie jest autentyczna i opowiada anegdotę o krwawiącym Macieju Maleńczuku, który przyszedł pewnego dnia do garderoby, gdzie poeta rozmawiał akurat z Ryszardem Krynickim.
W efekcie powstał wiersz utożsamiający Maleńczuka z krwawiącą Polską, której krew jest czarna, jak „whisky z colą”. Zabieg ten ośmiesza oczywiście ideę mesjanizmu, a Chrystus Świetlickiego okazuje się nieco podstarzałym artystą estrady, który krwawi nie z pięciu ran spowodowanych ukrzyżowaniem, lecz z palców. To Maleńczuk „jak Wisła/ wystąpił z brzegów” (s. 29) i jak Polska – cierpi.
Gdyby Świetlicki nie poszerzył utworu o tych kilka ironicznych wersów, wpisywałby się w etykietkę starego zgorzknialca, ale mimo wielu symptomów melancholii, nadal potrafi przecież rozśmieszyć, chociażby odniesieniami do aktualnej sytuacji politycznej. Wystarczy zastanowić się nad wierszem, którego tytuł jest parafrazą kultowego filmu, oglądanego zwykle przez Polaków na Gwiazdkę. W „Drobnej zmianie” znalazła się pierwsza część owej historii, „Gowin sam w domu”, w której zagrożenie dla Polski stanowiły nieadekwatne tezy klasyków filozofii. Teraz zaś przyszła kolej na sequel pod tytułem „Gowin sam w Nowym Jorku”. Dalszy ciąg opowiadania, mający miejsce w Nowym Jorku, choć tak naprawdę miejsce to niczego nie wnosi, gdyż jest tylko zwykłą grą lingwistyczną, dookreśla nam głównego bohatera. Nie jest on bowiem ani Wallenrodem, ani Kmicicem, a w końcu spod łóżka wychodzi Tischneri opowiada Kevinowi (pardon: to znaczy Gowinowi), kim (a w tomie: czym) tytułowy bohater rzeczywiście jest, choć wiedza ta pozostaje oczywiście poza zasięgiem czytelników.
Wspomniane wyżej utwory, mimo niewątpliwych walorów artystycznych, zaczynają niepokojąco sygnalizować koniec „outsidera zaangażowanego”, który zmienił się raczej w starszego pana, walczącego ze wszystkimi i wszystkim, o wszystko i o nic. Najsłabszym ogniwem owego zamysłu jest wiersz „Mowa nienawiści”. Sytuacja liryczna wygląda mniej więcej tak: na spacerze z psem poeta spotyka kobietę, która nie chce zmienić strony chodnika, by ustąpić miejsca jego psu (ze strachu przed burzą pies wolał kroczyć przy ogrodzeniach,a nie od strony ulicy). Konkluzja jest oczywista i spacerowicz już wie, na jaką partię kobieta głosuje. Miało wyjść zabawnie, zapewne błyskotliwie. Niestety doszukiwanie się politycznych analogii w każdym akcie, mającym miejsce na chodniku, jest mocno odrealnione, a nawet jeśli Świetlicki ironicznie wyśmiewa tytułową mowę nienawiści jako mechanizm uproszczenia i ideologicznego zaślepienia, wychodzi mu to dość niezgrabnie.
Warto zastanowić się, dlaczego autor „Zimnych krajów” przestaje być outsiderem, a zaczyna krzyczeć podobnie do tego, jak wcześniej krzyczeli jego przeciwnicy. Możliwe, że na początku drogi twórczej kreacja „Marcin Świetlicki” wzbudzała zrozumienie i podziwu młodych, którzy czuli się podobnie jak on „opluci”, osamotnieni i wyalienowani. Z czasem Świetlicki został zaakceptowany przez wszystkich (wystarczy wspomnieć koncert Świetlików, który miał miejsce w 1995 r. na opolskim festiwalu), wpisany do podręczników szkolnych i przez kolejne lata zyskiwał na sławie. Celne wydają się uwagi krytyków, którzy zarzucają artyście pozostawanie wykluczonym na siłę, w momencie, kiedy jego utwory mają zaistnieć na stałe w kanonie lektur lub gdy ktoś kolejny raz przyzna mu nagrodę honorującą najnowszy tomik. Świetlicki odmawia, ale tym samym coraz częściej pozbywa się owej kreacji niechcianego poety na rzecz poety, który sam nie chce. Wielka szkoda, bo forma ta nadal może być atrakcyjna, mimo aprobaty społeczeństwa. Niestety Świetlicki słucha (choć się tego wypiera) zarzutów krytyków i to wierszem skierowanym wprost do nich otwiera Ale o co ci chodzi?.
„Spode łba” buduje sytuację liryczną, w której zniszczone światem wiersze wracają do poety. Utwory te są: „złachane, skundlone, / zużyte, przestraszone/ zalane jadem i krwią” (s. 7). Potrzebują „wykąpania” i troski. Świetlicki wprost stwierdza, że wiersze te były interpretowane, analizowane i badane w sposób niestosowny. Zostały zbrudzone, „skrzywdzone” przez błędne procesy interpretacyjne oraz nietrafne recenzje. Pewnie nieprzypadkowo „Spode łba” został usytuowany na tym samym miejscu, co utwór „Nie stąd” z tomiku „Polska”, który nawiązywał do romantycznej koncepcji poety jako człowieka namaszczonego przez metafizyczną energię i jednocześnie zagubionego, niemogącego odnaleźć swojego miejsca w świecie. Ten poeta, tak jak i jego wiersze, patrzą dziś „spode łba”, są zbrukane przez środowisko, niepasujące i niezrozumiane (trudno zarazem nie dostrzec w tym geście przeniesienia egzystencjalnej kondycji „oplutego” z początków kariery autora na kondycję jego współczesnych, upodmiotowionych wierszy).
Kiedy Świetlicki w „swoim stylu” wbija szpilkę lewicowym krytykom, teksty te nie rażą, jednak z każdym kolejnym utworem sytuacja się pogarsza i robi się dziwniej. „Stary, skończony” ironicznie, choć jest to ironia przez łzy, wyśmiewa owego niegroźnego już Świetlickiego, który „tylko” spaceruje z psem(taki sielankowy obrazek). Niestety wykrzyczane dalej wersy: „W tym/ może być zagrożenie, w tym może być wirus/ lub faszyzm, albo neoliberalizm” (s. 10) narzucają obraz poety „niebezpiecznego”, kogoś nadal groźnego dla otoczenia, choć oczywiście tylko pozornie, bo w równej mierze wyśmiewa się tu lewicową, ideologiczną nadinterpretację. Czy dlatego trzeba chronić rodzinę i zaszczepić się przed zarazą roznoszoną przez starego i skończonego już Marcina, że nadal nosi on w sobie zalążek prowokacyjnej niepoprawności? A może tylko bardzo chciałby ten zalążek nosić?
Poeta broni się przed zarzutami krytyków w sposób nieumiejętny. Jego odpowiedzi wskazują na pewien słaby punkt jego nowej poetyki, która ostatnio dotyka bardzo aktualnych (i niestety już nie ponadczasowych) zagadnień. Świetlicki przedrukował siedem utworów z tomiku „Polska”, które odnoszą się stricte do naszych czasów. Między innymi znalazły się wśród nich „wiersze haikalne” „Mój Gdańsk”, „Mój Poznań” i „Mój Kraków”, w których po kolei zapisuje to, co zobaczył we wspomnianych miastach: geja na rowerze, policję, czołgi radzieckie i hasła antysemickie. Jak widać, zakres tematyczny sięga o wiele dalej, niż do samego sejmu, ale to nadal za mało. Wystarczy wspomnieć niektóre lepsze tomiki poety (nie trzeba sięgać od razu do debiutu), jak np. „Jeden”, w którym kreacja „ja” rozkwitała na nowo, niczym topniejący bałwan, i posiadała pewne uniwersalne, zdaje się stałe wartości. W „Ale o co ci chodzi?”. Świetlicki albo odpowiada zarzutom przeciwko swojej twórczości, albo broni swojego światopoglądu. Egzystencjalna poetyka autora traci pazur w momencie, w którym autor skupia się wyłącznie na polemikach, atakach i rządzie.
Treściom propagowanym przez Świetlickiego przygrywa Marcin Maciejowski, którego prace korespondują z głównym wydźwiękiem tomiku. Rysunki wykonane węglem najczęściej przedstawiają właśnie Marcina Świetlickiego, który idzie z psem lub rozmawia z przyjaciółmi. Niemniej istotne są jednak te, które wyśmiewają aktualną władzę. Za połową zbioru można dostrzec znajome Polakom sylwetki polityków (podpowiedź: jedna z nich pojawia się w Polsce w przeciwdeszczowej pelerynie z godłem na piersi). Szkice zdobią żartobliwe, zarazem tragiczne napisy „POWINNIŚMY TU BYĆ/ NIE DAJMY SIĘ ZDEMOBILIZOWAĆ” (s. 64, 66). Węgle uatrakcyjniają treści zawarte w „Ale o co ci chodzi?”, jednak przytłoczone „zemstą Marcina” nie ratują płynącej z tomiku idei, podszytej złością, ale i samotnością poety.
Gdyby ktoś jeszcze zastanawiał się nad przekazem „Ale o co ci chodzi?”, to chodzi głównie o Polskę i o politykę. Świetlicki podejmuje grę z krytykami, odsłania się, ukazuje słabsze strony swojej poetyki i zapomina stworzyć ową bańkę, do której czytelnik mógł zawsze wejść i skryć się przed brudnym, splugawionym światem szarej codzienności. Tomik został pozbawiony także pewnej „wartości poetyckiej”, istotnej w każdym wcześniejszym zbiorze autora. Zastanawiam się, gdzie podziała się odwieczna walka (nie tylko palących z niepalącymi) pomiędzy Marcinem i jego kobietami? Czyżby artysta przejął się także zarzucanym mu szowinizmem? Niewykluczone, że kreacja stworzona przez niego posiadała takie rysy. Zapewne wiele z tych wierszy mogłoby zostać odebranych jako niestosowne względem feministycznego nurtu (szczególnie odczytywane dziś), jednak… czy nie w tym krył się poniekąd pewien urok tego zmęczonego życiem (i miłostkami) faceta w ciemnych okularach?
W „Ale o co ci chodzi?” Świetlicki nie poświęca tej sferze zbyt wiele uwagi. Chociaż możliwe, że wspomniane w jednym utworze „sprytne kobiety”, które mogą powynosić drobne rzeczy (na tym właśnie ich spryt polega),nieszczególnie spodobają się feministkom. Świetlicki przestaje jednak pisać „szowinistycznie” i w tym kryje się jakaś strata dla stworzonej (a w tym wypadku wymierającej) kreacji. Poza tym pewien istotny szczegół nie powinien umknąć krytyce feministycznej. Nie zapominajmy, że bohaterem tomiku został pies poety, który był suczką.
Z jednej strony, autor „Zimnych krajów” polemizuje z zarzutami i opiniami głoszonymi przez krytyków, z którymi podobno się nie liczy. Z drugiej strony, stara się podporządkować wytoczonym względem niego działom. Nie jest to proste zadanie. Świetlicki pyta wszystkich atakujących, o co im chodzi, ale też zastanawia się, o co jeszcze chodzi jemu samemu. Próbuje wykpić zarzuty skierowane w swoją stronę, sięga więc znowu po ironię i czarne okulary – ale nie ma ich już kto nosić. Ten nowy Świetlicki jest na wskroś zaangażowany w politykę, do tego stopnia, że nawet spacery z psem nabierają dla niego znamion manifestacji. Prawdopodobnie poeta, jak za czasów PRL-u, znowu wychodzi na przechadzki podczas Wiadomości. Jego najnowszy tomik został napisany po to, by obronić własne „ja” przed atakami z zewnątrz, ale Świetlicki nie zauważył chyba, że sam (odpowiadając na zarzuty) uszkodził swoje korzenie.
"Ale o co ci chodzi?" zostanie raczej pominięty w bogatej twórczości krakowskiego autora. Broniący się przed wszystkim Świetlicki nie przypada do gustu, bo staje się małostkowy i śmieszny. Pomijając już utarczki artysty z krytykami, warto jednak zauważyć, że autor "Schizmy" przeciwstawia się też „nowemu reżimowi”. Dobrze by było, gdyby mógł zachować w tej walce swoją twarz, zapalić papierosa i raz jeszcze poszukać własnego „ja”. Może gdzieś za kłębem dymu skrywa się bowiem ten wartościowy poeta, który na zawsze zapisał się (choć podobno wbrew sobie) w kanonie.
Literatura:
Wbrew hasłom, które pochowały niezdolnego do przejścia na lewo poetę, mit Marcina wciąż żyje, dlatego warto przypomnieć jego przyjście na świat. Świetlicki narodził się bowiem w dzień święty i symboliczny – 24 grudnia, tak samo jak Mickiewicz. Regularnie odnosił sięw swojej twórczości do tradycji romantycznej, grając chociażby z figurą wieszcza: „wydaje im się, że mają swojego poetę. / A ja odczekuję gorzką, ironiczną chwilę, krzywię się/ i triumfalnie zaprzeczam” [Świetlicki 2018: s. 36]. Innym razem był w nastroju nieprzysiadalnym i ostentacyjnie zrzucał „płaszcz Konrada”. Możliwe jednak, że nadszedł dla autora czas, kiedy postanowił przywdziać go ponownie.
Polski Romantyzm wiąże się nierozerwalnie z liczbą czterdzieści i cztery, z którą przecież autor „Zimnych krajów” winien się utożsamiać (nie tylko z powodu wspólnych urodzin z Mickiewiczem). Świetlicki w swoim trzynastym tomiku zamieszcza czterdzieści cztery wiersze. Ostatnim, najbardziej nacechowanym symbolicznie, jest „Środkowy palec losu”, jedyny tekst, w którym widać dawno sprawdzoną już poetykę. Utwór zaczyna się od stwierdzenia „To już wczoraj! Już wczoraj w euforii/ umarłem” (s. 104). Zestawienie znanej wszystkim kreacji outsidera z mitem „czterdzieści i cztery”, nowego Mesjasza, który ma za zadanie zbawić nie tylko Polskę, ale i cały świat, przydaje tu kilku nowych znaczeń. Za najwyższy cel ów zbawiciel stawia sobie bowiem odgryzienie środkowego palca losu. Nie bez powodu wiersz ten otrzymał należnemu miejsce, które w „Polsce” przypadło „Pod wulkanem”. „Środkowy palec…” zatacza metaforyczny krąg narodzin i śmierci, analogiczny wobec tego, gdy „pod wulkanem urodziło się dziecko” [Świetlicki 2018: s. 44]. Bo w „nowym” Świetlickim pojawia się coraz więcej melancholii, śmierci, smutku i braku nadziei, zaś mniej autoironii czy autobiografizmu.
Pozostając przy figurze Mesjasza, warto wspomnieć o utworze „To nie sen”, wydrukowanym pierwotnie właśnie w „Polsce”. Świetlicki poszerzył wiersz o informację, podkreślającą prawdomówność historii oraz o kilka żartobliwie nacechowanych wersów. Historia faktycznie jest autentyczna i opowiada anegdotę o krwawiącym Macieju Maleńczuku, który przyszedł pewnego dnia do garderoby, gdzie poeta rozmawiał akurat z Ryszardem Krynickim.
W efekcie powstał wiersz utożsamiający Maleńczuka z krwawiącą Polską, której krew jest czarna, jak „whisky z colą”. Zabieg ten ośmiesza oczywiście ideę mesjanizmu, a Chrystus Świetlickiego okazuje się nieco podstarzałym artystą estrady, który krwawi nie z pięciu ran spowodowanych ukrzyżowaniem, lecz z palców. To Maleńczuk „jak Wisła/ wystąpił z brzegów” (s. 29) i jak Polska – cierpi.
Gdyby Świetlicki nie poszerzył utworu o tych kilka ironicznych wersów, wpisywałby się w etykietkę starego zgorzknialca, ale mimo wielu symptomów melancholii, nadal potrafi przecież rozśmieszyć, chociażby odniesieniami do aktualnej sytuacji politycznej. Wystarczy zastanowić się nad wierszem, którego tytuł jest parafrazą kultowego filmu, oglądanego zwykle przez Polaków na Gwiazdkę. W „Drobnej zmianie” znalazła się pierwsza część owej historii, „Gowin sam w domu”, w której zagrożenie dla Polski stanowiły nieadekwatne tezy klasyków filozofii. Teraz zaś przyszła kolej na sequel pod tytułem „Gowin sam w Nowym Jorku”. Dalszy ciąg opowiadania, mający miejsce w Nowym Jorku, choć tak naprawdę miejsce to niczego nie wnosi, gdyż jest tylko zwykłą grą lingwistyczną, dookreśla nam głównego bohatera. Nie jest on bowiem ani Wallenrodem, ani Kmicicem, a w końcu spod łóżka wychodzi Tischneri opowiada Kevinowi (pardon: to znaczy Gowinowi), kim (a w tomie: czym) tytułowy bohater rzeczywiście jest, choć wiedza ta pozostaje oczywiście poza zasięgiem czytelników.
Wspomniane wyżej utwory, mimo niewątpliwych walorów artystycznych, zaczynają niepokojąco sygnalizować koniec „outsidera zaangażowanego”, który zmienił się raczej w starszego pana, walczącego ze wszystkimi i wszystkim, o wszystko i o nic. Najsłabszym ogniwem owego zamysłu jest wiersz „Mowa nienawiści”. Sytuacja liryczna wygląda mniej więcej tak: na spacerze z psem poeta spotyka kobietę, która nie chce zmienić strony chodnika, by ustąpić miejsca jego psu (ze strachu przed burzą pies wolał kroczyć przy ogrodzeniach,a nie od strony ulicy). Konkluzja jest oczywista i spacerowicz już wie, na jaką partię kobieta głosuje. Miało wyjść zabawnie, zapewne błyskotliwie. Niestety doszukiwanie się politycznych analogii w każdym akcie, mającym miejsce na chodniku, jest mocno odrealnione, a nawet jeśli Świetlicki ironicznie wyśmiewa tytułową mowę nienawiści jako mechanizm uproszczenia i ideologicznego zaślepienia, wychodzi mu to dość niezgrabnie.
Warto zastanowić się, dlaczego autor „Zimnych krajów” przestaje być outsiderem, a zaczyna krzyczeć podobnie do tego, jak wcześniej krzyczeli jego przeciwnicy. Możliwe, że na początku drogi twórczej kreacja „Marcin Świetlicki” wzbudzała zrozumienie i podziwu młodych, którzy czuli się podobnie jak on „opluci”, osamotnieni i wyalienowani. Z czasem Świetlicki został zaakceptowany przez wszystkich (wystarczy wspomnieć koncert Świetlików, który miał miejsce w 1995 r. na opolskim festiwalu), wpisany do podręczników szkolnych i przez kolejne lata zyskiwał na sławie. Celne wydają się uwagi krytyków, którzy zarzucają artyście pozostawanie wykluczonym na siłę, w momencie, kiedy jego utwory mają zaistnieć na stałe w kanonie lektur lub gdy ktoś kolejny raz przyzna mu nagrodę honorującą najnowszy tomik. Świetlicki odmawia, ale tym samym coraz częściej pozbywa się owej kreacji niechcianego poety na rzecz poety, który sam nie chce. Wielka szkoda, bo forma ta nadal może być atrakcyjna, mimo aprobaty społeczeństwa. Niestety Świetlicki słucha (choć się tego wypiera) zarzutów krytyków i to wierszem skierowanym wprost do nich otwiera Ale o co ci chodzi?.
„Spode łba” buduje sytuację liryczną, w której zniszczone światem wiersze wracają do poety. Utwory te są: „złachane, skundlone, / zużyte, przestraszone/ zalane jadem i krwią” (s. 7). Potrzebują „wykąpania” i troski. Świetlicki wprost stwierdza, że wiersze te były interpretowane, analizowane i badane w sposób niestosowny. Zostały zbrudzone, „skrzywdzone” przez błędne procesy interpretacyjne oraz nietrafne recenzje. Pewnie nieprzypadkowo „Spode łba” został usytuowany na tym samym miejscu, co utwór „Nie stąd” z tomiku „Polska”, który nawiązywał do romantycznej koncepcji poety jako człowieka namaszczonego przez metafizyczną energię i jednocześnie zagubionego, niemogącego odnaleźć swojego miejsca w świecie. Ten poeta, tak jak i jego wiersze, patrzą dziś „spode łba”, są zbrukane przez środowisko, niepasujące i niezrozumiane (trudno zarazem nie dostrzec w tym geście przeniesienia egzystencjalnej kondycji „oplutego” z początków kariery autora na kondycję jego współczesnych, upodmiotowionych wierszy).
Kiedy Świetlicki w „swoim stylu” wbija szpilkę lewicowym krytykom, teksty te nie rażą, jednak z każdym kolejnym utworem sytuacja się pogarsza i robi się dziwniej. „Stary, skończony” ironicznie, choć jest to ironia przez łzy, wyśmiewa owego niegroźnego już Świetlickiego, który „tylko” spaceruje z psem(taki sielankowy obrazek). Niestety wykrzyczane dalej wersy: „W tym/ może być zagrożenie, w tym może być wirus/ lub faszyzm, albo neoliberalizm” (s. 10) narzucają obraz poety „niebezpiecznego”, kogoś nadal groźnego dla otoczenia, choć oczywiście tylko pozornie, bo w równej mierze wyśmiewa się tu lewicową, ideologiczną nadinterpretację. Czy dlatego trzeba chronić rodzinę i zaszczepić się przed zarazą roznoszoną przez starego i skończonego już Marcina, że nadal nosi on w sobie zalążek prowokacyjnej niepoprawności? A może tylko bardzo chciałby ten zalążek nosić?
Poeta broni się przed zarzutami krytyków w sposób nieumiejętny. Jego odpowiedzi wskazują na pewien słaby punkt jego nowej poetyki, która ostatnio dotyka bardzo aktualnych (i niestety już nie ponadczasowych) zagadnień. Świetlicki przedrukował siedem utworów z tomiku „Polska”, które odnoszą się stricte do naszych czasów. Między innymi znalazły się wśród nich „wiersze haikalne” „Mój Gdańsk”, „Mój Poznań” i „Mój Kraków”, w których po kolei zapisuje to, co zobaczył we wspomnianych miastach: geja na rowerze, policję, czołgi radzieckie i hasła antysemickie. Jak widać, zakres tematyczny sięga o wiele dalej, niż do samego sejmu, ale to nadal za mało. Wystarczy wspomnieć niektóre lepsze tomiki poety (nie trzeba sięgać od razu do debiutu), jak np. „Jeden”, w którym kreacja „ja” rozkwitała na nowo, niczym topniejący bałwan, i posiadała pewne uniwersalne, zdaje się stałe wartości. W „Ale o co ci chodzi?”. Świetlicki albo odpowiada zarzutom przeciwko swojej twórczości, albo broni swojego światopoglądu. Egzystencjalna poetyka autora traci pazur w momencie, w którym autor skupia się wyłącznie na polemikach, atakach i rządzie.
Treściom propagowanym przez Świetlickiego przygrywa Marcin Maciejowski, którego prace korespondują z głównym wydźwiękiem tomiku. Rysunki wykonane węglem najczęściej przedstawiają właśnie Marcina Świetlickiego, który idzie z psem lub rozmawia z przyjaciółmi. Niemniej istotne są jednak te, które wyśmiewają aktualną władzę. Za połową zbioru można dostrzec znajome Polakom sylwetki polityków (podpowiedź: jedna z nich pojawia się w Polsce w przeciwdeszczowej pelerynie z godłem na piersi). Szkice zdobią żartobliwe, zarazem tragiczne napisy „POWINNIŚMY TU BYĆ/ NIE DAJMY SIĘ ZDEMOBILIZOWAĆ” (s. 64, 66). Węgle uatrakcyjniają treści zawarte w „Ale o co ci chodzi?”, jednak przytłoczone „zemstą Marcina” nie ratują płynącej z tomiku idei, podszytej złością, ale i samotnością poety.
Gdyby ktoś jeszcze zastanawiał się nad przekazem „Ale o co ci chodzi?”, to chodzi głównie o Polskę i o politykę. Świetlicki podejmuje grę z krytykami, odsłania się, ukazuje słabsze strony swojej poetyki i zapomina stworzyć ową bańkę, do której czytelnik mógł zawsze wejść i skryć się przed brudnym, splugawionym światem szarej codzienności. Tomik został pozbawiony także pewnej „wartości poetyckiej”, istotnej w każdym wcześniejszym zbiorze autora. Zastanawiam się, gdzie podziała się odwieczna walka (nie tylko palących z niepalącymi) pomiędzy Marcinem i jego kobietami? Czyżby artysta przejął się także zarzucanym mu szowinizmem? Niewykluczone, że kreacja stworzona przez niego posiadała takie rysy. Zapewne wiele z tych wierszy mogłoby zostać odebranych jako niestosowne względem feministycznego nurtu (szczególnie odczytywane dziś), jednak… czy nie w tym krył się poniekąd pewien urok tego zmęczonego życiem (i miłostkami) faceta w ciemnych okularach?
W „Ale o co ci chodzi?” Świetlicki nie poświęca tej sferze zbyt wiele uwagi. Chociaż możliwe, że wspomniane w jednym utworze „sprytne kobiety”, które mogą powynosić drobne rzeczy (na tym właśnie ich spryt polega),nieszczególnie spodobają się feministkom. Świetlicki przestaje jednak pisać „szowinistycznie” i w tym kryje się jakaś strata dla stworzonej (a w tym wypadku wymierającej) kreacji. Poza tym pewien istotny szczegół nie powinien umknąć krytyce feministycznej. Nie zapominajmy, że bohaterem tomiku został pies poety, który był suczką.
Z jednej strony, autor „Zimnych krajów” polemizuje z zarzutami i opiniami głoszonymi przez krytyków, z którymi podobno się nie liczy. Z drugiej strony, stara się podporządkować wytoczonym względem niego działom. Nie jest to proste zadanie. Świetlicki pyta wszystkich atakujących, o co im chodzi, ale też zastanawia się, o co jeszcze chodzi jemu samemu. Próbuje wykpić zarzuty skierowane w swoją stronę, sięga więc znowu po ironię i czarne okulary – ale nie ma ich już kto nosić. Ten nowy Świetlicki jest na wskroś zaangażowany w politykę, do tego stopnia, że nawet spacery z psem nabierają dla niego znamion manifestacji. Prawdopodobnie poeta, jak za czasów PRL-u, znowu wychodzi na przechadzki podczas Wiadomości. Jego najnowszy tomik został napisany po to, by obronić własne „ja” przed atakami z zewnątrz, ale Świetlicki nie zauważył chyba, że sam (odpowiadając na zarzuty) uszkodził swoje korzenie.
"Ale o co ci chodzi?" zostanie raczej pominięty w bogatej twórczości krakowskiego autora. Broniący się przed wszystkim Świetlicki nie przypada do gustu, bo staje się małostkowy i śmieszny. Pomijając już utarczki artysty z krytykami, warto jednak zauważyć, że autor "Schizmy" przeciwstawia się też „nowemu reżimowi”. Dobrze by było, gdyby mógł zachować w tej walce swoją twarz, zapalić papierosa i raz jeszcze poszukać własnego „ja”. Może gdzieś za kłębem dymu skrywa się bowiem ten wartościowy poeta, który na zawsze zapisał się (choć podobno wbrew sobie) w kanonie.
Literatura:
Marcin Świetlicki: „Polska (wiązanka pieśni patriotycznych)”. Lusowo 2018.
Marcin Świetlicki: „Ale o co ci chodzi?”. Wydawnictwo Wolno. Lusowo 2019.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |