
ODZWYCZAJENI OD ŻYCIA, PRZYZWYCZAJENI DO ŚMIERCI
A
A
A
„Pocztówki z grobu” Emira Suljagića to książka szczególna. Autor daje świadectwo. Ale nie zaświadcza o wierze, nadziei, miłości. Zaczyna swoją opowieść jednym słowem: „Przeżyłem” (s. 7), a dalej może już tylko mówić o utracie wiary, o braku nadziei, o rozczarowaniu, o zdradzie, o zawieszeniu wszystkich pozytywnych uczuć. Wreszcie o konieczności życia z dnia na dzień. O wykreśleniu z prywatnego słownika takich słów, jak „ocalenie” czy „przyszłość”. O umieraniu za życia, bo nie bez powodu Suljagić tytułuje swoją książkę „Pocztówki z grobu”. Choć udaje mu się przetrwać, pozostaje skażony śmiercią, zainfekowany już na zawsze. Czytamy: „Przeżyłem tak, jak oni umarli. Pomiędzy ich śmiercią a moim przetrwaniem nie ma różnicy, bo wciąż żyję w świecie trwale i nieodwracalnie naznaczonym ich śmiercią” (s. 7). Świadectwo autora jest jednym z tych, wobec których nie możemy i nie potrafimy pozostać obojętni. Jego świadectwo (konsekwentnie używam tego słowa, bo wydaje się najodpowiedniejsze) nie oskarża, choć stanowi oskarżenie; nie epatuje okrucieństwem, choć na każdej stronie poraża bezwzględnością; nie daje łatwego pocieszenia, bo żadnego pocieszenia już nie ma, nawet dla tych, którzy ocaleli. W świecie po katastrofie jest tylko NIC i jedynie nicość ma rację bytu.
Ludzie ludziom zgotowali ten los, owszem, ale też ludzie obojętnie patrzyli na przygotowania do egzekucji, nie reagowali, choć mogli coś zrobić. To ludzie uznali, że tych kilka tysięcy istnień ludzkich nie ma właściwie znaczenia, nie liczy się, nie podlega żadnym kalkulacjom, nikogo nie interesuje. Suljagić upomina się o tych, których nikt nie pamięta: „Chciałbym móc napisać o każdym, kogo znałem w Srebrenicy. O każdym, kto tam był, wszystko jedno, czy przeżył, czy też nie, o każdym z nich chciałbym napisać odrębne opowiadanie. I w każdym chciałbym napisać, że on, czy też ona byli po prostu ludźmi, z całym nieodłącznym ciężarem konsekwencji tego faktu” (s. 211). Suljagić zabiera więc głos w imieniu człowieka, takiego, któremu poprzez nieludzką śmierć odebrano człowieczeństwo. Upomina się o tych, o których możemy przeczytać następujące beznamiętne słowa: „Marzec 2007 – Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze ogłasza wyrok, który masakrę na ponad 8 tysiącach Muzułmanów w Srebrenicy ogłasza ludobójstwem. W Parku Pamięci w Potočarach do chwili obecnej pochowano 2.449 ofiar. W BiH otworzono 340 zbiorowych grobów; 27.734 osoby wciąż uważa się za zaginione – w tym ponad 5 tysięcy mężczyzn ze Srebrenicy” (s. 231).
Trudno pisać o relacji z umierania. Autentycznego umierania. Gdyby jednak odrzeć samego siebie z emocji i pokusić się o ocenę literacką książki Suljugića, wypada wypowiadać się w samych superlatywach. Autor zachowuje równowagę pomiędzy własnym zaangażowaniem, współuczestnictwem, a pozycją kogoś, kto obserwuje, zapisuje, zapamiętuje. Najbardziej porażająca w relacji Suljagića jest zwyczajność, a nawet przeciętność śmierci. W Srebrenicy, która ma być ocaleniem dla tysięcy uchodźców, koniec nie jest żadnym wydarzeniem; koniec zdarza się w każdej chwili, na każdej ulicy, w najmniej spodziewanym momencie. Śmierć stanowi coś zwyczajnego, normalny element krajobrazu, nikogo nie dziwi, powoli przestaje nawet kogokolwiek interesować. Po prostu jest – tuż obok, na wyciągnięcie ręki, dobrze, że „póki co nie w nas”, ale też „kto wie, czy jutro nie będzie naszym udziałem”. Tego rodzaju dywagacje wydają się dla losu mieszkańców Srebrenicy czymś normalnym. Naturalnym elementem życia staje się umieranie. Gdy jedni mogą z satysfakcją odznaczyć kolejny przeżyty dzień, inni już się nie podniosą, bo właśnie obcują ze śmiercią. Ci pierwsi muszą zobojętnieć na tych drugich – by próbować dalej żyć. Czytamy: „nie mieliśmy odwagi wierzyć własnym oczom, świadomi, że mamy do czynienia z granicą, po przekroczeniu której nie ma już odwrotu” (s. 17). I kilka stron dalej: „Łatwiej się przyzwyczailiśmy do śmierci niż do tego, co ją przynosiło. Śmierć była do przyjęcia, ale strach przed śmiercią nie” (s. 27). „Wiedzieć o śmierci”, „widzieć śmierć” okazuje się być bardzo daleko od „myśleć o śmierci”. To pierwsze jest do oswojenia, to drugie budzi demony i paraliżuje, eliminuje człowieka z życia.
Emir Suljagić pokazuje, jak straszna jest śmierć wtedy, gdy jest anonimowa. Zgromadzeni w Srebrenicy ludzie umierają bezimienni dla współtowarzyszy niewoli i dla tych, którzy śledzą koleje bałkańskich losów: „Dla wszystkich byliśmy równie nieważni” (s. 31). Odcięci od świata, ale też odcięci od linearności czasu. Jak gdyby to, co się tam działo, było w miejscu zupełnie oddzielnym, niepowiązanym z niczym, niezależnym. To obezwładniające złudzenie jest jeszcze jednym oskarżeniem w stosunku do wszystkich tych, którzy tylko patrzyli lub po prostu odwracali wzrok. To uderzenie w tych, którzy woleli nie wiedzieć.
Autor nie przemilcza trudnych tematów. Mówi o tym, jak łatwo stać się zwierzęciem, jak niepostrzeżenie to się dzieje, jak niebezpieczne staje się butne przekonanie, że człowiekiem jest się na zawsze. Pisze o walce o jedzenie, o wyrywaniu sobie pożywienia, o wykradaniu i najadaniu się na zapas. Pokazuje, jak mało z człowieka jest w kimś, kogo zwycięża głód. W „Pocztówkach z grobu” znajdziemy też przejmujące fragmenty opisujące prostytuowanie się kobiet za kromkę chleba. I żołnierzy holenderskich czy kanadyjskich, którzy skwapliwie korzystają z ich usług. Suljagić wspomina kobietę uprawiającą ten proceder. Ona, być może, nie mogła dokonać innego wyboru, „Wybór mieli natomiast żołnierze, ci, którzy brutalnie ją wykorzystywali zgodnie z prawami wojny. I jak zawsze, przez te wszystkie lata spędzone w Srebrnicy, dokonywali niewłaściwego wyboru” (s. 157). Autor bardzo często akcentuje samotność zgromadzonych w Srebrenicy ludzi. Ich bezradność w stosunku do czasu wojny, do innych osób walczących o przeżycie, do świata, który nieszczególnie się interesuje ich losem.
Opowieść Suljagića nieuchronnie zmierza do finału. Do momentu, gdy mężczyzn oddziela się od kobiet i, za przyzwoleniem wojsk ONZ, zostają wywiezieni przez Serbów. Nie wiadomo, gdzie. Ale rozdzielonym towarzyszy coraz mocniejsze przeczucie, coraz silniejsze przekonanie, że na zawsze. Dzieje się śmierć, jej pierwsza odsłona, choć wokół nikt nie reaguje, nikogo to nie obchodzi. Autor relacjonuje: „Ze wszystkich spraw, które w taki czy inny sposób zmieniły moje życie, a także życie otaczających mnie ludzi, najlepiej pamiętam właśnie ten dzień. Może dlatego, że zaczął się tak zwyczajnie, można powiedzieć banalnie” (s. 177). Jak w wierszu Miłosza, koniec świata staje się już, ale wszyscy udają, że jest tak, jak ma być, że nic złego ani się nie odbywa teraz, ani się nie wydarzy później. W narracji świadka, jakim jest autor, uderza powszechność końca, fakt, że właściwie na każdej stronie opisuje on to, co dzieje się po raz pierwszy, co jest nieodwracalne i już na zawsze naznacza człowieka. W taki stygmat zamienia się pamięć biurokracji, która bardzo dosłownie rozprawia się z bośniackimi Muzułmanami, wydając ich na pewną śmierć. „Nie chcę być anonimowym trupem” (s. 193) – taka myśl towarzyszy nieustannie autorowi. Podobnej treści zaklinanie rzeczywistości pojawiało się pewnie w umysłach innych ludzi, tyle że ok. 8 tysięcy mężczyzn nie miało szczęścia. Stali się anonimowymi trupami. To brutalne określenie odsłania odhumanizowany wymiar umierania. Nigdy nie dowiemy się, jak ci, których zamordowano i złożono do zbiorowych mogił, nazywali się, co kochali, czego nienawidzili. Nikt nam tego nie opowie. Co więcej, nie interesuje nas to. I właśnie ów brak zainteresowania dla cudzej śmierci jest najbardziej przerażający.
Wszystko to działo się na oczach świata, który bez emocji przyglądał się śmierci. Nie przejął się, że właśnie mamy powtórkę w mikroskali II wojny światowej, że Auschwitz ulega samoodtworzeniu. Emir Suljagić pisze: „To jedyne pytanie, jakie chciałbym zadać wszystkim poznanym po wojnie przyjaciołom: czy pamiętają, gdzie byli 11 lipca 1995 roku?” (s. 175). Wielu odpowie, że ten dzień nic nie znaczył, że nie zapisał się w pamięci, że tej daty w rejestrze wspomnień po prostu nie ma. I wielu się zdziwi, z obojętnością maskowaną uprzejmym zaciekawieniem, że właśnie tego dnia odbyła się usankcjonowana prawnie Apokalipsa. Ocalony cudem z zaplanowanej rzezi relacjonuje dalej: „To, co ja zobaczyłem, to był zimny, niemalże biurokratyczny brak zainteresowania, zdrada, której dopuścili się wykształceni i według wszelkich standardów inteligentni ludzie. Ludzie, którzy w tamtych dniach nie odważyli się, lub też nie chcieli takimi być” (s. 176). Ktoś mógłby powiedzieć, jakież łatwe to oskarżenie, przecież nic nie można było zrobić. Tak właśnie założono i faktycznie nic nie zrobiono. Łatwiej było patrzeć, udawać, że się nie widzi, nie rozumie. Na zimno skazywać na śmierć. Suljagić uświadamia, że wszyscy jesteśmy winni, że wtedy, gdy w środku cywilizowanego świata stwarza się sprzyjające warunki do zamordowania kilku tysięcy ludzi, wina dotyczy każdego. Nawet Ciebie, który to czytasz. Także mnie, która to piszę. Choć i Ty, i ja naprawdę nie mogliśmy temu zapobiec. Ale od takiego myślenia wszystko się zaczyna...
Ludzie ludziom zgotowali ten los, owszem, ale też ludzie obojętnie patrzyli na przygotowania do egzekucji, nie reagowali, choć mogli coś zrobić. To ludzie uznali, że tych kilka tysięcy istnień ludzkich nie ma właściwie znaczenia, nie liczy się, nie podlega żadnym kalkulacjom, nikogo nie interesuje. Suljagić upomina się o tych, których nikt nie pamięta: „Chciałbym móc napisać o każdym, kogo znałem w Srebrenicy. O każdym, kto tam był, wszystko jedno, czy przeżył, czy też nie, o każdym z nich chciałbym napisać odrębne opowiadanie. I w każdym chciałbym napisać, że on, czy też ona byli po prostu ludźmi, z całym nieodłącznym ciężarem konsekwencji tego faktu” (s. 211). Suljagić zabiera więc głos w imieniu człowieka, takiego, któremu poprzez nieludzką śmierć odebrano człowieczeństwo. Upomina się o tych, o których możemy przeczytać następujące beznamiętne słowa: „Marzec 2007 – Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze ogłasza wyrok, który masakrę na ponad 8 tysiącach Muzułmanów w Srebrenicy ogłasza ludobójstwem. W Parku Pamięci w Potočarach do chwili obecnej pochowano 2.449 ofiar. W BiH otworzono 340 zbiorowych grobów; 27.734 osoby wciąż uważa się za zaginione – w tym ponad 5 tysięcy mężczyzn ze Srebrenicy” (s. 231).
Trudno pisać o relacji z umierania. Autentycznego umierania. Gdyby jednak odrzeć samego siebie z emocji i pokusić się o ocenę literacką książki Suljugića, wypada wypowiadać się w samych superlatywach. Autor zachowuje równowagę pomiędzy własnym zaangażowaniem, współuczestnictwem, a pozycją kogoś, kto obserwuje, zapisuje, zapamiętuje. Najbardziej porażająca w relacji Suljagića jest zwyczajność, a nawet przeciętność śmierci. W Srebrenicy, która ma być ocaleniem dla tysięcy uchodźców, koniec nie jest żadnym wydarzeniem; koniec zdarza się w każdej chwili, na każdej ulicy, w najmniej spodziewanym momencie. Śmierć stanowi coś zwyczajnego, normalny element krajobrazu, nikogo nie dziwi, powoli przestaje nawet kogokolwiek interesować. Po prostu jest – tuż obok, na wyciągnięcie ręki, dobrze, że „póki co nie w nas”, ale też „kto wie, czy jutro nie będzie naszym udziałem”. Tego rodzaju dywagacje wydają się dla losu mieszkańców Srebrenicy czymś normalnym. Naturalnym elementem życia staje się umieranie. Gdy jedni mogą z satysfakcją odznaczyć kolejny przeżyty dzień, inni już się nie podniosą, bo właśnie obcują ze śmiercią. Ci pierwsi muszą zobojętnieć na tych drugich – by próbować dalej żyć. Czytamy: „nie mieliśmy odwagi wierzyć własnym oczom, świadomi, że mamy do czynienia z granicą, po przekroczeniu której nie ma już odwrotu” (s. 17). I kilka stron dalej: „Łatwiej się przyzwyczailiśmy do śmierci niż do tego, co ją przynosiło. Śmierć była do przyjęcia, ale strach przed śmiercią nie” (s. 27). „Wiedzieć o śmierci”, „widzieć śmierć” okazuje się być bardzo daleko od „myśleć o śmierci”. To pierwsze jest do oswojenia, to drugie budzi demony i paraliżuje, eliminuje człowieka z życia.
Emir Suljagić pokazuje, jak straszna jest śmierć wtedy, gdy jest anonimowa. Zgromadzeni w Srebrenicy ludzie umierają bezimienni dla współtowarzyszy niewoli i dla tych, którzy śledzą koleje bałkańskich losów: „Dla wszystkich byliśmy równie nieważni” (s. 31). Odcięci od świata, ale też odcięci od linearności czasu. Jak gdyby to, co się tam działo, było w miejscu zupełnie oddzielnym, niepowiązanym z niczym, niezależnym. To obezwładniające złudzenie jest jeszcze jednym oskarżeniem w stosunku do wszystkich tych, którzy tylko patrzyli lub po prostu odwracali wzrok. To uderzenie w tych, którzy woleli nie wiedzieć.
Autor nie przemilcza trudnych tematów. Mówi o tym, jak łatwo stać się zwierzęciem, jak niepostrzeżenie to się dzieje, jak niebezpieczne staje się butne przekonanie, że człowiekiem jest się na zawsze. Pisze o walce o jedzenie, o wyrywaniu sobie pożywienia, o wykradaniu i najadaniu się na zapas. Pokazuje, jak mało z człowieka jest w kimś, kogo zwycięża głód. W „Pocztówkach z grobu” znajdziemy też przejmujące fragmenty opisujące prostytuowanie się kobiet za kromkę chleba. I żołnierzy holenderskich czy kanadyjskich, którzy skwapliwie korzystają z ich usług. Suljagić wspomina kobietę uprawiającą ten proceder. Ona, być może, nie mogła dokonać innego wyboru, „Wybór mieli natomiast żołnierze, ci, którzy brutalnie ją wykorzystywali zgodnie z prawami wojny. I jak zawsze, przez te wszystkie lata spędzone w Srebrnicy, dokonywali niewłaściwego wyboru” (s. 157). Autor bardzo często akcentuje samotność zgromadzonych w Srebrenicy ludzi. Ich bezradność w stosunku do czasu wojny, do innych osób walczących o przeżycie, do świata, który nieszczególnie się interesuje ich losem.
Opowieść Suljagića nieuchronnie zmierza do finału. Do momentu, gdy mężczyzn oddziela się od kobiet i, za przyzwoleniem wojsk ONZ, zostają wywiezieni przez Serbów. Nie wiadomo, gdzie. Ale rozdzielonym towarzyszy coraz mocniejsze przeczucie, coraz silniejsze przekonanie, że na zawsze. Dzieje się śmierć, jej pierwsza odsłona, choć wokół nikt nie reaguje, nikogo to nie obchodzi. Autor relacjonuje: „Ze wszystkich spraw, które w taki czy inny sposób zmieniły moje życie, a także życie otaczających mnie ludzi, najlepiej pamiętam właśnie ten dzień. Może dlatego, że zaczął się tak zwyczajnie, można powiedzieć banalnie” (s. 177). Jak w wierszu Miłosza, koniec świata staje się już, ale wszyscy udają, że jest tak, jak ma być, że nic złego ani się nie odbywa teraz, ani się nie wydarzy później. W narracji świadka, jakim jest autor, uderza powszechność końca, fakt, że właściwie na każdej stronie opisuje on to, co dzieje się po raz pierwszy, co jest nieodwracalne i już na zawsze naznacza człowieka. W taki stygmat zamienia się pamięć biurokracji, która bardzo dosłownie rozprawia się z bośniackimi Muzułmanami, wydając ich na pewną śmierć. „Nie chcę być anonimowym trupem” (s. 193) – taka myśl towarzyszy nieustannie autorowi. Podobnej treści zaklinanie rzeczywistości pojawiało się pewnie w umysłach innych ludzi, tyle że ok. 8 tysięcy mężczyzn nie miało szczęścia. Stali się anonimowymi trupami. To brutalne określenie odsłania odhumanizowany wymiar umierania. Nigdy nie dowiemy się, jak ci, których zamordowano i złożono do zbiorowych mogił, nazywali się, co kochali, czego nienawidzili. Nikt nam tego nie opowie. Co więcej, nie interesuje nas to. I właśnie ów brak zainteresowania dla cudzej śmierci jest najbardziej przerażający.
Wszystko to działo się na oczach świata, który bez emocji przyglądał się śmierci. Nie przejął się, że właśnie mamy powtórkę w mikroskali II wojny światowej, że Auschwitz ulega samoodtworzeniu. Emir Suljagić pisze: „To jedyne pytanie, jakie chciałbym zadać wszystkim poznanym po wojnie przyjaciołom: czy pamiętają, gdzie byli 11 lipca 1995 roku?” (s. 175). Wielu odpowie, że ten dzień nic nie znaczył, że nie zapisał się w pamięci, że tej daty w rejestrze wspomnień po prostu nie ma. I wielu się zdziwi, z obojętnością maskowaną uprzejmym zaciekawieniem, że właśnie tego dnia odbyła się usankcjonowana prawnie Apokalipsa. Ocalony cudem z zaplanowanej rzezi relacjonuje dalej: „To, co ja zobaczyłem, to był zimny, niemalże biurokratyczny brak zainteresowania, zdrada, której dopuścili się wykształceni i według wszelkich standardów inteligentni ludzie. Ludzie, którzy w tamtych dniach nie odważyli się, lub też nie chcieli takimi być” (s. 176). Ktoś mógłby powiedzieć, jakież łatwe to oskarżenie, przecież nic nie można było zrobić. Tak właśnie założono i faktycznie nic nie zrobiono. Łatwiej było patrzeć, udawać, że się nie widzi, nie rozumie. Na zimno skazywać na śmierć. Suljagić uświadamia, że wszyscy jesteśmy winni, że wtedy, gdy w środku cywilizowanego świata stwarza się sprzyjające warunki do zamordowania kilku tysięcy ludzi, wina dotyczy każdego. Nawet Ciebie, który to czytasz. Także mnie, która to piszę. Choć i Ty, i ja naprawdę nie mogliśmy temu zapobiec. Ale od takiego myślenia wszystko się zaczyna...
Emir Suljagić: „Pocztówki z grobu”. Przeł. Agnieszka Łasek. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2007.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |