BO W TYM CAŁY JEST AMBARAS... (JULES GUYOT: 'BREWIARZ MIŁOŚCI DOŚWIADCZALNEJ')
A
A
A
Sto sześćdziesiąt jeden lat dzieli nas od czasu, kiedy opublikowano „Brewiarz miłości doświadczalnej” Julesa Guyota. Wydaje się, że to epokowa przepaść, nie raz przecież słyszeliśmy już, jak bardzo wiek XX był osobny, jak szybko następują przemiany w wieku XXI. Wydaje się, że społeczeństwa (choć po części) dojrzały do równouprawnienia, a przynajmniej do myśli, że jest ono nie przywilejem, a porządkiem, że mechanika stosunków międzyludzkich polega na obopólnej zgodzie i że nie należy zapominać, że jeśli już idzie się do łóżka z drugim człowiekiem, to trzeba go wziąć pod uwagę w trakcie miłosnych uniesień. Jednak w czasie lektury tej niewielkiej rozmiarami książki towarzyszyć może przemożne (i przemożnie smutne) wrażenie, że gdyby go trochę unowocześnić, zaktualizować medyczne domniemania i sprostować niektóre nie do końca akuratne założenia, „Brewiarz...” mógłby ukazać się dziś, a wielu czytelników byłoby jego treścią zaskoczonymi.
Niech żyje przyjemność
W serialu Paolo Sorentino rozgrywa się następująca scena: tytułowy młody papież, który chce zakazać aborcji, rozmawia w Kaplicy Sykstyńskiej z arcybiskupem Spencerem, będącym już u kresu życia emerytowanym myślicielem, któremu ortodoksyjne poglądy młodego zwierzchnika wydają się stanowczo zbyt skrajne: „Pius XIII: Nauka jest darem bożym i Bóg nauczył nas, że owulacja jest spontaniczna. Spencer: Spytaj o to kobietę. Kiedy wciąż wierzono, że istnieją dwa rodzaje zapłodnienia, męskie – przez spermę, i żeńskie – przez jajeczka, niezaspokojenie kobiety uznawano za grzech. Ale gdy odkryto, że owulacja jest spontaniczna, kosztem było kilka miliardów kobiecych orgazmów. Pius XIII: Psychoanalitycy się wzbogacili. Spencer: To jedyny zawód niewymagający pracy i przynoszący krocie, który nam się wymknął”.
I w traktacie znajdujemy ślady przytoczonego przez arcybiskupa myślenia. Zanim kobiety poniosły ofiarę ze swej przyjemności, bo nagle nie okazała się anatomicznie konieczna do rozrodu, wierzono, że zaspokojenie kobiety jest elementem niezbędnym. Autor traktatu jest więc gorącym orędownikiem przyjemności obopólnej i choć cały tekst napisany jest tak subtelnie, jak się dało, to bywają momenty, w których autor sięga po inwektywy i ich ostrze kieruje zawsze przeciwko samolubnym mężczyznom: „Każda nierozumiana żona, która biernie służy mężowi jako funkcjonalny instrument, jest zarazem świętą i męczennicą; lecz jej mąż pozostaje egoistą i durniem” (s. 60).
Niech żyje nauka
Frajdę przynosi śledzenie sposobu, w jaki anatomia była postrzegana przed laty. „Brewiarz...” bowiem łączy w sobie nie tylko uwagi o emocjonalnym aspekcie ludzkich współzależności, ale porywa się także na mechaniczne tłumaczenia co, jak i dlaczego działa (lub nie). Nie chcę psuć zabawy potencjalnym czytelnikom, więc odsyłam do książki wszystkich, którzy chcieliby się dowiedzieć, jak doktor Guyot definiował „spazm rozrodczy” (s. 38) (podpowiem, że to mniej poetycka „mała śmierć”) i w jakich konfiguracjach można go osiągnąć, a także, jak kluczowe jest to zjawisko dla rozrodu (s. 92). Oczywiście, aby zaistniały ku temu warunki, muszą pojawić się dwa niezbędne elementy: „Elementarnymi i nierozkładalnymi atomami rodzaju ludzkiego będą zatem: człowiek płci męskiej, czyli atom dodatni, i człowiek płci żeńskiej, czyli atom ujemny” (s. 24). Panie obruszą się na „atom ujemny”? Autor spieszy z wyjaśnieniem – „kobieta jest zawsze mniej namiętna i słabsza od mężczyzny” (s. 69).
Dużo w traktacie i innych subtelności – np. kobieta jest przyrównana do pola obrabianego przez rolnika (całe szczęście, że romantyzm nie umarł; s. 31), ale też i do, bardziej poetycko, skrzypiec, których się trzeba nauczyć, aby potrafić na nich dobrze zagrać: „mężczyzna przypomina kiepskiego wiejskiego grajka, który zmienia skrzypce, mając nadzieję, że nowy instrument wydobędzie z siebie melodię, której on nie potrafi zagrać” (s. 76).
Podziwiać trzeba także dociekliwość autora. Widać, że przemawia przez niego autentyczna troska o dobro małżonków, o ich szczęście, i ma być „Brewiarz...” poradnikiem i napomnieniem. Guyet systematyzuje swój wywód, dzieląc go na „rozważania”, co może nieco bawić czytelnika, który nie wyzbędzie się przed lekturą teologicznych skojarzeń.
Niech żyje małżeństwo
„Małżeństwo przede wszystkim tworzy ramy dla seksualności dozwolonej” (Bataille 2015: 109) stwierdza Bataille w „Erotyzmie”, książce wydanej bez mała sto lat po dziele Guyeta. I w brewiarzu zawarta jest apoteoza sformalizowanego związku, dającego jakoby przyzwolenie na erotyczne uniesienia. Miłość doświadczalna jest zarezerwowana dla małżonków (oczywiście, małżeństwo jest tu traktowane jak związek damsko–męski, zob. s. 23). Autor uprzedza o tym na wstępie, a potem kilkakrotnie o tym przypomina. Nic bowiem gorszego dla kondycji ludzkiej, niż życie bez zawarcia sakramentalnego związku: „Dopóki atom dodatni i atom ujemny rodzaju ludzkiego nie połączą się na stałe w małżeństwie, ich myśli są mglistymi dążeniami, a ich czyny zdają się dziwaczne i nieskładne. Indywidualizmowi pozostawiają niepokój pustki i poczucia braku. Toteż zjawisko małżeństwa przypomina katastrofę (...)” (s. 27).
Zabawnie w tym kontekście brzmi zdanie zawarte we wstępie do brewiarza autorstwa Georgesa Barrala: „Tekst doktora Jules’a Guyota, pisany przede wszystkim z myślą o małżeństwie (...) to dzieło, które pojawia się we właściwym momencie, kiedy szczęśliwie przywraca się instytucję rozwodu” (s. 15).
A niech to
Nie dziwi w tomie obecność Boga, wszak już nacisk na małżeństwo mógł zasugerować, że jedynie o uświęconą sakramentem miłość cielesną tu chodzi. Czytelnikom z XXI wieku, niezależnie od statusu związku, zostawiam na koniec cytat być może najważniejszy, a zdecydowanie taki, który warto wziąć sobie do serca: „Bóg chciał, żeby człowiek bez ustanku w miłości poszukiwał spazmu” (s. 16). Szukajcie, a znajdziecie.
Literatura:
Bataille G.: „Erotyzm”. Przeł. M. Ochab. Gdańsk 2015.
Niech żyje przyjemność
W serialu Paolo Sorentino rozgrywa się następująca scena: tytułowy młody papież, który chce zakazać aborcji, rozmawia w Kaplicy Sykstyńskiej z arcybiskupem Spencerem, będącym już u kresu życia emerytowanym myślicielem, któremu ortodoksyjne poglądy młodego zwierzchnika wydają się stanowczo zbyt skrajne: „Pius XIII: Nauka jest darem bożym i Bóg nauczył nas, że owulacja jest spontaniczna. Spencer: Spytaj o to kobietę. Kiedy wciąż wierzono, że istnieją dwa rodzaje zapłodnienia, męskie – przez spermę, i żeńskie – przez jajeczka, niezaspokojenie kobiety uznawano za grzech. Ale gdy odkryto, że owulacja jest spontaniczna, kosztem było kilka miliardów kobiecych orgazmów. Pius XIII: Psychoanalitycy się wzbogacili. Spencer: To jedyny zawód niewymagający pracy i przynoszący krocie, który nam się wymknął”.
I w traktacie znajdujemy ślady przytoczonego przez arcybiskupa myślenia. Zanim kobiety poniosły ofiarę ze swej przyjemności, bo nagle nie okazała się anatomicznie konieczna do rozrodu, wierzono, że zaspokojenie kobiety jest elementem niezbędnym. Autor traktatu jest więc gorącym orędownikiem przyjemności obopólnej i choć cały tekst napisany jest tak subtelnie, jak się dało, to bywają momenty, w których autor sięga po inwektywy i ich ostrze kieruje zawsze przeciwko samolubnym mężczyznom: „Każda nierozumiana żona, która biernie służy mężowi jako funkcjonalny instrument, jest zarazem świętą i męczennicą; lecz jej mąż pozostaje egoistą i durniem” (s. 60).
Niech żyje nauka
Frajdę przynosi śledzenie sposobu, w jaki anatomia była postrzegana przed laty. „Brewiarz...” bowiem łączy w sobie nie tylko uwagi o emocjonalnym aspekcie ludzkich współzależności, ale porywa się także na mechaniczne tłumaczenia co, jak i dlaczego działa (lub nie). Nie chcę psuć zabawy potencjalnym czytelnikom, więc odsyłam do książki wszystkich, którzy chcieliby się dowiedzieć, jak doktor Guyot definiował „spazm rozrodczy” (s. 38) (podpowiem, że to mniej poetycka „mała śmierć”) i w jakich konfiguracjach można go osiągnąć, a także, jak kluczowe jest to zjawisko dla rozrodu (s. 92). Oczywiście, aby zaistniały ku temu warunki, muszą pojawić się dwa niezbędne elementy: „Elementarnymi i nierozkładalnymi atomami rodzaju ludzkiego będą zatem: człowiek płci męskiej, czyli atom dodatni, i człowiek płci żeńskiej, czyli atom ujemny” (s. 24). Panie obruszą się na „atom ujemny”? Autor spieszy z wyjaśnieniem – „kobieta jest zawsze mniej namiętna i słabsza od mężczyzny” (s. 69).
Dużo w traktacie i innych subtelności – np. kobieta jest przyrównana do pola obrabianego przez rolnika (całe szczęście, że romantyzm nie umarł; s. 31), ale też i do, bardziej poetycko, skrzypiec, których się trzeba nauczyć, aby potrafić na nich dobrze zagrać: „mężczyzna przypomina kiepskiego wiejskiego grajka, który zmienia skrzypce, mając nadzieję, że nowy instrument wydobędzie z siebie melodię, której on nie potrafi zagrać” (s. 76).
Podziwiać trzeba także dociekliwość autora. Widać, że przemawia przez niego autentyczna troska o dobro małżonków, o ich szczęście, i ma być „Brewiarz...” poradnikiem i napomnieniem. Guyet systematyzuje swój wywód, dzieląc go na „rozważania”, co może nieco bawić czytelnika, który nie wyzbędzie się przed lekturą teologicznych skojarzeń.
Niech żyje małżeństwo
„Małżeństwo przede wszystkim tworzy ramy dla seksualności dozwolonej” (Bataille 2015: 109) stwierdza Bataille w „Erotyzmie”, książce wydanej bez mała sto lat po dziele Guyeta. I w brewiarzu zawarta jest apoteoza sformalizowanego związku, dającego jakoby przyzwolenie na erotyczne uniesienia. Miłość doświadczalna jest zarezerwowana dla małżonków (oczywiście, małżeństwo jest tu traktowane jak związek damsko–męski, zob. s. 23). Autor uprzedza o tym na wstępie, a potem kilkakrotnie o tym przypomina. Nic bowiem gorszego dla kondycji ludzkiej, niż życie bez zawarcia sakramentalnego związku: „Dopóki atom dodatni i atom ujemny rodzaju ludzkiego nie połączą się na stałe w małżeństwie, ich myśli są mglistymi dążeniami, a ich czyny zdają się dziwaczne i nieskładne. Indywidualizmowi pozostawiają niepokój pustki i poczucia braku. Toteż zjawisko małżeństwa przypomina katastrofę (...)” (s. 27).
Zabawnie w tym kontekście brzmi zdanie zawarte we wstępie do brewiarza autorstwa Georgesa Barrala: „Tekst doktora Jules’a Guyota, pisany przede wszystkim z myślą o małżeństwie (...) to dzieło, które pojawia się we właściwym momencie, kiedy szczęśliwie przywraca się instytucję rozwodu” (s. 15).
A niech to
Nie dziwi w tomie obecność Boga, wszak już nacisk na małżeństwo mógł zasugerować, że jedynie o uświęconą sakramentem miłość cielesną tu chodzi. Czytelnikom z XXI wieku, niezależnie od statusu związku, zostawiam na koniec cytat być może najważniejszy, a zdecydowanie taki, który warto wziąć sobie do serca: „Bóg chciał, żeby człowiek bez ustanku w miłości poszukiwał spazmu” (s. 16). Szukajcie, a znajdziecie.
Literatura:
Bataille G.: „Erotyzm”. Przeł. M. Ochab. Gdańsk 2015.
Jules Guyot: „Brewiarz miłości doświadczalnej”. Przeł. Krystyna Belaid. Słowo/obraz terytoria. Gdańsk 2019.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |