'WSŁUCHANY W SIEDMIORAKI SZEPT ZEGARKÓW' ('SIEDEM ZEGARKÓW KOPIDOŁA JOACHIMA RYBKI', REŻ. WIESŁAW HOŁDYS)
A
A
A
Zakończenie 68. sezonu na Scenie Polskiej Teatru Cieszyńskiego w Czeskim Cieszynie podkreślono mocnym akcentem w postaci premiery sztuki „Siedem zegarków kopidoła Joachima Rybki” – adaptacji ostatniej wydanej za życia autora powieści Gustawa Morcinka. O książce tej współczesny znawca jego pisarstwa wyrokuje: „Często wyśmiewany ewangeliczny i dydaktyczny ton Morcinka poddany jest w niej najcięższej próbie, (…) retrospektywie tematyki bez cenzury i poprawnościowej selekcji (tematami są śmierć, przygoda, erotyzm, przemoc, włóczęga). (…) dzieło to w krytycznej lekturze świetnie się broni, czytane nawet po ponad pół wieku” (Mikołajec 2019: 257). Czy inscenizacja także się broni? Być może gros czytelników uzna, że odpowiedź nie ma dla nich znaczenia praktycznego, gdyż do Těšínského Divadla raczej im nie po drodze. Niemniej omawiany tytuł zagościł w repertuarze teatru dopiero po wakacjach (sama obejrzałam go 17 września) i urządzane są spektakle wyjazdowe (m.in. w Trzyńcu i Karwinie), istnieje więc szansa, że Scena Polska zawita z nim też po drugiej stronie Olzy. Notabene, wystawi „Siedem zegarków…” również na listopadowym Festiwalu Teatrów Moraw i Śląska w Czeskim Cieszynie – gdy ukaże się niniejsza recenzja, można będzie już sprawdzić, jakie wrażenie przedstawienie wywarło na jury.
Co istotne, wspomniany „mocny akcent” jest akcentem regionalnym, Morcinek urodził się bowiem w Karwinie, na terenie obecnego tzw. Zaolzia, a w jego dorobku dominują elementy nawiązujące do historii i obyczajowości Śląska Cieszyńskiego oraz do doświadczeń pisarza z pracy w karwińskiej kopalni. O ile jednak wykorzystywanie przez Scenę Polską twórczości literackiej naznaczonej kolorytem lokalnym nie należy do osobliwości (por. sztukę „Rajska jabłonka” Andrzeja Niedoby, inscenizację „Powsinogów beskidzkich” Emila Zegadłowicza etc.), o tyle niecodziennym można nazwać drugi akcent regionalny w „Siedmiu zegarkach…”. Mianowicie za adaptację, reżyserię i scenografię odpowiada Wiesław Hołdys – znany z własnego teatru Mumerus w Krakowie, a dorastający w Cieszynie. Jak przyznaje w rozmowie z autorką bloga „Teatr to my”, pisarstwo Morcinka jest mu bliskie, ponieważ się na nim wychował (Bryl-Sikorska, Wiesław Hołdys 2019); zresztą już przed ponad 10 laty zrealizował spektakl „Krucy-tyrk, czyli przedziwne śląskie powiarki” na motywach zaczerpniętych z jego tekstów. Teraz w końcu do pracy z zespołem Sceny Polskiej zaprosił Hołdysa jej kierownik artystyczny Bogdan Kokotek.
Chociaż koncepcja reżysera nadaje sztuce znamienne piętno, wydaje się, że kto inny gra w niej pierwsze skrzypce. Otóż generalnie okazuje się ona nowym wyzwaniem dla fenomenalnego Karola Suszki – aktora, reżysera i jeszcze do połowy 2018 r. dyrektora Teatru Cieszyńskiego, który we wrześniu obchodził imponujący jubileusz 60-lecia pracy scenicznej. Wyzwanie polega na tym, że osnowę spektaklu stanowi narracja starego grabarza, w którego pamięci kolejni chowani nieboszczycy budzą reminiscencje związane z tytułowymi zegarkami. Owe nietuzinkowe amulety bohater troskliwie przechowuje w szafie, chętnie zaś otwiera przed nami skarbiec wspomnień.
By nie poprzestać na monologu, Hołdys włączył weń drugi plan czasowy, a zarazem wprowadził na scenę alter ego kopidoła, co można rozumieć dosłownie, chodzi bowiem o jego drugie, młodsze „ja” (warto nadmienić o identycznym zabiegu w scenariuszu „Rajskiej jabłonki”, gdzie Suszka również kreował postać wracającego do przeszłości narratora, ujca (wuja) Francka, któremu partneruje Francek sprzed lat). Intrygujące jest napięcie pomiędzy Joachimem dzisiejszym a dawnym, w którego wciela się Marcin Kaleta. Pierwszy przegląda się w drugim, niekiedy uprzedza jego kroki – na przykład gdy podpowiada mu zmyślone grzechy przy spowiedzi. Jednak odmienność zarówno pewnych rysów charakteru, jak i gry aktorskiej uwypukla ewolucję osobowości, sprawiającą, że grabarza zdumiewają z dystansu lat niektóre własne posunięcia. Tym wyraziściej wybrzmiewa epizod, w którym stary Rybka unisono z młodym, wziętym – jako poddany habsburski – za Austriaka, prostuje donośnym głosem, że jest Polakiem.
Chwyt retrospekcji pozwala ożywić nie tylko akcję – przywołuje innych bohaterów, których widmowy status podkreślają bladozielone twarze. Wiążą się oni z dziejami siedmiu zegarków, a właściwie sześciu, gdyż reżyser, by nie zniweczyć dramaturgii i emocjonalności momentu kulminacyjnego, zrezygnował z przedstawienia ostatniej opowieści kopidoła. Poznajemy zatem w kolejnych odsłonach historie zegarka Celestyna Racka, jedynego inżyniera Polaka w karwińskich kopalniach; zegarka Eriki (Joanna Gruszka) z wędrownej trupy prezentującej figury woskowe; zegarka dziwnej starowinki-czarownicy zwanej majką (Halina Paseková), która zemściła się na niewiernym kochanku; zegarka cudem ocalonego cesarza Karola I; zegarka szulera z kawiarni w Budapeszcie – lub raczej jego kochanki, tancerki Izy (Barbara Szotek-Stonawski) – wreszcie zegarka SS-mana Kuntza (Tomasz Kłaptocz), który powiesił przyjaciela protagonisty.
Już z tego lapidarnego wyliczenia można wywnioskować, że oglądamy niewiarygodne i pełne namiętności przygody wagabundy, przy czym okazuje się on everymanem – jego losy ilustrują los jednostki w bezlitosnych trybach machiny dziejów. „Perypetie Joachima Rybki rzucone są na tło historycznych wydarzeń, których ów Joachim raz jest motorem, a raz – statystą: akcja rozpoczyna się pod koniec XIX wieku w górniczej Karwinie, poprzez pierwszą wojnę światową, wędrówki bohatera po międzywojennej Europie, aż po koszmar obozów koncentracyjnych. Tak więc nasz spektakl jest w zamierzeniu pewnego rodzaju panoramą końca XIX i pierwszej połowy XX wieku widzianej z perspektywy plebejusza (…)” – pisze Hołdys w broszurce o spektaklu, którą można było nabyć w teatrze. Jeszcze szerzej złożoność i uniwersalny wymiar fabuły rozpatruje cytowany już badacz: „Rybka ucieleśnia zmienność, żonglerkę językami, rolami społecznymi, umiejętnościami (…), wędrówkę jako wystawienie się na istnienie, na życie w pełni. (…) Bogactwo »Siedmiu zegarków…« zasadza się na transgresjach językowych oraz przedstawieniowych, seriach dramatycznych zwrotów akcji (…). [Pograniczność] dotyczy też relacji międzykulturowych, pochodzenia, ponieważ wiedzę filozoficzną ma tu plebejusz, kopidół pełen marzeń o nieskrępowanej tułaczce w obrębie wyobraźni (…). Nie bez znaczenia pozostaje również geopolityka, miejscem akcji jest niemal wyłącznie państwo ucieleśniające wielogłos, czyli dawne Austro-Węgry” (Mikołajec 2019: 265).
Choć spora część przeżyć Joachima wykracza poza kontekst regionu – dzięki czemu spektakl nie cechuje się hermetycznością – nie należy zapominać o aspektach lokalnych. Według reżysera ułatwiły one sześciotygodniową pracę z aktorami, doskonale czującymi specyfikę, by tak rzec, cieszyńskiej mentalności reprezentowanej przez Morcinka. Przypuszczalnie też sztuka łatwiej trafia do miejscowych odbiorców, którzy w zdecydowanej większości stanowią publiczność Těšínského Divadla. Zapewne wielu czytelnikom nasunęło się tu skojarzenie z Teatrem Śląskim w Katowicach, gdzie ostatnimi laty przenosi się na scenę nawet kontrowersyjną rodzimą literaturę (Twardoch, Kutz).
W „Siedmiu zegarkach…” swoiste regionalne rusztowanie tworzą pieśni, które przeplatają kolejne sceny i są rodzajem komentarza, przywodzącym na myśl chór z antycznych tragedii. Nieco surowe ludowe przyśpiewki o zalotach, o Wielkiej Wojnie i cesarzu, o mamuliczce leżącej w grobie etc., zasadniczo w narzeczu cieszyńskim, wykonuje Małgorzata Pikus z akompaniamentem Iwony Bajger na skrzypcach i Tomasza Pali na akordeonie, a przygotował tę oprawę muzyczną Zbigniew Siwek.
Za bodaj jeszcze istotniejszy element spajający poszczególne sceny-historie trzeba uznać scenografię. Jest ona minimalistyczna, zredukowana do skrzyni oraz trzech szaf, które w rezultacie pełnią rozmaite funkcje, przez co nabierają nie tylko wieloznaczności, lecz także sensów symbolicznych. Skrzynia zatem przeobraża się w grób, stół i konfesjonał; szafa staje się raz komorą, gdzie gazda „przędzie złe nici” ze służką, raz kątem ze świętymi figurami (żywymi obrazami), raz budą z woskowymi postaciami na korbkę, raz obozową pryczą. Ale przede wszystkim, niczym w „Opowieściach z Narnii”, okazuje się ona portalem do innej rzeczywistości: świata pamięci i wyobraźni. Atmosfery dopełniają kostiumy zaprojektowane przez Agatę Kokotek, a w dużo większym stopniu – przyćmione światło lub raczej półmrok, który panuje na scenie w trakcie całego spektaklu. Wszak to zmierzch stanowi tło refleksji kopidoła. „Mrok już zapada, nadchodzi noc, a na cmentarzu jest cisza. (…) W ciszy rozwiązuje się język i wtedy mógłbym gadać i gadać do nieskończoności. Ponieważ zaś jestem sam (…), przeto pozwalam myślom, wspominkom i przeżyciom, żeby mnie nawiedzały” (Morcinek 1960: 6-7).
Powyższy cytat każe przejść do chyba jedynego mankamentu „Siedmiu zegarków…”: skoro w teatrze protagonista nie jest sam, wypada uwzględnić możliwości widzów. Jak napomknęłam, reżyser dokonał nieuchronnych skrótów, wyboru wątków i postaci, oddających niezwykłą „polifonię powieści”. W rozmowie z Czesławą Rudnik artysta przyznaje: „W efekcie w adaptacji scenicznej znalazła się jakaś jedna piąta zawartości powieści, ale starałem się, aby była to taka część, która odbija całość” (Rudnik, Hołdys 2019: 34). Niemniej trzygodzinna (z antraktem) sztuka trochę się dłuży za sprawą pewnej statyczności i monotonii, gdyż nawet pomimo dynamizmu wprowadzanego przez młodego Rybkę góruje w niej narracja starego grabarza. Z jednej strony zatem Karolowi Suszce należy się chapeau bas za wyuczenie się tak obszernego tekstu, z drugiej – prawie nie schodzi on ze sceny i widać, że nieco go to męczy. Wprawdzie zacinanie się i zawahania są naturalne dla leciwego człowieka, a doświadczony aktor tuszował potknięcia improwizacjami, lecz pozostaje ogólne wrażenie rozwlekłości, za co odpowiedzialność w większym stopniu ponosi autor scenariusza. Gawędy – siły powieści Morcinka (którą zresztą można sobie dozować) – nie powinno się nadużywać w teatrze, mogącym przecież sięgać po inne środki wyrazu. I Hołdys w „Siedmiu zegarkach…” w pewnym zakresie je spożytkowuje, traktując scenografię umownie i metaforycznie. Niemniej zbyt wiele tu dramatu mówionego kosztem operowania różnymi formami przestrzenno-plastycznymi i symboliką.
Mimo wszystko powolne tempo oraz konfesyjny ton korespondują z charakterem sztuki, której kanwę stanowi wewnętrzny obrachunek u schyłku życia. I – może na zasadzie kontrastu – eksponują one momenty napięcia, wzruszenia czy wstrząsającą rozgrywkę psychologiczną pomiędzy młodym Joachimem a Kurzem. Lecz rzewna tonacja nie panuje niepodzielnie: wszak Rybka, sam mówiący o sobie, że z niejednego pieca chleb jadał, również z niejednego dzbana wino pijał. Choćby u patra Cristoforo (Zbyšek Radek), u którego schronił się w czasie Wielkiej Wojny i któremu wmawia, że skończy się ona, gdy opróżnią ukryty przez ojczulka dzban. Właśnie między ową dwójką pada najwięcej żartów, ale sam kopidół też żartuje, na przykład z hipokryzji żałobników. Jego sposób bycia, a częściowo i tonację spektaklu, oddaje bon mot: „Miłość, śmierć i sraczka przychodzą znienacka”.
Na tę drugą jednak bohater zdaje się przygotowany jak mało kto – pogodzony z losem, niedziwiący się już niczemu, podczas gdy zegarki w szafie tykają coraz głośniej. „[Kie]dy będę umierał, ostatni raz nakręcę je po kolei (…). Każę je powiesić na przeciwległej ścianie, by móc na nie patrzeć, i będzie dobrze” (Morcinek 1960: 17). Oglądając inscenizację Hołdysa, istotnie ma się poczucie, iż jest dobrze, aczkolwiek pozostaje nutka żalu, iż niewiele zabrakło, by było jeszcze lepiej.
Literatura:
Broszura „Gustaw Morcinek: »Siedem zegarków kopidoła Joachima Rybki«”. Těšínské Divadlo. Czeski Cieszyn 2019.
„Mentalnie nie wyprowadziłem się z Cieszyna”. [Z Wiesławem Hołdysem rozmawia Czesława Rudnik]. „Zwrot” 2019, nr 8, s. 33-35.
Mikołajec M.: „Wspólnota i literatura. Studia o prozie Gustawa Morcinka”. Katowice 2019.
Morcinek G.: „Siedem zegarków kopidoła Joachima Rybki”. Warszawa 1960.
„Wychowałem się na tekstach Morcinka”. [Z Wiesławem Hołdysem rozmawia Małgorzata Bryl-Sikorska]. „Teatr to my. Blog Těšínského Divadla – Teatru Cieszyńskiego”, 18.06.2019 r., http://blog-tdivadlo.cz/article/150/wychowalem-sie-na-tekstach-morcinka, [dostęp 27.10.2019 r.].
Co istotne, wspomniany „mocny akcent” jest akcentem regionalnym, Morcinek urodził się bowiem w Karwinie, na terenie obecnego tzw. Zaolzia, a w jego dorobku dominują elementy nawiązujące do historii i obyczajowości Śląska Cieszyńskiego oraz do doświadczeń pisarza z pracy w karwińskiej kopalni. O ile jednak wykorzystywanie przez Scenę Polską twórczości literackiej naznaczonej kolorytem lokalnym nie należy do osobliwości (por. sztukę „Rajska jabłonka” Andrzeja Niedoby, inscenizację „Powsinogów beskidzkich” Emila Zegadłowicza etc.), o tyle niecodziennym można nazwać drugi akcent regionalny w „Siedmiu zegarkach…”. Mianowicie za adaptację, reżyserię i scenografię odpowiada Wiesław Hołdys – znany z własnego teatru Mumerus w Krakowie, a dorastający w Cieszynie. Jak przyznaje w rozmowie z autorką bloga „Teatr to my”, pisarstwo Morcinka jest mu bliskie, ponieważ się na nim wychował (Bryl-Sikorska, Wiesław Hołdys 2019); zresztą już przed ponad 10 laty zrealizował spektakl „Krucy-tyrk, czyli przedziwne śląskie powiarki” na motywach zaczerpniętych z jego tekstów. Teraz w końcu do pracy z zespołem Sceny Polskiej zaprosił Hołdysa jej kierownik artystyczny Bogdan Kokotek.
Chociaż koncepcja reżysera nadaje sztuce znamienne piętno, wydaje się, że kto inny gra w niej pierwsze skrzypce. Otóż generalnie okazuje się ona nowym wyzwaniem dla fenomenalnego Karola Suszki – aktora, reżysera i jeszcze do połowy 2018 r. dyrektora Teatru Cieszyńskiego, który we wrześniu obchodził imponujący jubileusz 60-lecia pracy scenicznej. Wyzwanie polega na tym, że osnowę spektaklu stanowi narracja starego grabarza, w którego pamięci kolejni chowani nieboszczycy budzą reminiscencje związane z tytułowymi zegarkami. Owe nietuzinkowe amulety bohater troskliwie przechowuje w szafie, chętnie zaś otwiera przed nami skarbiec wspomnień.
By nie poprzestać na monologu, Hołdys włączył weń drugi plan czasowy, a zarazem wprowadził na scenę alter ego kopidoła, co można rozumieć dosłownie, chodzi bowiem o jego drugie, młodsze „ja” (warto nadmienić o identycznym zabiegu w scenariuszu „Rajskiej jabłonki”, gdzie Suszka również kreował postać wracającego do przeszłości narratora, ujca (wuja) Francka, któremu partneruje Francek sprzed lat). Intrygujące jest napięcie pomiędzy Joachimem dzisiejszym a dawnym, w którego wciela się Marcin Kaleta. Pierwszy przegląda się w drugim, niekiedy uprzedza jego kroki – na przykład gdy podpowiada mu zmyślone grzechy przy spowiedzi. Jednak odmienność zarówno pewnych rysów charakteru, jak i gry aktorskiej uwypukla ewolucję osobowości, sprawiającą, że grabarza zdumiewają z dystansu lat niektóre własne posunięcia. Tym wyraziściej wybrzmiewa epizod, w którym stary Rybka unisono z młodym, wziętym – jako poddany habsburski – za Austriaka, prostuje donośnym głosem, że jest Polakiem.
Chwyt retrospekcji pozwala ożywić nie tylko akcję – przywołuje innych bohaterów, których widmowy status podkreślają bladozielone twarze. Wiążą się oni z dziejami siedmiu zegarków, a właściwie sześciu, gdyż reżyser, by nie zniweczyć dramaturgii i emocjonalności momentu kulminacyjnego, zrezygnował z przedstawienia ostatniej opowieści kopidoła. Poznajemy zatem w kolejnych odsłonach historie zegarka Celestyna Racka, jedynego inżyniera Polaka w karwińskich kopalniach; zegarka Eriki (Joanna Gruszka) z wędrownej trupy prezentującej figury woskowe; zegarka dziwnej starowinki-czarownicy zwanej majką (Halina Paseková), która zemściła się na niewiernym kochanku; zegarka cudem ocalonego cesarza Karola I; zegarka szulera z kawiarni w Budapeszcie – lub raczej jego kochanki, tancerki Izy (Barbara Szotek-Stonawski) – wreszcie zegarka SS-mana Kuntza (Tomasz Kłaptocz), który powiesił przyjaciela protagonisty.
Już z tego lapidarnego wyliczenia można wywnioskować, że oglądamy niewiarygodne i pełne namiętności przygody wagabundy, przy czym okazuje się on everymanem – jego losy ilustrują los jednostki w bezlitosnych trybach machiny dziejów. „Perypetie Joachima Rybki rzucone są na tło historycznych wydarzeń, których ów Joachim raz jest motorem, a raz – statystą: akcja rozpoczyna się pod koniec XIX wieku w górniczej Karwinie, poprzez pierwszą wojnę światową, wędrówki bohatera po międzywojennej Europie, aż po koszmar obozów koncentracyjnych. Tak więc nasz spektakl jest w zamierzeniu pewnego rodzaju panoramą końca XIX i pierwszej połowy XX wieku widzianej z perspektywy plebejusza (…)” – pisze Hołdys w broszurce o spektaklu, którą można było nabyć w teatrze. Jeszcze szerzej złożoność i uniwersalny wymiar fabuły rozpatruje cytowany już badacz: „Rybka ucieleśnia zmienność, żonglerkę językami, rolami społecznymi, umiejętnościami (…), wędrówkę jako wystawienie się na istnienie, na życie w pełni. (…) Bogactwo »Siedmiu zegarków…« zasadza się na transgresjach językowych oraz przedstawieniowych, seriach dramatycznych zwrotów akcji (…). [Pograniczność] dotyczy też relacji międzykulturowych, pochodzenia, ponieważ wiedzę filozoficzną ma tu plebejusz, kopidół pełen marzeń o nieskrępowanej tułaczce w obrębie wyobraźni (…). Nie bez znaczenia pozostaje również geopolityka, miejscem akcji jest niemal wyłącznie państwo ucieleśniające wielogłos, czyli dawne Austro-Węgry” (Mikołajec 2019: 265).
Choć spora część przeżyć Joachima wykracza poza kontekst regionu – dzięki czemu spektakl nie cechuje się hermetycznością – nie należy zapominać o aspektach lokalnych. Według reżysera ułatwiły one sześciotygodniową pracę z aktorami, doskonale czującymi specyfikę, by tak rzec, cieszyńskiej mentalności reprezentowanej przez Morcinka. Przypuszczalnie też sztuka łatwiej trafia do miejscowych odbiorców, którzy w zdecydowanej większości stanowią publiczność Těšínského Divadla. Zapewne wielu czytelnikom nasunęło się tu skojarzenie z Teatrem Śląskim w Katowicach, gdzie ostatnimi laty przenosi się na scenę nawet kontrowersyjną rodzimą literaturę (Twardoch, Kutz).
W „Siedmiu zegarkach…” swoiste regionalne rusztowanie tworzą pieśni, które przeplatają kolejne sceny i są rodzajem komentarza, przywodzącym na myśl chór z antycznych tragedii. Nieco surowe ludowe przyśpiewki o zalotach, o Wielkiej Wojnie i cesarzu, o mamuliczce leżącej w grobie etc., zasadniczo w narzeczu cieszyńskim, wykonuje Małgorzata Pikus z akompaniamentem Iwony Bajger na skrzypcach i Tomasza Pali na akordeonie, a przygotował tę oprawę muzyczną Zbigniew Siwek.
Za bodaj jeszcze istotniejszy element spajający poszczególne sceny-historie trzeba uznać scenografię. Jest ona minimalistyczna, zredukowana do skrzyni oraz trzech szaf, które w rezultacie pełnią rozmaite funkcje, przez co nabierają nie tylko wieloznaczności, lecz także sensów symbolicznych. Skrzynia zatem przeobraża się w grób, stół i konfesjonał; szafa staje się raz komorą, gdzie gazda „przędzie złe nici” ze służką, raz kątem ze świętymi figurami (żywymi obrazami), raz budą z woskowymi postaciami na korbkę, raz obozową pryczą. Ale przede wszystkim, niczym w „Opowieściach z Narnii”, okazuje się ona portalem do innej rzeczywistości: świata pamięci i wyobraźni. Atmosfery dopełniają kostiumy zaprojektowane przez Agatę Kokotek, a w dużo większym stopniu – przyćmione światło lub raczej półmrok, który panuje na scenie w trakcie całego spektaklu. Wszak to zmierzch stanowi tło refleksji kopidoła. „Mrok już zapada, nadchodzi noc, a na cmentarzu jest cisza. (…) W ciszy rozwiązuje się język i wtedy mógłbym gadać i gadać do nieskończoności. Ponieważ zaś jestem sam (…), przeto pozwalam myślom, wspominkom i przeżyciom, żeby mnie nawiedzały” (Morcinek 1960: 6-7).
Powyższy cytat każe przejść do chyba jedynego mankamentu „Siedmiu zegarków…”: skoro w teatrze protagonista nie jest sam, wypada uwzględnić możliwości widzów. Jak napomknęłam, reżyser dokonał nieuchronnych skrótów, wyboru wątków i postaci, oddających niezwykłą „polifonię powieści”. W rozmowie z Czesławą Rudnik artysta przyznaje: „W efekcie w adaptacji scenicznej znalazła się jakaś jedna piąta zawartości powieści, ale starałem się, aby była to taka część, która odbija całość” (Rudnik, Hołdys 2019: 34). Niemniej trzygodzinna (z antraktem) sztuka trochę się dłuży za sprawą pewnej statyczności i monotonii, gdyż nawet pomimo dynamizmu wprowadzanego przez młodego Rybkę góruje w niej narracja starego grabarza. Z jednej strony zatem Karolowi Suszce należy się chapeau bas za wyuczenie się tak obszernego tekstu, z drugiej – prawie nie schodzi on ze sceny i widać, że nieco go to męczy. Wprawdzie zacinanie się i zawahania są naturalne dla leciwego człowieka, a doświadczony aktor tuszował potknięcia improwizacjami, lecz pozostaje ogólne wrażenie rozwlekłości, za co odpowiedzialność w większym stopniu ponosi autor scenariusza. Gawędy – siły powieści Morcinka (którą zresztą można sobie dozować) – nie powinno się nadużywać w teatrze, mogącym przecież sięgać po inne środki wyrazu. I Hołdys w „Siedmiu zegarkach…” w pewnym zakresie je spożytkowuje, traktując scenografię umownie i metaforycznie. Niemniej zbyt wiele tu dramatu mówionego kosztem operowania różnymi formami przestrzenno-plastycznymi i symboliką.
Mimo wszystko powolne tempo oraz konfesyjny ton korespondują z charakterem sztuki, której kanwę stanowi wewnętrzny obrachunek u schyłku życia. I – może na zasadzie kontrastu – eksponują one momenty napięcia, wzruszenia czy wstrząsającą rozgrywkę psychologiczną pomiędzy młodym Joachimem a Kurzem. Lecz rzewna tonacja nie panuje niepodzielnie: wszak Rybka, sam mówiący o sobie, że z niejednego pieca chleb jadał, również z niejednego dzbana wino pijał. Choćby u patra Cristoforo (Zbyšek Radek), u którego schronił się w czasie Wielkiej Wojny i któremu wmawia, że skończy się ona, gdy opróżnią ukryty przez ojczulka dzban. Właśnie między ową dwójką pada najwięcej żartów, ale sam kopidół też żartuje, na przykład z hipokryzji żałobników. Jego sposób bycia, a częściowo i tonację spektaklu, oddaje bon mot: „Miłość, śmierć i sraczka przychodzą znienacka”.
Na tę drugą jednak bohater zdaje się przygotowany jak mało kto – pogodzony z losem, niedziwiący się już niczemu, podczas gdy zegarki w szafie tykają coraz głośniej. „[Kie]dy będę umierał, ostatni raz nakręcę je po kolei (…). Każę je powiesić na przeciwległej ścianie, by móc na nie patrzeć, i będzie dobrze” (Morcinek 1960: 17). Oglądając inscenizację Hołdysa, istotnie ma się poczucie, iż jest dobrze, aczkolwiek pozostaje nutka żalu, iż niewiele zabrakło, by było jeszcze lepiej.
Literatura:
Broszura „Gustaw Morcinek: »Siedem zegarków kopidoła Joachima Rybki«”. Těšínské Divadlo. Czeski Cieszyn 2019.
„Mentalnie nie wyprowadziłem się z Cieszyna”. [Z Wiesławem Hołdysem rozmawia Czesława Rudnik]. „Zwrot” 2019, nr 8, s. 33-35.
Mikołajec M.: „Wspólnota i literatura. Studia o prozie Gustawa Morcinka”. Katowice 2019.
Morcinek G.: „Siedem zegarków kopidoła Joachima Rybki”. Warszawa 1960.
„Wychowałem się na tekstach Morcinka”. [Z Wiesławem Hołdysem rozmawia Małgorzata Bryl-Sikorska]. „Teatr to my. Blog Těšínského Divadla – Teatru Cieszyńskiego”, 18.06.2019 r., http://blog-tdivadlo.cz/article/150/wychowalem-sie-na-tekstach-morcinka, [dostęp 27.10.2019 r.].
Gustaw Morcinek: „Siedem zegarków kopidoła Joachima Rybki”. Adaptacja, reżyseria, scenografia: Wiesław Hołdys. Kostiumy: Agata Kokotek. Premiera: 29.06.2019 r., Scena Polska Těšínského Divadla w Czeskim Cieszynie
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |