ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 stycznia 1 (385) / 2020

Michał Kazimierczuk,

NIE 'CIEPŁĄ WODĄ Z KRANU' CZŁOWIEK ŻYJE (ISAIAH BERLIN: 'ZDRADZONA WOLNOŚĆ. JEJ SZEŚCIU WROGÓW')

A A A
Rok 1952 – z trzeszczących radioodbiorników do uszu setek tysięcy słuchaczy BBC dochodzi nieco pobudzony, lecz zimny głos filozofa o wyraźnie zarysowanym, gardłowym akcencie. Człowiek ów ośmielił się mówić o wolności. Był to czas, w którym nasycenie codziennej rzeczywistości obrazami i informacyjnym szumem wydawało się już spore, lecz ich stężenie pozwalało słuchaczom jeszcze mniemać, iż do rozgłośni radiowych byle kogo się nie zaprasza. Cóż, gdzie jak gdzie, ale w radiu wypadałoby mieć coś do powiedzenia…

Dopiero gdy uzmysłowimy sobie szersze tło, w pełni zrozumiemy, dlaczego audycje musiały być czymś znaczącym. Europa przedzielona żelazna kurtyną jeszcze nie zdążyła posprzątać gruzów po wojnie i okupacji, o jakich poprzednie wieki nie śmiały nawet śnić w najczarniejszych scenariuszach. Podejrzana figura zwana bogiem prawdopodobnie po raz pierwszy w dziejach na taką skalę zachowuje się dla ludzi bezróżnie – nawet teologowie sięgają z nadzieją po figurę „śmierci Boga”, nie mając lepszego wyrazu dla Jego krępującego milczenia. Nikt poważny nie śmie mówić już z frywolnością o romantyzmie wojennej przygody i celebracji bitewnej odwagi, tak do niedawna rzekomo potrzebnej przy hartowaniu zaradności u mężczyzn. Nabrzmiałe milczenie zdaje się dominantą nawet wtedy, gdy do łask powojennej – moralnie dwuznacznej – Francji zakrada się wielkimi krokami egzystencjalizm. Ten osobliwy przybysz z kolei, wyraźnie strapiony poszukiwaniem autentycznego współbycia z drugim, mimowolnie rozpoznaje krajobraz w którym przychodzi mu wydychać paczki papierosów i wdziewać czarne okrycia, bowiem doskonale zdaje sobie sprawę, że nie sposób będzie na dłuższą metę udawać wielkiego zaczynania myśli od zera. Choć raptem za kilka lat z zachodnich rozgłośni rozbrzmiewać będzie rock and roll, do garści filozofów – wbrew pozorom, gdy przychodzi co do czego, jest ich niedużo – dochodzi, że bazowe aspekty dotyczące filozofii polityki, czyli namysł nad wspólnotą, jednostką, moralnością, jeszcze nigdy nie nosiły na sobie takiego ciężaru gatunkowego. A ciężar ten, wraz z gęstniejącym zaduchem zimnowojennego klinczu i gamą fajerwerków w postaci testowanej namiętnie broni atomowej, groźne zwisa nad coraz bardziej kurczącą się jednostką.

Pierwsze półwiecze XX stulecia zmieniło całą autointerpretację zachodniego świata, a wspomnienie możliwości tępej afirmacji politycznych machin zagłady przez mieszczańskich urzędników na nowo zdefiniowało problem odpowiedzialności. Okres ów potłukł krzywe lustro kultury europejskiej, w którym dotąd przeglądały się oświeceniowe idee postępu, opiewające humanistyczny sznyt, wyższość i subtelność kultury zachodniej. Dopiero wtedy wiadome się staje dla wszystkich przywódców politycznych, że następny konflikt zbrojny igra z granicami myślenia – jest czymś na pograniczu szaleństwa, bowiem nie będzie nazywany już światowym, lecz ogólnoplanetarnym. Wydaje się, że ktoś pytający o wolność musi wyglądać jak gość przybyły z innego świata. Trzeszczące nagrania z wykładami filozofa giną dziś pod fałdami oglądalności szklisto czystych rozmów na serwisie YouTube. Nie mogą w żaden sposób konkurować na wyświetlenia, a uwrażliwione przez dopieszczone audiobooki ucho dopomina się o poprawę jakości. Niemniej filozof to człowiek ważący treść – pyta wszak o istotę rzeczy, nawet w chwili, gdy ją podważa.

A my – co z naszą wolnością? Czym jest obecnie wolność? Czy to – wydawać by się mogło – naiwne i oklepane już pojęcie nie staje się dla nas coraz bardziej tajemnicze? A może po prostu, gdy sadowimy się coraz wygodniej w ekonomicznej strefie komfortu światowej kapitalistycznej gospodarki, zdaje się nam jedynie cynicznym frazesem, szlagierowym pustosłowiem niedalekiej przeszłości, nagryzmolonym niewyraźnie mazakiem hasłem z transparentu, którym zdolni są wymachiwać niedojrzali studenci na nic nieznaczących demonstracjach? Nasza cena wolności z pewnością jest inna niż ta, którą ponosił Sokrates skazany na wypicie cykuty, ale trzeba być naiwnym, aby nie dostrzec, że nasza nowoczesna aparatura opresji nie musi podawać już jadowitych napojów niewygodnym, natrętnym myślicielom. Wystarczy, że wystawi ich na odpowiedni ton fleszy i wepchnie w tzw. „śmierć cywilną”. A może, jak chciałby Marcin Król, jesteśmy po prostu już znudzeni liberalną demokracją na tyle, że ostatnimi dechami przyzwoitości próbujemy dostosowywać się w sposób pomniejszający koszty psychiczne do głębokiego świdra nieoświeconego cynizmu, który drąży współczesną popkulturę (zob. Król 2018)? Jedno jest pewne – już tak naiwni nie jesteśmy, bowiem wiemy, że słowo „wolność” może być również hasłem złowieszczym, wielkim walcem dobrowolności, tkliwą igraszką, w imieniu której łamie się pragnienia i moralne światy jednostek, nie ponosząc za to żadnej odpowiedzialności. Piszę to na dzień przez sylwestrem – za chwilę powitamy rok 2020. My też stoimy u pewnego progu. Być może zapamiętamy nadchodzący rok jako oficjalne wprowadzenie w Chinach na ogólnokrajową skalę cyfrowego systemu inwigilacyjnego, mogącego niszczyć – tj. blokować możliwości swobodnego życia milionom ludzi. Świętej pamięci Umberto Eco pisał w swej ostatniej powieści, „Temacie na pierwszą stronę”, że rzeczywistość przerasta fikcję. Skoro na wieść o chińskim systemie każdemu z nas przychodzi na myśl niemal automatycznie orwellowski rok 1984, to warto się nad tym głębiej zastanowić. Być może pytanie o wolność i jej wrogów, które stawiał z pełną powagą Isaiah Berlin po II wojnie światowej, zdaje się dziś aktualne jak nigdy wcześniej. Opracowany i przygotowany do druku przez Henry’ego Hardy’ego słynny cykl wykładów Berlina doczekał się publikacji w Wydawnictwie Aletheia. I choć spora część z rozważań autora musi budzić dziś u czytelnika wyrozumiałe „ale” – jak chociażby rozdział poświęcony Heglowi – jest to w znakomitej większości, dla ceniących poważną refleksję nad filozofią polityki, publikacja obowiązkowa.

Zacznijmy od stylu, który – tak charakterystyczny dla pism Berlina – komponuje się z klarownością wywodu. Ta elegancka synteza obecna jest w każdym wykładzie, a słowotwórcza ironia, z jaką autor zagaduje swych myślowych oponentów, budzi sympatię i uznanie. Język, choć traktuje o kwestiach złożonych – jak w przypadku myśli Fichtego, bardzo oszczędnie dobiera środki, przez co zarówno systemy filozoficzne, jak i argumenty polemiczne Berlina zapadają w pamięć. Wyjściowym założeniem jest przekonanie dotyczące ukrytej za każdym teoretycznym systemem filozofii politycznej wizji tzw. dobrego życia. Możemy nazwać to za Berlinem swoistą „twierdzą wewnętrzną” myśliciela politycznego, wokół której snuje on swój teoretyczny gmach pełen zasieków, wypełnionych argumentami i rozbudowaną aparaturą semantyczną. Cała „filozoficzna robota”, jaka pozostaje nam, pytając o wolność, doprowadza nas zatem wprost na plac przemyślnej rozbiórki. I to właśnie przezieranie się przez teoretyczne zasieki ufortyfikowane milcząco przyjmowany założeniami wypełnia cykl wykładów Berlina.

Zacznijmy od najciekawszych rozdziałów, a do tych należą w moim odczuciu te poświęcone Heglowi, Saint-Simonowi, de Maistre’owi i Rousseau. Powodem wymienienia tych akurat fragmentów jest największe zniuansowanie badanej tematyki. Berlin, choć widać, że mówi do szerokiej widowni, nie unika podkreślania dwuznaczności „szybkich kontrargumentów”, nie raz na oślep rzucanych wobec odpowiednio na ten cel upraszczanych filozoficznych systemów. Choć w przypadku wspomnianego Hegla doskwiera powoływanie się przez Berlina na „Filozofię dziejów” i mniejsza uwaga poświęcona „Fenomenologii ducha”, to z pewnością klasyczny zarys problematyki oscylującej wokół tematu determinizmu i roli wspólnoty oddaje kiełkujący wokół dialektyki heglowskiej dylemat sprawczości. Co do de Maistre’a, to rozdział mu poświęcony jest semantycznym majstersztykiem, swobodnym – lecz nieuchybiającym konsekwencji – zmaganiem się z odwiecznym dylematem filozofii polityki dotyczącym natury ludzkiej. Tu oczywiście Berlin walczy z – łagodnie rzecz ujmując – sceptyczną postawą konserwatywnego myśliciela, który wyraźnie optował za uznaniem przemożnej siły zła w ludzkim postępowaniu. Rozdział ten polecam szczególnie, bowiem w bardzo przystępny sposób oddaje logikę wywodu trochę zaniedbanego dziś de Maistre’a. Co do rozdziału o Saint-Simonie, którego często ukazuje się w jaskrawym świetle jako nieskomplikowanego przedstawiciela nieskrępowanego „postępu”, to Berlin oddaje mu teoretyczną sprawiedliwość, uwypuklając wewnętrzne złożenie jego przekonań o zmiennych kontekstach samorozumień kulturowych, wrażliwości na dynamikę wartościowań i społecznej roli elit.

Zresztą, podczas lektury wszystkich wykładów Berlina, które obfitują w liczne, celne spostrzeżenia, zaobserwowałem u siebie charakterystyczny impuls, który dużo mówi o złych nawykach, do jakich skłania mnie obcowanie z polityczno-społecznymi debatami publicystycznymi. Był nim wielki podziw dla takiej próby oddania sprawiedliwości intelektualnym olbrzymom z przeszłości, która nie starała się w drodze polemicznej iść na skróty. Obserwując codzienność dyskursu, w którym wyrasta nasze życie społeczno-polityczne, łatwo przywyknąć do karykaturalnego obrysowywania intelektualnego przeciwnika. Wydaje mi się, że ta potężna doza intelektualnej klasy, jaką wnosi w filozofię polityki Berlin, jest obecnie coraz bardziej towarem deficytowym, co tylko potęguje wartość publikacji. Na czym rzecz się zasadza? Otóż czytelnik „Zdradzonej wolności”, nie wychodzi po lekturze książki z ignoranckim przekonaniem dotyczącym krytykowanych w niej idei i ich piewców. Wręcz przeciwnie. Choć obrona wolności jest tym szańcem, którego Berlin uparcie się trzyma, nie sposób nie odnieść wrażenia, że zarówno Hegel, jak i reszta wspomnianych filozofów wnosi w intelektualne życie kultury Zachodu oraz samego autora wiele cennych tropów. O ile w rozdziale poświęconym Helwecjuszowi takich serdecznych zapożyczeń raczej wiele nie znajdziemy i polemiczny żar Berlina radykalnie przekracza poziomy wrzenia, niemal tak samo jak wtedy, gdy pisze on o proroctwach Fichtego dotyczących przyszłej roli Niemiec i subiektywizmie, to nie uświadczymy tu czarno-białych obrazków.

Polecam „Zdradzoną wolność” szczególnie osobom, które chcą się zaznajomić z filozofią polityki nowożytnej. Jest to bowiem wyjątkowo przystępna propozycja, mogąca stanowić pomocny pomost do bardziej pogłębionych studiów, które pozwolą jeszcze bardziej skomplikować kwestię poruszane przez Berlina. Jednakże przede wszystkim lektura sprowadza nasze krytyczne oko na samego autora, prowokuje, by zadać poważne pytania o jego (naszą) wewnętrzną twierdzę. Nic bowiem nie wydaje się tak ożywcze w krainie, gdzie szczytem kunsztu polityki jest nadzór nad „ciepłą wodą w kranie”, jak poważna rozmowa o politycznych ideach. A tych w polskiej debacie ostatnio jak na lekarstwo. Lektura „Zdradzonej wolność” w chwili, w której z każdego niemal zakątka liberalnego świata Zachodu pieje się o końcu liberalizmu, okazać się może bardzo cennym bodźcem.

LITERATURA:

Król M.: „Do nielicznego grona szczęśliwych”. Warszawa 2018.
Isaiah Berlin: „Zdradzona wolność. Jej sześciu wrogów”. Przeł. Jakub Czernik. Wydawnictwo Aletheia. Warszawa 2019.