O JAKI FEMINIZM WŁAŚCIWIE WALCZY PATERMAN? (KATARZYNA GUCZALSKA: 'FEMINIZM ANTYKONTRAKTOWY CAROLE PATERMAN')
A
A
A
(…) Okruszki z . Strzępki po . Obiad
o godzinie , kolacja o godzinie . Lampa nad .
Mycie przed .
Urodziłam się , mam na imię .
Mieszkam w . Chciałabym
, a także chciałabym na
chwilę usiąść, niczego nie trzymać w rękach (noża igły
długopisu gazety), gdzie to widziałam? (…)
(Miłobędzka 1975: 30).
W ostatnim czasie, a właściwie od kilku lat temat feminizmu został odkurzony – coraz więcej młodych dziewczyn z większych miast utożsamia się z ruchem kobiecym. Należałoby jednak podkreślić, że fascynacja ta jest raczej prowadzona w duchu liberalnym. Z powodu rosnącej popularności feminizmu coraz więcej publikuje się książek, który ten trend wykorzystuje. Dodatkowo, czasopisma dla kobiet świetnie wyczuwają, że ruch feministyczny jest intratnym przedsięwzięciem – wydaje się, że hasło „bądź silną i niezależną kobietą” nie tylko sprzeda towar, ale w ogóle wystarczy w procesie wyzwolenia kobiet. Książka „Feminizm antykontraktowy Carole Paterman”, autorstwa Katarzyny Guczalskiej, pojawiła się w czasie, kiedy hasła o równości płci są w Polsce coraz bardziej wyraziste i coraz więcej mówi się o feminizmie radykalnym. Jednak należy zadać pytanie, czy teoria autorki „Kontraktu płci” odpowiada na bolączki wszystkich kobiet, czy jest też tak, że to książka nieprzystająca już do współczesnych walk.
Zacznę od podkreślenia, że moja krytyka książki Guczalskiej będzie dotyczyć fragmentów, które uważam za najbardziej intrygujące oraz najbardziej zgubne dla feminizmu socjalnego. Uważam, że przybliżenie w recenzji wszystkich wątków jest niemożliwe, ponieważ mamy do czynienia z książką, której zadanie to przybliżenie sylwetki Carole Paterman – feministki i krytyczki liberalnej demokracji. Warto dodać, co stanowi niewątpliwy plus, że Guczalska drobiazgowo podchodzi do omówienia najważniejszych tez autorki „Kontraktu płci”. Jednocześnie używa przystępnego języka – pozwala to na lekkie poruszanie się po tekście i skupienie się na esencji, a nie rozbijaniu zdań, kluczeniu. Zaznaczam tę kwestię, ponieważ, w moim przekonaniu, w omówieniach często zapomina się, że najważniejsza jest osoba omawiana i zasługuje ona na klarowny język przedstawienia.
W Polsce Carole Paterman jest najbardziej znana z książki „Kontrakt płci”, wydanej w serii Biblioteka Kongresu Kobiet. To postać, którą chyba najlepiej opisuje termin feminizmu radykalnego, bowiem stawia ona w swoich tekstach na pierwszym miejscu patriarchat. Guczalska nazywa feminizm Paterman feminizmem antykontraktowym ze względu na jej nadrzędną badawczą fascynację, czyli pojęcie umowy. Dla tej teoretyczki ważny jest kontekst historyczny – rozprawia się z pojęciami Hobbsa i Locke’a, Rousseau oraz Kanta. Dla autorki „Kontraktu płci” najważniejsze okazuje się jedno – wykazanie, że za liberalizmem stoją patriarchalne uwarunkowania. Właśnie ta pierwsza część książki Guczalskiej jest najbardziej intrygująca. Dowodzi ona, że tak wielce gloryfikowana w Polsce „wolność jednostki” opiera się na wykluczeniu kobiet za pomocą codziennie zawieranych umów społecznych.
Jednak problemem, który dostrzegam chyba najbardziej wyraźnie w książce Guczalskiej, jest brak uwzględnienia teorii spoza orbity Paterman. Z tego powodu można odczuć niedosyt. Mam tu na myśli fragment o feminizmie marksistowskim, który został potraktowany niesprawiedliwie. Rzecz w tym, że o ile rozumiem przywołanie francuskich teoretyczek marksistowskich takich jak Christine Delphy i Monique Witting ze względu na krytyczną postawę samej Paterman, to nie rozumiem, dlaczego kobiecy ruch poprowadzony w duchu Marksa zostaje tu zuniwersalizowany i sprowadzony do jego francuskiej wersji. Nie jest też tak, że na polskiej akademii nie pojawiły się inne wzmianki na temat feminizmu marksistowskiego. Warto wspomnieć o numerze „Recyklingu Idei” poświęconego marksistkom lub wydaniu „Przeglądu Anarchistycznego”, w którym pojawiły się teksty Silvii Federici i Mariarosy Dalla Costy. Co więcej, nie można zapomnieć o czasopiśmie „Praktyka Teoretyczna”, na łamach którego wielokrotnie pojawiają się feministek marksistowskich albo ich echa. Podkreślam – to nie teksty lub numery wydane w 2018 lub 2019 roku, tylko 8 lub 9 lat temu. Przeoczenie ich w trakcie pisania krytyki feminizmu marksistowskiego uważam za policzek dla ruchu, który istnieje od XIX wieku (zob. Austin, Federici 2017: 15).
Nie chodzi o to, żeby przeinaczać myśl Paterman i doszukiwać się włoskiej teorii w jej publikacjach – rzecz w tym, że należałoby wykazać, że tezy feministki antykontraktowej nie były wolne od przemilczeń. Mam tu na myśli tezę Paterman, że „ucisk kobiet jest ściśle powiązany z płcią i nie ma charakteru klasowego” (s. 195). To zdanie chyba najbardziej chybione w książce Guczalskiej, ponieważ kapitalizm „żywi” się nierównościami. Kobieta z klasy średniej okazuje się w mniejszym stopniu narażona na wyzysk niż kobieta z klasy ludowej, która nierzadko jest pracownicą najemną, opiekunką i gospodynią domową. Włoskie feministki już dawno wykazały, że porównanie gospodyń domowych do pracowników pozwala na uznanie pracy domowej jako pracy. Co więcej, takie przedstawienie pozwoliło im na wypracowanie, bodaj najbardziej przenikliwej myśli, że praca domowa to praca reprodukująca siłę roboczą. Nie jest tak, jak chce to widzieć Paterman, że umowa małżeńska pozwala na wyzysk żon – w domowej pielesze zawsze wkradnie się kapitalizm, który bazuje na reprodukcji pracowników. Można dywagować, na ile praca domowa kobiet jest zawłaszczana przez mężczyzn, ale koniec końców praca zarówno gospodyń domowych i mężczyzn jako pracowników najemnych okazuje się subsumowana pod kapitał. W takim wypadku teoria jakoby „umowa o zatrudnieniu powinna zostać wyjaśniona poprzez analizę relacji panujących w domu” (s. 198) stanowi tylko punkt wyjściowy do szerokiej dyskusji na temat pracy reprodukcyjnej. Dodatkowo, dywagacje na temat, co było pierwsze: jajko czy kura, patriarchat czy kapitalizm, są, w mojej opinii, miałkim zboczeniem z tematu, pozwalającym odsunąć kwestię klasy na margines.
Jeszcze inna kwestia to rozdział „Problem: kobieta mówi nie”, niezwykle istotny w kontekście ruchu #metoo. Guczalska w prosty sposób tłumaczy pogląd Paterman na ten newralgiczny punkt feministycznego oporu. Interesująca okazuje się wzmianka o historycznej proweniencji gwałtu, a raczej dyskusji, czym przemoc seksualna jest. Paterman stwierdziła, że „(do dziś) istnieje praktyka społeczna, która sprawia, że »niemal nie sposób odróżnić wymuszonych stosunków seksualnych od tych opartych na zgodzie«” (s. 188). Jak zaznacza autorka „Kontraktu płci”, ten „fenomen” można zaobserwować w „Emilu” Rousseau, który stwierdził, że zgoda musi być w możliwie najbardziej zawoalowany sposób ukryta. Do dzisiaj panuje przecież przekonanie, że jeśli kobieta nie mówi wyraźnie „nie”, jeśli nie broni się lub była wyzywająco ubrana, to do gwałtu dojść nie mogło.
Za minus tego rozdziału uważam brak uwzględniania polskich realiów – sytuacji, w których prawo zawiodło. Oczywiście, aktualnie dużo mówi się o uchybieniach sądów, jednak interesującym zabiegiem byłoby przeanalizowanie kilku spraw sądowych z Polski z perspektywy badań Paterman. Dodatkowa wada to brak wykazania, dlaczego gwałt należy traktować jako podtrzymanie patriarchalnych realiów. Giovanna Franca Dalla Costa w książce „The Work of Love” wykazała, że gwałt jest narzędziem ustanowienia władzy nad drugim człowiekiem. Zatem przemoc seksualna stanowi nie tylko wynik połączenia patriarchatu i liberalizmu, jak chce tego Paterman, ale i mechanizm wymuszający na kobietach nieodpłatną pracę w domu (zob. Dalla Costa 2008: 53). Rzecz w tym, że gospodyni domowej mąż, partner nie może odebrać pensji lub jej zwolnić – domowymi odpowiednikami represji jest przemoc.
Mimo nieznacznych wad w książce Guczalskiej publikacja ta stanowi jedyną monografię poświęcona Carole Paterman na polskim rynku. W moim przekonaniu zasługuje na uwagę czytelniczek ze względu na krytykę liberalizmu, który w dalszym ciągu plasuje się wysoko w wyobrażeniach zachodniego społeczeństwa. Dodatkowym atutem jest rozpoznanie umowy pierwotnej, umowy małżeńskiej i wykazanie, w jaki sposób funkcjonują one w codzienności kobiet. Szkoda jednak, że „Feminizm antykontraktowy…” nie uwzględnia właśnie polskich realiów – byłoby to udowodnienie możliwego oddziaływania teorii na praktykę, pokazania, w jaki sposób można uderzyć w patriarchat.
LITERATURA:
Austin A., Federici S.: „Wages for Housework. The New York Committee 1972-1977: History, Theory, Documents”. Brooklyn 2017.
Dalla Costa G.F.: „The Work of Love”. Brooklyn 2008.
Miłobędzka K.: „Dom, pokarmy”. Wrocław 1975.
o godzinie , kolacja o godzinie . Lampa nad .
Mycie przed .
Urodziłam się , mam na imię .
Mieszkam w . Chciałabym
, a także chciałabym na
chwilę usiąść, niczego nie trzymać w rękach (noża igły
długopisu gazety), gdzie to widziałam? (…)
(Miłobędzka 1975: 30).
W ostatnim czasie, a właściwie od kilku lat temat feminizmu został odkurzony – coraz więcej młodych dziewczyn z większych miast utożsamia się z ruchem kobiecym. Należałoby jednak podkreślić, że fascynacja ta jest raczej prowadzona w duchu liberalnym. Z powodu rosnącej popularności feminizmu coraz więcej publikuje się książek, który ten trend wykorzystuje. Dodatkowo, czasopisma dla kobiet świetnie wyczuwają, że ruch feministyczny jest intratnym przedsięwzięciem – wydaje się, że hasło „bądź silną i niezależną kobietą” nie tylko sprzeda towar, ale w ogóle wystarczy w procesie wyzwolenia kobiet. Książka „Feminizm antykontraktowy Carole Paterman”, autorstwa Katarzyny Guczalskiej, pojawiła się w czasie, kiedy hasła o równości płci są w Polsce coraz bardziej wyraziste i coraz więcej mówi się o feminizmie radykalnym. Jednak należy zadać pytanie, czy teoria autorki „Kontraktu płci” odpowiada na bolączki wszystkich kobiet, czy jest też tak, że to książka nieprzystająca już do współczesnych walk.
Zacznę od podkreślenia, że moja krytyka książki Guczalskiej będzie dotyczyć fragmentów, które uważam za najbardziej intrygujące oraz najbardziej zgubne dla feminizmu socjalnego. Uważam, że przybliżenie w recenzji wszystkich wątków jest niemożliwe, ponieważ mamy do czynienia z książką, której zadanie to przybliżenie sylwetki Carole Paterman – feministki i krytyczki liberalnej demokracji. Warto dodać, co stanowi niewątpliwy plus, że Guczalska drobiazgowo podchodzi do omówienia najważniejszych tez autorki „Kontraktu płci”. Jednocześnie używa przystępnego języka – pozwala to na lekkie poruszanie się po tekście i skupienie się na esencji, a nie rozbijaniu zdań, kluczeniu. Zaznaczam tę kwestię, ponieważ, w moim przekonaniu, w omówieniach często zapomina się, że najważniejsza jest osoba omawiana i zasługuje ona na klarowny język przedstawienia.
W Polsce Carole Paterman jest najbardziej znana z książki „Kontrakt płci”, wydanej w serii Biblioteka Kongresu Kobiet. To postać, którą chyba najlepiej opisuje termin feminizmu radykalnego, bowiem stawia ona w swoich tekstach na pierwszym miejscu patriarchat. Guczalska nazywa feminizm Paterman feminizmem antykontraktowym ze względu na jej nadrzędną badawczą fascynację, czyli pojęcie umowy. Dla tej teoretyczki ważny jest kontekst historyczny – rozprawia się z pojęciami Hobbsa i Locke’a, Rousseau oraz Kanta. Dla autorki „Kontraktu płci” najważniejsze okazuje się jedno – wykazanie, że za liberalizmem stoją patriarchalne uwarunkowania. Właśnie ta pierwsza część książki Guczalskiej jest najbardziej intrygująca. Dowodzi ona, że tak wielce gloryfikowana w Polsce „wolność jednostki” opiera się na wykluczeniu kobiet za pomocą codziennie zawieranych umów społecznych.
Jednak problemem, który dostrzegam chyba najbardziej wyraźnie w książce Guczalskiej, jest brak uwzględnienia teorii spoza orbity Paterman. Z tego powodu można odczuć niedosyt. Mam tu na myśli fragment o feminizmie marksistowskim, który został potraktowany niesprawiedliwie. Rzecz w tym, że o ile rozumiem przywołanie francuskich teoretyczek marksistowskich takich jak Christine Delphy i Monique Witting ze względu na krytyczną postawę samej Paterman, to nie rozumiem, dlaczego kobiecy ruch poprowadzony w duchu Marksa zostaje tu zuniwersalizowany i sprowadzony do jego francuskiej wersji. Nie jest też tak, że na polskiej akademii nie pojawiły się inne wzmianki na temat feminizmu marksistowskiego. Warto wspomnieć o numerze „Recyklingu Idei” poświęconego marksistkom lub wydaniu „Przeglądu Anarchistycznego”, w którym pojawiły się teksty Silvii Federici i Mariarosy Dalla Costy. Co więcej, nie można zapomnieć o czasopiśmie „Praktyka Teoretyczna”, na łamach którego wielokrotnie pojawiają się feministek marksistowskich albo ich echa. Podkreślam – to nie teksty lub numery wydane w 2018 lub 2019 roku, tylko 8 lub 9 lat temu. Przeoczenie ich w trakcie pisania krytyki feminizmu marksistowskiego uważam za policzek dla ruchu, który istnieje od XIX wieku (zob. Austin, Federici 2017: 15).
Nie chodzi o to, żeby przeinaczać myśl Paterman i doszukiwać się włoskiej teorii w jej publikacjach – rzecz w tym, że należałoby wykazać, że tezy feministki antykontraktowej nie były wolne od przemilczeń. Mam tu na myśli tezę Paterman, że „ucisk kobiet jest ściśle powiązany z płcią i nie ma charakteru klasowego” (s. 195). To zdanie chyba najbardziej chybione w książce Guczalskiej, ponieważ kapitalizm „żywi” się nierównościami. Kobieta z klasy średniej okazuje się w mniejszym stopniu narażona na wyzysk niż kobieta z klasy ludowej, która nierzadko jest pracownicą najemną, opiekunką i gospodynią domową. Włoskie feministki już dawno wykazały, że porównanie gospodyń domowych do pracowników pozwala na uznanie pracy domowej jako pracy. Co więcej, takie przedstawienie pozwoliło im na wypracowanie, bodaj najbardziej przenikliwej myśli, że praca domowa to praca reprodukująca siłę roboczą. Nie jest tak, jak chce to widzieć Paterman, że umowa małżeńska pozwala na wyzysk żon – w domowej pielesze zawsze wkradnie się kapitalizm, który bazuje na reprodukcji pracowników. Można dywagować, na ile praca domowa kobiet jest zawłaszczana przez mężczyzn, ale koniec końców praca zarówno gospodyń domowych i mężczyzn jako pracowników najemnych okazuje się subsumowana pod kapitał. W takim wypadku teoria jakoby „umowa o zatrudnieniu powinna zostać wyjaśniona poprzez analizę relacji panujących w domu” (s. 198) stanowi tylko punkt wyjściowy do szerokiej dyskusji na temat pracy reprodukcyjnej. Dodatkowo, dywagacje na temat, co było pierwsze: jajko czy kura, patriarchat czy kapitalizm, są, w mojej opinii, miałkim zboczeniem z tematu, pozwalającym odsunąć kwestię klasy na margines.
Jeszcze inna kwestia to rozdział „Problem: kobieta mówi nie”, niezwykle istotny w kontekście ruchu #metoo. Guczalska w prosty sposób tłumaczy pogląd Paterman na ten newralgiczny punkt feministycznego oporu. Interesująca okazuje się wzmianka o historycznej proweniencji gwałtu, a raczej dyskusji, czym przemoc seksualna jest. Paterman stwierdziła, że „(do dziś) istnieje praktyka społeczna, która sprawia, że »niemal nie sposób odróżnić wymuszonych stosunków seksualnych od tych opartych na zgodzie«” (s. 188). Jak zaznacza autorka „Kontraktu płci”, ten „fenomen” można zaobserwować w „Emilu” Rousseau, który stwierdził, że zgoda musi być w możliwie najbardziej zawoalowany sposób ukryta. Do dzisiaj panuje przecież przekonanie, że jeśli kobieta nie mówi wyraźnie „nie”, jeśli nie broni się lub była wyzywająco ubrana, to do gwałtu dojść nie mogło.
Za minus tego rozdziału uważam brak uwzględniania polskich realiów – sytuacji, w których prawo zawiodło. Oczywiście, aktualnie dużo mówi się o uchybieniach sądów, jednak interesującym zabiegiem byłoby przeanalizowanie kilku spraw sądowych z Polski z perspektywy badań Paterman. Dodatkowa wada to brak wykazania, dlaczego gwałt należy traktować jako podtrzymanie patriarchalnych realiów. Giovanna Franca Dalla Costa w książce „The Work of Love” wykazała, że gwałt jest narzędziem ustanowienia władzy nad drugim człowiekiem. Zatem przemoc seksualna stanowi nie tylko wynik połączenia patriarchatu i liberalizmu, jak chce tego Paterman, ale i mechanizm wymuszający na kobietach nieodpłatną pracę w domu (zob. Dalla Costa 2008: 53). Rzecz w tym, że gospodyni domowej mąż, partner nie może odebrać pensji lub jej zwolnić – domowymi odpowiednikami represji jest przemoc.
Mimo nieznacznych wad w książce Guczalskiej publikacja ta stanowi jedyną monografię poświęcona Carole Paterman na polskim rynku. W moim przekonaniu zasługuje na uwagę czytelniczek ze względu na krytykę liberalizmu, który w dalszym ciągu plasuje się wysoko w wyobrażeniach zachodniego społeczeństwa. Dodatkowym atutem jest rozpoznanie umowy pierwotnej, umowy małżeńskiej i wykazanie, w jaki sposób funkcjonują one w codzienności kobiet. Szkoda jednak, że „Feminizm antykontraktowy…” nie uwzględnia właśnie polskich realiów – byłoby to udowodnienie możliwego oddziaływania teorii na praktykę, pokazania, w jaki sposób można uderzyć w patriarchat.
LITERATURA:
Austin A., Federici S.: „Wages for Housework. The New York Committee 1972-1977: History, Theory, Documents”. Brooklyn 2017.
Dalla Costa G.F.: „The Work of Love”. Brooklyn 2008.
Miłobędzka K.: „Dom, pokarmy”. Wrocław 1975.
Katarzyna Guczalska: „Feminizm antykontraktowy Carole Paterman”. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kraków 2019.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |