JAKI ŚWIAT? (MACIEJ LORENC: 'CZY PSYCHODELIKI URATUJĄ ŚWIAT?')
A
A
A
Książka „Czy psychodeliki uratują świat?” to zbiór 20 wywiadów z różnymi przedstawicielami środowisk naukowych, którzy zaangażowani są w badania z udziałem substancji psychodelicznych, takich jak LSD, psylocybina czy DMT (oraz MDMA, które psychodelikiem nie jest, ale z pewnych „funkcjonalnych” powodów znajduje się w ich towarzystwie). Badania te mają zwykle charakter medyczny, czyli dotyczą możliwych zastosowań substancji psychodelicznych w ramach psychoterapii.
Tradycja zażywania psychodelików jest stara jak ludzkość. Stuart Walton (http://artpapier.com/index.php?page=artykul&wydanie=329&artykul=6256) uważa, że tendencja do odurzania się stanowi naturalną potrzebę ludzkiego gatunku (choć nie ekskluzywną, to znaczy występuje także u innych gatunków); Terence McKenna sądził nawet, że to właśnie kontakt z psylocybiną był motorem napędowym rozwoju psychicznego i cywilizacyjnego ludzkości. Nowsza historia psychodelików jest burzliwa, warto jednak wiedzieć, że coraz silniej zaznaczająca się ich obecność w badaniach klinicznych to nie nowość, a powrót do tendencji starszej niż kontrkultura. Okazuje się bowiem, że psychiatrzy czy psychologowie (i CIA) interesowali się psychodelikami wcześniej od hippisów, a badania nad wpływem tego rodzaju substancji prowadzono dość szeroko jeszcze przed latami 60. XX wieku. Ruchy kontrkulturowe lat 60., które poskutkowały między innymi Nixonowską war on drugs w latach 70., wyświadczyły psychodelikom niedźwiedzią przysługę na polu medycyny (choć spopularyzowały ich zastosowanie rekreacyjne). Dlatego zmiany, jakie zachodzą w XXI wieku, zarówno w obrębie naukowego traktowania psychodelików, jak i mentalnego przewartościowania podejścia do tych substancji, faktycznie można określać mianem renesansu. Renesansu, który zachodzi z większą lub mniejszą intensywnością w krajach Europy Zachodniej czy USA, lecz nie w Polsce. Renesansu, którego książka Macieja Lorenca jest w naszym kraju forpocztą.
O psychodelikach w książce Lorenca opowiadają różne osoby: psychofarmakolodzy, terapeuci, psychoanalitycy, neuronaukowcy, ale też religioznawcy, antropolodzy czy aktywiści na rzecz reformy prawa narkotykowego (choć ta druga grupa stanowi mniejszość). Pierwsze skrzypce grają osoby, których badania miałyby doprowadzić do powszechnego stosowania psychodelików w psychoterapii. Okazuje się, że już teraz psychodeliki (i MDMA) mają potwierdzone i często wyjaśnione rezultaty w leczeniu rozmaitych zaburzeń, od PTSD po depresję. Są też dużą pomocą w terapii, ponieważ podnoszą otwartość pacjenta, jego empatię i podatność na sugestie – choć to ostatnie otwiera pole do pewnych nadużyć, przez co psychoterapia z zastosowaniem substancji psychodelicznych spełniać musi najwyższe standardy etyczne.
W ogóle jeśli chodzi o standardy, to badania nad psychodelikami, jakby automatycznie znajdując się na cenzurowanym, wprowadzają bardzo wysoki poziom naukowy. Jak pokazuje książka „Czy psychodeliki uratują świat?” – często paranoicznie wysoki, co przekłada się na absurdalne rozwiązania, jak na przykład stosowanie podwójnie zaślepionej próby. Polega ona na tym, że tylko część pacjentów otrzymuje dawkę substancji psychodelicznych, część zaś placebo. Ani pacjenci, ani terapeuci nie wiedzą, jaka substancja została podana. To rozwiązanie ma uzasadnienie przy wielu lekach, ale w przypadku psychodelików jego funkcjonalność okazuje się zerowa, ponieważ nie są to mikrodawki (jak w terapii psycholitycznej), a rozpoznanie (i samorozpoznanie), czy pacjent znajduje się pod wpływem psychodelików, czy nie, nie sprawia najmniejszych trudności. Natomiast stosowanie grupy kontrolnej znacząco podnosi koszta całego przedsięwzięcia (sesja terapeutyczna po zażyciu LSD trwa nawet 10 godzin, tyle samo po zażyciu placebo).
Zresztą kwestia finansowania badań nad psychodelikami i ich wykorzystaniem medycznym jest również bardzo problematyczna. Doświadczenia psychodeliczne z założenia są intensywne i nie wymagają regularnego powtarzania przez długi czas. To zaś oznacza, że sprzedaż psychodelików w formie lekarstw wypada dużo mniej opłacalnie niż np. standardowych leków na depresję. Z tego powodu koncerny farmaceutyczne nie są zainteresowane finansowaniem tego rodzaju projektów badawczych. Zastępują je w tej roli rozmaite organizacje, takie jak MAPS (Multidisciplinary Association for Psychodelic Studies), Heffter Instytute czy Beckley Foundation, które albo gromadzą prywatne środki przeznaczone na rozwój badań, albo działają na zasadzie „for-profit”, czyli prowadzą odpłatne terapie z wykorzystaniem psychodelików, a dochód przeznaczają na dalsze badania. Ten wgląd w struktury akademickie, parametryzacje naukowe i sposoby finansowania badań stanowi cenny dodatkowy aspekt omawianej tu książki, który rozgrywa się jakby na marginesie podejmowanego tematu – i łatwo sobie wyobrazić podobne sytuacje dotyczące praktycznie każdego kontrowersyjnego zagadnienia.
Jest jednak pewien cień, który kładzie się na dość optymistycznym podejściu do badań nad psychodelikami, jakie wykazują rozmówcy Lorenca. Odpowiedź na postawione w tytule pytanie – „Czy psychodeliki uratują świat?” – wymaga bowiem doprecyzowania: jaki świat?
Znajdziemy w książce wiele przykładów na to, jak psychodeliki mogą ratować (i ratują) jednostkowe światy. Jak przebudowują indywidualną rzeczywistość psychiczną czy symboliczną w taki sposób, że staje się ona znośna. Pod tym względem – jasne, ratują świat poszczególnych pacjentów. A w kolektywnym ujęciu? Już teraz widać, że badania nad psychodelikami uwikłane są w relacje o charakterze kapitalistycznym. Mało tego, Lorenc we wspaniałym wstępie (który przekonuje tylko do tego, że autor ten powinien pomyśleć nad autorską książką o psychodelikach!) poprzedzającym wywiady wskazuje, że duże zainteresowanie psychodelikami przejawiają obecnie pracownicy Doliny Krzemowej. Nie jest to zainteresowanie o charakterze duchowym, jak chcieliby niektórzy rozmówcy z czwartej części książki. To zainteresowanie o charakterze czysto kapitalistycznym: pracownicy ci liczą bowiem na to, że doświadczenia psychodeliczne wspomogą ich kreatywność i rozbudzą produktywność, co pozwoli im uzyskać rynkową przewagę nad konkurencją. Czy taki świat należy ratować?
Mimo tej wątpliwości cieszę się, że książka „Czy psychodeliki uratują świat?” ukazała się na polskim rynku. I cieszę się, że jej autorem jest Maciej Lorenc, który od wielu lat – głównie jako tłumacz, ale także współtwórca magazynu „Trans/Wizje” – przybliża nam książki takich badaczy i psychonautów, jak John C. Lilly („Centrum cyklonu”), Rick Strassman („DMT: Molekuła duszy”), Albert Hofmann („Eliksir Hofmanna. LSD i Nowe Eleuzis”), Peter Frank („Ibogaina. Uzdrawiająca moc wizji”), Stanislav Grof („Kosmiczna gra”), Terence McKenna („Prawdziwe halucynacje”) i wielu innych. Olbrzymią erudycję w zakresie psychodelików widać bowiem nie tylko we wspomnianym wstępie, ale także w przemyślanych i wnikliwych pytaniach, jakie stawia swoim rozmówcom.
Tradycja zażywania psychodelików jest stara jak ludzkość. Stuart Walton (http://artpapier.com/index.php?page=artykul&wydanie=329&artykul=6256) uważa, że tendencja do odurzania się stanowi naturalną potrzebę ludzkiego gatunku (choć nie ekskluzywną, to znaczy występuje także u innych gatunków); Terence McKenna sądził nawet, że to właśnie kontakt z psylocybiną był motorem napędowym rozwoju psychicznego i cywilizacyjnego ludzkości. Nowsza historia psychodelików jest burzliwa, warto jednak wiedzieć, że coraz silniej zaznaczająca się ich obecność w badaniach klinicznych to nie nowość, a powrót do tendencji starszej niż kontrkultura. Okazuje się bowiem, że psychiatrzy czy psychologowie (i CIA) interesowali się psychodelikami wcześniej od hippisów, a badania nad wpływem tego rodzaju substancji prowadzono dość szeroko jeszcze przed latami 60. XX wieku. Ruchy kontrkulturowe lat 60., które poskutkowały między innymi Nixonowską war on drugs w latach 70., wyświadczyły psychodelikom niedźwiedzią przysługę na polu medycyny (choć spopularyzowały ich zastosowanie rekreacyjne). Dlatego zmiany, jakie zachodzą w XXI wieku, zarówno w obrębie naukowego traktowania psychodelików, jak i mentalnego przewartościowania podejścia do tych substancji, faktycznie można określać mianem renesansu. Renesansu, który zachodzi z większą lub mniejszą intensywnością w krajach Europy Zachodniej czy USA, lecz nie w Polsce. Renesansu, którego książka Macieja Lorenca jest w naszym kraju forpocztą.
O psychodelikach w książce Lorenca opowiadają różne osoby: psychofarmakolodzy, terapeuci, psychoanalitycy, neuronaukowcy, ale też religioznawcy, antropolodzy czy aktywiści na rzecz reformy prawa narkotykowego (choć ta druga grupa stanowi mniejszość). Pierwsze skrzypce grają osoby, których badania miałyby doprowadzić do powszechnego stosowania psychodelików w psychoterapii. Okazuje się, że już teraz psychodeliki (i MDMA) mają potwierdzone i często wyjaśnione rezultaty w leczeniu rozmaitych zaburzeń, od PTSD po depresję. Są też dużą pomocą w terapii, ponieważ podnoszą otwartość pacjenta, jego empatię i podatność na sugestie – choć to ostatnie otwiera pole do pewnych nadużyć, przez co psychoterapia z zastosowaniem substancji psychodelicznych spełniać musi najwyższe standardy etyczne.
W ogóle jeśli chodzi o standardy, to badania nad psychodelikami, jakby automatycznie znajdując się na cenzurowanym, wprowadzają bardzo wysoki poziom naukowy. Jak pokazuje książka „Czy psychodeliki uratują świat?” – często paranoicznie wysoki, co przekłada się na absurdalne rozwiązania, jak na przykład stosowanie podwójnie zaślepionej próby. Polega ona na tym, że tylko część pacjentów otrzymuje dawkę substancji psychodelicznych, część zaś placebo. Ani pacjenci, ani terapeuci nie wiedzą, jaka substancja została podana. To rozwiązanie ma uzasadnienie przy wielu lekach, ale w przypadku psychodelików jego funkcjonalność okazuje się zerowa, ponieważ nie są to mikrodawki (jak w terapii psycholitycznej), a rozpoznanie (i samorozpoznanie), czy pacjent znajduje się pod wpływem psychodelików, czy nie, nie sprawia najmniejszych trudności. Natomiast stosowanie grupy kontrolnej znacząco podnosi koszta całego przedsięwzięcia (sesja terapeutyczna po zażyciu LSD trwa nawet 10 godzin, tyle samo po zażyciu placebo).
Zresztą kwestia finansowania badań nad psychodelikami i ich wykorzystaniem medycznym jest również bardzo problematyczna. Doświadczenia psychodeliczne z założenia są intensywne i nie wymagają regularnego powtarzania przez długi czas. To zaś oznacza, że sprzedaż psychodelików w formie lekarstw wypada dużo mniej opłacalnie niż np. standardowych leków na depresję. Z tego powodu koncerny farmaceutyczne nie są zainteresowane finansowaniem tego rodzaju projektów badawczych. Zastępują je w tej roli rozmaite organizacje, takie jak MAPS (Multidisciplinary Association for Psychodelic Studies), Heffter Instytute czy Beckley Foundation, które albo gromadzą prywatne środki przeznaczone na rozwój badań, albo działają na zasadzie „for-profit”, czyli prowadzą odpłatne terapie z wykorzystaniem psychodelików, a dochód przeznaczają na dalsze badania. Ten wgląd w struktury akademickie, parametryzacje naukowe i sposoby finansowania badań stanowi cenny dodatkowy aspekt omawianej tu książki, który rozgrywa się jakby na marginesie podejmowanego tematu – i łatwo sobie wyobrazić podobne sytuacje dotyczące praktycznie każdego kontrowersyjnego zagadnienia.
Jest jednak pewien cień, który kładzie się na dość optymistycznym podejściu do badań nad psychodelikami, jakie wykazują rozmówcy Lorenca. Odpowiedź na postawione w tytule pytanie – „Czy psychodeliki uratują świat?” – wymaga bowiem doprecyzowania: jaki świat?
Znajdziemy w książce wiele przykładów na to, jak psychodeliki mogą ratować (i ratują) jednostkowe światy. Jak przebudowują indywidualną rzeczywistość psychiczną czy symboliczną w taki sposób, że staje się ona znośna. Pod tym względem – jasne, ratują świat poszczególnych pacjentów. A w kolektywnym ujęciu? Już teraz widać, że badania nad psychodelikami uwikłane są w relacje o charakterze kapitalistycznym. Mało tego, Lorenc we wspaniałym wstępie (który przekonuje tylko do tego, że autor ten powinien pomyśleć nad autorską książką o psychodelikach!) poprzedzającym wywiady wskazuje, że duże zainteresowanie psychodelikami przejawiają obecnie pracownicy Doliny Krzemowej. Nie jest to zainteresowanie o charakterze duchowym, jak chcieliby niektórzy rozmówcy z czwartej części książki. To zainteresowanie o charakterze czysto kapitalistycznym: pracownicy ci liczą bowiem na to, że doświadczenia psychodeliczne wspomogą ich kreatywność i rozbudzą produktywność, co pozwoli im uzyskać rynkową przewagę nad konkurencją. Czy taki świat należy ratować?
Mimo tej wątpliwości cieszę się, że książka „Czy psychodeliki uratują świat?” ukazała się na polskim rynku. I cieszę się, że jej autorem jest Maciej Lorenc, który od wielu lat – głównie jako tłumacz, ale także współtwórca magazynu „Trans/Wizje” – przybliża nam książki takich badaczy i psychonautów, jak John C. Lilly („Centrum cyklonu”), Rick Strassman („DMT: Molekuła duszy”), Albert Hofmann („Eliksir Hofmanna. LSD i Nowe Eleuzis”), Peter Frank („Ibogaina. Uzdrawiająca moc wizji”), Stanislav Grof („Kosmiczna gra”), Terence McKenna („Prawdziwe halucynacje”) i wielu innych. Olbrzymią erudycję w zakresie psychodelików widać bowiem nie tylko we wspomnianym wstępie, ale także w przemyślanych i wnikliwych pytaniach, jakie stawia swoim rozmówcom.
Maciej Lorenc: „Czy psychodeliki uratują świat?”. Wydawnictwo Krytyki Politycznej. Warszawa 2019.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |