LEKCJA Z PRZEMOCY SYMBOLICZNEJ (AGATA SIKORA: 'WOLNOŚĆ, RÓWNOŚĆ, PRZEMOC')
A
A
A
Gdyby przyjrzeć się dyskusji wokół tzw. przemocy symbolicznej (nazywanej także przemocą strukturalną), to z jednej strony mamy do czynienia z całymi projektami (wizjami) filozoficzno-antropologicznymi, począwszy od kultowego „Kozła ofiarnego” René Girarda, przez „Rozważania o przemocy” Georges’a Sorela, a skończywszy na książce „Przemoc. Sześć spojrzeń z ukosa” Slavoja Žižka. Z drugiej strony wciąż jest niewiele pozycji – po pierwsze: stanowiących bezpośredni komentarz do zjawisk, które nie zostały jeszcze uprawomocnione przez obowiązujący dyskurs (mimo że nie budzi wątpliwości ich istotność w sensie społecznym czy politycznym oraz fakt, że już nieraz można byłoby zainicjować komentarz literacki w tej kwestii); po drugie (i to wydaje się być szczególnie istotne): pozwalających nam ustawić się wobec silnie skonfliktowanych narracji (zarówno tych liberalno-lewicowych, jak i konserwatywnych).
W tym sensie Agata Sikora książką „Wolność, równość, przemoc. Czego nie chcemy sobie powiedzieć” stwarza dyskursywną przestrzeń, która daje szansę na rozliczenie się z takimi pojęciami jak przemoc symboliczna (i jej groźba), mit liberalnych strategii równościowych czy polityka tożsamościowa uwikłana w polityczną poprawność. Co ciekawsze, jest to nie tyle projekt ściśle akademicki (mimo że autorka wypowiada się również z perspektywy badaczki), ile opowieść będąca efektem irytacji. Sikora pisze: „Książka ta zrodziła się z dwóch pobudek powszechnie uznawanych za niskie: frustracji i egoizmu” (s. 5). Jak łatwo się domyślić, autorka nie poprzestanie na prywatnych odniesieniach i obserwacjach, a to czyni książkę jeszcze bardziej atrakcyjną. Dla Sikory nieszczególnie ważne okazują się zobrazowanie przemocy i jej naukowa wiwisekcja, ujęcie jej w ramy dosyć naiwnej (i często uznawanej za bezsporną) opozycji ofiara – kat. Każdy z nas uczestniczy w obu porządkach. Nawet jeżeli wydaje nam się, że wyrażamy sprzeciw wobec szeregu przemocowych procederów, to może się okazać, że tkwimy w wielu z nich. Dlaczego straciliśmy z oczu ten fakt oraz w jaki sposób przewartościować te kwestie? Przede wszystkim należy zdystansować się wobec pooświeceniowego mitu wolności i równości. Sikora słusznie zauważa (i to stanowi fundament prowadzonej przez autorkę narracji), że należałoby podważyć ideę zorganizowanego, bezpiecznego, proklamującego wolność i brzydzącego się przemocą liberalnego świata, tym samym wykonując nieustanną „pracę interpretacyjną”, która, niczym w zwierciadle, umożliwi przyjrzenie się, wciąż aktualnej, opresji (i represji).
Marzenia o seksualnym wyzwoleniu kontra „twarda” rzeczywistość
Sikora nie ma wątpliwości, że narracje mówiące o wolności seksualnej, w które uwierzyliśmy, podążając drogą liberalnej demokracji, to w rzeczywistości urojenie. I chociaż większość z nas wierzy w warunki dające możliwość nieskrępowanego wyrażania własnej seksualności, to ostatecznie naszej tożsamości nie określa zaprojektowana wolność, będąca efektem ewolucji społecznej, a ograniczający nas wstyd. Autorka pisze: „Cóż z tego zatem, że można się obnażyć, skoro wstyd staje się drugą skórą? Społeczne oko wciąż przygląda się ciału i seksualności, wymagając, by jednostki uzewnętrzniły jego spojrzenie i modelowały siebie w zgodzie z jego oczekiwaniami” (s. 15). Nie żyjemy w świecie uwolnionej od restrykcji seksualności, a raczej w rzeczywistości monitorowanej obyczajowości rodem z wiktoriańskich opowieści. Okazuje się więc, że jesteśmy spadkobiercami mieszczańskiej percepcji, która nie uległa zredukowaniu tylko dlatego, że mamy za sobą rewolucję seksualną lat 60. (zresztą, jak udowadnia Sikora, nie tak rewolucyjną) i dostęp do „rynku przyjemności”. Co więcej, obrazy wyzwolonej seksualności, którymi jesteśmy zewsząd bombardowani, to jedynie wyraz nostalgii. To rodzaj strategii, która sprowadza się do prób urzeczywistnienia pewnych figur wyzwolenia. Tym były, zdaniem autorki, sentymentalne obrazy XVIII wieku – i tym samym są popkulturowe przedstawienia. Zresztą, co ciekawe, nawet tam (tj. w świecie netflixowych produkcji i poczytnych książek) nie znajdziemy miejsca na rewolucje, a porządkująca wszystko przemoc ma się całkiem nieźle. Sikora wie, że nie wynegocjujemy wyzwolonej seksualności, możemy uczestniczyć w jej substytucie (aczkolwiek nieźle sfabrykowanym) zapośredniczonym przez najnowsze technologie. Za kluczowy przykład posłużył autorce jeden z odcinków serialu „Czarne lustro”, w którym dwie staruszki: Kelly i Yorki, niemogące realizować się miłośnie, spotykają się w przestrzeni wirtualnej rzeczywistości San Junipero, w której brutalny świat heteronormy rozpływa się na rzecz uwolnionej zmysłowości. Czy jednak aby na pewno? Sikora kwituje: „San Junipero demaskuje marzenia o seksualnym wyzwoleniu, wskazując, że we współczesnych inkarnacjach nie są one projektem nowego społeczeństwa, ale ucieczką przed życiem społecznym, ostatecznym wcieleniem tyranii intymności zapośredniczonej przez kapitalizm i nowe technologie” (s. 44).
Proceduralny kamuflaż a przyjemność płynąca z przemocy
Sikora nie tylko obnaża i podważa wolnościowe mity, ale przede wszystkim dostrzega istotną korelację, która być może najpełniej ustawia nas wobec lektury jej książki. Uzmysławia czytelnikowi i czytelniczce, jak silne są związki przemocy i przyjemności. Odtwarza historyczne powiązania: od relacji ściśle feudalnych (które, sprowadzając się do prostej opozycji pana i sługi, wciąż są silnie obecne w praktyce społecznej), przez zmiennie pojmowaną wrażliwość na obrazy okrucieństwa i makabry, a skończywszy na narodzinach sadyzmu i masochizmu. Nie robi tego jednak wyłącznie po to, by stworzyć kontekst dla opowieści o przemocy oraz konstytuowaniu się figury dewianta, lecz aby podkreślić, że systemowe (tj. proceduralno-prawne) wykluczenie z życia społecznego emocji związanych z zadawaniem cierpienia i czerpaniem z tego satysfakcji wcale nie oznacza, że jesteśmy wolni od tego typu doświadczeń. Wręcz przeciwnie, jedynie do czego doszło, to przesunięcie akcentów. Autorka pisze: „Liberałka czy progresywista mogą sobie pozwolić na przeżywanie dominacji czy podległości tylko wtedy, gdy będą one przeżywane »na niby«, w oderwaniu od rzeczywistej hierarchii społecznej. To »na niby« może mieć formę konwencji przyjętej w ramach »wyzwolonej seksualności« opartej na obustronnej zgodzie – jak w przypadku praktyk BDSM czy pornografii. Może też rozgrywać się na poziomie tęsknot i utożsamień realizowanych w wyobrażonych światach czy fascynacji dewiantami o sadystycznym magnetyzmie Hannibala Lectera” (s. 55).
Przeżywanie przyjemności i czerpanie satysfakcji z modelu społecznego opartego na dominacji/uległości jest wciąż obecne w codziennych praktykach, tyle że poddano je swoistemu znaturalizowaniu. Rzecz ma się podobnie z szeroko pojętą kulturą wojny i zabijaniem – pod pozorem wyzwalania uciśnionych, konieczności obrony narodu, walki z Innym i całej reszty retoryczno-ideologicznych chwytów skrywa się zbiurokratyzowany terror, techniczna procedura rzekomo wolna od jakichkolwiek emocji (autorka posłużyła się dosyć głośnymi przykładami Stefana Dąmbskiego i Chrisa Kyle’a). Zresztą, niełatwo uwierzyć w przemoc, wierząc w liberalny, demokratyczny świat, który jawnie nie godzi się na nierówności (przynajmniej w sensie ideowym). W praktyce okazuje się jednak, że nie tylko przemoc ma się dobrze, ale i my, ludzie wychowani w porządku prodemokratycznych wartości, niejednokrotnie stosujemy uproszczenia, generalizujemy, wpadamy w kleszcze rasistowskich i homofobicznych przekonań. Również Sikora zwierza się z zachowań, za które łatwo byłaby osądzona. Czy aby jednak słusznie? Autorka proponuje, że należałoby wyobrazić sobie taką liberalną strategię, w której wszelkie formy dyskryminacji nie wynikają z tego, co każdy z nas sobie pomyśli, lecz są efektem rozlicznych interakcji społecznych i świadomości „dziedzictwa krzywdy”. To oczywiście nie zwalnia nas z obowiązku przestrzegania określonych norm i krytycznego stosunku wobec całego zestawu symbolicznych przedstawień, lecz: „jak niby, do jasnej cholery, wychowani w kulturze opartej na rasistowskich, seksistowskich, homofobicznych stereotypach, mamy być od nich wolni?” (s. 100). Sikora proponuje zatem, aby stworzyć taki model myślenia, w którym rezygnujemy z poprawności politycznej i jesteśmy świadomi tego, że w ramach porządku demokratycznego stłumiono obrazy przemocy i tym samym wytworzony został nowy charakter psychologiczny – niezdolny do krytycznej, realnie antyprzemocowej pracy bądź refleksji.
Zmęczona Hannah Gadsby i subtelna krytyka nierówności
W całej książce Sikory jedne z najciekawszych fragmentów to te, w których autorka relacjonuje stand-up znanej komiczki – Hannah Gadsby, zatytułowany „Nannette”. Artystka podczas występu, mimo oczekiwań ze strony jednego z fanów, idzie pod prąd i zamiast utożsamić się jako osoba transgenderowa, mówi: „(…) w zasadzie zrobię teraz coming out. Identyfikuję się… jako osoba zmęczona” (s. 116). W ten sposób Sikora sprytnie obnaża sprzeczność pomiędzy postulatami polityki tożsamościowej, a doświadczeniami mniejszości. Autorka zauważa, że: „Tym samym odsłania się swoisty paradoks polityki tożsamości, która – wyrastając z Foucaultowskiej z ducha opozycji wobec dyskursywnej władzy (a więc przedstawień symbolicznych kształtujących naszą wyobraźnię i podejście do siebie) – sama staje się siecią opresyjnych dyskursów zmuszających jednostki do wpisywania się w określone kategorie” (s. 130). Co więcej, Sikora słusznie zadaje pytanie o kwestie klasowe dla tzw. polityki tożsamościowej, w której niewiele miejsca poświęca się temu pojęciu. Idzie za myślą Didiera Eribona („Powrót do Reims”), który podkreśla, że skupienie się na symbolicznym wykluczeniu w sferze orientacji seksualnej, rasy, płci odwróciło nasz wzrok od nierówności ekonomicznych, a tym samym „wepchnęło środowiska robotnicze w ramiona nacjonalizmu i skrajnej prawicy” (s. 122), umacniając zachowania rasistowskie, seksistowskie i homofobiczne.
Sikora robi to wszystko po to, by uważniej przyjrzeć się samemu pojęciu przemocy symbolicznej. Czy to określenie jest odpowiednie? Czy zamiast zastanawiać się nad tym, czym jest, nie lepiej zadać pytanie, w jaki sposób się ją wykonuje (zob. s. 134)? W tym momencie autorka wraca do stand-up’u Gadsby sprawnie demaskującej przemocowe uczucia publiczności, takie jak współczucie i wspaniałomyślność (którym skądinąd Sikora poświęca nieco więcej uwagi we wcześniejszych partiach książki). Komiczka dokonuje strategicznego odwrócenia: teraz już nie ona przygląda się sobie i rewiduje kwestie tożsamościowe (jako lesbijka niejednokrotnie musiała i musi się z tym konfrontować), ale to publiczność musi zmierzyć się z poprawnymi politycznie emocjami bądź z satysfakcją płynącą z możliwości czyjegoś poniżenia. Pytanie brzmi: po co to wszystko? A no po to, by, jak pisze Sikora (odwołując się do przemyśleń Reni Eddo-Lodge i Davida Graebera), uświadomić sobie, że: „Groźba przemocy wbudowana w system symboliczny regulujący emocjonalność, estetykę i dobre wychowanie, nieświadomie podtrzymywana przez sympatycznych ludzi, którzy nie skrzywdziliby muchy, nie staje się mniej realna przez ukrycie samych aktów przemocy” (s. 151), oraz by zrozumieć, że pooświeceniowy podział na sferę publiczną i prywatną jest złudzeniem. Wstyd i strach nie są, jak sądzi wielu, sprawą psychologicznych predyspozycji, lecz efektem groźby przemocy, języka debaty publicznej i innych. W tym momencie Sikora, odwołując się do obnażającej przemocowe zachowania i strategie Gadsby, proponuje rezygnację z biernej postawy zapośredniczonej przez uprzejmościowe gesty i kurtuazję („łączymy się w bólu…”), na rzecz świadomego uczestnictwa w wywracaniu wypartych tendencji.
Rozliczmy się z dziedzictwem przemocy
Jesteśmy beneficjentami przemocy, słusznie kwituje Sikora, i dlatego właśnie należy ustawić się świadomie wobec rzeczywistości, która nieustannie operuje obrazami krzywdy, nierzadko przy naszym udziale. Nie chodzi o to, aby skupiać się wokół narracyjnie rozumianych tożsamości, lecz wypracować taki model myślenia, który pozwala dostrzec, że nierówności to efekt społecznych trajektorii określających, w jaki sposób myślimy o otaczającym nas świecie. Należy zachować słuszną ostrożność wobec tego, co uznawane za „naturalne”. To zazwyczaj silniejsi układali porządek świata, definiując normę i aberrację na potrzeby własnej ideologii. Słuszne są stwierdzenia, że większość to nie kwestia statystyk, lecz dostępu do reprezentacji i możliwość ich redystrybucji. Książka Agaty Sikory to uderzenie między oczy: wnikliwa interpretacja przemocy, kulturowych, społecznych i historycznych powiązań, a przede wszystkim emocjonalna relacja opisująca świat, na który autorka po prostu się nie godzi.
W tym sensie Agata Sikora książką „Wolność, równość, przemoc. Czego nie chcemy sobie powiedzieć” stwarza dyskursywną przestrzeń, która daje szansę na rozliczenie się z takimi pojęciami jak przemoc symboliczna (i jej groźba), mit liberalnych strategii równościowych czy polityka tożsamościowa uwikłana w polityczną poprawność. Co ciekawsze, jest to nie tyle projekt ściśle akademicki (mimo że autorka wypowiada się również z perspektywy badaczki), ile opowieść będąca efektem irytacji. Sikora pisze: „Książka ta zrodziła się z dwóch pobudek powszechnie uznawanych za niskie: frustracji i egoizmu” (s. 5). Jak łatwo się domyślić, autorka nie poprzestanie na prywatnych odniesieniach i obserwacjach, a to czyni książkę jeszcze bardziej atrakcyjną. Dla Sikory nieszczególnie ważne okazują się zobrazowanie przemocy i jej naukowa wiwisekcja, ujęcie jej w ramy dosyć naiwnej (i często uznawanej za bezsporną) opozycji ofiara – kat. Każdy z nas uczestniczy w obu porządkach. Nawet jeżeli wydaje nam się, że wyrażamy sprzeciw wobec szeregu przemocowych procederów, to może się okazać, że tkwimy w wielu z nich. Dlaczego straciliśmy z oczu ten fakt oraz w jaki sposób przewartościować te kwestie? Przede wszystkim należy zdystansować się wobec pooświeceniowego mitu wolności i równości. Sikora słusznie zauważa (i to stanowi fundament prowadzonej przez autorkę narracji), że należałoby podważyć ideę zorganizowanego, bezpiecznego, proklamującego wolność i brzydzącego się przemocą liberalnego świata, tym samym wykonując nieustanną „pracę interpretacyjną”, która, niczym w zwierciadle, umożliwi przyjrzenie się, wciąż aktualnej, opresji (i represji).
Marzenia o seksualnym wyzwoleniu kontra „twarda” rzeczywistość
Sikora nie ma wątpliwości, że narracje mówiące o wolności seksualnej, w które uwierzyliśmy, podążając drogą liberalnej demokracji, to w rzeczywistości urojenie. I chociaż większość z nas wierzy w warunki dające możliwość nieskrępowanego wyrażania własnej seksualności, to ostatecznie naszej tożsamości nie określa zaprojektowana wolność, będąca efektem ewolucji społecznej, a ograniczający nas wstyd. Autorka pisze: „Cóż z tego zatem, że można się obnażyć, skoro wstyd staje się drugą skórą? Społeczne oko wciąż przygląda się ciału i seksualności, wymagając, by jednostki uzewnętrzniły jego spojrzenie i modelowały siebie w zgodzie z jego oczekiwaniami” (s. 15). Nie żyjemy w świecie uwolnionej od restrykcji seksualności, a raczej w rzeczywistości monitorowanej obyczajowości rodem z wiktoriańskich opowieści. Okazuje się więc, że jesteśmy spadkobiercami mieszczańskiej percepcji, która nie uległa zredukowaniu tylko dlatego, że mamy za sobą rewolucję seksualną lat 60. (zresztą, jak udowadnia Sikora, nie tak rewolucyjną) i dostęp do „rynku przyjemności”. Co więcej, obrazy wyzwolonej seksualności, którymi jesteśmy zewsząd bombardowani, to jedynie wyraz nostalgii. To rodzaj strategii, która sprowadza się do prób urzeczywistnienia pewnych figur wyzwolenia. Tym były, zdaniem autorki, sentymentalne obrazy XVIII wieku – i tym samym są popkulturowe przedstawienia. Zresztą, co ciekawe, nawet tam (tj. w świecie netflixowych produkcji i poczytnych książek) nie znajdziemy miejsca na rewolucje, a porządkująca wszystko przemoc ma się całkiem nieźle. Sikora wie, że nie wynegocjujemy wyzwolonej seksualności, możemy uczestniczyć w jej substytucie (aczkolwiek nieźle sfabrykowanym) zapośredniczonym przez najnowsze technologie. Za kluczowy przykład posłużył autorce jeden z odcinków serialu „Czarne lustro”, w którym dwie staruszki: Kelly i Yorki, niemogące realizować się miłośnie, spotykają się w przestrzeni wirtualnej rzeczywistości San Junipero, w której brutalny świat heteronormy rozpływa się na rzecz uwolnionej zmysłowości. Czy jednak aby na pewno? Sikora kwituje: „San Junipero demaskuje marzenia o seksualnym wyzwoleniu, wskazując, że we współczesnych inkarnacjach nie są one projektem nowego społeczeństwa, ale ucieczką przed życiem społecznym, ostatecznym wcieleniem tyranii intymności zapośredniczonej przez kapitalizm i nowe technologie” (s. 44).
Proceduralny kamuflaż a przyjemność płynąca z przemocy
Sikora nie tylko obnaża i podważa wolnościowe mity, ale przede wszystkim dostrzega istotną korelację, która być może najpełniej ustawia nas wobec lektury jej książki. Uzmysławia czytelnikowi i czytelniczce, jak silne są związki przemocy i przyjemności. Odtwarza historyczne powiązania: od relacji ściśle feudalnych (które, sprowadzając się do prostej opozycji pana i sługi, wciąż są silnie obecne w praktyce społecznej), przez zmiennie pojmowaną wrażliwość na obrazy okrucieństwa i makabry, a skończywszy na narodzinach sadyzmu i masochizmu. Nie robi tego jednak wyłącznie po to, by stworzyć kontekst dla opowieści o przemocy oraz konstytuowaniu się figury dewianta, lecz aby podkreślić, że systemowe (tj. proceduralno-prawne) wykluczenie z życia społecznego emocji związanych z zadawaniem cierpienia i czerpaniem z tego satysfakcji wcale nie oznacza, że jesteśmy wolni od tego typu doświadczeń. Wręcz przeciwnie, jedynie do czego doszło, to przesunięcie akcentów. Autorka pisze: „Liberałka czy progresywista mogą sobie pozwolić na przeżywanie dominacji czy podległości tylko wtedy, gdy będą one przeżywane »na niby«, w oderwaniu od rzeczywistej hierarchii społecznej. To »na niby« może mieć formę konwencji przyjętej w ramach »wyzwolonej seksualności« opartej na obustronnej zgodzie – jak w przypadku praktyk BDSM czy pornografii. Może też rozgrywać się na poziomie tęsknot i utożsamień realizowanych w wyobrażonych światach czy fascynacji dewiantami o sadystycznym magnetyzmie Hannibala Lectera” (s. 55).
Przeżywanie przyjemności i czerpanie satysfakcji z modelu społecznego opartego na dominacji/uległości jest wciąż obecne w codziennych praktykach, tyle że poddano je swoistemu znaturalizowaniu. Rzecz ma się podobnie z szeroko pojętą kulturą wojny i zabijaniem – pod pozorem wyzwalania uciśnionych, konieczności obrony narodu, walki z Innym i całej reszty retoryczno-ideologicznych chwytów skrywa się zbiurokratyzowany terror, techniczna procedura rzekomo wolna od jakichkolwiek emocji (autorka posłużyła się dosyć głośnymi przykładami Stefana Dąmbskiego i Chrisa Kyle’a). Zresztą, niełatwo uwierzyć w przemoc, wierząc w liberalny, demokratyczny świat, który jawnie nie godzi się na nierówności (przynajmniej w sensie ideowym). W praktyce okazuje się jednak, że nie tylko przemoc ma się dobrze, ale i my, ludzie wychowani w porządku prodemokratycznych wartości, niejednokrotnie stosujemy uproszczenia, generalizujemy, wpadamy w kleszcze rasistowskich i homofobicznych przekonań. Również Sikora zwierza się z zachowań, za które łatwo byłaby osądzona. Czy aby jednak słusznie? Autorka proponuje, że należałoby wyobrazić sobie taką liberalną strategię, w której wszelkie formy dyskryminacji nie wynikają z tego, co każdy z nas sobie pomyśli, lecz są efektem rozlicznych interakcji społecznych i świadomości „dziedzictwa krzywdy”. To oczywiście nie zwalnia nas z obowiązku przestrzegania określonych norm i krytycznego stosunku wobec całego zestawu symbolicznych przedstawień, lecz: „jak niby, do jasnej cholery, wychowani w kulturze opartej na rasistowskich, seksistowskich, homofobicznych stereotypach, mamy być od nich wolni?” (s. 100). Sikora proponuje zatem, aby stworzyć taki model myślenia, w którym rezygnujemy z poprawności politycznej i jesteśmy świadomi tego, że w ramach porządku demokratycznego stłumiono obrazy przemocy i tym samym wytworzony został nowy charakter psychologiczny – niezdolny do krytycznej, realnie antyprzemocowej pracy bądź refleksji.
Zmęczona Hannah Gadsby i subtelna krytyka nierówności
W całej książce Sikory jedne z najciekawszych fragmentów to te, w których autorka relacjonuje stand-up znanej komiczki – Hannah Gadsby, zatytułowany „Nannette”. Artystka podczas występu, mimo oczekiwań ze strony jednego z fanów, idzie pod prąd i zamiast utożsamić się jako osoba transgenderowa, mówi: „(…) w zasadzie zrobię teraz coming out. Identyfikuję się… jako osoba zmęczona” (s. 116). W ten sposób Sikora sprytnie obnaża sprzeczność pomiędzy postulatami polityki tożsamościowej, a doświadczeniami mniejszości. Autorka zauważa, że: „Tym samym odsłania się swoisty paradoks polityki tożsamości, która – wyrastając z Foucaultowskiej z ducha opozycji wobec dyskursywnej władzy (a więc przedstawień symbolicznych kształtujących naszą wyobraźnię i podejście do siebie) – sama staje się siecią opresyjnych dyskursów zmuszających jednostki do wpisywania się w określone kategorie” (s. 130). Co więcej, Sikora słusznie zadaje pytanie o kwestie klasowe dla tzw. polityki tożsamościowej, w której niewiele miejsca poświęca się temu pojęciu. Idzie za myślą Didiera Eribona („Powrót do Reims”), który podkreśla, że skupienie się na symbolicznym wykluczeniu w sferze orientacji seksualnej, rasy, płci odwróciło nasz wzrok od nierówności ekonomicznych, a tym samym „wepchnęło środowiska robotnicze w ramiona nacjonalizmu i skrajnej prawicy” (s. 122), umacniając zachowania rasistowskie, seksistowskie i homofobiczne.
Sikora robi to wszystko po to, by uważniej przyjrzeć się samemu pojęciu przemocy symbolicznej. Czy to określenie jest odpowiednie? Czy zamiast zastanawiać się nad tym, czym jest, nie lepiej zadać pytanie, w jaki sposób się ją wykonuje (zob. s. 134)? W tym momencie autorka wraca do stand-up’u Gadsby sprawnie demaskującej przemocowe uczucia publiczności, takie jak współczucie i wspaniałomyślność (którym skądinąd Sikora poświęca nieco więcej uwagi we wcześniejszych partiach książki). Komiczka dokonuje strategicznego odwrócenia: teraz już nie ona przygląda się sobie i rewiduje kwestie tożsamościowe (jako lesbijka niejednokrotnie musiała i musi się z tym konfrontować), ale to publiczność musi zmierzyć się z poprawnymi politycznie emocjami bądź z satysfakcją płynącą z możliwości czyjegoś poniżenia. Pytanie brzmi: po co to wszystko? A no po to, by, jak pisze Sikora (odwołując się do przemyśleń Reni Eddo-Lodge i Davida Graebera), uświadomić sobie, że: „Groźba przemocy wbudowana w system symboliczny regulujący emocjonalność, estetykę i dobre wychowanie, nieświadomie podtrzymywana przez sympatycznych ludzi, którzy nie skrzywdziliby muchy, nie staje się mniej realna przez ukrycie samych aktów przemocy” (s. 151), oraz by zrozumieć, że pooświeceniowy podział na sferę publiczną i prywatną jest złudzeniem. Wstyd i strach nie są, jak sądzi wielu, sprawą psychologicznych predyspozycji, lecz efektem groźby przemocy, języka debaty publicznej i innych. W tym momencie Sikora, odwołując się do obnażającej przemocowe zachowania i strategie Gadsby, proponuje rezygnację z biernej postawy zapośredniczonej przez uprzejmościowe gesty i kurtuazję („łączymy się w bólu…”), na rzecz świadomego uczestnictwa w wywracaniu wypartych tendencji.
Rozliczmy się z dziedzictwem przemocy
Jesteśmy beneficjentami przemocy, słusznie kwituje Sikora, i dlatego właśnie należy ustawić się świadomie wobec rzeczywistości, która nieustannie operuje obrazami krzywdy, nierzadko przy naszym udziale. Nie chodzi o to, aby skupiać się wokół narracyjnie rozumianych tożsamości, lecz wypracować taki model myślenia, który pozwala dostrzec, że nierówności to efekt społecznych trajektorii określających, w jaki sposób myślimy o otaczającym nas świecie. Należy zachować słuszną ostrożność wobec tego, co uznawane za „naturalne”. To zazwyczaj silniejsi układali porządek świata, definiując normę i aberrację na potrzeby własnej ideologii. Słuszne są stwierdzenia, że większość to nie kwestia statystyk, lecz dostępu do reprezentacji i możliwość ich redystrybucji. Książka Agaty Sikory to uderzenie między oczy: wnikliwa interpretacja przemocy, kulturowych, społecznych i historycznych powiązań, a przede wszystkim emocjonalna relacja opisująca świat, na który autorka po prostu się nie godzi.
Agata Sikora: „Wolność, równość, przemoc. Czego nie chcemy sobie powiedzieć”. Wydawnictwo Karakter. Kraków 2019.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |