EPICKI EKSPERYMENT (DONŻON. WYDANIE ZBIORCZE. TOM 1)
A
A
A
W 1998 roku Lewis Trondheim („Lapinot i marchewki z Patagonii”, „Ralph Azham”) i Joann Sfar („Wampir”, „Kot Rabina”) podjęli się próby stworzenia monumentalnego dzieła, które (mimo przygodowo-humorystycznej konwencji oraz licznych nawiązań do najróżniejszych tekstów popkultury) miało być wnikliwym studium gatunku fantasy, ze szczególnym uwzględnieniem jej heroicznej odmiany. Tak narodził się „Donżon” – epicka opowieść o tytułowym zamku z czterema czarnymi wieżami, pełnym niekończących się korytarzy, pułapek i potworów. Pieczę nad owym przybytkiem sprawuje ćmiący fajkę dziobaty Strażnik, zaś do rzeczonej lokacji regularnie przybywają poszukiwacze przygód z całego świata po to, by zmierzyć się z hordami cudacznych bestii, wzbogacić się (zarówno na polu życiowych doświadczeń, jak i tym finansowym), nader często jednak – umrzeć.
Kiedy zakapturzeni agresorzy stawiają Strażnikowi ultimatum (nicponie pragną przejąć jego interes), ten postanawia rozwiązać problem za pomocą jednego z umięśnionych barbarzyńców. Problem w tym, że w Donżonie nie ostał się żaden, stąd kaczor Herbert – jako podwykonawca podwykonawców – udaje się pod wskazany adres, gdzie powinien przebywać pewien charyzmatyczny zabijaka. Niestety, rosły heros ginie z rąk mało rozgarniętego przeciwnika, który z całą pewnością nie może przyjąć personaliów zabitego przez siebie twardziela. Może to jednak zrobić równie obrotny, co zdesperowany Herbert, który staje przed obliczem Strażnika, podając się za zmarłego mięśniaka (przywdziany przez protagonistę zbyt duży pancerz pomaga nieco podtrzymać ową kruchą iluzję). Choć opiekun Donżonu z łatwością demaskuje oszusta, powierza mu karkołomne zadanie – odnaleźć i wymordować wspomnianych kapturników – pozbawiając Herberta serca (dosłownie!), które bohater odzyska po wypełnieniu misji. Tropem protagonisty, w charakterze opiekuna, rusza natomiast pomarańczowy smok Marvin.
Wzorowo budowana dramaturgia, nieprawdopodobne zbiegi okoliczności, pościgi i pojedynki (niezła choreografia mimo cartoonowej maniery), sporo czarnego humoru i slapsticku, a do tego kapitalne dialogi: debiutujący pod szyldem wydawnictwa Delcourt komiksowy cykl pisany przez Sfara i Trondheima (w pierwszych zeszytach serii odpowiadającego także za jej warstwę graficzną) od razu uznany został za dowcipny pastisz opowieści spod znaku magii i miecza. Ale, jak zauważa Álvaro Pons we wstępie niniejszego wydania zbiorczego, „Donżon” jest nie tyle satyrą z udziałem antropomorficznych zwierząt, co bardzo świadomym aktem położenia „podwalin pod budowę heroicznego świata fantasy w całej rozciągłości znaczeniowej tego określenia” (s. 5). Badacz przypomina bowiem, że Trondheim i Sfar działali w ramach założeń OuBaPo (Warsztat Komiksu Potencjalnego), radykalnego ruchu eksperymentalnego, nakładającego na autorów przeróżne wstępne ograniczenia twórcze w celu pobudzenia ich kreatywności, co wywarło znaczący wpływ na koncepcję oraz szatę graficzną niniejszej serii.
Zaznaczmy jednak, że nie chodzi tu o improwizację, lecz wykreowanie spójnej całości rozwijanej na podstawie precyzyjnych scenariuszy, opisujących przeszłość, teraźniejszość oraz przyszłość komiksowego uniwersum (zwanego Terra Amatą) w trzech równoległych, samodzielnych cyklach (opatrzonych podtytułami „Świt”, „Zenit” oraz „Zmierzch”). Według początkowych zamierzeń każda z tych odsłon „Donżonu”, reinterpretująca odmienne tradycje fantasy i szeroko rozumianej fikcji literackiej, miała pełnić funkcję poligonu doświadczalnego, na którym formalne eksperymenty przeprowadzali najróżniejsi rysownicy. Dla przykładu: sagę „Świt”, o wiele mroczniejszą od omawianego „Zenitu”, ilustrował Christophe Blain („Reduktor prędkości”, „Kroniki dyplomatyczne”), podczas gdy jednym z ilustratorów „Zmierzchu” został Joann Sfar. Komiksowy poliptyk z czasem dopełniły dwie dodatkowe serie. Jedną z nich są „Monstra” dedykowane drugoplanowym bohaterom „Donżonu” – niniejszy cykl współtworzyli tacy artyści jak Jean-Christophe Menu („Dinozor Apokalips”, „Gnognottes”), Andreas („Rork”, „Cromwell Stone”), Killofer („La Bactérie”, „The Man Who Refused To Die”), Stanislas („Victor Levallois”, „Les Aventures d’Hergé”) czy Keramidas („Luuna”, „Mickey’s Craziest Adventures”). Drugą natomiast są powstałe we współpracy z Manu Larcenetem („Codzienna walka”, „Blast”) młodzieżowe „Parady”, które początkowo miało być projektem filmu animowanego, rozwijającego przygody Marvina i Herberta w innych mediach.
Czas pokazał, że wstępne założenia (uczynienie z „Donżonu” opus magnum liczącego 500 tomików) okazały się niemożliwe do spełnienia, a serię ostatecznie zamknięto w 2014 roku. Projekt zainicjowany przez Sfara i Trondheima – w „Zenicie” wspieranych przez Bouleta („Raghnarok”, „Womoks”), Brigitte Findakly („Ralph Azham”, „Marine”), Lucie Albon („7 mois au Cambodge”, „Le Grand Ecart”) oraz Waltera („Reduktor prędkości”, „Pirat Izaak”) – okazał się jednak niezwykle udanym eksperymentem, dzięki któremu, jak podkreśla Pons, „zmieniła się mainstreamowa koncepcja komiksu francuskiego, który bez zbędnych problemów mógł skręcić z dotychczasowej ścieżki, którą kroczył, i wejść na drogę awangardy spod znaku Nouvelle BD. Dzięki temu mogło nastąpić przepisanie kanonu klasycznych gatunków, ale bez utraty ich fundamentalnej esencji przygodowej, gdyż komiks nadal miał być rozrywką, ale od teraz niepozbawioną głębszej refleksji” (s. 11).
Zachęcam do sięgnięcia po elegancko wydany, pierwszy zbiorczy tom „Donżonu” (zawierający sześć odcinków sagi „Zenit” zatytułowanych kolejno „Kacze serce”, „Król bijatyk”, „Księżniczka barbarzyńców”, „Czary i awatary”, „Wyjątkowe zaślubiny” oraz „Huczny powrót”), który z pewnością będzie ozdobą waszych zbiorów. Choć zakładam, że niniejsza kniga nie spocznie długo na półce, bo co jakiś czas będziecie chcieli wracać do tej (nie)kończącej się opowieści.
Kiedy zakapturzeni agresorzy stawiają Strażnikowi ultimatum (nicponie pragną przejąć jego interes), ten postanawia rozwiązać problem za pomocą jednego z umięśnionych barbarzyńców. Problem w tym, że w Donżonie nie ostał się żaden, stąd kaczor Herbert – jako podwykonawca podwykonawców – udaje się pod wskazany adres, gdzie powinien przebywać pewien charyzmatyczny zabijaka. Niestety, rosły heros ginie z rąk mało rozgarniętego przeciwnika, który z całą pewnością nie może przyjąć personaliów zabitego przez siebie twardziela. Może to jednak zrobić równie obrotny, co zdesperowany Herbert, który staje przed obliczem Strażnika, podając się za zmarłego mięśniaka (przywdziany przez protagonistę zbyt duży pancerz pomaga nieco podtrzymać ową kruchą iluzję). Choć opiekun Donżonu z łatwością demaskuje oszusta, powierza mu karkołomne zadanie – odnaleźć i wymordować wspomnianych kapturników – pozbawiając Herberta serca (dosłownie!), które bohater odzyska po wypełnieniu misji. Tropem protagonisty, w charakterze opiekuna, rusza natomiast pomarańczowy smok Marvin.
Wzorowo budowana dramaturgia, nieprawdopodobne zbiegi okoliczności, pościgi i pojedynki (niezła choreografia mimo cartoonowej maniery), sporo czarnego humoru i slapsticku, a do tego kapitalne dialogi: debiutujący pod szyldem wydawnictwa Delcourt komiksowy cykl pisany przez Sfara i Trondheima (w pierwszych zeszytach serii odpowiadającego także za jej warstwę graficzną) od razu uznany został za dowcipny pastisz opowieści spod znaku magii i miecza. Ale, jak zauważa Álvaro Pons we wstępie niniejszego wydania zbiorczego, „Donżon” jest nie tyle satyrą z udziałem antropomorficznych zwierząt, co bardzo świadomym aktem położenia „podwalin pod budowę heroicznego świata fantasy w całej rozciągłości znaczeniowej tego określenia” (s. 5). Badacz przypomina bowiem, że Trondheim i Sfar działali w ramach założeń OuBaPo (Warsztat Komiksu Potencjalnego), radykalnego ruchu eksperymentalnego, nakładającego na autorów przeróżne wstępne ograniczenia twórcze w celu pobudzenia ich kreatywności, co wywarło znaczący wpływ na koncepcję oraz szatę graficzną niniejszej serii.
Zaznaczmy jednak, że nie chodzi tu o improwizację, lecz wykreowanie spójnej całości rozwijanej na podstawie precyzyjnych scenariuszy, opisujących przeszłość, teraźniejszość oraz przyszłość komiksowego uniwersum (zwanego Terra Amatą) w trzech równoległych, samodzielnych cyklach (opatrzonych podtytułami „Świt”, „Zenit” oraz „Zmierzch”). Według początkowych zamierzeń każda z tych odsłon „Donżonu”, reinterpretująca odmienne tradycje fantasy i szeroko rozumianej fikcji literackiej, miała pełnić funkcję poligonu doświadczalnego, na którym formalne eksperymenty przeprowadzali najróżniejsi rysownicy. Dla przykładu: sagę „Świt”, o wiele mroczniejszą od omawianego „Zenitu”, ilustrował Christophe Blain („Reduktor prędkości”, „Kroniki dyplomatyczne”), podczas gdy jednym z ilustratorów „Zmierzchu” został Joann Sfar. Komiksowy poliptyk z czasem dopełniły dwie dodatkowe serie. Jedną z nich są „Monstra” dedykowane drugoplanowym bohaterom „Donżonu” – niniejszy cykl współtworzyli tacy artyści jak Jean-Christophe Menu („Dinozor Apokalips”, „Gnognottes”), Andreas („Rork”, „Cromwell Stone”), Killofer („La Bactérie”, „The Man Who Refused To Die”), Stanislas („Victor Levallois”, „Les Aventures d’Hergé”) czy Keramidas („Luuna”, „Mickey’s Craziest Adventures”). Drugą natomiast są powstałe we współpracy z Manu Larcenetem („Codzienna walka”, „Blast”) młodzieżowe „Parady”, które początkowo miało być projektem filmu animowanego, rozwijającego przygody Marvina i Herberta w innych mediach.
Czas pokazał, że wstępne założenia (uczynienie z „Donżonu” opus magnum liczącego 500 tomików) okazały się niemożliwe do spełnienia, a serię ostatecznie zamknięto w 2014 roku. Projekt zainicjowany przez Sfara i Trondheima – w „Zenicie” wspieranych przez Bouleta („Raghnarok”, „Womoks”), Brigitte Findakly („Ralph Azham”, „Marine”), Lucie Albon („7 mois au Cambodge”, „Le Grand Ecart”) oraz Waltera („Reduktor prędkości”, „Pirat Izaak”) – okazał się jednak niezwykle udanym eksperymentem, dzięki któremu, jak podkreśla Pons, „zmieniła się mainstreamowa koncepcja komiksu francuskiego, który bez zbędnych problemów mógł skręcić z dotychczasowej ścieżki, którą kroczył, i wejść na drogę awangardy spod znaku Nouvelle BD. Dzięki temu mogło nastąpić przepisanie kanonu klasycznych gatunków, ale bez utraty ich fundamentalnej esencji przygodowej, gdyż komiks nadal miał być rozrywką, ale od teraz niepozbawioną głębszej refleksji” (s. 11).
Zachęcam do sięgnięcia po elegancko wydany, pierwszy zbiorczy tom „Donżonu” (zawierający sześć odcinków sagi „Zenit” zatytułowanych kolejno „Kacze serce”, „Król bijatyk”, „Księżniczka barbarzyńców”, „Czary i awatary”, „Wyjątkowe zaślubiny” oraz „Huczny powrót”), który z pewnością będzie ozdobą waszych zbiorów. Choć zakładam, że niniejsza kniga nie spocznie długo na półce, bo co jakiś czas będziecie chcieli wracać do tej (nie)kończącej się opowieści.
Joann Sfar, Lewis Trondheim, Boulet i inni: „Donżon. Wydanie zbiorcze. Tom 1” („Donjon Zénith, volumes 1 to 6”). Tłumaczenie: Wojciech Birek. Wydawnictwo timof comics. Warszawa 2019.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |