ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 sierpnia 15-16 (399-400) / 2020

Michał Kazimierczuk,

EPIDEMIA COVID-19 I SPOŁECZEŃSTWO WEDŁUG ŽIŽKA, CZYLI RYSOWANIE GRANIC DLA BARBARZYŃSTWA Z LUDZKĄ TWARZĄ (SLAVOJ ŽIŽEK: 'PANDEMIA! COVID-19 TRZĘSIE ŚWIATEM')

A A A
„W kolejce na przesłuchanie czekają ci sami podejrzani co zwykle: globalizacja, rynek kapitalistyczny czy też przemijalność bogactwa. Powinniśmy jednak oprzeć się pokusie traktowania obecnej epidemii jako zjawiska o jakimś głębszym znaczeniu: okrutnej, ale sprawiedliwej kary dla ludzkości za bezwzględny wyzysk innych form życia na Ziemi. Jeśli szukamy takiego ukrytego przekazu, pozostajemy w epoce przednowoczesnej – traktujemy nasz wszechświat jako partnera w komunikacji. Nawet jeśli zagrożone jest samo nasze przetrwanie, jest coś uspokajającego w fakcie, że jesteśmy karani, wszechświat (a nawet Ktoś) wchodzi z nami w interakcję. W jakiś głęboki sposób coś znaczymy. Rzeczą naprawdę trudną do zaakceptowania jest fakt, że obecna epidemia to wynik naturalnej przypadkowości zdarzeń w najczystszej postaci, że po prostu się przydarzyła i nie kryje się w niej żadne głębsze znaczenie. W szerszym porządku rzeczy jesteśmy tylko jednym z gatunków, bez szczególnego znaczenia” (s. 23-24).

Na pierwszy rzut oka Žižek, kojarzony powszechnie z nieskrępowanego podejścia do popkultury, lewicującą retoryką przenikliwie ironizującą wszelkiego rodzaju poprawność polityczną, krytyk płaskiego hedonizmu późnego kapitalizmu, myśliciel oraz prowokator niestroniący w swych wywodach od ciętych żartów napędzanych żywiołową gestykulacją, mógłby być jednym z ostatnich filozofów, których podejrzewalibyśmy o refleksję na miarę książki poświęconej epidemii Covid-19. Wydaje się, iż tematyka zarazy brnąca niemal naturalnie w rejony zatrącające o problemy biopolityki, panikę i nadwyrężenia systemowe nowoczesnych państw zarezerwowana będzie dla myślicieli ponurych, ciężkich, poważnych postmetafizycznych spadkobierców fiaska oświecenia, którzy przychodzą do nas ze swoją polityczno-antropologiczną refleksją już po śmierci Boga, bez wiary w żadne recepty. Mowa o umysłach pokroju Giorgia Agambena i Petera Sloterdijka, którzy swoje polityczno-społeczne pomruki na temat zarówno wprowadzania zasad w trakcie pandemii, jak i jej biopolitycznego podłoża zdążyli już wpuścić w dyskurs włoski i niemiecki, wywołując tym samym falę szerokiej krytyki. Do pejzażu wyrazistych głosów w międzynarodowej dyskusji o stanie społeczeństw i epidemii dodajmy jeszcze zrezygnowanego romantyka Michela Houellebecqa i jego słynny już list, w którym cierpiący na melancholię autor „Serotoniny” wyłuszcza, iż ten nijaki wirus i wynikła z niego afirmacja izolacji potwierdzają jedynie jego ponure intuicje dotyczące przyszłości międzyludzkich interakcji, które opisał w futurystycznej wizji w swej najdłuższej powieści „Możliwość wyspy”. Znamiennej książce, opowiadającej o pokonaniu ludzkiej skończoności poprzez udoskonalenie metody klonowania, gdzie kolejne klony, oddalające się coraz bardziej od swych śmiertelnych pierwowzorów i ich libidalnych pragnień, w postapokaliptycznym świecie wyzbytym głębokiej zażyłości emocjonalnej pozostawały zamknięte w wygodnych strefach komfortu i połączone z innymi wersjami sklonowanych za pośrednictwem komunikatorów społecznych.

Zestawiony z tymi autorami Žižek, dokonujący w swych barwnych wypowiedziach swobodnej nadprodukcji zabawnych anegdot, ten niepoprawny heglista na Lacanowskiej emeryturze, pozbawiony optymizmu antropologicznego, a jednocześnie wciąż odwołujący się do ethosu ludzkiej współpracy w erze rozbuchanej retoryki zimnego indywidualizmu, może pozornie tu nie pasować. Sarkastyczny filozof ze Słowenii, optujący za wzmocnioną międzynarodowa współpracą i solidarnością międzyludzką, wydaje się na pierwszy rzut oka nie na miejscu wobec jawnie pesymistycznej oceny wprowadzenia reżimu pandemicznego zaproponowanej przez Agambena czy krytyki politycznej Sloteridjka, który w działaniach niemieckiego państwa widzi zapowiedzianą przez Michela Foucaulta dyktaturę biopolityki. Ale nic z tych rzeczy. Jak pokazuje świeżo przetłumaczona „Pandemic! Covid-19 Shakes The World”, słoweński filozof jest ze swoją epidemiologiczną analizą krytyczną na jak najbardziej właściwym miejscu i z typową dla siebie swadą rozbija utarte klisze pojęciowe i schematy myślowe, do których zdążyliśmy już niestety w dużej części przywyknąć. Czyni to bynajmniej nie po to, aby kogokolwiek pocieszyć – to ostatnie nie jest i nie może być przedmiotem filozofii, zwłaszcza krytycznej. Wręcz przeciwnie. Pomimo wykazywania zrozumienia dla interwencyjnych polityk państw hołubiących dotąd wolny rynek jako taki – tu nieustanne odwołanie do postaci Donalda Trumpa – tekst Žižka wypełnia przeczucie fiaska: „Najbardziej prawdopodobnym wynikiem epidemii jest dominacja nowej formy barbarzyńskiego kapitalizmu – wiele starych, osłabionych osób zostanie poświęconych i pozostawionych na śmierć; pracownicy będą musieli zaakceptować dużo niższy standard życia; cyfrowa kontrola naszego życia pozostanie stałą jego cechą; różnice klasowe będą w coraz większym stopniu kwestią życia i śmierci” (s. 137-138). Czy ktoś, kto odnotowuje na dwóch ostatnich stronach książki poświęconej pandemii takie frazy, może być wciąż uznawany za naiwnego błazna?

Mimo iż książkę otwiera nawiązanie do Nowego Testamentu i symbolicznej obecności Jezusa we wspólnocie wierzących, przez cały wywód kwestie religijne nie pojawiają się w horyzoncie refleksji Žižka. Zupełnie tak, jakby autor „Pandemii” mówił czytelnikowi: zostawmy teologię teologom, bowiem i tak nikt poza nimi i skromnym gronem filozofów nie czyta ich nowych-starych rozmyślań z wnikliwą uwagą. Trzymając swój cały błazeński potencjał na wodzy, Žižek ogląda żniwa rozkręcającego się wirusa bez pomocy różowych okularów, sam, izolowany w czterech ścianach domu już jako człowiek posunięty w latach. Ekscentryczny myśliciel, któremu synowie wyświadczają przysługę, nie odwiedzając go w czasach panoszącej się zarazy. Zatrzymajmy się w tym miejscu. Właśnie – synowie wyświadczają mu brakiem odwiedzin przysługę. Nie, to nie błąd ani przejęzyczenie, twierdzi Žižek, bowiem zdaniem filozofa brak kontaktu fizycznego, samokontrola własnych ruchów i wzajemny dystans okazują się teraz nową formą międzyludzkiej solidarności. Co więcej, kryzysy międzynarodowych transferów medycznych i odbywająca się pod stołem przepychanka o pierwszeństwo szczepionki między mocarstwami, uwidacznia zdaniem filozofa konieczność przewartościowania dotychczasowej perspektywy, a jedno z najczęściej pojawiających się w książce pojęć – solidarność, goszczące również na zaciśniętych uśmiechach możnych zachodniego świata, zmienia swoje dotychczasowe konotacje. Nie jest to już naiwna wiara w braterską pomoc, przepełnioną humanitarną troską i współczuciem ojczyzn, lecz nowe epidemiczne prawo samokontroli, które powinniśmy narzucić sobie w imię własnego przetrwania: „Nie jestem tu utopistą, nie apeluję do wyidealizowanej solidarności między ludźmi – wręcz przeciwnie, aktualny kryzys wyraźnie pokazuje, że globalna solidarność i kooperacja leżą w interesie przetrwania wszystkich i każdego z nas że jest to jedyna racjonalna, egoistyczna propozycja, którą należy zrobić” (s. 74).

I co by nie mówić o tej dość ogólnej uwadze, to wśród w przeważającej mierze krytycznych uwag względem zagrożeń społecznych i konsekwencji ewentualnych nadwyrężeń opieki medycznej Žižek mówiący o groźbie przekroczenia barbarzyństwa zdaje się mieć ostatecznie rację. A główną obawą słoweńskiego filozofa, w odróżnieniu od Sloterdijka i Agambena, nie jest strach przed wykorzystywaniem pandemii do politycznych manipulacji czy uporczywa krytyka państwa jako ciała ingerującego w wolnorynkowe eldorado poprzez proces sterowania walką z wirusem. Przeciwnie. Autor „Pandemii” uwypukla instytucjonalny wymiar zarządzania epidemią, twierdząc, iż wirus w sposób jednoznaczny pokazał nam, że państwo samo w sobie stanowi niezbędny element organizacji społecznej. Nie jest czczym dodatkiem, niechcianym gościem narzucającym swoją ciężką i niepotrzebną nikomu aparaturę administracji (choć bywa czasami i takie), uprzykrzającym życie wyswobodzonym jednostkom. Žižek nie żąda od poszczególnych osób heroizmu, pracy w nadwyrężonych warunkach zagrożenia, bowiem dobrze zdaje sobie sprawę, że charakter wielu prac już i tak zakłada sporą liczbę pracowników, którzy nieprzerwanie od wybuchu epidemii codziennie narażają swoje życie, by zapewnić podstawę egzystencji całym społecznościom w postaci utrzymania dostaw energii, wody, jedzenia itp. Filozof w miejsce afirmacji brutalnej logiki skazującej nas na ponurą akceptację przetrwania najsilniejszych żąda etyki odpowiedzialności, bowiem rozpalające umysły dyskusje dotyczące kryteriów medycznych, które wprowadzano by przy przekroczeniu obsługiwalnej liczby chorych, będą skazywały całe społeczności na życie w permanentnym cieniu rozwiązań zmuszających lekarzy do poświęcania jednego życia kosztem drugiego: „Z cynicznego, witalistycznego punktu widzenia można by odczuć pokusę, by uznać koronawirusa za korzystną infekcję, która pozwoli ludzkości pozbyć się osób starych, słabych i chorych, jakby wyrywając na wpół zbutwiałe chwasty, by mogły rozwinąć się młodsze, zdrowsze rośliny, a tym samym przyczyniając się do poprawy światowego zdrowia. (…) Oznaki ograniczania bezwarunkowej solidarności są już dostrzegalne w obecnych debatach” (s. 74-75).

A takie decyzje niosą za sobą siłą rzeczy mocne wartościowania – i tylko od rozpalenia w sobie moralnej wyobraźni zależy, czy do stanu przeciążenia medycznego systemu jako wspólnoty doprowadzimy. Jeżeli brak odpowiedzialnych zachowań społecznych sprawi, że do takich sytuacji dojdzie, nasze skuteczne barbarzyństwo z ludzką twarzą – jak to nazywa sugestywnie Žižek – nie będzie neutralnym aksjologicznie mechanizmem wyższej konieczności. Jeżeli, jak słusznie pisze autor, to już nie te czasy, kiedy potrafiliśmy przyjąć dżumę za swój los, oznacza to zarazem, że doprowadzenie do stosowania logiki witalistycznej, tym razem nie będzie dało się ostatecznie usprawiedliwić anonimowością ślepego losu, lecz naszą współodpowiedzialnością. Fenomenem nadrzędnym zatem, jaki przynosi nam epidemia, jest uświadomienie sobie na kilku szczeblach naszej społecznej i transnarodowej współzależności, która w oczach zachodnich społeczeństw pełnych podmiotów przekonanych o swojej indywidualności, optujących za racjonalizacją, okaże naczelnym wyzwaniem psycho-społecznym. A to oznacza zdaniem Žižka, stanie na progu wielkiego przewartościowania.

W mojej opinii słoweński filozof ze swoją wspólnotową postawą ma w tym miejscu zupełną rację – i to jest ten newralgiczny punkt namysłu, który odróżnia najmocniej jego analizy od propozycji Agambena czy Sloterdijka. Naczelnym zagadnieniem w sugestywnym dziełku poświęconym epidemii okazuje się tak naprawdę sprawa naszej moralnej kondycji rozumianej jako legitymizacja obywateli aspirujących do miana świadomych członków rozwiniętych społeczeństw oraz ciągnące się za tym pytanie o to, czy w obliczu przymusu nowej nauki życia wobec wirusowych zagrożeń będziemy w stanie myśleć i działać nie tylko w wąsko pojmowanym interesie własnym, ale także na rzecz osób najsłabszych – głównie obywateli starszych. Na czym zatem zasadza się wspomniane barbarzyństwo, przed którym przestrzega nas filozof, a które Agambenowi zdaje się „wyższą koniecznością”? Nie chodzi tu o nawrót do brutalnej przemocy, czyli barbarzyństwa otwartego, które polegałoby na dosłownym łamaniu publicznego porządku, choć i takich scenariuszy filozof nie wyklucza. Nie. Žižek zwraca uwagę, że tzw. barbarzyństwo z ludzką twarzą byłoby w jego ocenie otwartą aprobatą dla stosowania bezwzględnych środków na rzecz przetrwania, które co prawda wielu egzekwowałoby z żalem i poczuciem moralnej dezorientacji, jednakże koniec końców zostałyby one zracjonalizowane przez chłodne kalkulacje ekspertów. „Bardziej niż otwartego barbarzyństwa, obawiam się barbarzyństwa z ludzką twarzą – bezwzględnych środków na rzecz przetrwania (…). Włochy już ogłosiły, że jeśli sytuacja się pogorszy, osoby w wieku powyżej 80 lat lub z innymi, poważnymi chorobami współistniejącymi po prostu zostaną postawione na śmierć. Należy odnotować, że akceptacja takiej logiki »przetrwania najsilniejszych« narusza nawet podstawową zasadę etyki wojskowej, która mówi, że po bitwie należy najpierw zaopiekować się poważnie rannymi, choćby szansa uratowania ich była minimalna” (s. 91).

Zaproponowane ingerencje państw w mechanizmy dystrybucji maseczek, wszelkie obostrzenia i próby prewencji filozof poczytuje nie tylko za w pełni uzasadnione, ale przede wszystkim – konieczne. Oczywiście Žižek nie byłby sobą, gdyby jako znany pogromca mitów nie doszukiwał się dwuznacznej roli politycznej przy takowych ingerencjach, zalecając tu wzmożoną uwagę, bowiem to w pierwszej linii rządzący muszą wziąć odpowiedzialność za tę wyjątkową społecznie sytuację. Jednakże tak jak w przypadku pojęcia solidarności, tak i tu znane dotychczas pojęcia odwracają swoje znaczenie, bowiem epidemia sprawiła, że znany nam z klisz mentalnych świat stanął na głowie. Po wielokroć przywoływana przez Žižka postawa Trumpa i wielkie inwestycje państwowe w wolny rynek podważają to, do czego zdążyliśmy się do tej pory przyzwyczaić, jeśli chodzi o rolę ingerencji państwowych i wszelkich prób sterowania. Jeżeli między postawą polityczno-filozoficzną Agambena i Žižka można byłoby wytyczyć jakąś jedną wyrazistą linię, to dla tego pierwszego wzrost znaczenia polityczności oznacza zmierzch odpowiedzialności jednostek za własny los i przygaszanie ich siły życia na rzecz opiekuńczości administracji państwowej i żywiołu medycznego. Dla drugiego z kolei epidemia to nie tyle wyłącznie jawny koniec postpolityki, ile właściwy czas polityczności – i, podkreślmy, bardzo dobrze, że tak się akurat dzieje. Žižek jest tu do pewnego stopnia arcyradykalny, choć pojawiający się w kilku miejscach ciężki ton przychylania się do retoryki siły państwowej u słoweńskiego filozofa zdaje się niknąć pod warstwą gęstego opisu, pełnego odniesień do figur Lacanowskich, czy krytyki populistycznego nacjonalizmu.

Žižek cały czas nie daje zapomnieć czytelnikowi, że epidemia ujawnić może jeszcze jedną, bardzo niewygodną dla współczesnego Zachodu sprawę. W tle epidemiczno-pandemicznej debaty, która toczy się w krajach rozwiniętych, oczy świata siłą rzeczy skierowane są na narastającą rywalizację ekonomiczno-polityczną Chin z USA. I nie jest to oczywiście wzrok obojętnych obserwatorów, bowiem w zależności od tego, jak Chiny i Euroatlantyk poradzą sobie z epidemią, tak mogą być później waloryzowane ich modele polityczno-społeczne. Oczywiście nikt nie jest zwolennikiem radykalnej kontroli anihilującej swobody obywatelskie, przymusowych obozów pracy itp. Problem rzecz jasna lokuje się głębiej, a jego imię brzmi: naga skuteczność. Jeżeli Chiny wraz z ręcznym sterowaniem wykażą się skutecznością daleko przewyższającą to, co możemy zaobserwować w Stanach Zjednoczonych bądź we Włoszech, to po pokonaniu wirusa nie unikniemy debaty nad statusem i zakresem naszych obecnych wolności. Druga sprawa, bezpośrednio z tym powiązana, lokuje się w metodzie łagodzenia indywidualistycznych cech zachodnich społeczeństw, w których wewnętrzny opór i bunt przybierają częstokroć u jednostek formy antywspólnotowe, będące bardzo daleko od zalecanej odpowiedzialności. Mówiąc wprost, Žižek pyta o to, czy szerokie społeczne operacje wykonane w czasie epidemii w Chinach dałoby się przeprowadzić również na Zachodzie, tyle że w sposób demokratyczny i przejrzysty. Jeżeli miałbym wyrazić tu swoją prywatną opinię, to musiałbym pozostać jednak sceptyczny, zresztą podobnie jak sam słoweński filozof.

A zatem jakie byłoby Žižkowe lekarstwo? No cóż, kto widzi już wyłaniające się perturbacje na linii społeczeństwo-państwo i gorącą dyskusję europejskich filozofów, może z łatwością rozpoznać trop, jakim wyruszy autor „Wzniosłego obiektu ideologii”: „Jedno jest pewne: sama izolacja, budowanie nowych murów i kolejne kwarantanny nie załatwią sprawy. Potrzebna jest pełna, bezwarunkowa solidarność i reakcja koordynowania na skalę światowa, nowa forma tego, co kiedyś nazwano komunizmem” (s. 62). Na czym jednak w praktyce ten komunizm miałby polegać, tego już autor nie wyjaśnia, pozostawiając czytelnika ze sferą domysłów i bliżej nieokreślonych intuicji. Pomimo złowrogich skojarzeń rzeczony komunizm nie miałby wiele wspólnego z krwawą inżynierią społeczną, znaną nam z zeszłego wieku. Jeżeli próbować na podstawie całego tekstu mniej więcej określić jakiś zarys kontrowersyjnego konceptu, należy stwierdzić, że mimo całego pesymizmu powstrzymującego rewolucjonistyczne zapędy filozofa autorowi „Pandemii” zależałoby na radykalnym przewartościowaniu aksjologicznym. Sprawia to, że pomimo szczerych chęci myśliciela omawiany tekst nie jest tylko krytycznym wejrzeniem w epidemiczną nie-rzeczywistość, lecz również swoistym apelem do wrażliwości moralnej o – mimo wszystko – głęboko metafizycznym podłożu naturalizującym. Zdaniem Žižka rzeczywistość codzienna, w której przyjdzie nam teraz żyć, sprawi, iż kruchość wejdzie w nasz intelektualny stan doświadczenia. Gdy będziemy uczyć się żyć w nowy sposób, siłą rzeczy po wyparciu, negacji, gniewie i targowaniu przyjdzie czas na dojrzałą akceptację. Wejdziemy w stan polityczno-psychiczny, w którym kruchość stanie się immanentną jakością codzienności: „Powinniśmy zaakceptować i pogodzić się z faktem, że istnieje pewien podpoziom życia, nieumarłe, głupio powtarzalne, preseksualne życie wirusów, które zawsze istniało i zawsze będzie nam towarzyszyć jak mroczny cień, stanowiąc zagrożenie dla samego naszego przetrwania i wybuchając wtedy, kiedy najmniej się go spodziewamy. A na jeszcze bardziej ogólnym poziomie epidemie wirusowe przypominają nam o ostatecznej przypadkowości i bezsensie naszego życia – nieważne, jak wspaniałe konstrukcje duchowe zbudujemy jako ludzkość, jakieś głupie, naturalne, nieprzewidywalne zdarzenie, takie jak wirus czy asteroida, może to wszystko zakończyć… nie wspominając już o lekcji ekologicznej, która mówi o tym, że my, ludzkość, też nieświadomie możemy się do tego przyczynić” (s. 58).

Pomimo tego, iż Žižkowa „Pandemia” utrzymana jest raczej w stylu lekkim, nieco nawet momentami rozgadanym, nie da się nie odnieść wrażenia, iż nad całym tekstem unosi się duch antropologiczno-politycznego pesymizmu. Postulaty naprawcze sugerowane przez Žižka pozostają mimo wszystko wątpliwie, bowiem z jednej strony brzmią radykalnie, z drugiej zaś pozostają tak niedookreślone, że mogą okazać się – o ironio! – jeszcze gorsze niż niezgrabne apele o pozostawanie w społecznym dystansie i maseczkach. To prawda, że czasowe zawieszanie biznesowych działalności, przesuwanie wyjazdów czy sam uporczywy lockdown są czymś z zasady słusznym, jeżeli na celu mamy ochronę możliwie najwięcej istnień ludzkich. Tutaj zgadzam się w pełni z Žižkiem, który trwając uporczywe przy bezsensie istnienia ludzkiego, za wszelką cenę chce uratować etykę i ludzkie normy moralne, za niepoważne mając zarzuty Agambena dotyczące powszechnego schlebiania niskim instynktom przetrwania. Jednakże Žižkowa aprobata i zalecenie swoistej formy „komunizmu” mimo wszystko są z pogranicza czystego idealizmu, o którym autor zresztą sam momentami mówi bez szerszego przekonania odnośnie prób ich realizacji.

Radziłbym „Pandemię” czytać jako jeden z wielu głosów w epidemicznej debacie zaraz obok tekstów Sloterdijka i Agambena, chociażby po to, by uzyskać szerszą panoramę problemu. Na tle pozostałych książka Žižka to przede wszystkim celna krytyka niektórych społecznych przejawów wąskiego egoizmu i czczego hołubienia rynkowej logiki zysków i strat. Jednakże to nie może przesłonić nam podstawowego faktu, iż wszyscy wspomniani filozofowie piszą ze środka historycznego wydarzenia. Ich wypowiedzi, diagnozy i krytyka muszą w związku z tym pozostać nieostre. Pomimo wielu cennych uwag dotyczących kondycji mediów, naszego spektakularnego reżimu audiowizualnego i jego pseudooczywistości, lekarstwo proponowane przez filozofa wydaje się kuriozalnym pomysłem. Bazowe niedomaganie analizy Žižka polega zatem na zwężeniu perspektywy do pandemicznych obostrzeń i ratunkowych ingerencji państw w gospodarki krajowe – z tego filozof pragnie wyprowadzić nowe status quo. Otóż wirus pomoże z pewnością przewartościować wiele, stając się nie tylko politycznym wydarzeniem kształtującym horyzont pokolenia, ale także stałym odniesieniem dla geopolitycznych strategii. Nie łudźmy się – polityczność w wersji klasycznej nie zniknie. Świat się nie spłaszczy, a krawędzie konfliktogennych pól nie roztopią się na skutek epidemii. Problem polega także na tym, że epidemia przyspieszy również te procesy, których Žižek zdaje się nie dostrzegać. Weźmy choćby fakt, że wirus wpłynie na redukcję znacznej części literatury papierowej, zalegającej nam w kioskach. Przesunie także część aktywności zawodowej, zmuszając rzesze ludzi do zmiany formy zatrudnienia.

Ponadto, wbrew oczekiwaniom słoweńskiego filozofa, Covid-19 nie musi transformować nas w stronę „komunizmu” – cokolwiek to kuriozalne zalecenie właściwie znaczy. Aż trudno uwierzyć, iż Žižek zatrzymywałby się tylko przy wprowadzeniu przy tym pojęciu dochodu podstawowego. Wydaje się, że rozsądne byłoby raczej stwierdzenie, że wirus nie tyle wyrówna, co podniesie wydatki na zaniedbywane dotąd pracownie nauk przyrodniczych i innowacje z zakresu technologii. To z kolei oznacza, że ci, którzy są niezbędni społeczeństwu, powinni wreszcie otrzymać za to większą niż dotychczas gratyfikację. Problemem dla mnie istotnym jest zasygnalizowany przez filozofa reżim spektakularny, pod którego wpływem znajduje się całe młode pokolenie, już dawno oddzielające trud i samodyscyplinę od gratyfikacji w formie zarobkowej opłacalności. Jakim niby trybem całe masy wykute w reżimie liberalno-kapitalistycznym miałyby teraz porzucić logikę konkurencji i prestiżu na rzecz utopijnych projektów Žižka, który sam podkreśla, iż wielu pracuje na to, by inni mogli pozostać spokojnie w kwarantannie. Przełamanie mentalne medialnego dyskursu byłoby właściwym punktem zwrotnym – nie wystarczą odgórne projekty zarządzania, które korzystają namolnie z technik medialnych, chcąc zaprząc splendor dobroci na wąską korzyść polityczności.

Jeżeli rozwiązaniem miałby być jakiś dodatkowy fundusz, zwiększone środki w budżetach państw i wspólnot międzynarodowych na zdrowie i badania itp., to uważałbym to za pewnego rodzaju postęp, jednak powróciłby nam tutaj problem fetyszyzowanej przez Zizka „równości”. Niestety, u wrót epidemii stoi stara prawda filozofów klasycznej polityczności – ludzie nie są równi w swych zdolnościach i pracy, a cywilizacja, która nie wspiera i nie promuje gratyfikacjami tych, których praca stanowi wartość obiektywną, a nie tylko stylizację własnej kariery, nie rozpościera przed sobą jasnych widoków na przyszłość.
Slavoj Žižek: „Pandemia! Covid-19 trzęsie światem”. Przeł. Jowita Maksymowicz-Hartman. Wydawnictwo Relacja. Warszawa 2020.