ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 kwietnia 8 (392) / 2020

Patryk Szaj,

RODZILI SIĘ, KOCHALI, CIERPIELI, UMIERALI (JULIA FIEDORCZUK: 'POD SŁOŃCEM')

A A A
„Pod słońcem” Julii Fiedorczuk to książka zarówno wyciszona, skromna, niepozorna, jak i niezwykle rozległa, ogarniająca olbrzymie pole historyczno-przestrzenno-tematyczne, urastająca niemal do rangi sagi czy epopei. Łączy ona w sobie walory powieści realistycznej (z solidną domieszką realizmu magicznego) i paraboli – jej bohaterowie to postaci z krwi i kości, a jednocześnie nosiciele „uniwersalnych” prawd egzystencjalnych. „Uniwersalizm” ten trzeba wszakże brać w cudzysłów, gdyż bynajmniej nie odbiera on postaciom ich jednostkowości, raczej przewrotnie ją potwierdza, trochę w myśl zasady „nic nowego pod słońcem”, ale i zgodnie z przekonaniem, że każde istnienie pod słońcem – ludzkie, nieludzkie; przeszłe, teraźniejsze i przyszłe – jest absolutnie niepowtarzalne.

Pierwszoplanowymi bohaterami powieści są Michał/Misza i Miłka. Poznajemy całą historię ich życia – od przedwojennego dzieciństwa, przez perypetie wojenne, czasy idealistycznej młodości oraz nieuchronnych rozczarowań światopoglądowych, po okres żegnania się ze światem. Akcja książki rozgrywa się głównie w podlaskich wsiach – Drohiczynie, Upirach – nieopodal Narwi czy Bugu, w świecie wymieszanych, niejednoznacznych tożsamości: polsko-rosyjsko-żydowsko-romskich, katolicko-prawosławnych, naznaczonych traumami (I wojny światowej, bieżeństwa, wielkich wędrówek za pracą i chlebem, antysemityzmu, partyzantki antykomunistycznej…), ulokowanych tyleż w wymiarze duchowym, co w świecie materialnym.

Fabuła „Pod słońcem” rozwija się jednak nie linearnie, ale „koncentrycznie”. Po pierwsze, mamy w powieści do czynienia z załamaniem konwencjonalnej chronologii – raz po raz powracamy do wspomnień Miszy i Miłki, których porządek da się wprawdzie zrekonstruować, ale które są przemieszane, podlegając władzy kapryśnej pamięci. Swoista rama kompozycyjna oraz wydarzenia fabularne sugerują przy tym kolistą koncepcję czasu, związaną raczej z cyklami przyrody, następstwem narodzin i śmierci, niż z ludzkimi wyobrażeniami linearności. Po drugie, wędrując pomiędzy czasami, podróżujemy też w przestrzeni – nieraz opuszczamy Podlasie i przenosimy się do dalekiego Uralu, Sarajewa czy pod Warszawę. Po trzecie wreszcie, Fiedorczuk tworzy cały imponujący mikrokosmos – w jego centrum stoją wprawdzie główni bohaterowie, ale ich historia obrasta szeregiem opowieści pobocznych, z jednej strony budujących tło dla narracji pierwszoplanowej, ale z drugiej funkcjonujących na własnych zasadach, jako niezależne biografie jednostkowych losów, które przeminęły, lecz gdzieś kiedyś istniały, w coś wierzyły, czegoś dokonały, zostawiły na ziemi swój ślad i przekazały życie dalej – a z którymi na dłużej lub krócej przecięły się drogi Michała i Miłki.

Nie sposób chyba wymienić wszystkich tych pobocznych historii. W toku narracji poznajemy na przykład profesora Koniarskiego – rusycystę, który zaraził młodego Michała pasją do poezji i do esperanto; Zofię – młodzieńczą miłość Miszy, której mąż zginął w pierwszych dniach wojny; Piotra – ojca Michała, który uwierzywszy w propagandę komunistyczną, wyjechał do pracy na Ural, gdzie na zawsze „wyleczył się z Sowietów” i skąd cudem powrócił; Eugeniusza – brata Miłki, który po wojnie „pozostał w lesie” i trafił do więzienia za partyzantkę antykomunistyczną; kojarzącego się z postacią jurodiwego Saszkę, który żył w pobliżu zwierząt i wraz z Cyganami został wywieziony przez Niemców do obozu; ekscentrycznego nauczyciela Franciszka, który potrafił rzeźbić z piorunów i uczył dzieci, że w przyrodzie wszystko ze wszystkim się łączy; naznaczoną doświadczeniem bieżeństwa „świętą” Jewdokię, która towarzyszy umierającym i przesącza przez siebie całą ludzką i nieludzką udrękę; Jurka Bułkę – wrażliwego chłopaka, który nie wie, po co istnieje; mieszkającą w Sarajewie Jasną, z którą Misza początkowo koresponduje w języku esperanto, a następnie nawiązuje romans…

Poprzez te postaci, a także przez wielu jeszcze innych bohaterów pobocznych, pośrednio opowiadana jest historia życia i miłości Michała i Miłki. W dorosłości oboje oni są nauczycielami i początkowo mocno wierzą w komunizm, raczej na modłę pozytywistyczną niż socrealistyczną. Chcą tworzyć nowy, lepszy świat, stawiać mosty pomiędzy ludźmi, działać na rzecz lokalnej wspólnoty (Misza buduje na przykład basen przeciwpożarowy). Z czasem jednak ich entuzjazm wygasa, orientują się, że człowiek skazany jest na niedopełnienie swego losu, że w starciu z wielką historią musi ponieść porażkę, że mimo nieustannych prób wstrzymania upływu czasu nikt jeszcze nigdy nie zachował dla siebie ani ziarnka piasku, że wreszcie „wszystko, co żyje, umiera” (s. 348). W pewnym sensie „Pod słońcem” niesie właśnie taką, prostą lekcję. Ale uczy też, że śmierć – w kategoriach ponadjednostkowego życia – nigdy nie jest ostateczna, że życie zawsze trwa dalej. Można to pojmować w kategoriach ściśle ludzkich: Michał i Miłka pozostawiają po sobie dorosłe już córki, które „powtarzają” cały cykl życiowy i także przekazują go swym dzieciom. Ale trzeba też spojrzeć na to z perspektywy więcej-niż-ludzkiej: człowiek sam okazuje się spadkobiercą cudzych, nie-ludzkich żyć, a po śmierci oddawany jest ziemi i przetwarzany na nowe, również już nie-ludzkie istnienia.

Trudno, oczywiście, nie zauważyć, że nad całą powieścią unosi się duch koheletowy. Z Księgi Koheleta zaczerpnięty został tytuł książki, a także tytuły poszczególnych rozdziałów oraz ich liczba (12), koheletowa jest kolista koncepcja czasu, przekonanie o ulotności jednostkowych losów oraz paraboliczna uniwersalność „Pod słońcem”. Wydaje się jednak, że ów intertekst nie determinuje interpretacji powieści i nie przytłacza jej swym ciężarem – zostaje raczej subtelnie zaznaczony i stanowi coś w rodzaju rozległego horyzontu, w który wpisuje się książka Fiedorczuk, opowiadająca uniwersalną historię usytuowaną w materialnej konkretności istnienia.

„Pod słońcem” to zatem między innymi opowieść o tożsamości – zawsze już „zanieczyszczonej”, zaburzonej, nomadycznej, współkształtowanej przez spotkania z Innym, przez cudze opowieści, przez doświadczenia i przeżycia, a także – co nie mniej istotne – przez pozaludzką przyrodę. Nie bez znaczenia jest na pewno fakt, że większość książki dzieje się w międzykulturowej przestrzeni Podlasia, a egzemplaryczna wydaje się tu postać Michała/Miszy – ani Polaka, ani Rusina, idealisty marzącego o zniesieniu granic i zbudowaniu mostu pomiędzy ludźmi i językami, „pozytywistycznego” komunisty, którego rodzice w dodatku, jakby wyłamując się z dualizmu katolicko-prawosławnego, zostali baptystami. Tak naprawdę jednak o każdym z bohaterów „Pod słońcem” dałoby się napisać coś podobnego – każda tożsamość pozostaje bowiem otwarta, niedookreślona, współkształtowana nie tylko przez innych-ludzi, ale też przez to, co więcej-niż-ludzkie.

Ten ostatni sąd można rozumieć dwojako. Po pierwsze wskazywałby on na dość oczywiste uzależnienie człowieka od środowiska jego życia: nie byłoby potęgi militarnej ZSRR, gdyby nie minerały wydobywane w górach Uralu, nie byłoby „band” w lasach, gdyby nie miały się one gdzie ukrywać, nie byłoby rozwoju nowoczesnych społeczeństw, gdyby nie ropa, ta „krew cywilizacji” (s. 323). Ale chodzi tu również o coś więcej: o materialną wspólnotę bycia, pokrewieństwo wszystkich istot żywych, podobieństwo przeżywania przez nie rozkwitu i schyłku istnienia (jest na przykład w „Pod słońcem” piękny fragment przeplatający opis umierania ojca Miszy i narrację prowadzoną z perspektywy sowy), a także o uniwersalny biologiczny wymiar cierpienia, zainaugurowanego „w momencie, kiedy pierwsza komórka wytworzyła błonę wyznaczającą jej granice, dokonując tym samym podziału na swojskie i obce, własne i inne, wnętrze i zewnętrze” (s. 422).

W pewnym sensie jest to też opowieść o ugniataniu jednostkowych losów przez tryby „wielkiej historii”. Ta ostatnia w wymiarze fabularnym pojawia się jedynie w tle, bywa tylko dyskretnie zasugerowana, w żadnym razie nie stanowi dominanty kompozycyjnej, ale jej złowieszczy cień unosi się nad bohaterami nieustannie – ojciec Miszy pada niemal ofiarą imperialnych projektów ZSRR, mama Miłki podczas wojny ukrywa w domu Żydówkę Ryfkę, pojawiają się aluzje do Marca ’68, Jasna doświadcza krwawej wojny domowej w Jugosławii. Jeśli przyjąć nietzscheańską narrację o śmierci Boga, to „Pod słońcem” czytać by można jako swoistą historiodyceę. Okazywałoby się tu, że w nowoczesności historia zastąpiła Boga w roli hipostazowanego zwornika sensu świata, ale – podobnie jak Bóg w tradycyjnej teodycei – nie potrafiła wyjść obronną ręką z oskarżenia o istnienie zła w świecie. „Wielka historia”, usprawiedliwiając istnienie zła postępem, popełnia bowiem dwa kardynalne błędy. Po pierwsze – za nic ma jednostkowość, czyniąc ludzi mimowolnymi uczestnikami wojny, która „nigdy się nie skończy” i której „nikt (…) nigdy nie wygra” (s. 325). Po drugie – zapomina o środowisku życia człowieka, ignorując biologiczne podstawy istnienia i zaprzęgając je do pracy na rzecz „postępu”. Jak tłumaczy młodemu Miszy jego ojciec, „przyroda nie działa pod przymusem. Po prostu liść, kwiat, owoc rozumieją, czym są. A Sowieci tego nie rozumieli” (s. 25).

I wreszcie: „Pod słońcem” jest opowieścią o pragnieniu i (nie)możliwości porozumienia międzyludzkiego i porozumienia człowieka ze światem. Z jednej strony wskazuje ona na fiasko prób okiełznania niszczącego pochodu wielkiej historii. Z drugiej wszakże – sugeruje możliwość zbudowania porozumienia „małego”, jednostkowego. W tym kontekście czytać można wątek esperanto. Utopijna próba stworzenia języka międzynarodowego została przecież brutalnie spuentowana przez historię: obie córki Ludwika Zamenhofa zginęły podczas wojny. Dwoje bohaterów, którzy reprezentują w książce ideę esperanto, Misza i Jasna, także ponosi fiasko: pierwszy traci wiarę w komunizm, druga pada ofiarą nacjonalizmów. Ale przecież, na przekór wszystkiemu, udało im się zbudować pewne mosty i przeżyć za sprawą swojej nadziei piękną przygodę miłosną. Wydaje się także, że powieść dyskretnie sugeruje, że kluczem do zrozumienia swego miejsca w świecie nie są wielkie idee, ale wrażliwość wobec całego istnienia, którego ludzie stanowią tylko niewielką część.

„Pod słońcem” jest książką o tym wszystkim: o życiu i śmierci, o miłości i cierpieniu, o nadziei i rozczarowaniu, o budowaniu i burzeniu, o sianiu i zbieraniu plonów, o przemijalności i powtarzalności, o umieraniu (jakiegoś) świata i narodzinach innego, o istnieniu ludzkim i więcej-niż-ludzkim, o fatalizmie historii i sposobach chronienia się przed nią, i o wielu jeszcze innych sprawach. To powieść zarówno skromna, jak i monumentalna, budująca żywy, przekonujący świat przedstawiony i wykraczająca w kierunku uogólniającej refleksji. To książka niosąca lekcje pokory i empatii – lekcje, których bardzo dziś potrzebujeby.
Julia Fiedorczuk: „Pod słońcem”. Wydawnictwo Literackie. Kraków 2020.