ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (395) / 2020

Michał Trusewicz,

ŚWIATŁO NA JĘZYKU (GLORIA GERVITZ: 'MIGRACJE')

A A A
Stwierdzenie, że literatura pozostaje w ścisłym związku z szeroko rozumianą temporalnością, może wydawać się jakimś banałem, wyświechtanym bon mottem. W związku z tym uwaga, że czas to żywioł subiektywności, nie budzi sprzeciwu. Immanuel Kant pisał w „Estetyce transcendentalnej”: „Czas nie jest niczym innym jako tylko formą zmysłu wewnętrznego, to jest oglądania nas samych i naszego wewnętrznego stanu” (Kant 1957, 111).

„Migracje” Glorii Gervitz wprost odnoszą się do temporalnych napięć i aporii. Poemat pisany od 1976 do 2019 roku jest zapisem indywidualnych zmagań z żywiołem nie tylko czasu (i jego przemijania), lecz także z tym, co konstytuuje nasze własne „ja”. Im gruntowniej podmiot intymnego utworu Gervitz konstruuje jakąś jaźń, tym mocniej zderza się ze ścianą nimbu temporalności. Ten monumentalny poemat ma jedną prazasadę, która rządzi jego wewnętrzną konstrukcją – im bardziej podmiot wierzy w trwałość swojego zapisu, tym staje się brutalniej rozrzedzony w wanitatywnej nierealności. I na odwrót: im mocniej chcemy uchwycić samą prędkość przemijania, tym gwałtowniej odłączamy się od indywidualnego szkieletu. W związku z tym sam głos podmiotów jest nieustannie w zagubieniu, „zanieistnieniu” – słowa są rozsypane w syntaktyce, ich semantyka bywa ciągle podmywana i rozkruszana. „Migracje” są konceptualizowane jako słowa w rozproszeniu, bądź słowa w rozcieńczeniu. Ma to swoje odbicie w specyficznym układzie graficznym – sporo białego światła na kartce naświetla gnomiczne sentencje, safoniczne drobiny, by w końcu je prześwietlić jakąś nicującą siłą pustki i czasowości. Jak w obrazach Wojciecha Fangora – pojedynczy sem jest rentgenizowany przez światło dobiegające z innego porządku czasowego (minionego lub przyszłego). Czy wobec tego możemy mówić tutaj o jakimś projekcie odciśnięcia własnego „ja” podmiotu w naturze samej narracji i opowieści?

Przywołana wcześniej klisza kantowskiej temporalności zakłada możliwość od-tworzenia siebie. Czas indywidualności jest zarazem „czasem opowiadania”, le temps récit, danym a priori, by jednostka w każdej chwili, choćby w ulotnym akcie poetyckiego natchnienia, mogła zrekonstruować swoją tożsamość – nałożyć matrycę ego na nagi szkielet przeżywanego czasu. Oczywiście, kantowskie „ja” wyklucza myślenie o sobie w kategoriach punktowości, jest raczej krzywą linią, uwzględniającą retrospekcje, introspekcje i nielinearną przyszłość. Ale jednak jest w tym potencjał od-tworzenia samego siebie. Gloria Gervitz proponuje zupełnie inny „czas opowiadania”, które nie zmierza do tego celu. Podmiot rekonstruuje ulotne twarze, spotykanych ludzi, nagłe miłostki i przeżywane wydarzenia, lecz samego siebie nie jest już w stanie odtworzyć. Ego jest zatem zrujnowane, niemożliwe do pomyślenia w kategoriach jakiejś całości. Ta archeologia podmiotowości nie jest jednak radykalnie nihilistyczna, jest afirmatywna. Udało się ocalić świat, jakąś minioną i przeżytą rzeczywistość. Halucynogennie pustą, pozbawioną subiektywnego uczestnictwa. Plandeka ego okazuje się zbyt krótka, by objąć całość czasu i przestrzeni. Dlatego niektóre części tej rzeczywistości są skazane na niebyt, będą już nieustannie podmywane – jak ruiny na wysokim klifie, dotykanym przez języki morskich fal. W końcu osuną się w niepamięć, jak pozostałe fragmenty. Dlatego taka forma zapisu „Migracji” – poszatkowana grafia, dużo nicującej pustki, inercja dotyka w końcu samego języka, który kapituluje przed niemożliwością reprezentacji obrazu świata.

„Migracje” mogą być ocenione jako totalizujący projekt autobiograficzny. Jednak jest to dość błędny trop, gdyż autonarracja dąży do zamaskowania luk. Tutaj luki, dziury i doły są wręcz afirmowane, eksponowane przez skromność języka, który nie ma ambicji referencyjnych. Choć Gervitz nie zmierza do określenia dokumentalnej obiektywności czy stworzenia spójnej subiektywności, to jedno jest dla niej najważniejsze: jej poezja ustanawia przeżycie/doświadczenie jako niezbywalnego sacrum, które opiera się negatywności przemijania i temporalnej inercji. Może dlatego fragmenty, gdzie podmiot demaskuje niepełność własnego języka wyrazu są tak bardzo wyraziste, mimo że cechuje je raczej formalna i stylistyczna powściągliwość, do złudzenia przypominająca autentyczność. To przeżycie jest jak otworzenie oczu, wyłonienie się z mroków wanitatywnej ślepoty: „dlaczego nie otworzyć oczu w ciemności / we własnej ciemności jak na początku” (s. 35).

Fragmenty takie jak „moje życie nie zostawiło śladu/ woda w wodzie/ mdłe/od lat mówię w nie moim języku/ czy może jestem gotowa na śmierć?” (s. 62) wyraźnie wskazują, że język poetycki, pełen symbolicznych liczmanów, nie jest jednak adekwatnym narzędziem opisu własnej podmiotowości. Gervitz nawiązuje – także na poziomie formalnym – do modernistycznej świadomości egzystowania w świecie skrajnie zapośredniczonym przez różnorakie ramy, modele i formy. Dlatego, podobnie zresztą jak moderniści, autorka „Migracji” wybiera podróż w głąb siebie, choć dobiegające stamtąd de profundis nie jest epifanią ciągłości i stałości podmiotu – wręcz przeciwnie. Jest jedynie kamiennym wydobyciem. Pracą na dnie kamieniołomu. To, co możemy nazwać subiektywnością, przypomina rozkruszoną resztkę, kamienny miał, który rozsypuje się w dłoniach poetki. Trudno utrzymać nad tym kontrolę. Dlatego Gervitz nie ma iluzji co do modernistycznego projektu „wchodzenia w głąb”, nie jest on skuteczny, choć przynosi to, co najważniejsze – zgłębione i skłębione doświadczenie, przeżycie.

Metaforyka kamieni, mówiąc ogólnie – geologiczna, nie jest niczym nowym. W podobny sposób wypowiadała się chociażby Agata Bielik-Robson o twórczości Andrzeja Sosnowskiego. Ślady kamiennej symboliki są obecne także u Gervitz: „przekładam kamienie żeby słowa dotarły do wnętrza” (s. 45). Jeszcze wyżej czytamy: „i w trzydzieści dni po jej śmierci i w obliczu tej sterty kamieni i piachu słychać/ śpiew mężczyzn na pustyni/ chociaż nie rozumiesz po aramejsku/ słuchaj” (s. 45). Pustynność i kamienistość – istnienie przerażająco tymczasowe, bezdomne. Podmioty bytują „znikądinąd”, są embrionalnymi formami, które zaraz się zapadną w piasku w okamgnieniu. Pustynia staje się emblematem poematu Gervitz. Piaszczyste ślady w tekście poetki są odbiciem migracji, błąkania po pustyni przez 40 lat. „Migracje” są nowoczesną wersją Księgi Liczb, która zresztą w języku hebrajskim nazywa się Bemidbar – במדבר , czyli „na pustyni”. Metaforycznie rzecz ujmując, migracje są właściwie podróżą podmiotu, błąkającego się wśród piaszczystych szlaków rozpiętych między filozoficznymi Atenami a religijną Jerozolimą. Te dwa miejsca są jednocześnie źródłami dwóch odmiennych pytań: jedni chcą pytać o byt, drudzy o życie. Gervitz, ustanawiająca przeżycie/doświadczenie jako nieusuwalne sacrum poezji, lokuje swój poemat po stronie pytania o życie i nieżycie, kluczy zatem wokół piasków twierdzy jerozolimskich odpowiedzi o naturę wyrazu dzieła życia. Pustynna tymczasowość ma swoje konsekwencje w leksyce Gervitz: „przyjmij mnie jakbym była garścią ziemi/ stanem przejściowym” (s. 86). Tutaj twarz ego odbija się w piasku, w ziemi, stąd skłonność do pojawienia się sobowtórów, halucynacji. Zresztą poetka bardzo świadomie rozszerza optykę swojego poematu, by pokazać, że obraz doświadczenia (image) często może stać się jedynie mirażem (mirage). Dlatego ważne jest, by język jedynie „muskał powierzchnię jak wąż” (s. 87) a głos „wiedział że nie wie” (s. 87). Obnażenie i autokompromitacja języka pomoże nam w trzeźwym rozróżnieniu image od mirage. Prawdziwy obraz zawsze będzie pełen luk, pełnia jest fikcją.

Podmiot „Migracji” ma świadomość, że pragnienie życia, gdy wokół szaleje negatywność, jest pewną anomalią. Zmagania z tym paradoksem przybierają formę dziennika intymnego, pełnego embrionalnych gnomów, przypominających lirykę nagiego wyznania. Momentami jesteśmy wręcz obezwładnieni „czystością” komunikatu, który nie chce kryć się za maską stylu czy metafory. Te momenty, samoświadome własnej pretensjonalności, chyba są płaszczyzną, która może budzić opór krytyków. Czy te fragmenty da się rozsupływać paktem autobiograficznym? Czy takie gnomiczne wyzwania, pełne banalnych gier z własną ontologią literacką, mogą być traktowane jako coś więcej niż zapis własnego doświadczenia? Poezja Gervitz, pełna i jednocześnie niepełna ulatniających się słów, stanów emocjonalnych, afektów, jest pryzmatycznym opisem pasaży nastrojów i uczuć. Jedno wyizolowane słowo albo drobna syntagma może streszczać pewien szyfr tymczasowej tożsamości, nie do końca dla nas – czytelników – oczywistej i poznawalnej. Podobnie jak sam czas, również psyche jest regulowana zasadą rozproszenia i nieskończonej migotliwości, mimo uznania prawomocnego werdyktu skończoności.

W „Migracjach” odnajdujemy kolejny emblematyczny zapis: „przyjdź szlochająca/ rozpuść mnie na języku jak hostię/ na suchy pył/ nie zostawiaj mnie” (s. 78). Rozpuszczanie się hostii to bardzo subtelna metafora dynamiki słów i mowy, pracująca w obrębie pustynnego kamieniołomu, tego biblijnego Bemidbaru. Ale w obrazie jest coś jeszcze. To właśnie ciało podmiotki kładzie się na obcym mięsie języka, by w końcu roztopić się w ślinie. Gervitz bardzo często porusza się w przestrzeni zdominowanej przez dość ezoteryczne i senne obrazy, jakby właśnie w ten sposób komunikowała się z minionym światem doświadczeń. Anatomiczny obraz języka jest miejscem styku między dwoma porządkami: linią życia podmiotki „Migracji” a meandrami wielu linii innych bohaterów, innych emocji, wydarzeń, faktów, lęków i afektów. Anatomiczny język w poemacie Gervitz jest wręcz tym samym, co metaforyczny pępek w teorii Zygmunta Freuda. To właśnie w „pępku” marzenie senne nas dotyka, tam się z nim spotykamy, to miejsce wspólnego styku. Dlatego podmiotka we wcześniej cytowanym fragmencie delikatnie kładzie się na czyimś języku, by wreszcie spotkać się w jednym okamgnieniu, we wspólnej tymczasowości, po której powstanie tylko „suchy pył”. Oniryczna pryzma jest także momentem epifanii pustego nieba: „i kamień we śnie/ w błocie/ opada/ na samo dno/ i głos tłucze się/ głuchy/ przelewa się/ po pustym niebie”. To napięcie między sekularnym a religijnym jest szczególnie znamienne w poemacie „Migracje” Gervitz.

Czym są wreszcie te ciągłe luki, puste miejsca, ogromniejące światło w grafii? Są to blizny po doświadczeniu, które stało się już niedostępne. Takim przeżyciu, o którym nawet nie wiemy, czy zostało przez nasz przeżyte. Ontologia doświadczenia jest wręcz już rozmyta, niepoznawalna, jest białą plamą na linii życia. To piasek pustyni, który zasypał nasze oczy, uniemożliwiając widzenie. Poemat Glorii Gervitz można czytać jako poetyckie rozwidlenie się dwóch dróg: protestu i pojednania. I chyba determinacja, by utrzymać podwójność tych ścieżek, jest najbardziej fascynująca w „Migracjach”. W tym poemacie absolutnie kluczowy jest brak horyzontu końca i początku – od początku jesteśmy wyrzuceni na rozgrzane piaski pustyni. Błądzimy jak w Księdze Liczb, wierząc, że to, co nadejdzie, spotka nas bezpośrednio, gdyż nie będzie musiało przebijać pleromy horyzontu. I na tym polega sacrum doświadczenia w poezji Gervitz – na oczekiwaniu (dość mesjańskim) na Wydarzenie. O podobnym wymiarze religii pisał Jacques Derrida:„W tym samym świetle i pod tym samym niebem wymieńmy obecnie z imienia trzy miejsca: wyspę, Ziemię Obiecaną, pustynię. Są to trzy miejsca aporetyczne: bez wyjścia lub pewnej drogi, bez szlaku ani kresu, bez zewnętrza, którego mapa byłaby przewidywalna, a program policzalny. Te trzy miejsca są metaforą naszego horyzontu, tu i teraz. (chodziłoby jednak o to, by pomyśleć lub wypowiedzieć, a będzie to trudne w wyznaczonych granicach, pewien rodzaj nieobecności horyzontu. Paradoksalnie, nieobecność horyzontu warunkuje samą przyszłość. Wydarzenie, aby zaistnieć, musi przedziurawić wszelki horyzont oczekiwania. Stąd przeczucie otchłani w tych miejscach, na przykład pustyni na pustyni, tam gdzie nie można ani nie powinno się ujrzeć nadejścia tego, co powinno lub mogłoby – być może – nadejść. I czemu w ten sposób pozwala się nadejść.)” (Derrida, 14).

Literatura:

Derrida J.: „Wiara i wiedza, tłum. M. Kowalska”. W: „Religia. Seminarium na Capri prowadzone przez Jacquesa Derridę i Gianniego Vattimo”. Tłum. M. Kowalska. Warszawa 1999.

Kant I.: „Krytyka czystego rozumu”. Tłum. R. Ingarden. Warszawa 1957.
Gloria Gervitz: „Migracje”. Tłum. Anna Topczewska. Red. Marta Eloy Cichocka. Lokator. Kraków 2019.