TRZEBA ROBIĆ SWOJE (ŁUKASZ NAJDER: 'MOJA OSOBA')
A
A
A
Autor „Mojej osoby” jest literaturoznawcą, redaktorem w Wydawnictwie Czarne, współpracuje m.in. z „Dwutygodnikiem”, światu mediów społecznościowych dał się jednak poznać jako celny komentator rzeczywistości, która co rusz przynosi okazję do refleksji na temat paradoksów współczesnego świata. Charakterystyczne dla Najdera są: lapidarność języka, cięty dowcip, puenty i ironia. Do mistrzostwa opanował krótką formę wypowiedzi i często w taki właśnie sposób dzieli się swymi spostrzeżeniami z facebookowymi obserwatorami (wpis z ostatnich dni marca, komentujący poczynania niektórych sław w internecie, odnoszący się do restrykcji związanych z COVID-19: „pandemia koronawirusa tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że jedną z pierwszych decyzji po rewolucji powinien być nakaz pracy dla celebrytów i influencerów”). Celnie punktuje słowa „sławnych i możnych” tego świata, komentuje bieżące sprawy polityczne – krajowe i międzynarodowe (w wywiadzie z Rafałem Pikułą przyznał, że cierpi na Polskę), posługując się także obrazami, memami czy anegdotami z życia. We wspomnianej rozmowie dla tygodnika „Przegląd” przyznał, że potrafi pisać krótkie formy, a czytelnicy chętnie sięgają po jego eseje. „Moja osoba” jest potwierdzeniem umiejętności pisarskich Najdera, dobrego warsztatu, erudycji, ale i skromności twórczej.
Określenie „Eseje i przygody” dobrze charakteryzuje tę prozę. Książka zawiera bowiem czternaście „opowieści”, hybrydycznych w formie, noszących cechy eseju naukowego, częściej jednak – literackiego. Autor porusza w nich tematy ważne z perspektywy zarówno człowieka jako jednostki, jak i społeczeństwa rozumianego jako zbiorowość wzajemnie na siebie oddziaływającą. Znajdziemy więc fragmenty, w których narrator opowieści, znalazłszy stare zdjęcia z wakacji („formalnie niedoskonałe”, „z nadwyżką światła”, „cieniami godnymi jaskini”, „ignorujące reguły perspektywy”), wraca do dzieciństwa przeżywanego w Polsce lat 80. XX wieku; wspomina Wielkie Momenty Historyczne, zapamiętane oczami nieświadomego doniosłości chwili dziecka, snuje opowieść o szarym PRL-u: „przechodzonym, nieczynnym, w rozpadzie, do kapitalnego remontu”. Przywołuje zapamiętane obrazy i dźwięki: „ryż sypany na obity blachą balkon, ucztujące tam stadko gołębi i cukrówek […] wyłuskiwanie pogrzebaczem fajerek, dobiegająca z pieca mowa ognia, sklep zoologiczny”. Nostalgii wystrzega się jednak jak ognia, słowo to wykorzystując raczej w negatywnym kontekście. W eseju o „białych wściekłych facetach” uzasadnia na przykład, że żyją oni wyłącznie przeszłością, z obrazów prezentowanych przez popkulturę tworzą w swojej głowie przyjemną, bezpieczną (nigdy nie istniejącą – dodajmy) przestrzeń, w efekcie czego zdolni są jedynie wspominać stare dobre czasy (na naszym rodzimym podwórku obserwacja ta wyrażać się może poprzez popularne memy z nosaczem i podpisem: „Kiedyś to było…”, który unaocznia postawę człowieka przegranego z rzeczywistością bezlitosnej logiki kapitalizmu).
W analizach swych uwzględnia Najder teksty kultury, które przedstawiają historie białych sfrustrowanych mężczyzn, i odczytuje je niejako na nowo, a przynajmniej spogląda świeżym okiem – w interpretacje wpisując kategorie feminizmu, przemiany obyczajowe, emancypację. „Nostalgia to opium dla ludzi” – to z kolei zdanie z tekstu pt. „Nie wstydzę się Gutenberga”, przewrotnego peanu na cześć aktu lektury. Autor wskazuje, że obraz belle époque, w której „wszyscy czytali” (i w który wielu spośród osób czytających zdaje się wierzyć), jest jedynie pobożnym życzeniem bibliofilów. Piętnuje też postawę nachalnego dydaktyzmu i fanatyzmu ludzi przekonujących świat, że w XXI wieku, gdy oferuje się nam różne formy rozrywki intelektualnej – jedynie czytanie książek jest czynnością potwierdzającą status homo sapiens. Z kolei posługiwanie się zdaniami: „Czytanie jest pożyteczne”, „Kto czyta, żyje podwójnie” świadczy jedynie o postawie ekskluzywnej, konsolidującej wspólne przekonania pewnej grupy ludzi. Autor mówi o tym zjawisku z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru: „Snob rozprawiający bez końca o cudzie papieru, zapachu książek i swojej duchowej erekcji towarzyszącej mizianiu ugarnirowanych wypukłościami opraw jest śmieszny i męczący”. Najder nie oszczędza też pracowników kultury, blogerów książkowych, recenzentów i krytyków, stawiając posępną diagnozę: toczy nas hipokryzja i pozerstwo. Winą za tę sytuację obarcza system: zanik w przestrzeni medialnej debaty krytycznoliterackiej, brak konweniujących z potrzebami uczniów lektur szkolnych, rezygnacja z działów kulturalnych w gazetach. Ja dodałabym jeszcze wykreowanie wśród konsumentów przekonania, że „top listy” najlepiej sprzedających się aktualnie książek świadczą o jakości tejże literatury. Nie trzeba chyba wspominać, że są to wyłącznie zabiegi marketingowe.
Ważnym tekstem, między innymi ze względu na prezentowaną perspektywę sensualną, jest esej poświęcony ciszy i hałasowi. Autor zauważa, że wraz z transformacją w przestrzeni publicznej pojawiły się nowe dźwięki. „Kapitalizm jest głośny” – wskazuje. Klimatyzator, bulgoczące od basów beemki, supermarkety, w których zawsze gra muzyka. Szumy otaczają nas zewsząd. Nasze środowisko zanieczyszczone jest hałasem, a prowadzi do tego rozwój cywilizacji. O zależności tej mówił już w latach siedemdziesiątych XX wieku kanadyjski badacz, muzyk i nauczyciel, Raymond Schafer, zajmujący się analizą pejzaży dźwiękowych miast i wsi. Najder zauważa jednak, że przemiany, dzięki którym społeczeństwu żyje się wygodniej, temu samemu społeczeństwu mogą przysporzyć wielu zmartwień, i nie chodzi wyłącznie o zanieczyszczenie środowiska. „Inwazyjny, szkodliwy hałas nie stanie się w cudowny sposób szumem w tle – czytamy. – Ostatecznie może doprowadzić nawet do chorób układu krwionośnego lub depresji”. Przyszłość, zdaniem autora, rysuje się w jeszcze ciemniejszych barwach – będzie to „dystopijna, cyberpunkowa kakofonia”. Najder (w przeciwieństwie do sprawczyni niniejszego tekstu) nie wierzy w słuszność działań mających na celu zmniejszenie kulturowych skutków zanieczyszczenia akustycznego (warto dodać, że tego typu starania podejmuje szereg ruchów związanych z ekologią akustyczną – już w 1969 roku, między innymi za sprawą Witolda Lutosławskiego, Międzynarodowa Rada Muzyki sprzeciwiła się emitowaniu muzyki w miejscach publicznych), wskazując jedynie „metody partyzanckie” jako możliwe działania przynoszące natychmiastowy skutek: zatyczki do uszu, słuchawki i pobyt za miastem. Jest w tym wiele racji, jednak problem hałasu nie rozwiąże się sam. Dbanie o psychiczne i fizyczne zdrowie społeczeństwa, także poprzez projektowanie przyjaznych środowisk dźwiękowych, nie jest pieśnią przyszłości – dzieje się to na naszych oczach, choć potrzebne są oczywiście działania systemowe, nie sposób ograniczać się do inicjatyw organizacji pozarządowych.
Autor „Mojej osoby” nie stroni od humoru i ironii jako środka artystycznego, swoje doświadczenie i osobę wykorzystując jako produkt do obśmiania, krytyki, kpiny. Akcenty między tym, co śmiechu godne, a tym, co traktuje bardzo poważnie, rozkłada umiejętnie. Dostajemy pełną uroku opowieść o zauroczeniu korwinizmem („Moja filologiczna egzystencja nabrała wreszcie sensu i wagi. Nie bez cichej satysfakcji i wzruszenia zrozumiałem, iż jestem kolejnym ogniwem w długim łańcuchu polskich spiskowców. Stanąłem do służby”) czy „Relację z pewnej wojny” – tekst o pracy zdalnej, w którym autor przyznaje: „Im dłużej pracuję w tym systemie, tym mocniej jestem przekonany, że chyba nie da się rozsądzić, czy ostatecznie przynosi on więcej szkody, czy pożytku”. Znajdziemy też opowieść o doświadczeniu formującym człowieka zmuszonego (kto decyduje się na to dobrowolnie?) pracować w przestrzeni domowej. Konfesja, której należy dokonać przed społecznością lub na forum rodziny, aby pozbyć się przemożnego, dojmującego poczucia winy związanego z zawalaniem terminów lub pracy wykonywanej na ostatni moment. Prokrastynacja. Jaki jest jej powód? Najder wymienia między innymi research, który nie ma końca. „Nurkuję więc w bibliotece i na YouTubie, przeglądam archiwa gazet, zaczepiam na czacie tych, którzy dysponują potrzebną mi wiedzą”. Wszystko po to, by dotrzeć do materiałów. Tygodnie spędzone na wyszukiwaniu informacji, przeglądarka z szesnastoma otwartymi kartami, ponadto notatki walające się na biurku, robione pośpiesznie w trakcie lektury, linki do wywiadów, zakładki z kolejnymi zakładkami i – w efekcie – tekst wysłany trzy minuty po północy – autorka wie, z czym przychodzi się mierzyć. Wie to także Najder, wlewając w serca czytelników otuchę: ponad 80 proc. Polaków deklaruje, że odkłada czynności na później.
Najder mistrzowsko podporządkowuje sobie frazę i język wypowiedzi, który jest płynny, niezwykle gładki, a uwagi – błyskotliwe, a bywa, że i filuterne. Eseje czyta się jednym tchem, erudycja pisarza jest niezaprzeczalna. Nie ma się przy tym wrażenia przesytu, epatowania wiedzą dla ukazania wyższości z powodu przeczytanych lektur. Nie zdecydował się też autor na zastosowanie toposu skromności – obce są mu zabiegi umniejszenia własnej osoby, zapewnienia, że teksty pisano pod rozkaz albo że to „prawdy, których inni jeszcze nie tknęli” (jak u Dantego). Najder nie udaje, on jest skromnym człowiekiem – wie, czego chce, i co ma do zaprezentowania czytelnikowi, nie pragnie jednak przekonać świata, że oddaje w nasze ręce dzieło, które zmieni bieg historii. Stawia pytania, argumentuje. Jako pewną cechę tego pisarstwa określiłabym brak ciężaru gatunkowego eseju, który objawia się w końcowych partiach tekstów (niektórych, nie wszystkich) – jakby formuła się wyczerpała, a pomysłem na zakończenie było mniej lub bardziej lapidarne zdanie, krótka myśl, która w jakiejś formie pojawiła się już w toku opowieści. Być może jest to zabieg celowy, a nawet jeśli nie został zaplanowany – w żaden sposób nie psuje radości z lektury (a przyjemność jest naprawdę wielka). Nade wszystko można wyciągnąć z „Mojej osoby” wiele dla siebie – spostrzeżenia nie pozwalają pozostać wobec tej prozy bezrefleksyjnym – wymagają zatrzymania, przemyślenia, być może nawet w niektórych sprawach – reinterpretacji. Cennym odnośnikiem dla zainteresowanych będzie bibliografia. Zawsze można doczytać, dokształcić się, a potem wejść w polemikę czy skomentować dany tekst (robią to obserwatorzy Najdera na Facebooku).
Ważnym tropem interpretacyjnym są słowa Czesława Miłosza, zaczerpnięte z wiersza „Capri”, które autor wybrał na motto: „wszyscy jesteśmy wezwani”. Wydaje się, że Najder, poprzez opowieść autobiograficzną, pragnie nade wszystko powiedzieć, że jego doświadczenia są także moim, czytelnika, przeżyciem. Działanie to, odnośnie do poetyki Miłosza, tak opisał Wojciech Ligęza: „Ten, kto powołany został na świadka epoki, przenikliwe uogólnienia opiera na wiarygodnym materiale własnego życia. Dopiero uważne wejrzenie we własny los pozwala przenieść się na płaszczyznę wspólnych ludzkich doświadczeń”. Cechą pisarstwa autora „Mojej osoby” z pewnością nie jest patos, przeciwnie – wychodząc od własnych doświadczeń, w drugim, trzecim kroku, niezwykle dyskretnie, prawie niezauważenie zaprasza on czytelnika do poważnej refleksji. Tematów jest znacznie więcej niż to, co zostało przywołane: lęki i strachy z przeszłości, współczesny konsumpcjonizm, czytanie Knausgårda, piętnowanie przez społeczeństwo rodziców płaczących dzieci, życie marzeniami, którymi karmią nas katalogi IKEA, szczęśliwe ojcostwo, emocje – wiele duszonych latami emocji, które nieproszone, odzywają się z czasem. Można jedynie napisać: zalecam Państwu serdecznie lekturę.
Literatura:
Curtius E.R.: „Topika”. „Pamiętnik Literaci” 1972, nr 63/1.
Ligęza W.: „Poeta i los (o wierszach Czesława Miłosza)”. W: „W ogrodzie świata. Profesorowi Aleksandrowi Fiutowi na siedemdziesiąte urodziny”. Kraków 2015.
Pikuła R.: „Jak nie zostałem drugim Nabokovem”. Wywiad z Łukaszem Najderem [https://bit.ly/2ypJmov, dostęp: 1.04.2020].
Określenie „Eseje i przygody” dobrze charakteryzuje tę prozę. Książka zawiera bowiem czternaście „opowieści”, hybrydycznych w formie, noszących cechy eseju naukowego, częściej jednak – literackiego. Autor porusza w nich tematy ważne z perspektywy zarówno człowieka jako jednostki, jak i społeczeństwa rozumianego jako zbiorowość wzajemnie na siebie oddziaływającą. Znajdziemy więc fragmenty, w których narrator opowieści, znalazłszy stare zdjęcia z wakacji („formalnie niedoskonałe”, „z nadwyżką światła”, „cieniami godnymi jaskini”, „ignorujące reguły perspektywy”), wraca do dzieciństwa przeżywanego w Polsce lat 80. XX wieku; wspomina Wielkie Momenty Historyczne, zapamiętane oczami nieświadomego doniosłości chwili dziecka, snuje opowieść o szarym PRL-u: „przechodzonym, nieczynnym, w rozpadzie, do kapitalnego remontu”. Przywołuje zapamiętane obrazy i dźwięki: „ryż sypany na obity blachą balkon, ucztujące tam stadko gołębi i cukrówek […] wyłuskiwanie pogrzebaczem fajerek, dobiegająca z pieca mowa ognia, sklep zoologiczny”. Nostalgii wystrzega się jednak jak ognia, słowo to wykorzystując raczej w negatywnym kontekście. W eseju o „białych wściekłych facetach” uzasadnia na przykład, że żyją oni wyłącznie przeszłością, z obrazów prezentowanych przez popkulturę tworzą w swojej głowie przyjemną, bezpieczną (nigdy nie istniejącą – dodajmy) przestrzeń, w efekcie czego zdolni są jedynie wspominać stare dobre czasy (na naszym rodzimym podwórku obserwacja ta wyrażać się może poprzez popularne memy z nosaczem i podpisem: „Kiedyś to było…”, który unaocznia postawę człowieka przegranego z rzeczywistością bezlitosnej logiki kapitalizmu).
W analizach swych uwzględnia Najder teksty kultury, które przedstawiają historie białych sfrustrowanych mężczyzn, i odczytuje je niejako na nowo, a przynajmniej spogląda świeżym okiem – w interpretacje wpisując kategorie feminizmu, przemiany obyczajowe, emancypację. „Nostalgia to opium dla ludzi” – to z kolei zdanie z tekstu pt. „Nie wstydzę się Gutenberga”, przewrotnego peanu na cześć aktu lektury. Autor wskazuje, że obraz belle époque, w której „wszyscy czytali” (i w który wielu spośród osób czytających zdaje się wierzyć), jest jedynie pobożnym życzeniem bibliofilów. Piętnuje też postawę nachalnego dydaktyzmu i fanatyzmu ludzi przekonujących świat, że w XXI wieku, gdy oferuje się nam różne formy rozrywki intelektualnej – jedynie czytanie książek jest czynnością potwierdzającą status homo sapiens. Z kolei posługiwanie się zdaniami: „Czytanie jest pożyteczne”, „Kto czyta, żyje podwójnie” świadczy jedynie o postawie ekskluzywnej, konsolidującej wspólne przekonania pewnej grupy ludzi. Autor mówi o tym zjawisku z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru: „Snob rozprawiający bez końca o cudzie papieru, zapachu książek i swojej duchowej erekcji towarzyszącej mizianiu ugarnirowanych wypukłościami opraw jest śmieszny i męczący”. Najder nie oszczędza też pracowników kultury, blogerów książkowych, recenzentów i krytyków, stawiając posępną diagnozę: toczy nas hipokryzja i pozerstwo. Winą za tę sytuację obarcza system: zanik w przestrzeni medialnej debaty krytycznoliterackiej, brak konweniujących z potrzebami uczniów lektur szkolnych, rezygnacja z działów kulturalnych w gazetach. Ja dodałabym jeszcze wykreowanie wśród konsumentów przekonania, że „top listy” najlepiej sprzedających się aktualnie książek świadczą o jakości tejże literatury. Nie trzeba chyba wspominać, że są to wyłącznie zabiegi marketingowe.
Ważnym tekstem, między innymi ze względu na prezentowaną perspektywę sensualną, jest esej poświęcony ciszy i hałasowi. Autor zauważa, że wraz z transformacją w przestrzeni publicznej pojawiły się nowe dźwięki. „Kapitalizm jest głośny” – wskazuje. Klimatyzator, bulgoczące od basów beemki, supermarkety, w których zawsze gra muzyka. Szumy otaczają nas zewsząd. Nasze środowisko zanieczyszczone jest hałasem, a prowadzi do tego rozwój cywilizacji. O zależności tej mówił już w latach siedemdziesiątych XX wieku kanadyjski badacz, muzyk i nauczyciel, Raymond Schafer, zajmujący się analizą pejzaży dźwiękowych miast i wsi. Najder zauważa jednak, że przemiany, dzięki którym społeczeństwu żyje się wygodniej, temu samemu społeczeństwu mogą przysporzyć wielu zmartwień, i nie chodzi wyłącznie o zanieczyszczenie środowiska. „Inwazyjny, szkodliwy hałas nie stanie się w cudowny sposób szumem w tle – czytamy. – Ostatecznie może doprowadzić nawet do chorób układu krwionośnego lub depresji”. Przyszłość, zdaniem autora, rysuje się w jeszcze ciemniejszych barwach – będzie to „dystopijna, cyberpunkowa kakofonia”. Najder (w przeciwieństwie do sprawczyni niniejszego tekstu) nie wierzy w słuszność działań mających na celu zmniejszenie kulturowych skutków zanieczyszczenia akustycznego (warto dodać, że tego typu starania podejmuje szereg ruchów związanych z ekologią akustyczną – już w 1969 roku, między innymi za sprawą Witolda Lutosławskiego, Międzynarodowa Rada Muzyki sprzeciwiła się emitowaniu muzyki w miejscach publicznych), wskazując jedynie „metody partyzanckie” jako możliwe działania przynoszące natychmiastowy skutek: zatyczki do uszu, słuchawki i pobyt za miastem. Jest w tym wiele racji, jednak problem hałasu nie rozwiąże się sam. Dbanie o psychiczne i fizyczne zdrowie społeczeństwa, także poprzez projektowanie przyjaznych środowisk dźwiękowych, nie jest pieśnią przyszłości – dzieje się to na naszych oczach, choć potrzebne są oczywiście działania systemowe, nie sposób ograniczać się do inicjatyw organizacji pozarządowych.
Autor „Mojej osoby” nie stroni od humoru i ironii jako środka artystycznego, swoje doświadczenie i osobę wykorzystując jako produkt do obśmiania, krytyki, kpiny. Akcenty między tym, co śmiechu godne, a tym, co traktuje bardzo poważnie, rozkłada umiejętnie. Dostajemy pełną uroku opowieść o zauroczeniu korwinizmem („Moja filologiczna egzystencja nabrała wreszcie sensu i wagi. Nie bez cichej satysfakcji i wzruszenia zrozumiałem, iż jestem kolejnym ogniwem w długim łańcuchu polskich spiskowców. Stanąłem do służby”) czy „Relację z pewnej wojny” – tekst o pracy zdalnej, w którym autor przyznaje: „Im dłużej pracuję w tym systemie, tym mocniej jestem przekonany, że chyba nie da się rozsądzić, czy ostatecznie przynosi on więcej szkody, czy pożytku”. Znajdziemy też opowieść o doświadczeniu formującym człowieka zmuszonego (kto decyduje się na to dobrowolnie?) pracować w przestrzeni domowej. Konfesja, której należy dokonać przed społecznością lub na forum rodziny, aby pozbyć się przemożnego, dojmującego poczucia winy związanego z zawalaniem terminów lub pracy wykonywanej na ostatni moment. Prokrastynacja. Jaki jest jej powód? Najder wymienia między innymi research, który nie ma końca. „Nurkuję więc w bibliotece i na YouTubie, przeglądam archiwa gazet, zaczepiam na czacie tych, którzy dysponują potrzebną mi wiedzą”. Wszystko po to, by dotrzeć do materiałów. Tygodnie spędzone na wyszukiwaniu informacji, przeglądarka z szesnastoma otwartymi kartami, ponadto notatki walające się na biurku, robione pośpiesznie w trakcie lektury, linki do wywiadów, zakładki z kolejnymi zakładkami i – w efekcie – tekst wysłany trzy minuty po północy – autorka wie, z czym przychodzi się mierzyć. Wie to także Najder, wlewając w serca czytelników otuchę: ponad 80 proc. Polaków deklaruje, że odkłada czynności na później.
Najder mistrzowsko podporządkowuje sobie frazę i język wypowiedzi, który jest płynny, niezwykle gładki, a uwagi – błyskotliwe, a bywa, że i filuterne. Eseje czyta się jednym tchem, erudycja pisarza jest niezaprzeczalna. Nie ma się przy tym wrażenia przesytu, epatowania wiedzą dla ukazania wyższości z powodu przeczytanych lektur. Nie zdecydował się też autor na zastosowanie toposu skromności – obce są mu zabiegi umniejszenia własnej osoby, zapewnienia, że teksty pisano pod rozkaz albo że to „prawdy, których inni jeszcze nie tknęli” (jak u Dantego). Najder nie udaje, on jest skromnym człowiekiem – wie, czego chce, i co ma do zaprezentowania czytelnikowi, nie pragnie jednak przekonać świata, że oddaje w nasze ręce dzieło, które zmieni bieg historii. Stawia pytania, argumentuje. Jako pewną cechę tego pisarstwa określiłabym brak ciężaru gatunkowego eseju, który objawia się w końcowych partiach tekstów (niektórych, nie wszystkich) – jakby formuła się wyczerpała, a pomysłem na zakończenie było mniej lub bardziej lapidarne zdanie, krótka myśl, która w jakiejś formie pojawiła się już w toku opowieści. Być może jest to zabieg celowy, a nawet jeśli nie został zaplanowany – w żaden sposób nie psuje radości z lektury (a przyjemność jest naprawdę wielka). Nade wszystko można wyciągnąć z „Mojej osoby” wiele dla siebie – spostrzeżenia nie pozwalają pozostać wobec tej prozy bezrefleksyjnym – wymagają zatrzymania, przemyślenia, być może nawet w niektórych sprawach – reinterpretacji. Cennym odnośnikiem dla zainteresowanych będzie bibliografia. Zawsze można doczytać, dokształcić się, a potem wejść w polemikę czy skomentować dany tekst (robią to obserwatorzy Najdera na Facebooku).
Ważnym tropem interpretacyjnym są słowa Czesława Miłosza, zaczerpnięte z wiersza „Capri”, które autor wybrał na motto: „wszyscy jesteśmy wezwani”. Wydaje się, że Najder, poprzez opowieść autobiograficzną, pragnie nade wszystko powiedzieć, że jego doświadczenia są także moim, czytelnika, przeżyciem. Działanie to, odnośnie do poetyki Miłosza, tak opisał Wojciech Ligęza: „Ten, kto powołany został na świadka epoki, przenikliwe uogólnienia opiera na wiarygodnym materiale własnego życia. Dopiero uważne wejrzenie we własny los pozwala przenieść się na płaszczyznę wspólnych ludzkich doświadczeń”. Cechą pisarstwa autora „Mojej osoby” z pewnością nie jest patos, przeciwnie – wychodząc od własnych doświadczeń, w drugim, trzecim kroku, niezwykle dyskretnie, prawie niezauważenie zaprasza on czytelnika do poważnej refleksji. Tematów jest znacznie więcej niż to, co zostało przywołane: lęki i strachy z przeszłości, współczesny konsumpcjonizm, czytanie Knausgårda, piętnowanie przez społeczeństwo rodziców płaczących dzieci, życie marzeniami, którymi karmią nas katalogi IKEA, szczęśliwe ojcostwo, emocje – wiele duszonych latami emocji, które nieproszone, odzywają się z czasem. Można jedynie napisać: zalecam Państwu serdecznie lekturę.
Literatura:
Curtius E.R.: „Topika”. „Pamiętnik Literaci” 1972, nr 63/1.
Ligęza W.: „Poeta i los (o wierszach Czesława Miłosza)”. W: „W ogrodzie świata. Profesorowi Aleksandrowi Fiutowi na siedemdziesiąte urodziny”. Kraków 2015.
Pikuła R.: „Jak nie zostałem drugim Nabokovem”. Wywiad z Łukaszem Najderem [https://bit.ly/2ypJmov, dostęp: 1.04.2020].
Łukasz Najder: „Moja osoba. Eseje i przygody”. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2020.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |