DOBRZE SIĘ CIERPI LITERATURĄ (W.G. SEBALD: 'OPIS NIESZCZĘŚCIA. ESEJE O LITERATURZE')
A
A
A
„How should you like to grow up a clever man,
and write books, eh?
– I think I would rather read them, sir”
Charles Dickens: Oliver Twist
and write books, eh?
– I think I would rather read them, sir”
Charles Dickens: Oliver Twist
Wyjaśnijmy sobie jedno: piszę jako amator W.G. Sebalda. Mój odbiór jego tekstów jest nieprofesjonalny. Autora „Austerlitza” czytam w przekładach na język polski i angielski. Po niemiecku potrafię zamówić kanapkę w drezdeńskim Subwayu, ale nie czytać literaturę. Na szczęście tłumaczenia Małgorzaty Łukasiewicz, Michaela Hulse’a czy Anthei Bell pozwalają uczyć się od Sebalda także tym, którzy są z niemczyzną na bakier. Uczyć się czytać i widzieć świat wokół siebie.
Czytelnictwo jako mechanizm obronny
Gdy obserwuję (głównie w internecie) kampanie promujące czytelnictwo, mam czasem wrażenie, że świat, a szczególnie Polskę, zamieszkują dwa rodzaje ludzi. Pierwsi to nieczytający żadnych dłuższych (i głębszych) tekstów barbarzyńcy, których mózgi wypełniają teorie spiskowe, fake news i niepohamowana chęć jedzenia białka zwierzęcego. Drugi rodzaj ludzi to wzorowe czytelniczki i wzorowi czytelnicy, bez luk w wykształceniu, bo przeczytali wszystko, co wypada, dokładnie wtedy, kiedy wypadało. Ich mózgi wypełnia więc mądrość pokoleń i kultur: od Konfucjusza po Zadie Smith. Ci „czuli czytelnicy” oddają się lekturze, mimo że nie toczą w życiu żadnej (wewnętrznej) walki; lektura to dla nich miła aktywność czasu wolnego, połączenie przyjemnego z pożytecznym. Ich życie mogłoby być właściwie niekończącym się zachwytem nad „dobrą książką” w głębokim fotelu sieciowej kawiarni, gdyby nie „ci drudzy” (czyli pierwsi) – parszywe pomioty wtórnego analfabetyzmu.
Z jakiegoś nie do końca uświadomionego powodu (kompleksy intelektualne? luki w wykształceniu?) zawsze ciągnęło mnie do bardziej „brutalnego” doświadczenia czytelniczego niż opisane powyżej. Raczej nie do takich książek, dzięki którym odlatujesz z tego świata na grzbiecie skrzydlatego jednorożca, ale do takich, które są jak koń trojański wtoczony na środek strzeżonego osiedla. Człowiek doskonale broni się przed samym sobą. Także dzięki lekturze.
Nie każdy przychodzi na świat w rodzinie profesorskiej lub w inny sposób „inteligenckiej”. Nie pamiętam, żebym znał tytuł opowiadania Josepha Conrada „Jądro ciemności”, zanim obejrzałem „Czas apokalipsy” Francisa Forda Coppoli (a tym bardziej nie słyszałem jeszcze wówczas o The Hollow Men T.S. Eliota). Do świata Virginii Woolf zaproszony zostałem nawet nie przez Michaela Cunninghama, ale przez Nicole Kidman w filmowych „Godzinach”. Ta sama aktorka (wraz z ówczesnym mężem – Tomem Cruise’em) wystąpiła też w dziwnym i skandalicznym na owe czasy filmie „Oczy szeroko zamknięte” (1999, reż. S. Kubrick). A teraz z ręką na sercu: kto z was wiedział, że była to ekranizacja Traumnovelle, dzieła austriackiego prozaika Arthura Schnitzlera z 1926 roku? Ja nie wiedziałem. A ilu z was przeczytało wszystkie trzy powieści Franza Kafki: „Proces”, „Zamek” i „Amerykę”? Są przecież tak smutne i alegoryczne, że nawet sam Kafka ich nie dokończył. Pytanie brzmi: czy któraś z tych rzeczy powinna komukolwiek przeszkadzać w czytaniu W.G. Sebalda?
O pisarzu
Winfried Georg Sebald (ur. 1944), który skracał swe niemieckie imiona do inicjałów lub funkcjonował jako Max, nie miał za sobą awanturniczej biografii na miarę Josepha Conrada Korzeniowskiego, gdy postanowił zostać pisarzem. Żył w drugiej połowie XX wieku zanurzony w języku niemieckim, szkolnej francuszczyźnie i angielskim, a ponieważ był urodzonym w Bawarii Niemcem, temat przeszłości jego własnego kręgu kulturowego stanowił jedyny poważny wybór dla tego humanisty in spe.
Po latach nauki w bawarskich Alpach zaczęły się lata wędrówki. Z ostatniej z czterech historii składających się na „Wyjechali” (niem. Die Ausgewanderten, 1992; ang. The Emigrants, 1996) – „Max Ferber” – dowiadujemy się, że przed dwudziestym drugim rokiem życia Winfried Georg nie oddalił się od rodzinnego Wertach im Allgäu bardziej niż o sześć godzin jazdy pociągiem. Zdążył jednak w tym czasie studiować germanistykę w szwajcarskim Fryburgu i przy okazji kontemplować z oddali jezioro Bienne, na którym położona jest pewna intrygująca wysepka. Dwudziestojednoletni Sebald spogląda na nią z dala, lecz „zalana drżącym białym światłem” (s. 155) Wyspa Świętego Piotra pozostanie dla niego przez następne trzydzieści jeden lat jedynie możliwością.
Jakiś rok później (jesień 1966 roku) wylatuje do Manchesteru, gdzie podejmuje swą pierwszą pracę akademicką. Żeni się w 1967 roku z Austriaczką Ute, a od roku 1970 przenosi na stałe do Wschodniej Anglii (hrabstwo Norfolk). Tam też żyje i pracuje aż do grudnia 2001 roku, kiedy to ginie w wypadku samochodowym.
Dzięki wyborowi „Opis nieszczęścia. Eseje o literaturze” (2019) w przekładzie Małgorzaty Łukasiewicz dowiemy się, kogo (między innymi) i jak czytał autor „Wojny powietrznej i literatury”, zanim został prozaikiem. Czytał przede wszystkim niemieckojęzycznych mieszczan (głównie Austriaków, często Żydów, czasem Szwajcarów). Pozostaje jeszcze bardziej interesująca część pytania – jak?
1.
Bo przecież nie różnimy się tak bardzo: my, którzy wchodziliśmy w dorosłość na przełomie XX i XXI wieku, od XIX- i XX-wiecznych „późnych” mieszczan. Tak samo jak oni pragniemy awansu społecznego bez ponoszenia, wiążących się z nim, kosztów emocjonalnych. Przeczytawszy „Opis nieszczęścia” w całości, wracam do pierwszego eseju interpretacyjnego. Dotyczy on „Jak we śnie” (Traumnovelle) Schnitzlera; pisarza, którego utwory przez całe dziesięciolecia inspirowały twórców kina, a który ostatnio pojawił się jako młody poeta i kokainista w quasi-biograficznym i pełnym sensacyjnych bzdur serialu „Freud” (2020) dostępnym na Netfliksie. Tak jak praojciec wszystkich psychoanalityków, prawdziwy Schnitzler również znakomicie odnalazł się w roli konwencjonalnego męża i ojca epoki późnomieszczańskiej; jak by napisał Ryszard Koziołek (zob. 2016: 92–93), opróżnił swe życie wewnętrzne dla swoich postaci.
Schnitzler interesuje Sebalda przede wszystkim jako pisarz-seksuolog. Przy czym diagnozy prezentowane w eseju pt. „Groza miłości” trącą dziś nieco myszką, podobnie jak – słyszane jeszcze przez wielu z nas w dzieciństwie – obsceniczne powiedzenie „za mundurem panny sznurem”, które wprost wiąże atrakcyjność mężczyzny z pewnym „erotycznym ideałem” niemającym nic wspólnego z cechami indywidualnymi.
„Literacka twórczość Schnitzlera – pisze Sebald – powstała w momencie, gdy mieszczańskie pojęcie miłości zaczęło wkraczać w stadium rozkładu. Jeśli ta twórczość wciąż fascynuje, to dlatego, że (…) opisuje szkody spowodowane przez ideał” (s. 6). Mieszczańska miłość to dla przyszłego autora „Pierścieni Saturna” nie tyle wzorcowe, monogamiczne i bogobojne małżeństwo, ile – ujawniająca się w „Jak we śnie” – skomplikowana sieć zależności seksualnych, która jest emanacją zależności materialnych i tragicznym skutkiem odreagowania frustracji ludzi miotających się wewnątrz tego perwersyjnego systemu. Sebald wskazuje na Schnitzlera jako na jednego z bardziej przenikliwych badaczy źródeł niespełnienia w relacjach damsko-męskich. Erotyczne fantazje mężczyzn, jawnie wyrażane na przykład w pornografii (czyli etymologicznie: utrwalonej na jakimś nośniku prostytucji), to dla Sebalda tylko jedna strona uwikłania w „ideał”: „Mniej oczywiste jest już, że erotyczne fantazje kobiet, odwrotnie, sięgają zawsze warstw wyższych, i w ten sposób utwierdzają system jako całość na równi z hipokryzją mężczyzn” (s. 16). Gdy w czasie pandemii wracam do eseju otwierającego „Opis nieszczęścia”, w oczy rzuca mi się także fragment, w którym Sebald pisze o „krążącym” pod koniec wieku XIX w Wiedniu syfilisie: „Cyniczna niefrasobliwość, z jaką podaje się tu dalej nie ostrzeżenie, ale infekcję, należy do systemu, który ponad wszystko stawia własny interes” (s. 23). U podstaw mieszczańskiego społeczeństwa leżą bowiem: utylitaryzm, korzyść własna i obojętność na los innych. „Miłość” jest tu tylko rodzajem kompensacji.
W eseju o Schnitzlerze dostrzegam resztki tłumionej irytacji i złości młodego, ambitnego literaturoznawcy. Z tym że energia ta przekuta została później w imponującą liczbę publikacji (ponad sześćdziesiąt), a ostrze Sebalda-krytyka skierowane zostało na przykład przeciwko Alfredowi Anderschowi (por. Sebald 2012: 125–165). Jak wskazuje James R. Martin w artykule On Misunderstanding W.G. Sebald, w latach 70. i na początku lat 80. XX wieku, kiedy powstawało Die Beschreibung des Unglücks, był Sebald nadal pod wyraźnym wpływem szkoły frankfurckiej, szczególnie Theodora W. Adorno. Autor Minima Moralia, jako jeden z czytelników jego wczesnych prac (o Sternheimie i Döblinie), uznał zresztą dwudziestotrzyletniego wówczas Sebalda za nadmiernie krytycznego (w liście z 1967 roku). Ciekawe, na ile ten ostatni wziął sobie uwagi Adorna do serca.
Aż dwa eseje w omawianym tomie poświęcone zostały „Zamkowi” Franza Kafki. Rozumiem, że obok wspomnianego Conrada, Josepha Rotha, Jorge Luisa Borgesa i Thomasa Bernharda był to jeden z pisarzy, którzy wywarli największy wpływ na późniejszą twórczość Sebalda. Jego podejście do autora „Listu do ojca” jest z jednej strony hermeneutyczne; najbardziej w pamięć zapadła mi w tym kontekście analiza etymologii hebrajskiego słowa maszoach (s. 109–110) oznaczającego ‘geometrę’ (tak opisuje swój zawód K. w „Zamku”). Z drugiej strony biografię Kafki zna autor „Czuję. Zawrót głowy” niemal intymnie i traktuje jako klucz do dzieła, co pozwala Sebaldowi na przykład stwierdzić: „(…) przegapioną młodość uważał przez całe życie za przyczynę [swojej – K.W.] choroby na śmierć” (s. 34). Przyznam, że mam problem z esejami Sebalda o Kafce. Nie, żeby były źle napisane; po prostu odrzuca mnie krytyka, która zajmuje się tak pełnymi patosu tematami jak mesjanizm (tutaj: żydowski) i każe mi traktować teksty literackie prawie jak księgi święte.
Późniejszy z dwóch esejów, czyli „Prawo hańby” z tomu Unheimliche Heimat (1991), jest według mnie na szczęście ciekawszy i przystępniejszy, co zapewne stanowi pochodną rozwoju Sebalda jako eseisty. W rzeczonym eseju K. potraktowano jako uosobienie żydowskich trudności w procesie asymilacji, w ramach którego uprzedzenia, czyli „zarzuty ze strony większości przenikają do autodefinicji i zostają uwewnętrznione” (s.115). Pytanie, które zadawałem sobie po przeczytanie „Prawa hańby”, nie dotyczyło tego, czy mesjanizm jest rodzajem urojenia (bo jest), lecz tego, w jaki sposób mesjanizm większości różni się od mesjanizmu mniejszości.
„Opis nieszczęścia” z powodzeniem wpisuje twórczość Kafki w szerszy kontekst literatury niemieckojęzycznej tworzonej przez Żydów. Zresztą „refleksy” Sebaldowskich wywodów na temat „Zamku” pojawiają się w większości tekstów recenzowanego wyboru. Na przykład w eseju „Summa Scientiae…”, w którym Sebald podąża za myślą Eliasa Canettiego ukazującego na przykładach (choroby sędziego Daniela Paula Schrebera, architektonicznych planów Alberta Speera) ideologię i władzę jako – ugruntowane zorganizowaną przemocą – systemy paranoiczne. Przyszły autor „Austerlitza” odwołuje się przy tym do krytyki nauki jako takiej (w tym „Historii szaleństwa” Foucaulta); nauki, która w swym obłędzie systematyzowania i uzurpacji innych dziedzin życia jest niejako pogwałceniem „paradygmatycznego” porządku natury. Wiem, wszystko to brzmi bardzo mądrze, ale w gruncie rzeczy sugeruje po prostu zachowanie pewnej pokory w stosunku do świata i do życia innych ludzi. Canetti nie ufał także satyrze i sztuce w ogólności, nie wspominając już o wysługujących się władzy historykom. Autor „Auto da fé” z pewnością dostarczył Sebaldowi znakomitych argumentów, by nie pisać żadnych powieści, skoro tylko „nieliczne zdania wypowiadane w odpowiednim czasie” (s. 62) są nieszkodliwą formą ekspresji (dodajmy: zwłaszcza w języku niemieckim).
Minimalizm nie był natomiast w żadnym razie strategią wypowiedzi Thomasa Bernharda, któremu poświęcony jest kolejny esej: „Gdzie ciemność zaciska stryczek”. Bo czy można w sposób minimalistyczny wyrazić obrzydzenie? Niecały rok temu, w ramach 25. Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Performatywnych A Part miałem przyjemność zobaczyć brawurową inscenizację „Ostatnich dni ludzkości” (1915–1922) Karla Krausa, jednego z pisarzy, u których Sebald widzi „na wpół prześwietlone refleksją obrzydzenie wobec rozkładu władzy” (s. 64). Kraus był przy tym rodzajem nauczyciela literackiej ekspresji zarówno dla Canettiego (por. Canetti 1988: 280–281), jak i dla Bernharda.
Powojenna austriacka rzeczywistość, która ukształtowała autora „Bratanka Wittgensteina”, nie jest znacząco różna od naszej obecnej; z jednej strony plugawość przykrywana dla niepoznaki przez „patriarchalny kodeks obyczajowy”, z drugiej socjalistyczna lub progresywna alternatywa, której większość się boi, bo przecież „sprawujący władze” nie potrafią wzbudzić zaufania wyborców, są tylko ludźmi, więc „potrzebują wybawienia tak samo jak uciśnieni” (s. 65). Nie jestem jednak pewien, czy analizowane w „Opisie nieszczęścia” wczesne prozy Bernharda („Mróz”, „Zaburzenie”) są dziełami, które można by komukolwiek „polecać”. Prawdopodobnie jednak – tak jak Sebald – możemy zobaczyć w nich konieczny wyraz osobistego cierpienia przekutego w literacką (i satyryczną!) ekspresję, cyzelowaną potem przez resztę życia autora „Wymazywania”.
2.
O ile pierwsze cztery eseje tomu postrzegam jako synoptyczny opis budzącego odrazę późnomieszczańskiego świata, o tyle kolejne cztery teksty (pochodzące z Unheimliche Heimat, 1991) można widzieć jako opis wejścia (czytaj: awansu społecznego) liczniejszych grup Żydów w cesarsko-królewski, burżuazyjny matrix. „Opis nieszczęścia” zaczął być dla mnie naprawdę interesujący właśnie od eseju „Na zachód – na wschód. Aporie niemieckojęzycznych opowieści z getta”. Tekst ten był dla mnie przede wszystkim okazją do uzupełnienia kilku „białych plam” w mojej prywatnej historii literatury europejskiej, szczególnie występujących w okresie bezpośrednio poprzedzającym XX stulecie.
Niektórzy pamiętają peerelowskie, choć nadal niezrównane, „Daleko od szosy” lub niedawne (znane mi jedynie z tytułu) „Dziewczyny ze Lwowa”. Rolę takich seriali – przynajmniej w połowie wieku XIX w stosunku do Żydów na obszarze austriackich krajów koronnych – pełnił gatunek noweli etnograficznej. Przenikliwa analiza twórczości zupełnie przeciętnego pisarza Leopolda Komperta (1822–1886) pozwala Sebaldowi wniknąć w wewnętrzne konflikty żydowskiego „aspiranta”, rzucającego spojrzenie za siebie, w kierunku getta, z którego pozwolono mu wyjść (zwróćcie uwagę na to, że w imperiach zawsze istnieją bardzo szczelne „wewnętrzne” granice klasowe). Sebald daje tu wprawdzie zarys fabuły opowiadania Der Dorfgeher [Wędrowny handlarz], ale Kompert-etnograf, czyli twórca seriali telewizyjnych avant la lettre, interesuje go na szczęście mniej. Genialna natomiast jest analiza „Dzieci arendarza” (cytuję tłumaczenia tytułów, gdyż są to utwory nieprzełożone na język polski). Tytułowy arendarz to po prostu ojciec głównego bohatera zarządzający karczmą w katolickiej wiosce. Tak jak syn żydowskiego karczmarza z opowiadania, prawdziwy Kompert uwewnętrznił „etykę mieszczańską” (publikował dla nieżydowskiej publiczności w wiedeńskim periodyku „Jahrbuch für Islaeliten” [sic!]). Świat, który odmalowywał w swoich utworach, nigdy nie istniał – był tylko wytworem zmęczonej brutalną rzeczywistością wyobraźni, tak jak wcześniej romantyczne sztuczne ruiny.
Gdy czytamy dalsze analizy Sebalda z „Na zachód – na wschód…” (dotyczące prozy Karla Emila Franzosa, a także Jüdisches Leben Sachera-Masocha), wiemy już, o jaką brutalną rzeczywistość chodzi i do jakiej katastrofy zmierzamy. „Bohaterowie” Sebalda skazani są na tragiczny los, podejmują pozornie udane próby akomodacji i miotają się wewnątrz „wielkich projektów”, wewnątrz bezwzględnego teatru – nieliczącego się z niczym przerysowywania granic przez imperia: „(…) pisane po niemiecku opowieści z getta stanowią również część idealnego procesu germanizacji, który w mieszczańskim stuleciu, ku ubolewaniu rosnącej liczby geopolityków, nie doczekał się politycznego urzeczywistnienia w Europie Wschodniej, toteż kilka pokoleń później przeprowadzono go przemocą” (s. 97).
Eseje poświęcone życiu i twórczości Josepha Rotha oraz Jeana Améry’ego (Hansa Mayera) są już tak wnikliwe i jednocześnie „empatyczne”, że chyba nie sposób ująć ich treści w skrótowej recenzyjnej formie. Nie chciałbym też cytować w tym miejscu zbyt wielu ich fragmentów. Po lekturze „Kadyszu za Austrię” jestem natomiast przekonany, że Joseph Roth był geniuszem – Sebald analizuje między innymi „Marsz Radetzky’ego”, „Hioba” i „Fałszywą wagę”. Autor „Austerlitza” dopatruje się pośrednich przyczyn narracyjnego talentu („transu”) Rotha w jego stylu życia, który od pewnego momentu stanowił połączenie rozpaczliwego alkoholizmu i ascezy. Jego twórczość powieściowa podbudowana była głęboko przemyślaną etyką, a biografia przypadła na okres między rozpadem idealizowanego przez Rotha porządku gwarantowanego przez austro-węgierską monarchię Habsburgów a Shoah. Przyjrzyjmy się na przykład fragmentowi „Hioba. Powieści o człowieku prostym” (1930), w którym żona Mendla Singera – Debora, jeszcze w czasach Rosji carskiej, próbuje uchronić swoich zdrowych synów – Jonasza i Szemarię – przed wcieleniem do wojska. Musi w tym celu skorzystać z pomocy miejscowego woźnicy Sameszkina: „Nogi jego tkwiły w szarożółtych workach, obwiązanych sznurami. Czuć go było samogonką. Debora zwąchała gorzałkę, jak wroga. Był to niebezpieczny zapach chłopa, zwiastun niepojętych namiętności i towarzysz nastrojów pogromowych” (s. 39). Jeden z najbardziej uderzających fragmentów z „Kadyszu za Austrię” to refleksja Rotha z roku 1931, po tym jak – jako anonimowy dziennikarz – zmuszony był pić piwo z miejscowymi Niemcami w pewnej gospodzie w Harzu: „Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak jest późno. Te miasta stoją pięć minut przed pogromem” (s. 126, cytat za: D. Bronsen, Joseph Roth). W biografii i twórczości Jeana Améry’ego, w jego miłości i nienawiści do Austrii rozegra się ostatni (?) akt tej tragedii.
3.
Nie będę udawał, że pierwsze sto pięćdziesiąt stron „Opisu nieszczęścia” to lekka lektura. Te gęste, obudowane przypisami, poprzedzone dogłębnymi studiami eseje interpretacyjne wymagają od czytelników nie tylko skupienia, lecz także zaufania do autora. W zamian dostajemy od Sebalda co najmniej dwie rzeczy: impuls do czytania wartościowych, choć często zapoznanych, autorów (to wyłącznie mężczyźni); okazję, by prześledzić jego rozwój od ambitnego, dążącego do efektownych konkluzji krytyka, przez socjologa literatury, aż do pisarza zainteresowanego przede wszystkim indywidualnymi losami ludzkimi (eseje z Logis in einem Landhaus…, 1998), który potrafi wpatrzeć się w przestrzeń życia swoich bohaterów i dojrzeć ich „linie papilarne” na przedmiotach codziennego użytku.
Znakomity tekst o Janie Jakubie Rousseau („J’aurais voulu que ce lac eût été l’Océan…”) jest co prawda dla Sebalda, wówczas już autora „Wyjechali”, momentami nadal okazją, by dać upust swoim antymieszczańskim sentymentom: „Cały naszkicowany na Wyspie Świętego Piotra projekt jest przeto marzeniem, które mieszczańskiemu społeczeństwu Europy, nastawionemu coraz bardziej na produkcję towarową, handel i akumulację własności prywatnej, stawia przed oczyma powrót do czasów bardziej niewinnych” (s. 167). Z łatwością można też dopatrzyć się w tekście o Gottfriedzie Kellerze powtórzenia wątków z pierwszego omawianego przeze mnie tutaj eseju („Groza miłości”), choć tym razem na tle społeczeństwa Szwajcarii drugiej połowy XIX wieku. Rzecz jednak w tym, że po trzydziestu jeden latach W.G. Sebald dotarł w końcu na Wyspę Świętego Piotra.
W tekście o autorze „Nowej Heloizy” nie ma już przypisów, pojawia się za to materiał ilustracyjny, a Sebald zostawia za sobą personę „badacza”, aby po prostu wejść pomiędzy wycieczkowiczów i zdać sprawę z ich nieuważności: „Żaden nie pochylił się nad gablotą, aby odcyfrować pismo Rousseau (…), nie wyczuł woni sadzy, wciąż jeszcze unoszącej się nad paleniskiem”. Po czym dodaje: „Sam tymczasem czułem się jakby przeniesiony w minione czasy, które to złudzenie było tym mocniejsze, że na wyspie panowała taka sama, niezakłócona nawet odległym odgłosem silnika cisza, jak wszędzie na świecie przed stu czy dwustu laty” (s. 160). Nie potrafię zdecydować, czy dobrowolnie dałem się oczarować i oszukać Sebaldowi, czy mamy tu do czynienia z momentem przemiany literaturoznawcy w pisarza. Najpewniej jedno nie wyklucza drugiego.
Zrzuciwszy skórę badacza, W.G. Sebald wyszedł także niejako poza suchy tekst i świadomą swojego własnego zmyślenia fikcję. Efektem i poniekąd także zapisem tej transgresji są między innymi wznawiane przez Ossolineum w 2020 roku „Pierścienie Saturna” oraz genialny „Austerlitz”. Po lekturze „Opisu nieszczęścia” jestem przekonany, że będą to wydania prezentujące także najwyższy poziom edytorski i typograficzny. Proza W.G. Sebalda to starannie przez dekady szlifowany szmaragd; wewnętrzna gra świateł i nakładanie się na siebie mikrokosmosów różnych czasów i miejsc ukazują się nam przy spokojnym obracaniu go w dłoniach. Cóż z tego, że czasem patrzymy nieuzbrojonym okiem amatora?
LITERATURA:
Canetti E.: „Pochodnia w uchu”. Przeł. M. Przybyłowska. Warszawa 1988.
Koziołek R.: „Dobrze się myśli literaturą”. Wołowiec 2016.
Martin J.R.: On Misunderstanding W.G. Sebald. „Cambridge Literary Review”, IV/7 (Michaelmas, 2013).
Roth J.: „Hiob”. Przeł. J. Wittlin. Warszawa 1978.
Sebald W.G.: The Emigrants. Trans. M. Hulse. London 2002.
Sebald W.G.: „Wojna powietrzna i literatura”. Przeł. M. Łukasiewicz. Warszawa 2012.
W.G. Sebald: „Opis nieszczęścia. Eseje o literaturze”. Przeł. Małgorzata Łukasiewicz. Wydawnictwo Ossolineum. Wrocław 2019 [seria: Sztuka Czytania].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |