
BACKFLASH
A
A
A
Backflash – spojrzenie wstecz, ponowny rzut oka na to, co już było. Zaproszenie do opuszczenia naszego tu i teraz, i zdanie się na działanie przypadkowych wpływów. Rozerwanie ciągłości zdarzeń i zmącenie ich klarowności. Młodych Szwajcarów, absolwentów Hochschule für Gestaltung und Kunst w Zürichu wystawiających w krakowskiej galerii F.A.I.T. skusiła rola pogromców przezroczystości. Ostatnim nieświadomym pokazują wielowarstwowość otaczającego ich świata, bezlitośnie zdzierają kolejne naskórki iluzji, odizolowują filtry, przez które patrzymy na rzeczywistość. Postwizualne laboratorium analizy spektaklu – taka mogłaby być wywieszka na drzwiach ich gabinetu. I znowu wszechogarniająca niepewność. Czy coś było, czy jest teraz? Co jest rzeczywistością, co wizerunkiem? Jak je odróżnić? Jak interpretować w ich kontekście przestrzeń i czas? Wracają fundamentalne pytania o istnienie. Czy Szwajcarzy pomogą odpowiedzieć na pojawiające się wątpliwości?
Jakże łatwo pomylić wizerunek z rzeczywistością. Naśladowanie rzeczywistości i konsekwencje z tego wynikające nie są oczywiście wyróżnikiem jedynie współczesnego społeczeństwa informacyjnego. W tym jednakże przypadku stan niepewności jest wyjątkowo silny z racji ograniczonego kontaktu z realnością (tak trudną zresztą obecnie do sprecyzowania). Dążenie do mimesis, z jednoczesną tendencją do utożsamiania obrazu z realnością, jest znane nie od dziś. Kiedyś było to malarstwo, potem fotografia i jej ruchoma wersja – film, ostatnio pojawiły się początki symulacji trójwymiarowości, które z pewnością doprowadzą do stworzenia w przyszłości jeszcze doskonalszej iluzyjnej projekcji. Iluzja – niedościgły ideał całych pokoleń artystów, pojawia się w pracy młodych Szwajcarów, ale nie jako cel zmagań artystycznych, ale przeciwnik w grze. Artystom, chociaż ich najczęstszym medium jest fotografia i film, nie zależy na tworzeniu złudzenia rzeczywistości, a raczej wręcz odwrotnie, na ostatecznej likwidacji iluzji. Uniemożliwieniu utożsamienia się z treścią przedstawienia służy między innymi wielokrotne przefotografowanie zdjęć przez Stefana Burgera („Naprzeciw trójnożnej stabilności monumentalne zmiany’) ze skrupulatnym zachowywaniem na kolejnych odbitkach śladów fizyczności poszczególnych etapów. Likwidowanie przezroczystości medium jest ulubionym zabiegiem większości autorów. Temu służyć mają prawdopodobnie szpilki tkwiące równomiernie w fotografii „Saturnia” Gabi Vogt, a już na pewno skomplikowane działania fotomontażowe duetu Nico&Taiyo, którzy swobodnie kreują nowe światy z fragmentów fotografii. Takie zabiegi nie są bynajmniej nowością, znane od początków istnienia medium przybierały coraz doskonalszą formę manipulacji. Jak już zostało powiedziane, nie o tworzenie kolejnej iluzji chodzi na wystawie „Backflash”, dlatego Nico&Taiyo w serii „Being there, done that” nie ukrywają procesu tworzenia efektu finalnego. Ich fotografie najprościej określić można jako rejestrację tych zabiegów. Może istotnie niezauważalne na pierwszy rzut oka, ale takie są reguły gry! Le montage, c’est ce qui fait „voir”, to słowa Jean Luca Godarda, ale mogłyby zostać wypowiedziane przez większość wystawiających tu artystów.
Nico & Taiyo „Being there, done that”. Fot. Simon Crofts.
Obrazy opanowały świat! Wdarły się właściwie wszędzie, trudno znaleźć pole działalności człowieka, w którym by się nie pojawiły, zalęgły i nie przestawały mnożyć. Pierwotnie będące wizerunkami rzeczywistości, stopniowo usamodzielniały się aż do pełnej, abstrakcyjnej autonomiczności. Stworzone przez człowieka, niebacznie w ciągu wieków zawładnęły nim, jego percepcją. Podporządkowały sobie nie tylko ludzi, patrzących od tej pory na świat już nie własnymi oczami, ale nawet pośrednio rzeczywistość, którą człowiek zaczął formować na wzór obrazów. Proces ten rozpoczął się wraz z początkami malarstwa, zdecydowanie zaś nasilił po wynalezieniu fotografii w pierwszej połowie XIX wieku. Świadomość funkcjonowania fotografii jako obrazu jest bardzo duża w twórczości młodych Szwajcarów. Podobnie jak przekonanie o kresie mitu fotografii jako obiektywnego medium. Wszyscy są niewątpliwie chłodnymi obserwatorami, oglądając ich bezosobowe prace pozbawione centrum, odczuwamy wręcz namacalnie szybę dzielącą autorów od wydarzeń. Nie ma uczuć, jest analiza. Stanowią jednak dość specyficzną grupę obserwatorów, którzy przekroczyli smugę cienia – wszyscy mając świadomość istnienia hiperrzeczywistości i symulakrów, utracili utopijną pasję eksploracji świata. Nie mając zaufania do rzeczywistości, poświęcają się analizie medium i obrazu. Ważnym problemem jaki sobie stawiają, jest kreacja obrazu w ogóle i w szczególnym przypadku – fotografii. Następuje przy tym wyraźne przesunięcie nacisku z funkcji łapania rzeczywistości na kreowanie kompozycji, a także światów. Dotyczy to zarówno prac na pozór nawet będących zwykłymi rejestracjami, jak w przypadku widoku z Europabrücke Holgera Salacha, wyrafinowanych gier skojarzeń w „Ciągu dalszym” Herberta Webera. Obraz fotograficzny na wystawie „Backflash” analizowany jest w kontekście związków z malarstwem (Gabi Vogt wydobywająca efekty malarskiego piktorializmu), jak również z zaakcentowaniem nawarstwień znaczeniowych wypracowanych przez samo medium (chociażby odwoływanie się Herberta Webera do ikon fotografii światowej).

Cora Piantoni „Waving Sea”. Fot. Simon Crofts.
Obraz rejestrujący rzeczywistość, zamraża konkretne tu i teraz. Ocala je, ofiarowuje mu dalszy ciąg, a może unicestwia? Odpowiedź nie jest łatwa ponieważ obraz to ani nie prosty fetysz pozaczasowy, ani pozytywistyczna kronika. Georges Didi-Huberman w „Devant le temps” umieszcza czas w samym centrum myślenia o obrazie. To skomplikowany układ, jak pisał, różnych czasów ukazujących się w całej swej heterogenicznej złożoności balansującej pomiędzy mijaniem i trwaniem. Autor proponuje także odwrotnie – uczynić obraz, z jego siłą rozbijania ciągłości historii, centrum myślenia o czasie. Ale w jakim czasie ja oglądający obraz? Mówi się, że w teraźniejszym. Czyżby? Czym jest tak naprawdę teraźniejszość? Króciutki moment pomiędzy tym co było, a tym co będzie, mikroskopijne coś, nieruchome w ruchomym procesie przemian. Ilu z nas ma jej świadomość, żyje nią. „Teraz” ze swoim dopełnieniem „tu” staje się obciążeniem, od którego uciekamy jak sportretowane przez Vanessę Billeter postacie z serii fotografii zatytułowanej przewrotnie „Here”. Ich nieobecne spojrzenia nie pozostawiają złudzeń: ciała trwają nieruchome, ale mentalnie są gdzie indziej, same chyba nie zawsze wiedzą gdzie, może nigdzie, nieważne, najistotniejsze, że nie tutaj. Niechęć do czasu teraźniejszego współgra często z chęcią ucieczki od siebie samego, czy tak jest i w tym przypadku? Pewnie nigdy się nie dowiem. Podobnie nieobecni są patrzący w dal bohaterowie filmu Cory Piantoni „Undrecover”, którzy z pewnością chętnie pozbyliby się balastu zbędnego czasu, który muszą stracić na oczekiwanie.
Trudno oprzeć się urokowi ekskursji. Podróż, przemieszczanie się, zmiana, jest podstawą kondycji ludzkiej. Rozwijający się do przodu czas, plany na przyszłość podsycane ambicjami, które nadają rację istnieniu, czynią je zasadnym. Immanentny awangardyzm. Pierwotny, wręcz biologiczny. Na tę progresję nakładają się także inne warstwy czasowe, bardziej lub mniej uświadamiane, czego personifikacją może być machająca samotna postać z kolejnego filmu Cory Piantoni „Waving Sea”, stojąca nad brzegiem morza, patrząca w dal, która nie wiadomo przecież, czy żegna to, co było, czy wita to, co będzie. W pęd ku przyszłości, który niekiedy przybiera formę straceńczego zahipnotyzowania, wplata się przeszłość z całym bogactwem doświadczeń. W pewnych przypadkach staje się ona jedyną prawdziwą rzeczywistością, tak jak dla Tadeusza Kantora w ostatnim okresie jego życia, kiedy zrozumiał, że z pewnością nie może nią być przyszłość, która jeszcze nie nadeszła ani teraźniejszość, ponieważ, jak już zostało napisane, jest tylko prawie niewidocznym przejściem między „było” a „będzie”.

Stefan Meier „If the Present is a Flag, the Past is a Heater Fan”. Fot. Simon Crofts.
A więc podróż, ale w specyficznym wydaniu: w przód i w tył. I raczej pulsowanie (tu znowu przypomina się Kantor i jego rozważania dotyczące funkcjonowania pamięci) niż płynne, jednokierunkowe rozwijanie. Ja też w Galerii F.A.I.T., oglądając eksponowane prace, to płynnie przemieszczam się pomiędzy przestrzeniami i czasami, to zatrzymuję się i trwam, pozwalając przepływać przeze mnie nieuchwytnej materii skojarzeń. Najpełniej doświadcza się tej zaskakującej polifonii czasów w pracy Stefana Meiera „If the present is a flag, the past is a heater”. Wąska klitka, na ścianach olejna lamperia rodem z czasów PRL, zaraz po wejściu uderza w twarz podmuch powietrza produkowany przez starą farelkę, który najwyraźniej (zgodnie z tytułem) jest przeszłością. Tak musi być skoro poruszył flagi, co zarejestrowano na filmach emitowanych na dwóch, umieszczonych na bocznych ścianach, supernowoczesnych ekranach (jakże one obco wyglądają w tym otoczeniu, jak kosmici z innego świata, ale czy dla wszystkich?). Łopoczące na wietrze flagi mają magiczną moc, przykuwają uwagę, oglądający zapomina o tych cudach techniki, dzięki którym widzi obraz, już nie ma obrazu, jest tylko fantastyczny taniec zakończenia materiału, nieprawdopodobne arabeski w powietrzu, jest nawet wiatr i ten cudowny brzęk linek. W efekcie traci się pewność tego, co dzieje się tu i teraz, co wydarzyło się kiedyś. Pełna iluzja rzeczywistości, w którą wchodzimy niezauważalnie. Aż dziwne, że nie czuć zapachu wody. I do tego drobne realia uruchamiające zupełnie różne skojarzenia w zależności od przeżytej przeszłości po jednej lub drugiej stronie żelaznej kurtyny. Bo nic nie dzieje się bezkarnie. Nie poruszamy się w sterylnej pustce, ale w gęstej materii, która na nas osiada i przedostaje się z nami w inne strefy czasowe. Przez nią też patrzymy, powietrze nie jest przecież przezroczyste (choć niektórzy żyją ciągle w takim przekonaniu). Przeszłość wraca do nas w postaci klisz szklanych, które nakładając się jedna na drugą zaskakująco modyfikują obraz. Na tej zasadzie funkcjonuje nie tylko pamięć, ale także interpretacja doświadczanej w każdej chwili rzeczywistości. Kim bylibyśmy, gdyby nie nasza przeszłość?
Trudno powiedzieć, żeby wystawa w galerii F.A.I.T. rozwiewała wątpliwości dotyczące współczesnej percepcji, byłoby to nawet zaskakujące, chociażby z racji młodego wieku wystawiających tam artystów. To raczej kolejna odsłona problemu i niepewności jakie on uruchamia. Zamiast odpowiedzi artyści zadają pytania. Są w trakcie badania zjawiska, niekiedy wręcz przypominającego działania chirurga. Ciekawe jaką w przyszłości postawią diagnozę, jeżeli już trzymać się terminologii medycznej, i zaproponują metodę leczenia.
Jakże łatwo pomylić wizerunek z rzeczywistością. Naśladowanie rzeczywistości i konsekwencje z tego wynikające nie są oczywiście wyróżnikiem jedynie współczesnego społeczeństwa informacyjnego. W tym jednakże przypadku stan niepewności jest wyjątkowo silny z racji ograniczonego kontaktu z realnością (tak trudną zresztą obecnie do sprecyzowania). Dążenie do mimesis, z jednoczesną tendencją do utożsamiania obrazu z realnością, jest znane nie od dziś. Kiedyś było to malarstwo, potem fotografia i jej ruchoma wersja – film, ostatnio pojawiły się początki symulacji trójwymiarowości, które z pewnością doprowadzą do stworzenia w przyszłości jeszcze doskonalszej iluzyjnej projekcji. Iluzja – niedościgły ideał całych pokoleń artystów, pojawia się w pracy młodych Szwajcarów, ale nie jako cel zmagań artystycznych, ale przeciwnik w grze. Artystom, chociaż ich najczęstszym medium jest fotografia i film, nie zależy na tworzeniu złudzenia rzeczywistości, a raczej wręcz odwrotnie, na ostatecznej likwidacji iluzji. Uniemożliwieniu utożsamienia się z treścią przedstawienia służy między innymi wielokrotne przefotografowanie zdjęć przez Stefana Burgera („Naprzeciw trójnożnej stabilności monumentalne zmiany’) ze skrupulatnym zachowywaniem na kolejnych odbitkach śladów fizyczności poszczególnych etapów. Likwidowanie przezroczystości medium jest ulubionym zabiegiem większości autorów. Temu służyć mają prawdopodobnie szpilki tkwiące równomiernie w fotografii „Saturnia” Gabi Vogt, a już na pewno skomplikowane działania fotomontażowe duetu Nico&Taiyo, którzy swobodnie kreują nowe światy z fragmentów fotografii. Takie zabiegi nie są bynajmniej nowością, znane od początków istnienia medium przybierały coraz doskonalszą formę manipulacji. Jak już zostało powiedziane, nie o tworzenie kolejnej iluzji chodzi na wystawie „Backflash”, dlatego Nico&Taiyo w serii „Being there, done that” nie ukrywają procesu tworzenia efektu finalnego. Ich fotografie najprościej określić można jako rejestrację tych zabiegów. Może istotnie niezauważalne na pierwszy rzut oka, ale takie są reguły gry! Le montage, c’est ce qui fait „voir”, to słowa Jean Luca Godarda, ale mogłyby zostać wypowiedziane przez większość wystawiających tu artystów.

Obrazy opanowały świat! Wdarły się właściwie wszędzie, trudno znaleźć pole działalności człowieka, w którym by się nie pojawiły, zalęgły i nie przestawały mnożyć. Pierwotnie będące wizerunkami rzeczywistości, stopniowo usamodzielniały się aż do pełnej, abstrakcyjnej autonomiczności. Stworzone przez człowieka, niebacznie w ciągu wieków zawładnęły nim, jego percepcją. Podporządkowały sobie nie tylko ludzi, patrzących od tej pory na świat już nie własnymi oczami, ale nawet pośrednio rzeczywistość, którą człowiek zaczął formować na wzór obrazów. Proces ten rozpoczął się wraz z początkami malarstwa, zdecydowanie zaś nasilił po wynalezieniu fotografii w pierwszej połowie XIX wieku. Świadomość funkcjonowania fotografii jako obrazu jest bardzo duża w twórczości młodych Szwajcarów. Podobnie jak przekonanie o kresie mitu fotografii jako obiektywnego medium. Wszyscy są niewątpliwie chłodnymi obserwatorami, oglądając ich bezosobowe prace pozbawione centrum, odczuwamy wręcz namacalnie szybę dzielącą autorów od wydarzeń. Nie ma uczuć, jest analiza. Stanowią jednak dość specyficzną grupę obserwatorów, którzy przekroczyli smugę cienia – wszyscy mając świadomość istnienia hiperrzeczywistości i symulakrów, utracili utopijną pasję eksploracji świata. Nie mając zaufania do rzeczywistości, poświęcają się analizie medium i obrazu. Ważnym problemem jaki sobie stawiają, jest kreacja obrazu w ogóle i w szczególnym przypadku – fotografii. Następuje przy tym wyraźne przesunięcie nacisku z funkcji łapania rzeczywistości na kreowanie kompozycji, a także światów. Dotyczy to zarówno prac na pozór nawet będących zwykłymi rejestracjami, jak w przypadku widoku z Europabrücke Holgera Salacha, wyrafinowanych gier skojarzeń w „Ciągu dalszym” Herberta Webera. Obraz fotograficzny na wystawie „Backflash” analizowany jest w kontekście związków z malarstwem (Gabi Vogt wydobywająca efekty malarskiego piktorializmu), jak również z zaakcentowaniem nawarstwień znaczeniowych wypracowanych przez samo medium (chociażby odwoływanie się Herberta Webera do ikon fotografii światowej).

Obraz rejestrujący rzeczywistość, zamraża konkretne tu i teraz. Ocala je, ofiarowuje mu dalszy ciąg, a może unicestwia? Odpowiedź nie jest łatwa ponieważ obraz to ani nie prosty fetysz pozaczasowy, ani pozytywistyczna kronika. Georges Didi-Huberman w „Devant le temps” umieszcza czas w samym centrum myślenia o obrazie. To skomplikowany układ, jak pisał, różnych czasów ukazujących się w całej swej heterogenicznej złożoności balansującej pomiędzy mijaniem i trwaniem. Autor proponuje także odwrotnie – uczynić obraz, z jego siłą rozbijania ciągłości historii, centrum myślenia o czasie. Ale w jakim czasie ja oglądający obraz? Mówi się, że w teraźniejszym. Czyżby? Czym jest tak naprawdę teraźniejszość? Króciutki moment pomiędzy tym co było, a tym co będzie, mikroskopijne coś, nieruchome w ruchomym procesie przemian. Ilu z nas ma jej świadomość, żyje nią. „Teraz” ze swoim dopełnieniem „tu” staje się obciążeniem, od którego uciekamy jak sportretowane przez Vanessę Billeter postacie z serii fotografii zatytułowanej przewrotnie „Here”. Ich nieobecne spojrzenia nie pozostawiają złudzeń: ciała trwają nieruchome, ale mentalnie są gdzie indziej, same chyba nie zawsze wiedzą gdzie, może nigdzie, nieważne, najistotniejsze, że nie tutaj. Niechęć do czasu teraźniejszego współgra często z chęcią ucieczki od siebie samego, czy tak jest i w tym przypadku? Pewnie nigdy się nie dowiem. Podobnie nieobecni są patrzący w dal bohaterowie filmu Cory Piantoni „Undrecover”, którzy z pewnością chętnie pozbyliby się balastu zbędnego czasu, który muszą stracić na oczekiwanie.
Trudno oprzeć się urokowi ekskursji. Podróż, przemieszczanie się, zmiana, jest podstawą kondycji ludzkiej. Rozwijający się do przodu czas, plany na przyszłość podsycane ambicjami, które nadają rację istnieniu, czynią je zasadnym. Immanentny awangardyzm. Pierwotny, wręcz biologiczny. Na tę progresję nakładają się także inne warstwy czasowe, bardziej lub mniej uświadamiane, czego personifikacją może być machająca samotna postać z kolejnego filmu Cory Piantoni „Waving Sea”, stojąca nad brzegiem morza, patrząca w dal, która nie wiadomo przecież, czy żegna to, co było, czy wita to, co będzie. W pęd ku przyszłości, który niekiedy przybiera formę straceńczego zahipnotyzowania, wplata się przeszłość z całym bogactwem doświadczeń. W pewnych przypadkach staje się ona jedyną prawdziwą rzeczywistością, tak jak dla Tadeusza Kantora w ostatnim okresie jego życia, kiedy zrozumiał, że z pewnością nie może nią być przyszłość, która jeszcze nie nadeszła ani teraźniejszość, ponieważ, jak już zostało napisane, jest tylko prawie niewidocznym przejściem między „było” a „będzie”.

A więc podróż, ale w specyficznym wydaniu: w przód i w tył. I raczej pulsowanie (tu znowu przypomina się Kantor i jego rozważania dotyczące funkcjonowania pamięci) niż płynne, jednokierunkowe rozwijanie. Ja też w Galerii F.A.I.T., oglądając eksponowane prace, to płynnie przemieszczam się pomiędzy przestrzeniami i czasami, to zatrzymuję się i trwam, pozwalając przepływać przeze mnie nieuchwytnej materii skojarzeń. Najpełniej doświadcza się tej zaskakującej polifonii czasów w pracy Stefana Meiera „If the present is a flag, the past is a heater”. Wąska klitka, na ścianach olejna lamperia rodem z czasów PRL, zaraz po wejściu uderza w twarz podmuch powietrza produkowany przez starą farelkę, który najwyraźniej (zgodnie z tytułem) jest przeszłością. Tak musi być skoro poruszył flagi, co zarejestrowano na filmach emitowanych na dwóch, umieszczonych na bocznych ścianach, supernowoczesnych ekranach (jakże one obco wyglądają w tym otoczeniu, jak kosmici z innego świata, ale czy dla wszystkich?). Łopoczące na wietrze flagi mają magiczną moc, przykuwają uwagę, oglądający zapomina o tych cudach techniki, dzięki którym widzi obraz, już nie ma obrazu, jest tylko fantastyczny taniec zakończenia materiału, nieprawdopodobne arabeski w powietrzu, jest nawet wiatr i ten cudowny brzęk linek. W efekcie traci się pewność tego, co dzieje się tu i teraz, co wydarzyło się kiedyś. Pełna iluzja rzeczywistości, w którą wchodzimy niezauważalnie. Aż dziwne, że nie czuć zapachu wody. I do tego drobne realia uruchamiające zupełnie różne skojarzenia w zależności od przeżytej przeszłości po jednej lub drugiej stronie żelaznej kurtyny. Bo nic nie dzieje się bezkarnie. Nie poruszamy się w sterylnej pustce, ale w gęstej materii, która na nas osiada i przedostaje się z nami w inne strefy czasowe. Przez nią też patrzymy, powietrze nie jest przecież przezroczyste (choć niektórzy żyją ciągle w takim przekonaniu). Przeszłość wraca do nas w postaci klisz szklanych, które nakładając się jedna na drugą zaskakująco modyfikują obraz. Na tej zasadzie funkcjonuje nie tylko pamięć, ale także interpretacja doświadczanej w każdej chwili rzeczywistości. Kim bylibyśmy, gdyby nie nasza przeszłość?
Trudno powiedzieć, żeby wystawa w galerii F.A.I.T. rozwiewała wątpliwości dotyczące współczesnej percepcji, byłoby to nawet zaskakujące, chociażby z racji młodego wieku wystawiających tam artystów. To raczej kolejna odsłona problemu i niepewności jakie on uruchamia. Zamiast odpowiedzi artyści zadają pytania. Są w trakcie badania zjawiska, niekiedy wręcz przypominającego działania chirurga. Ciekawe jaką w przyszłości postawią diagnozę, jeżeli już trzymać się terminologii medycznej, i zaproponują metodę leczenia.
„Backflash”. Fotografia ze Szwajcarii. Galeria F.A.I.T., Kraków. Wystawa czynna od 2 grudnia 2005
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |