PRZYSZŁOŚĆ POTRZEBNA OD ZARAZ (NICK SRNICEK, ALEX WILLIAMS: 'WYMYŚLAJĄC PRZYSZŁOŚĆ')
A
A
A
„Wymyślając przyszłość” to książka o bardzo wyrazistym adresie, włączająca się nie tyle w dyskusje o szeroko pojętym późnym kapitalizmie, ile w wewnętrzne debaty lewicy, analizująca jej bolączki i zastanawiająca się nad remediami na jej polityczną słabość. Nick Srnicek i Alex Williams wypowiadają sporo niepopularnych dziś na lewicy sądów i rację ma Jan Sowa, który we wstępie do książki pisze, że jej lektura to bardzo odświeżające doświadczenie. Czy rzeczywiście wierzę, że inna polityka jest możliwa? Ile razy wracałam/em z protestu z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku „bezpośredniej interwencji”, nie kontynuując pracy na poziomie instytucjonalnym czy strukturalnym? Kiedy ostatni raz walczyłam/em – progresywnie – o coś, a nie – reakcyjnie – przeciw czemuś? Oto pytania, które przychodzą do głowy w czasie czytania „Wymyślając przyszłość” i choćby z tego powodu jest to pozycja warta uwagi.
„Diagnostyczna” część książki wydaje mi się bardzo dobrze udokumentowana, przemyślana i przekonująca. Zastanawiając się, „dlaczego nie wygrywamy”, Srnicek i Williams upatrują główny grzech lewicy (mowa tu oczywiście o dominujących tendencjach, od których istnieją chlubne wyjątki) w uprzywilejowaniu czegoś, co nazywają „polityką folkową”. Określenie folkowy odnosi się, po pierwsze, do psychologii potocznej i wskazuje na intuicyjny, ukształtowany historycznie, nierzadko błędny światopogląd, a po drugie, do niewielkiej skali oddziaływania. Na politykę folkową składa się więc szereg, niefortunnych zdaniem autorów, cech: nacisk na działanie bezpośrednie (przy ignorowaniu wymiaru instytucjonalnego), reakcyjność (raczej blokowanie negatywnych oddziaływań kapitalizmu niż projektowanie utopijnej przyszłości), ignorowanie długoterminowych celów strategicznych (skupianie się na pojedynczych kwestiach i na chwilowych aktywnościach, np. protestach), organiczna niechęć do hierarchizacji, nazywana przez autorów „horyzontalizmem” (fetyszyzowanie demokracji bezpośredniej), uprawianie „polityki prefiguratywnej” (uprzywilejowywanie działania bezpośredniego, próba stworzenia wymarzonego świata „tu i teraz”), lokalizm (odwracający wzrok od globalnego wymiaru kapitalizmu), nostalgiczność (tęsknota za czasami powojennych sukcesów socjaldemokracji).
Jak wielokrotnie podkreślają autorzy, wszystkie te cechy same w sobie nie stanowią niczego złego, a nawet są godne pochwały. Problem leży jednak w tym, że podczas gdy powinny one zostać potraktowane jako punkt wyjścia do bardziej zorganizowanych działań na poziomie strukturalnym, lewica się nimi zadowala. Polityka folkowa podlega instytucjonalizacji, paraliżując jakiekolwiek szeroko zakrojone projekty. Protesty i wszelkie ruchy oparte na bezpośrednim uczestnictwie nie działają, jeśli nie wypracowują zaplecza instytucjonalnego i jeśli są ważne jedynie dla ich uczestników, ignorując konieczność budowania większych sojuszy. Demokrację bezpośrednią trudno praktykować poza małymi wspólnotami, zaś w obrębie horyzontalizmu niełatwo wypracować konsensualne decyzje, zadowalające wszystkich członków ruchu. Lokalizm zamyka oczy na fakt, że kapitalizm jest zglobalizowanym systemem-światem, jak powiedziałby zmarły niedawno Immanuel Wallerstein, a tym samym skupia się na wytwarzaniu pozakapitalistycznych nisz, zamiast rzeczywiście stawić czoło systemowi. Generalnie rzecz ujmując, w obrębie polityki prefiguratywnej/folkowej „ignoruje się (…) problem przejścia od partykularności do uniwersalności, od lokalności do globalności, od tymczasowości do trwałości, ulegając myśleniu życzeniowemu. Strategiczne imperatywy rozszerzenia zasięgu, wydłużenia trwania i uniwersalizacji pozostają niespełnione” (s. 67).
Autorzy upatrują trzy przyczyny sukcesu polityki folkowej: 1) przytłoczenie złożonością i abstrakcyjnością świata, które – wobec poczucia braku rzeczywistej sprawczości – intuicyjnie kieruje nas w stronę tego, co małe, lokalne i bezpośrednie, 2) upadek keynesizmu i opartego na nim systemu socjaldemokratycznego, 3) związana z owym upadkiem hegemonia neoliberalizmu, zapoczątkowana w latach 80. XX wieku i trwająca do dziś.
Sukces neoliberalizmu jest dla autorów nie tylko, co oczywiste, wielkim nieszczęściem, ale także, co ciekawsze poznawczo, lekcją do odrobienia przez lewicę. Podczas bowiem gdy ta ostatnia coraz głębiej grzęźnie w polityce folkowej, strategia neoliberałów wyglądała zupełnie inaczej. Srnicek i Williams przypominają, że zalążki neoliberalizmu powstały jeszcze przed II wojną światową, zaś od czasu jego pełnego ukonstytuowania do uzyskania przezeń pozycji hegemonicznej minęło zgoła 40 lat wytężonej, długofalowej pracy instytucjonalnej: przejmowania katedr uniwersyteckich, kształcenia własnych elit politycznych, działalności coraz bardziej wpływowych think tanków, lobbowania za neoliberalnymi reformami, obsadzania wykształconymi przez siebie ekonomistami najważniejszych instytucji, takich jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy Bank Światowy, zaś wykształconymi przez siebie dziennikarzami – mediów. Jak podkreślają autorzy, neoliberalizm od początku był projektem politycznym, obliczonym na przejęcie władzy, co w końcu, w warunkach kryzysu powojennego ładu socjaldemokratycznego, się udało, a co symbolicznie (ale i bardzo namacalnie) zadekretowały słynne słowa Margaret Thatcher: „There is no alternative”. Dziś neoliberalizm stanowi paradygmat hegemoniczny i, czy tego chcemy, czy nie, modeluje nasz zdrowy rozsądek polityczno-ekonomiczny. Wszyscy jesteśmy podmiotami neoliberalnymi, ukształtowanymi przez neoliberalną nowomowę: wpojono nam indywidualizm, imperatyw nieustannego doskonalenia kompetencji, etos pracy, przedsiębiorczość, konkurencyjność. „Partykularne interesy neoliberalizmu zostały zuniwersalizowane, a tym samym osiągnęły hegemonię. Neoliberalizm stanowi nasz wspólny zdrowy rozsądek, sprawiając, że jesteśmy mu poddani, niezależnie od tego, czy się z nim zgadzamy, czy nie” (s. 109).
Zdaniem autorów „Wymyślając przyszłość” wszystko to, choć składa się na niewesoły obraz, jednocześnie skłania do zasadniczego przedefiniowania roli i strategii lewicy. Zamiast coraz mocniej okopywać się na pozycjach defensywnych, powinna ona przejść do ataku, niejako „powtarzając” historię sukcesu neoliberalizmu. Skoro ten ostatni stał się paradygmatem hegemonicznym, to należy raczej wypracować silną propozycję „kontrhegemoniczną”, a nie budować wysepki oporu. Skoro kapitalizm jest niezwykle ekspansywnym, uniwersalistycznym systemem subsumującym poszczególne partykularyzmy, to nie ma sensu walka z nim na jego warunkach, trzeba natomiast forsować „konkurencyjny uniwersalizm” polityczny. Skoro takie pojęcia jak „nowoczesność”, „postęp”, „wolność” czy „praca” zostały przejęte przez ideologię neoliberalną, to zamiast je odrzucać, powinniśmy je odzyskać. Skoro kapitalizm nie jest wcieleniem natury ludzkiej, ale historycznie ukształtowanym systemem, który – jak wiele na to wskazuje – chyli się ku upadkowi, to staje przed nami pilne zadanie wymyślenia postkapitalistycznej przyszłości.
Srnicek i Williams opisują jedną (nie jedyną) z możliwości takiej utopii postkapitalistycznej, jaką byłoby społeczeństwo postpracy. Pokazują oni najpierw, jak kapitalizm przedefiniował pojęcie pracy, która została utożsamiona z pracą najemną, jaką rolę odegrała w tym akumulacja pierwotna oraz znajdująca się w rękach kapitalistów technologia i jak wszystko to złożyło się na „proletaryzację ludzkości przez postępujące wywłaszczanie chłopstwa” (s. 142). Zwracają następnie uwagę na nieodrodne (i niechciane) „dziecko” kapitalizmu przeludnienie względne, czyli wytwarzanie bezrobotnej nadwyżki populacji. Zjawisko to jest dla Srnicka i Williamsa istotne, ponieważ wskazują oni (podpierając się wieloma badaniami i statystykami), że z uwagi na rozwój technologiczny i postępującą automatyzację pracy przeludnienie względne już teraz znacząco rośnie, a w najbliższym czasie trend ten będzie się tylko pogłębiał, doprowadzając do kryzysu pracy i towarzyszących mu zjawisk, takich jak gettoizacja najuboższych i imigrantów czy penalizacja przeludnienia. Zamiast jednak przeciwdziałać tym tendencjom w obrębie kapitalizmu, przekonują oni, że „projektem na miarę lewicy XXI wieku musi być budowa gospodarki, w której przeżycie nie będzie już dłużej zależne od pracy najemnej” (s. 178).
Innymi słowy, zamiast akcentować ekonomiczną konieczność pełnej automatyzacji pracy, autorzy raczej stawiają jej polityczne żądanie, które wiązałoby się zarówno ze stopniowym zmniejszaniem popytu na pracę, jak i z postępującym obniżaniem podaży pracy. Podkreślają, że pomysł ten nie stanowi utopijnej mrzonki, ale wynika z zauważalnych już teraz tendencji późnego kapitalizmu, które jak dotąd wiodą nas raczej w stronę niedoli niż zbytku, ale które należy przejąć i wykorzystać dla własnych interesów. Dlatego wytworzenie społeczeństwa postkapitalistycznego nie może się obejść bez wcześniejszego wypracowania warunków jego zaistnienia. Nieodzownym czynnikiem towarzyszącym paradygmatowi postpracy byłby więc np. bezwarunkowy dochód podstawowy. Bardzo istotną rolę miałaby tu również do odegrania technologia, której innowacyjność – wbrew pozorom – w warunkach kapitalizmu i nieodłącznej od niego zasady akumulacji jest blokowana. Tymczasem, jak przekonują autorzy, już teraz dysponujemy wystarczająco zaawansowaną technologią, aby spełnić klasyczne postulaty lewicowe, a także wyznaczyć sobie ambitne cele na przyszłość (np. dekarbonizacja gospodarki, rozwój tanich źródeł energii odnawialnej). Nie robimy tego, gdyż problem leży nie w samej technologii, ale w stosunkach społecznych i w politycznych celach, jakie się technologii wyznacza. Dlatego tak istotne z punktu widzenia Srnicka i Williamsa jest również porzucenie idei „lokalności” czy „wyłączenia” z kapitalizmu na rzecz wypracowania postkapitalistycznej strategii kontrhegemonicznej. Tylko ona zapewnić może bowiem obalenie zdrowego rozsądku neoliberalnego i zastąpienie go nowym modelem polityczno-gospodarczym.
Podsumowując, „Wymyślając przyszłość” to z pewnością ważna pozycja, istotna dla wewnętrznych dyskusji lewicy oraz dla kreowania wyobraźni postkapitalistycznej. Jej warstwa „diagnostyczna”, omawiająca przyczyny słabości współczesnej lewicy, jest bardzo przekonująca i skłania do weryfikacji wielu zdroworozsądkowych sądów. Również „utopijny” wymiar książki w najogólniejszych zarysach wydaje się słuszny i podparty wieloma argumentami, zarówno spekulatywnymi, jak i empirycznymi. Są jednak pytania, na które Srnicek i Williams nie odpowiedzieli, a nawet takie, których w ogóle sobie nie postawili. Chciałbym wymienić kilka z nich, podkreślając jednak, że to nie argumenty przeciw „Wymyślając przyszłość”, ale raczej propozycje pewnych korekt czy uzupełnień wizji Srnicka i Williamsa.
Po pierwsze, narracja zbudowana wokół sukcesu neoliberalizmu i porażek lewicy, choć przekonująca, pomija jeden istotny aspekt tego problemu. Jak się bowiem wydaje, niebagatelne znaczenie dla sukcesu neoliberalizmu miało nie tylko jego zaplecze instytucjonalne, ale także prostota, czy wręcz prostactwo, tej ideologii. To właśnie neoliberalizm wypełnia tęsknotę za nieskomplikowanym, „płaskim” światem, tłumacząc go przy użyciu uniwersalistycznych praw i lecząc wszystkie bolączki za pomocą tego samego cudownego lekarstwa znanego pod nazwą „jeszcze więcej tego samego”. To właśnie neoliberalizm, choć opiera się na zglobalizowanych i mało zrozumiałych mechanizmach rynkowych, abstrahuje od nich w swej retoryce, przekonując nas, że każdy z nas jest kowalem własnego losu, niezależnie od swej pozycji klasowej, rasowej czy płciowej. W porównaniu z prościutkimi dogmatami neoliberalnymi „projekt kontrhegemoniczny”, jaki kreślą Srnicek i Williams, uderza swą wielowymiarowością i skomplikowaniem. Nie jest to oczywiście jego wada, gdyż po prostu uczciwie mierzy się on z „abstrakcyjnością” współczesnego świata, jednak autorzy nie zastanawiają się nad psychologicznym aspektem tego problemu: czy ich propozycja, w zamierzeniu uniwersalistyczna i populistyczna, rzeczywiście ma potencjał do porwania mas (nawet przy założeniu całej skomplikowanej pracy edukacyjno-polityczno-medialnej)?
Po drugie, moją wątpliwość budzi utopijność książki, pojęta jednak nie w dobrym, ale w złym sensie. Krótko mówiąc: „Wymyślając przyszłość” wydaje mi się pozycją zbyt optymistyczną. Zakłada ona, zgodnie z przewidywaniami wielu badaczek i badaczy, choćby wspomnianego już Wallersteina, że kapitalizm znajduje się u swego schyłku, ale autorzy książki kompletnie tracą z oczu (prawdopodobną, niestety) możliwość, że tym, co go zastąpi, nie będzie wysoko rozwinięty świat postpracy, lecz – w najlepszym razie – system państw oligarchicznych, w najgorszym zaś – kompletna destabilizacja porządku opartego na logice suwerenności, niosąca z sobą wojny o surowce, chaos migracyjny i powszechny głód.
Inaczej rzecz ujmując, po trzecie, Srnicek i Williams mimo wszystko nie poświęcają wystarczająco dużo uwagi realiom katastrofy klimatycznej. Choć wspominają parokrotnie o kwestiach ekologicznych, „czystych” źródłach energii itp., to pozostają w swej postawie skrajnie antropocentryczni, kompletnie ignorując sprawczość aktorów nieludzkich, i, chcąc nie chcąc, nadal poruszają się w obrębie paradygmatu antropocenu/kapitałocenu w tym sensie, że ich retoryka powszechnego dobrobytu ma w sobie coś z biblijnego czynienia sobie Ziemi poddaną. Tymczasem wzięty na serio kryzys klimatyczny podaje taką perspektywę w wątpliwość i, w związku z tym, żaden projekt lewicowy na miarę XXI wieku nie może go ignorować. Nie jest oczywiście tak, że Srnicek i Williams zupełnie nie zdają sobie z tego sprawy, ale mimo to odnoszę wrażenie, że kryzys klimatyczny pozostaje dla ich „technoutopii” ślepą plamką. Nie odpowiadają oni np. na pytanie, jak w warunkach niezwykle zaawansowanego technologicznie, zautomatyzowanego świata postpracy mielibyśmy sobie radzić z rosnącym zapotrzebowaniem na energię. Czy odnawialne źródła energii rzeczywiście byłyby w stanie je zaspokoić, czy mimo wszystko dobrobyt postpracy musiałby zostać zrównoważony korektami w rodzaju postwzrostu, biorącego na serio ograniczenia planetarne i respektującego interesy aktorów innych niż ludzie?
Niezależnie od tych pytań i wątpliwości „Wymyślając przyszłość” to pozycja ważna choćby ze względu na próbę przywrócenia wiary w przyszłość i, szerzej, w moc utopii. Projekt nakreślony przez Srnicka i Williamsa wychodzi naprzeciw potrzebie pilnego „wymyślenia” świata po kapitalizmie i nawet jeśli nie przekonuje w pełni, to z pewnością tkwi w nim potencjał uruchomienia debaty, w toku której jego ewentualne słabości czy pominięcia uległyby korekcie.
„Diagnostyczna” część książki wydaje mi się bardzo dobrze udokumentowana, przemyślana i przekonująca. Zastanawiając się, „dlaczego nie wygrywamy”, Srnicek i Williams upatrują główny grzech lewicy (mowa tu oczywiście o dominujących tendencjach, od których istnieją chlubne wyjątki) w uprzywilejowaniu czegoś, co nazywają „polityką folkową”. Określenie folkowy odnosi się, po pierwsze, do psychologii potocznej i wskazuje na intuicyjny, ukształtowany historycznie, nierzadko błędny światopogląd, a po drugie, do niewielkiej skali oddziaływania. Na politykę folkową składa się więc szereg, niefortunnych zdaniem autorów, cech: nacisk na działanie bezpośrednie (przy ignorowaniu wymiaru instytucjonalnego), reakcyjność (raczej blokowanie negatywnych oddziaływań kapitalizmu niż projektowanie utopijnej przyszłości), ignorowanie długoterminowych celów strategicznych (skupianie się na pojedynczych kwestiach i na chwilowych aktywnościach, np. protestach), organiczna niechęć do hierarchizacji, nazywana przez autorów „horyzontalizmem” (fetyszyzowanie demokracji bezpośredniej), uprawianie „polityki prefiguratywnej” (uprzywilejowywanie działania bezpośredniego, próba stworzenia wymarzonego świata „tu i teraz”), lokalizm (odwracający wzrok od globalnego wymiaru kapitalizmu), nostalgiczność (tęsknota za czasami powojennych sukcesów socjaldemokracji).
Jak wielokrotnie podkreślają autorzy, wszystkie te cechy same w sobie nie stanowią niczego złego, a nawet są godne pochwały. Problem leży jednak w tym, że podczas gdy powinny one zostać potraktowane jako punkt wyjścia do bardziej zorganizowanych działań na poziomie strukturalnym, lewica się nimi zadowala. Polityka folkowa podlega instytucjonalizacji, paraliżując jakiekolwiek szeroko zakrojone projekty. Protesty i wszelkie ruchy oparte na bezpośrednim uczestnictwie nie działają, jeśli nie wypracowują zaplecza instytucjonalnego i jeśli są ważne jedynie dla ich uczestników, ignorując konieczność budowania większych sojuszy. Demokrację bezpośrednią trudno praktykować poza małymi wspólnotami, zaś w obrębie horyzontalizmu niełatwo wypracować konsensualne decyzje, zadowalające wszystkich członków ruchu. Lokalizm zamyka oczy na fakt, że kapitalizm jest zglobalizowanym systemem-światem, jak powiedziałby zmarły niedawno Immanuel Wallerstein, a tym samym skupia się na wytwarzaniu pozakapitalistycznych nisz, zamiast rzeczywiście stawić czoło systemowi. Generalnie rzecz ujmując, w obrębie polityki prefiguratywnej/folkowej „ignoruje się (…) problem przejścia od partykularności do uniwersalności, od lokalności do globalności, od tymczasowości do trwałości, ulegając myśleniu życzeniowemu. Strategiczne imperatywy rozszerzenia zasięgu, wydłużenia trwania i uniwersalizacji pozostają niespełnione” (s. 67).
Autorzy upatrują trzy przyczyny sukcesu polityki folkowej: 1) przytłoczenie złożonością i abstrakcyjnością świata, które – wobec poczucia braku rzeczywistej sprawczości – intuicyjnie kieruje nas w stronę tego, co małe, lokalne i bezpośrednie, 2) upadek keynesizmu i opartego na nim systemu socjaldemokratycznego, 3) związana z owym upadkiem hegemonia neoliberalizmu, zapoczątkowana w latach 80. XX wieku i trwająca do dziś.
Sukces neoliberalizmu jest dla autorów nie tylko, co oczywiste, wielkim nieszczęściem, ale także, co ciekawsze poznawczo, lekcją do odrobienia przez lewicę. Podczas bowiem gdy ta ostatnia coraz głębiej grzęźnie w polityce folkowej, strategia neoliberałów wyglądała zupełnie inaczej. Srnicek i Williams przypominają, że zalążki neoliberalizmu powstały jeszcze przed II wojną światową, zaś od czasu jego pełnego ukonstytuowania do uzyskania przezeń pozycji hegemonicznej minęło zgoła 40 lat wytężonej, długofalowej pracy instytucjonalnej: przejmowania katedr uniwersyteckich, kształcenia własnych elit politycznych, działalności coraz bardziej wpływowych think tanków, lobbowania za neoliberalnymi reformami, obsadzania wykształconymi przez siebie ekonomistami najważniejszych instytucji, takich jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy Bank Światowy, zaś wykształconymi przez siebie dziennikarzami – mediów. Jak podkreślają autorzy, neoliberalizm od początku był projektem politycznym, obliczonym na przejęcie władzy, co w końcu, w warunkach kryzysu powojennego ładu socjaldemokratycznego, się udało, a co symbolicznie (ale i bardzo namacalnie) zadekretowały słynne słowa Margaret Thatcher: „There is no alternative”. Dziś neoliberalizm stanowi paradygmat hegemoniczny i, czy tego chcemy, czy nie, modeluje nasz zdrowy rozsądek polityczno-ekonomiczny. Wszyscy jesteśmy podmiotami neoliberalnymi, ukształtowanymi przez neoliberalną nowomowę: wpojono nam indywidualizm, imperatyw nieustannego doskonalenia kompetencji, etos pracy, przedsiębiorczość, konkurencyjność. „Partykularne interesy neoliberalizmu zostały zuniwersalizowane, a tym samym osiągnęły hegemonię. Neoliberalizm stanowi nasz wspólny zdrowy rozsądek, sprawiając, że jesteśmy mu poddani, niezależnie od tego, czy się z nim zgadzamy, czy nie” (s. 109).
Zdaniem autorów „Wymyślając przyszłość” wszystko to, choć składa się na niewesoły obraz, jednocześnie skłania do zasadniczego przedefiniowania roli i strategii lewicy. Zamiast coraz mocniej okopywać się na pozycjach defensywnych, powinna ona przejść do ataku, niejako „powtarzając” historię sukcesu neoliberalizmu. Skoro ten ostatni stał się paradygmatem hegemonicznym, to należy raczej wypracować silną propozycję „kontrhegemoniczną”, a nie budować wysepki oporu. Skoro kapitalizm jest niezwykle ekspansywnym, uniwersalistycznym systemem subsumującym poszczególne partykularyzmy, to nie ma sensu walka z nim na jego warunkach, trzeba natomiast forsować „konkurencyjny uniwersalizm” polityczny. Skoro takie pojęcia jak „nowoczesność”, „postęp”, „wolność” czy „praca” zostały przejęte przez ideologię neoliberalną, to zamiast je odrzucać, powinniśmy je odzyskać. Skoro kapitalizm nie jest wcieleniem natury ludzkiej, ale historycznie ukształtowanym systemem, który – jak wiele na to wskazuje – chyli się ku upadkowi, to staje przed nami pilne zadanie wymyślenia postkapitalistycznej przyszłości.
Srnicek i Williams opisują jedną (nie jedyną) z możliwości takiej utopii postkapitalistycznej, jaką byłoby społeczeństwo postpracy. Pokazują oni najpierw, jak kapitalizm przedefiniował pojęcie pracy, która została utożsamiona z pracą najemną, jaką rolę odegrała w tym akumulacja pierwotna oraz znajdująca się w rękach kapitalistów technologia i jak wszystko to złożyło się na „proletaryzację ludzkości przez postępujące wywłaszczanie chłopstwa” (s. 142). Zwracają następnie uwagę na nieodrodne (i niechciane) „dziecko” kapitalizmu przeludnienie względne, czyli wytwarzanie bezrobotnej nadwyżki populacji. Zjawisko to jest dla Srnicka i Williamsa istotne, ponieważ wskazują oni (podpierając się wieloma badaniami i statystykami), że z uwagi na rozwój technologiczny i postępującą automatyzację pracy przeludnienie względne już teraz znacząco rośnie, a w najbliższym czasie trend ten będzie się tylko pogłębiał, doprowadzając do kryzysu pracy i towarzyszących mu zjawisk, takich jak gettoizacja najuboższych i imigrantów czy penalizacja przeludnienia. Zamiast jednak przeciwdziałać tym tendencjom w obrębie kapitalizmu, przekonują oni, że „projektem na miarę lewicy XXI wieku musi być budowa gospodarki, w której przeżycie nie będzie już dłużej zależne od pracy najemnej” (s. 178).
Innymi słowy, zamiast akcentować ekonomiczną konieczność pełnej automatyzacji pracy, autorzy raczej stawiają jej polityczne żądanie, które wiązałoby się zarówno ze stopniowym zmniejszaniem popytu na pracę, jak i z postępującym obniżaniem podaży pracy. Podkreślają, że pomysł ten nie stanowi utopijnej mrzonki, ale wynika z zauważalnych już teraz tendencji późnego kapitalizmu, które jak dotąd wiodą nas raczej w stronę niedoli niż zbytku, ale które należy przejąć i wykorzystać dla własnych interesów. Dlatego wytworzenie społeczeństwa postkapitalistycznego nie może się obejść bez wcześniejszego wypracowania warunków jego zaistnienia. Nieodzownym czynnikiem towarzyszącym paradygmatowi postpracy byłby więc np. bezwarunkowy dochód podstawowy. Bardzo istotną rolę miałaby tu również do odegrania technologia, której innowacyjność – wbrew pozorom – w warunkach kapitalizmu i nieodłącznej od niego zasady akumulacji jest blokowana. Tymczasem, jak przekonują autorzy, już teraz dysponujemy wystarczająco zaawansowaną technologią, aby spełnić klasyczne postulaty lewicowe, a także wyznaczyć sobie ambitne cele na przyszłość (np. dekarbonizacja gospodarki, rozwój tanich źródeł energii odnawialnej). Nie robimy tego, gdyż problem leży nie w samej technologii, ale w stosunkach społecznych i w politycznych celach, jakie się technologii wyznacza. Dlatego tak istotne z punktu widzenia Srnicka i Williamsa jest również porzucenie idei „lokalności” czy „wyłączenia” z kapitalizmu na rzecz wypracowania postkapitalistycznej strategii kontrhegemonicznej. Tylko ona zapewnić może bowiem obalenie zdrowego rozsądku neoliberalnego i zastąpienie go nowym modelem polityczno-gospodarczym.
Podsumowując, „Wymyślając przyszłość” to z pewnością ważna pozycja, istotna dla wewnętrznych dyskusji lewicy oraz dla kreowania wyobraźni postkapitalistycznej. Jej warstwa „diagnostyczna”, omawiająca przyczyny słabości współczesnej lewicy, jest bardzo przekonująca i skłania do weryfikacji wielu zdroworozsądkowych sądów. Również „utopijny” wymiar książki w najogólniejszych zarysach wydaje się słuszny i podparty wieloma argumentami, zarówno spekulatywnymi, jak i empirycznymi. Są jednak pytania, na które Srnicek i Williams nie odpowiedzieli, a nawet takie, których w ogóle sobie nie postawili. Chciałbym wymienić kilka z nich, podkreślając jednak, że to nie argumenty przeciw „Wymyślając przyszłość”, ale raczej propozycje pewnych korekt czy uzupełnień wizji Srnicka i Williamsa.
Po pierwsze, narracja zbudowana wokół sukcesu neoliberalizmu i porażek lewicy, choć przekonująca, pomija jeden istotny aspekt tego problemu. Jak się bowiem wydaje, niebagatelne znaczenie dla sukcesu neoliberalizmu miało nie tylko jego zaplecze instytucjonalne, ale także prostota, czy wręcz prostactwo, tej ideologii. To właśnie neoliberalizm wypełnia tęsknotę za nieskomplikowanym, „płaskim” światem, tłumacząc go przy użyciu uniwersalistycznych praw i lecząc wszystkie bolączki za pomocą tego samego cudownego lekarstwa znanego pod nazwą „jeszcze więcej tego samego”. To właśnie neoliberalizm, choć opiera się na zglobalizowanych i mało zrozumiałych mechanizmach rynkowych, abstrahuje od nich w swej retoryce, przekonując nas, że każdy z nas jest kowalem własnego losu, niezależnie od swej pozycji klasowej, rasowej czy płciowej. W porównaniu z prościutkimi dogmatami neoliberalnymi „projekt kontrhegemoniczny”, jaki kreślą Srnicek i Williams, uderza swą wielowymiarowością i skomplikowaniem. Nie jest to oczywiście jego wada, gdyż po prostu uczciwie mierzy się on z „abstrakcyjnością” współczesnego świata, jednak autorzy nie zastanawiają się nad psychologicznym aspektem tego problemu: czy ich propozycja, w zamierzeniu uniwersalistyczna i populistyczna, rzeczywiście ma potencjał do porwania mas (nawet przy założeniu całej skomplikowanej pracy edukacyjno-polityczno-medialnej)?
Po drugie, moją wątpliwość budzi utopijność książki, pojęta jednak nie w dobrym, ale w złym sensie. Krótko mówiąc: „Wymyślając przyszłość” wydaje mi się pozycją zbyt optymistyczną. Zakłada ona, zgodnie z przewidywaniami wielu badaczek i badaczy, choćby wspomnianego już Wallersteina, że kapitalizm znajduje się u swego schyłku, ale autorzy książki kompletnie tracą z oczu (prawdopodobną, niestety) możliwość, że tym, co go zastąpi, nie będzie wysoko rozwinięty świat postpracy, lecz – w najlepszym razie – system państw oligarchicznych, w najgorszym zaś – kompletna destabilizacja porządku opartego na logice suwerenności, niosąca z sobą wojny o surowce, chaos migracyjny i powszechny głód.
Inaczej rzecz ujmując, po trzecie, Srnicek i Williams mimo wszystko nie poświęcają wystarczająco dużo uwagi realiom katastrofy klimatycznej. Choć wspominają parokrotnie o kwestiach ekologicznych, „czystych” źródłach energii itp., to pozostają w swej postawie skrajnie antropocentryczni, kompletnie ignorując sprawczość aktorów nieludzkich, i, chcąc nie chcąc, nadal poruszają się w obrębie paradygmatu antropocenu/kapitałocenu w tym sensie, że ich retoryka powszechnego dobrobytu ma w sobie coś z biblijnego czynienia sobie Ziemi poddaną. Tymczasem wzięty na serio kryzys klimatyczny podaje taką perspektywę w wątpliwość i, w związku z tym, żaden projekt lewicowy na miarę XXI wieku nie może go ignorować. Nie jest oczywiście tak, że Srnicek i Williams zupełnie nie zdają sobie z tego sprawy, ale mimo to odnoszę wrażenie, że kryzys klimatyczny pozostaje dla ich „technoutopii” ślepą plamką. Nie odpowiadają oni np. na pytanie, jak w warunkach niezwykle zaawansowanego technologicznie, zautomatyzowanego świata postpracy mielibyśmy sobie radzić z rosnącym zapotrzebowaniem na energię. Czy odnawialne źródła energii rzeczywiście byłyby w stanie je zaspokoić, czy mimo wszystko dobrobyt postpracy musiałby zostać zrównoważony korektami w rodzaju postwzrostu, biorącego na serio ograniczenia planetarne i respektującego interesy aktorów innych niż ludzie?
Niezależnie od tych pytań i wątpliwości „Wymyślając przyszłość” to pozycja ważna choćby ze względu na próbę przywrócenia wiary w przyszłość i, szerzej, w moc utopii. Projekt nakreślony przez Srnicka i Williamsa wychodzi naprzeciw potrzebie pilnego „wymyślenia” świata po kapitalizmie i nawet jeśli nie przekonuje w pełni, to z pewnością tkwi w nim potencjał uruchomienia debaty, w toku której jego ewentualne słabości czy pominięcia uległyby korekcie.
Nick Srnicek, Alex Williams: „Wymyślając przyszłość. Postkapitalizm i świat bez pracy”. Przeł. i oprac. Ewa Bińczyk, Jakub Gużyński, Krzysztof Tarkowski. Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Toruń 2019 [seria: Polityka w kulturze].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |