
ALTERNATYWA DLA KATALOGU MAGDALENEK (ANNA JARMUSZKIEWICZ: 'TROPY PROUSTA. PROBLEMY RECEPCJI LITERACKIEJ W LITERATURZE POLSKIEJ PO 1945 ROKU')
A
A
A
To niewiarygodne, ale w „Słowniku…” Doroszewskiego nie ma magdalenki! Owszem, jest w znaczeniu zakonnym czy pedagogicznym, brak przecież definicji kulinarnej i (choćby domyślnego) odesłania do Prousta. Autorzy haseł wprawdzie zasadniczo nie przywoływali literatury tłumaczonej, niemniej magdalenka była już wtedy, w trakcie prac zespołu Doroszewskiego, obecna w polszczyźnie. Drugi tom Słownika warszawskiego, który ukazał się w roku 1902, a więc jedenaście lat przed wydaniem oryginału pierwszej części „W poszukiwaniu straconego czasu”, odnotowuje kuchenną definicję magdalenki. Boy ogłosił „W stronę Swanna” w 1937, więc leksykografowie od Doroszewskiego mieli czas, a pomijam tradycyjny galotropizm kultury polskiej, sprzyjający wcześniejszemu zamieszkaniu magdalenki w tutejszym języku. Można więc zakwestionować kompletność hasła.
Ciekawe (za to), że w „Słowniku…” Doroszewskiego znalazł się wihajster. Wiele lat później, już w III RP, ktoś specyficznie rozgarnięty wpadł na pomysł, żeby pozytywny wizerunek kraju budować we Francji za pomocą plakatów z polskim hydraulikiem. Czyżby Polska miała się już zawsze kojarzyć raczej z majstrami niż z czytelnikami Prousta?
Wracając zaś do dziejów leksykografii: Proustowskiej magdalenki zabrakło również u Szymczaka. Dopiero Halina Zgółkowa oddała jej sprawiedliwość w dwudziestym tomie „Praktycznego słownika współczesnej polszczyzny” w 1999. W roku następnym jednak, w „Innym słowniku języka polskiego” (pod redakcją Bańki), magdalenka znów zniknęła. Skłaniałbym się ku przekonaniu, że na tych paru zajrzeniach do słowników da się ufundować wcale poważną tezę z socjologii leksykografii. Napisał kiedyś Miłosz: „Czy brak zmysłu formy, dostrzegalny w języku, w piśmiennictwie, może być przyczyną upadku jakiegoś kraju? Nie że następstwem upadku jest brak zmysłu formy, bo to byłoby za proste, ale odwrotnie. Wtedy dopiero pytanie nabiera jadowitości” (Miłosz 1984: 69). Gdyby więc magdalenka Prousta od dawna była w słownikach…
Ale bo też zaraz po wojnie Proust nie miał w Polsce obiecujących widoków. Dominująca krytyka szybko, z obsesją robotniczego odbiorcy, dążyła do radykalnej redukcji literatury, co oznaczało również wykluczenie wielu spośród tytułów i autorów najważniejszych. Tym planom próbowała przeciwstawić się Nałkowska, przestrzegając w marksizującej „Kuźnicy” już we wrześniu 1945 roku: „Gdyby nawet gdzie indziej można było sobie pozwolić na »przezwyciężanie« Prousta i Joyce’a, to u nas, gdzie mieliśmy w zakresie literatury »intelektualnej« czy »wariackiej« zaledwie Witkiewicza, zaledwie Gombrowicza czy Schulza, lekkomyślnością jest tak uparcie przekreślać te pozycje, zamiast je najstaranniej zinwentaryzować i nowymi edycjami utrwalić. By świadczyły przynajmniej, że nie opuściliśmy tej epoki, że możemy się jakimś do niej wkładem własnym i wybitnie oryginalnym wylegitymować” (Nałkowska 2000: 74).
Przezwyciężanie, który to termin Nałkowska zapisała z dystansem, oznaczał w komunistycznej nowomowie zasadniczą modyfikację światopoglądu, polegającą przede wszystkim na zanegowaniu wartości dotychczasowych. W praktyce korekta taka oznaczała zniszczenie na przykład części zbiorów bibliotecznych. Nałkowska wcześnie dostrzegła niebezpieczeństwo; wprawdzie bardziej jej pewnie chodzi tutaj o pisarzy polskich, niemniej ukazuje ich jako współtwórców nowatorskiej kultury powszechnej wyznaczonej dziełami Prousta i Joyce’a. A można tę kwestię przedstawić w skrócie tak wyostrzonym: warunkiem wartości kultury polskiej jest pozostawanie jej w przestrzeni modernistycznych oddziaływań „Poszukiwania” i „Ulissesa” (nb. znanego międzywojennej elicie kulturalnej przede wszystkim z przekładu francuskiego).
Jak wiadomo, Proust w postaci książkowej wrócił dopiero po dekadzie, czyli po przełomie październikowym. Lecz i niedługo później zaczęły dziać się dziwne rzeczy. W roku 1962 „Życie Warszawy” zaprosiło do redakcji Przybosia i Sandauera, aby porozmawiać o nowych artystycznych zjawiskach. Prowadzący dyskusję August Grodzicki w pewnym momencie skonstatował: „Jak się zacznie czytać nowe powieści czy wiersze, to potem trudno już czytać powieść tradycyjną, tradycyjną w sensie nie tylko np. Prusa, ale i Prousta. Ten ostatni w czasach naszej młodości był autorem rewelacyjnym, dzisiaj bardzo się zestarzał” (Przyboś 2019: 469). Redaktor Grodzicki taki do przodu, tak już mu się Proust znudził? Młodość dziennikarza stołecznych gazet (ur. 1912) przypadła na lata trzydzieste, pod koniec których nakładem Roju ukazało się pięć tomów „Poszukiwania” w wersji Żeleńskiego. Biorę poprawkę na to, że nie tylko dzisiejsze, pardon le mot, gwiazdy medialne są efekciarskie, ale i w gomułkowskiej Polsce Ludowej żurnalista mógł chcieć błysnąć. W każdym razie wypowiedź Grodzickiego wydaje się efektem przyspieszonej recepcji. Rodzima kultura nie tylko bowiem przezwyciężała: częściej musiała nadrabiać.
W 1992 w „Gazecie Wyborczej” pojawił się przepiękny anons zbliżającego się wznowienia Proustowskiego siedmioksięgu. Zgoda, walorów tej reklamie po latach dodaje skromna szata, wymuszona przez ówczesne możliwości poligraficzne dziennika. Niemniej powściągliwość, merytoryczność i – a tak – esprit od razu zasłużyły na podziw. Tak więc po lewej czarnoszara tablica z wersami złożonymi białymi czcionkami różnych krojów: „Nareszcie po latach! // Marcel / Proust // W poszukiwaniu / straconego / czasu // arcydzieło / XX wieku // Państwowy Instytut Wydawniczy” W środku najbardziej znana podobizna pisarza, a z prawej ręcznie pisane „WRACAM / Proust” („Gazeta Wyborcza” 1992: 10). Poprzednie wydanie całości, w trzech zresztą woluminach, pochodzi z roku 1979, tak więc temporalna eksklamacja oznacza w tym wypadku trzynaście lat.

„Gazeta Wyborcza” 1992: 10
Jesteśmy w trakcie powstawania nowych przekładów arcydzieła Prousta. W 2018 w łódzkiej Officynie ukazało się „W stronę Swanna” w tłumaczeniu Krystyny Rodowskiej, pod koniec zeszłego roku „W cieniu rozkwitających dziewcząt” w wersji Wawrzyńca Brzozowskiego. Oba tomy mają nadtytuł zmodyfikowany przez translatorkę pierwszego: „W poszukiwaniu utraconego czasu”. Ale może tłumacze następnych części zechcą wrócić do wersji pierwotnej? Nie byłoby źle. Jeśli pięć tomów Boya z międzywojnia uznamy za całość, to ta najnowsza, dzieło siedmiorga tłumaczy, będzie edycją dziesiątą. Dziesięć tedy wydań „Poszukiwania”, dodać jeszcze można dwa zestawy audio – dużo to czy mało dla kultury polskiej?
Przytoczone dotąd przykłady pochodzą z moich wspomnień i rozglądań, nie zaś z traktującej o powojennej recepcji Prousta książki Anny Jarmuszkiewicz. Powyższa nieproporcjonalnie długa część nie jest jednak polemiką ani krytyczną oceną pracy autorki. Recepcja może być przecież rozumiana na wiele sposobów, i przyznaję, iż pofolgowałem swojemu temperamentowi filologicznemu oraz zbierackim pasjom. Gdybym sam miał pisać o polskiej recepcji francuskiego pisarza, to chciałbym dotrzeć do każdej najdrobniejszej wzmianki o Prouście, do wszystkich notek z gazet kwitujących kolejne edycje „Poszukiwania”; w tych miejscach czasem pojawiają się rzeczy z różnych powodów ciekawe. Oczywiście obowiązkowo teksty z periodyków literackich, kulturalnych i naukowych. Wreszcie część najtrudniejsza: interteksty literackie. Najprawdopodobniej utknąłbym w poszukiwaniu już swoim własnym, nim napisałbym pierwszą stronę książki. Dobrze się zatem stało, że Jarmuszkiewicz zdecydowała się na metodę inną. Opis recepcji w jej „Tropach Prousta” oznacza propozycję spójną, niepozbawioną zresztą ambicji całościujących. Kiedy zatem badaczka przygląda się idei Prousta: „Ostatecznie wypada tak, że poprzez spojrzenie analityczne, »ogląd z wielu stron«, chce się uzyskać syntezę »wyglądów« przedmiotu” (s. 255) – to zapisuje kryptometaforę własnego podejścia do problemu. A podejście to wielostronne, od historycznoliterackiego, badającego społeczny kontekst, po stricte interpretacyjne.
Praca jest wystarczająco ugruntowana pod względem teoretycznym. Jarmuszkiewicz zaczyna od komentowanego przeglądu metodologii (problematyka recepcji, tzw. literatura światowa) określając w konkluzji własne stanowisko na temat recepcji: „Mamy z nią do czynienia wtedy, gdy nowy tekst zostaje przyjęty do danej wspólnoty interpretacyjnej i staje się swoistym kluczem, wytrychem, strategią interpretacyjną we wspólnocie. Innymi słowy, czytanie dzieła danego autora (np. Marcela Prousta, snującego refleksje o funkcjach literatury i zadaniach czytelnika oraz o procedurach pamięci) dostarcza narzędzi do pisania i czytania innych tekstów” (s. 53). Autorka mówi o wytrychu, gdyż zajmują ją także dzieła, w których międzytekstowa relacja z „Poszukiwaniem” okazuje się dla pisarza (nomen omen) wtórnego przede wszystkim naciąganym aksjologicznym wspomożeniem. Nieraz zresztą przywołanie Prousta ogranicza go do roli nieledwie hasłowej. „Koncept wydaje się jednak zbudowany na nieco zbyt wątłej podbudowie literackiej” (s. 91) – tak podsumowuje autorka proustowskie pożyczki w „Gnoju” Kuczoka. Analiza zawartych w „Ostatnim rozdaniu” Myśliwskiego filiacji z francuskim arcydziełem również wskazuje na pewne dwuznaczności, od których nie jest wolny polski pisarz.
Owszem, może być inaczej. Podrozdział o Mrożku diaryście jako „modelowym czytelniku Prousta” (s. 149) stanowi szczególnie intrygującą interpretację. Inni pisarze, których proustowskie interteksty rozważa Jarmuszkiewicz, to Pilch, Bieńczyk, Paziński, Herling, Głowiński, Iwaszkiewicz, Lechoń, Gombrowicz, Haupt. Badaczkę zajmują także eseiści piszący o Francuzie: Hertz, Bieńkowski, Błoński i Markowski. Zestaw więc duży, potraktowany przez autorkę uważnie i pomysłowo (przydałaby się jednak książce lepsza redakcja).
Jarmuszkiewicz chce przecież nie tylko badać recepcję Prousta, ale i ją współtworzyć. Jasne, praca o recepcji jest eo ipso jej kolejnym, istotnym etapem. Poza tym autorka dołączyła do książki aneks, którego tematem stały się malarskie i fotograficzne ekfrazy obecne w arcydziele Prousta. W tej wcale sporej części tomu badaczka zajmuje się już nie tyle interpretacją (międzytekstowych, recepcyjnych) interpretacji, ile proponuje interpretację własną. Warto też dodać, że w dwóch miejscach książki stała się tłumaczką Prousta: najpierw poprawia fragment przekładu Żurowskiego, później zamieszcza własną wersję wyimka z „Les plaisirs et les jours”.
„Tropy Prousta” są, rzecz jasna, problemem badawczym – i czymś jeszcze. Jarmuszkiewicz nie akcentuje autorskiego „ja”, znalazł się jednak w pracy zapis, jak mniemam, świadczący o fascynacji badanym autorem. Otóż autorka twierdzi, że trud poznawania dzieła Prousta polega na czymś innym, nie na pokonaniu najczęściej wymienianych kłopotów z lekturą.
„Od początku utworu do jego końca czytający nie opuszcza wnętrza bohatera-narratora. Spotkanie to jest wyjątkowo bliskie ze względu na niesłychanie drobiazgową analizę otoczenia. (…) Czytelnik ma szanse identyfikować się z bohaterem, a poprzez to złączenie sam niejako staje się narratorem, bohaterem własnej historii” (s. 98; spacja A. P.).
Takich uwag raczej nie formułuje się z w pełni zobiektywizowanego dystansu.
PS Na koniec jeden detal. Kiedy Jarmuszkiewicz omawia epizod z „Uwięzionej”, ten wspaniały ze śmiercią Bergotte’a przed „Widokiem Delft” Vermeera – nie wyklucza możliwości, iż wspomniany przy tej okazji w powieści krytyk i jego publikacja są fikcyjnymi pomysłami Prousta. Otóż nie: ów krytyk istniał naprawdę, nazywał się Jean-Louis Vaudoyer i „dla tygodnika »l’Opinion« napisał trzyczęściowe studium »Tajemniczy Vermeer«”, [ogłoszone] w numerach z 30 kwietnia, 7 i 14 maja 1921” (Proust 1988: 1740).
LITERATURA:
Miłosz C.: „Nieobjęta ziemia”. Paryż 1984.
Nałkowska Z.: „Dzienniki VI. 1945-1954. Część I (1945-1948)”. Opracowanie, wstęp i komentarz H. Kirchner. Warszawa 2000.
Proust M.: „À la recherche du temps perdu”. Vol. III. Édition publiée sous la direction de J.-Y Tadié avec, pour ce volume, la collaboration d’Antoine Compagnon et de P.-E. Robert. Paris 1988.
Przyboś J.: „Pisma rozproszone”. Red. A. Kwiatkowska, J. Grądziel-Wójcik, J. Borowczyk. Poznań 2019.
[reklama książki] „Gazeta Wyborcza” 1992, nr 40.
Ciekawe (za to), że w „Słowniku…” Doroszewskiego znalazł się wihajster. Wiele lat później, już w III RP, ktoś specyficznie rozgarnięty wpadł na pomysł, żeby pozytywny wizerunek kraju budować we Francji za pomocą plakatów z polskim hydraulikiem. Czyżby Polska miała się już zawsze kojarzyć raczej z majstrami niż z czytelnikami Prousta?
Wracając zaś do dziejów leksykografii: Proustowskiej magdalenki zabrakło również u Szymczaka. Dopiero Halina Zgółkowa oddała jej sprawiedliwość w dwudziestym tomie „Praktycznego słownika współczesnej polszczyzny” w 1999. W roku następnym jednak, w „Innym słowniku języka polskiego” (pod redakcją Bańki), magdalenka znów zniknęła. Skłaniałbym się ku przekonaniu, że na tych paru zajrzeniach do słowników da się ufundować wcale poważną tezę z socjologii leksykografii. Napisał kiedyś Miłosz: „Czy brak zmysłu formy, dostrzegalny w języku, w piśmiennictwie, może być przyczyną upadku jakiegoś kraju? Nie że następstwem upadku jest brak zmysłu formy, bo to byłoby za proste, ale odwrotnie. Wtedy dopiero pytanie nabiera jadowitości” (Miłosz 1984: 69). Gdyby więc magdalenka Prousta od dawna była w słownikach…
Ale bo też zaraz po wojnie Proust nie miał w Polsce obiecujących widoków. Dominująca krytyka szybko, z obsesją robotniczego odbiorcy, dążyła do radykalnej redukcji literatury, co oznaczało również wykluczenie wielu spośród tytułów i autorów najważniejszych. Tym planom próbowała przeciwstawić się Nałkowska, przestrzegając w marksizującej „Kuźnicy” już we wrześniu 1945 roku: „Gdyby nawet gdzie indziej można było sobie pozwolić na »przezwyciężanie« Prousta i Joyce’a, to u nas, gdzie mieliśmy w zakresie literatury »intelektualnej« czy »wariackiej« zaledwie Witkiewicza, zaledwie Gombrowicza czy Schulza, lekkomyślnością jest tak uparcie przekreślać te pozycje, zamiast je najstaranniej zinwentaryzować i nowymi edycjami utrwalić. By świadczyły przynajmniej, że nie opuściliśmy tej epoki, że możemy się jakimś do niej wkładem własnym i wybitnie oryginalnym wylegitymować” (Nałkowska 2000: 74).
Przezwyciężanie, który to termin Nałkowska zapisała z dystansem, oznaczał w komunistycznej nowomowie zasadniczą modyfikację światopoglądu, polegającą przede wszystkim na zanegowaniu wartości dotychczasowych. W praktyce korekta taka oznaczała zniszczenie na przykład części zbiorów bibliotecznych. Nałkowska wcześnie dostrzegła niebezpieczeństwo; wprawdzie bardziej jej pewnie chodzi tutaj o pisarzy polskich, niemniej ukazuje ich jako współtwórców nowatorskiej kultury powszechnej wyznaczonej dziełami Prousta i Joyce’a. A można tę kwestię przedstawić w skrócie tak wyostrzonym: warunkiem wartości kultury polskiej jest pozostawanie jej w przestrzeni modernistycznych oddziaływań „Poszukiwania” i „Ulissesa” (nb. znanego międzywojennej elicie kulturalnej przede wszystkim z przekładu francuskiego).
Jak wiadomo, Proust w postaci książkowej wrócił dopiero po dekadzie, czyli po przełomie październikowym. Lecz i niedługo później zaczęły dziać się dziwne rzeczy. W roku 1962 „Życie Warszawy” zaprosiło do redakcji Przybosia i Sandauera, aby porozmawiać o nowych artystycznych zjawiskach. Prowadzący dyskusję August Grodzicki w pewnym momencie skonstatował: „Jak się zacznie czytać nowe powieści czy wiersze, to potem trudno już czytać powieść tradycyjną, tradycyjną w sensie nie tylko np. Prusa, ale i Prousta. Ten ostatni w czasach naszej młodości był autorem rewelacyjnym, dzisiaj bardzo się zestarzał” (Przyboś 2019: 469). Redaktor Grodzicki taki do przodu, tak już mu się Proust znudził? Młodość dziennikarza stołecznych gazet (ur. 1912) przypadła na lata trzydzieste, pod koniec których nakładem Roju ukazało się pięć tomów „Poszukiwania” w wersji Żeleńskiego. Biorę poprawkę na to, że nie tylko dzisiejsze, pardon le mot, gwiazdy medialne są efekciarskie, ale i w gomułkowskiej Polsce Ludowej żurnalista mógł chcieć błysnąć. W każdym razie wypowiedź Grodzickiego wydaje się efektem przyspieszonej recepcji. Rodzima kultura nie tylko bowiem przezwyciężała: częściej musiała nadrabiać.
W 1992 w „Gazecie Wyborczej” pojawił się przepiękny anons zbliżającego się wznowienia Proustowskiego siedmioksięgu. Zgoda, walorów tej reklamie po latach dodaje skromna szata, wymuszona przez ówczesne możliwości poligraficzne dziennika. Niemniej powściągliwość, merytoryczność i – a tak – esprit od razu zasłużyły na podziw. Tak więc po lewej czarnoszara tablica z wersami złożonymi białymi czcionkami różnych krojów: „Nareszcie po latach! // Marcel / Proust // W poszukiwaniu / straconego / czasu // arcydzieło / XX wieku // Państwowy Instytut Wydawniczy” W środku najbardziej znana podobizna pisarza, a z prawej ręcznie pisane „WRACAM / Proust” („Gazeta Wyborcza” 1992: 10). Poprzednie wydanie całości, w trzech zresztą woluminach, pochodzi z roku 1979, tak więc temporalna eksklamacja oznacza w tym wypadku trzynaście lat.

„Gazeta Wyborcza” 1992: 10
Jesteśmy w trakcie powstawania nowych przekładów arcydzieła Prousta. W 2018 w łódzkiej Officynie ukazało się „W stronę Swanna” w tłumaczeniu Krystyny Rodowskiej, pod koniec zeszłego roku „W cieniu rozkwitających dziewcząt” w wersji Wawrzyńca Brzozowskiego. Oba tomy mają nadtytuł zmodyfikowany przez translatorkę pierwszego: „W poszukiwaniu utraconego czasu”. Ale może tłumacze następnych części zechcą wrócić do wersji pierwotnej? Nie byłoby źle. Jeśli pięć tomów Boya z międzywojnia uznamy za całość, to ta najnowsza, dzieło siedmiorga tłumaczy, będzie edycją dziesiątą. Dziesięć tedy wydań „Poszukiwania”, dodać jeszcze można dwa zestawy audio – dużo to czy mało dla kultury polskiej?
Przytoczone dotąd przykłady pochodzą z moich wspomnień i rozglądań, nie zaś z traktującej o powojennej recepcji Prousta książki Anny Jarmuszkiewicz. Powyższa nieproporcjonalnie długa część nie jest jednak polemiką ani krytyczną oceną pracy autorki. Recepcja może być przecież rozumiana na wiele sposobów, i przyznaję, iż pofolgowałem swojemu temperamentowi filologicznemu oraz zbierackim pasjom. Gdybym sam miał pisać o polskiej recepcji francuskiego pisarza, to chciałbym dotrzeć do każdej najdrobniejszej wzmianki o Prouście, do wszystkich notek z gazet kwitujących kolejne edycje „Poszukiwania”; w tych miejscach czasem pojawiają się rzeczy z różnych powodów ciekawe. Oczywiście obowiązkowo teksty z periodyków literackich, kulturalnych i naukowych. Wreszcie część najtrudniejsza: interteksty literackie. Najprawdopodobniej utknąłbym w poszukiwaniu już swoim własnym, nim napisałbym pierwszą stronę książki. Dobrze się zatem stało, że Jarmuszkiewicz zdecydowała się na metodę inną. Opis recepcji w jej „Tropach Prousta” oznacza propozycję spójną, niepozbawioną zresztą ambicji całościujących. Kiedy zatem badaczka przygląda się idei Prousta: „Ostatecznie wypada tak, że poprzez spojrzenie analityczne, »ogląd z wielu stron«, chce się uzyskać syntezę »wyglądów« przedmiotu” (s. 255) – to zapisuje kryptometaforę własnego podejścia do problemu. A podejście to wielostronne, od historycznoliterackiego, badającego społeczny kontekst, po stricte interpretacyjne.
Praca jest wystarczająco ugruntowana pod względem teoretycznym. Jarmuszkiewicz zaczyna od komentowanego przeglądu metodologii (problematyka recepcji, tzw. literatura światowa) określając w konkluzji własne stanowisko na temat recepcji: „Mamy z nią do czynienia wtedy, gdy nowy tekst zostaje przyjęty do danej wspólnoty interpretacyjnej i staje się swoistym kluczem, wytrychem, strategią interpretacyjną we wspólnocie. Innymi słowy, czytanie dzieła danego autora (np. Marcela Prousta, snującego refleksje o funkcjach literatury i zadaniach czytelnika oraz o procedurach pamięci) dostarcza narzędzi do pisania i czytania innych tekstów” (s. 53). Autorka mówi o wytrychu, gdyż zajmują ją także dzieła, w których międzytekstowa relacja z „Poszukiwaniem” okazuje się dla pisarza (nomen omen) wtórnego przede wszystkim naciąganym aksjologicznym wspomożeniem. Nieraz zresztą przywołanie Prousta ogranicza go do roli nieledwie hasłowej. „Koncept wydaje się jednak zbudowany na nieco zbyt wątłej podbudowie literackiej” (s. 91) – tak podsumowuje autorka proustowskie pożyczki w „Gnoju” Kuczoka. Analiza zawartych w „Ostatnim rozdaniu” Myśliwskiego filiacji z francuskim arcydziełem również wskazuje na pewne dwuznaczności, od których nie jest wolny polski pisarz.
Owszem, może być inaczej. Podrozdział o Mrożku diaryście jako „modelowym czytelniku Prousta” (s. 149) stanowi szczególnie intrygującą interpretację. Inni pisarze, których proustowskie interteksty rozważa Jarmuszkiewicz, to Pilch, Bieńczyk, Paziński, Herling, Głowiński, Iwaszkiewicz, Lechoń, Gombrowicz, Haupt. Badaczkę zajmują także eseiści piszący o Francuzie: Hertz, Bieńkowski, Błoński i Markowski. Zestaw więc duży, potraktowany przez autorkę uważnie i pomysłowo (przydałaby się jednak książce lepsza redakcja).
Jarmuszkiewicz chce przecież nie tylko badać recepcję Prousta, ale i ją współtworzyć. Jasne, praca o recepcji jest eo ipso jej kolejnym, istotnym etapem. Poza tym autorka dołączyła do książki aneks, którego tematem stały się malarskie i fotograficzne ekfrazy obecne w arcydziele Prousta. W tej wcale sporej części tomu badaczka zajmuje się już nie tyle interpretacją (międzytekstowych, recepcyjnych) interpretacji, ile proponuje interpretację własną. Warto też dodać, że w dwóch miejscach książki stała się tłumaczką Prousta: najpierw poprawia fragment przekładu Żurowskiego, później zamieszcza własną wersję wyimka z „Les plaisirs et les jours”.
„Tropy Prousta” są, rzecz jasna, problemem badawczym – i czymś jeszcze. Jarmuszkiewicz nie akcentuje autorskiego „ja”, znalazł się jednak w pracy zapis, jak mniemam, świadczący o fascynacji badanym autorem. Otóż autorka twierdzi, że trud poznawania dzieła Prousta polega na czymś innym, nie na pokonaniu najczęściej wymienianych kłopotów z lekturą.
„Od początku utworu do jego końca czytający nie opuszcza wnętrza bohatera-narratora. Spotkanie to jest wyjątkowo bliskie ze względu na niesłychanie drobiazgową analizę otoczenia. (…) Czytelnik ma szanse identyfikować się z bohaterem, a poprzez to złączenie sam niejako staje się narratorem, bohaterem własnej historii” (s. 98; spacja A. P.).
Takich uwag raczej nie formułuje się z w pełni zobiektywizowanego dystansu.
PS Na koniec jeden detal. Kiedy Jarmuszkiewicz omawia epizod z „Uwięzionej”, ten wspaniały ze śmiercią Bergotte’a przed „Widokiem Delft” Vermeera – nie wyklucza możliwości, iż wspomniany przy tej okazji w powieści krytyk i jego publikacja są fikcyjnymi pomysłami Prousta. Otóż nie: ów krytyk istniał naprawdę, nazywał się Jean-Louis Vaudoyer i „dla tygodnika »l’Opinion« napisał trzyczęściowe studium »Tajemniczy Vermeer«”, [ogłoszone] w numerach z 30 kwietnia, 7 i 14 maja 1921” (Proust 1988: 1740).
LITERATURA:
Miłosz C.: „Nieobjęta ziemia”. Paryż 1984.
Nałkowska Z.: „Dzienniki VI. 1945-1954. Część I (1945-1948)”. Opracowanie, wstęp i komentarz H. Kirchner. Warszawa 2000.
Proust M.: „À la recherche du temps perdu”. Vol. III. Édition publiée sous la direction de J.-Y Tadié avec, pour ce volume, la collaboration d’Antoine Compagnon et de P.-E. Robert. Paris 1988.
Przyboś J.: „Pisma rozproszone”. Red. A. Kwiatkowska, J. Grądziel-Wójcik, J. Borowczyk. Poznań 2019.
[reklama książki] „Gazeta Wyborcza” 1992, nr 40.
Anna Jarmuszkiewicz. „Tropy Prousta. Problemy recepcji literackiej w literaturze polskiej po 1945 roku”. Wydawnictwo Universitas. Kraków 2019 [seria: Modernizm w Polsce].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |