NIEPOWTARZALNE WRAŻENIA (PROMETHEA. TOM 2-3)
A
A
A
Pierwszy tom polskiego wydania „Promethei” najpierw trochę oszukał rodzimego czytelnika, wmawiając mu, że ma do czynienia z lekkim, łatwym i przyjemnym komiksem, by bardzo szybko pokazać odbiorcy, że wpadł w pułapkę, bo tak naprawdę to jeden z bardziej skomplikowanych scenariuszy Alana Moore’a. Obiecywałem wtedy, że to i tak dopiero początek i… cóż, nie kłamałem.
Księga druga jest tą, w której komiksowy esej zaczyna wygrywać z fabułą. Esej właściwie o wszystkim: od poruszanych już wcześniej tematów takich jak natura magii, przez konstrukcję materialnego i niematerialnego świata, po rolę wyobraźni w egzystencji całej ludzkości. Opowieść wciąż tu jest (dotychczasowa Promethea zostaje zastąpiona przez nową boginię, a Nowym Jorkiem nadal rządzi opętany burmistrz), ale to jednak w dość dużym stopniu pretekst do wykładu o rzeczach, które wymieniłem wyżej.
Nie jest to dzieło najłatwiejsze w odbiorze: Moore rzuca nas od razu na głęboką wodę, jednak na szczęście nie mamy do czynienia z niezrozumiałym bełkotem – raczej z natłokiem fascynujących koncepcji przy jednoczesnych graficznych popisach J.H. Williamsa III, zmieniającego swoją kreskę w zależności od tego, gdzie akurat znalazła się protagonistka. A trafia do bardzo ciekawych miejsc i spotyka ciekawe postacie, choćby bogów albo… Boga.
Później można trochę odetchnąć. Wracamy do fabuły w bardziej klasycznym ujęciu – Promethea zwraca na siebie uwagę FBI, przez co biuro rozpoczyna intensywne poszukiwania niebezpiecznej superbohaterki oraz każdego, kto mógłby z nią współpracować. I znowu Moore oszukuje, bo reszta jego historii to jeszcze większe trzęsienie ziemi niż właściwie wszystko, co pokazał w swojej serii do tej pory. Bo przecież już na samym początku zapowiedziano, że obecna Promethea doprowadzi do apokalipsy.
Jak wyobrażacie sobie apokalipsę? Przypuszczam, że cokolwiek pojawia się w Waszych głowach na myśl o tym słowie, Moore i tak zdoła Was mniej lub bardziej zaskoczyć. A potem jest jeszcze wielki finał – zeszyt, który nie bez powodu powstawał przez kilka miesięcy. To w pewnym sensie powtórka z rozrywki; podsumowanie tego, co czytelnik otrzymał do tej pory w kategorii „Wykład o istnieniu wszechświata” – epizod, który dostajemy w postaci standardowego zeszytu (który można czytać strona po stronie, zaś na każdej znajdziemy osobne rysunki), ale jednocześnie może on być plakatem z jedną, ogromną ilustracją w tle. Dostajemy go też osobno, co prawda w pomniejszonej formie, ale w większej niż w wydaniu oryginalnym, gdzie z miniaturki nie dało się zupełnie niczego odczytać. To jedna z najdziwniejszych i najoryginalniejszych rzeczy, jakie widziałem przez większość życia, zapełniając sobie głowę setkami historii obrazkowych. Siłą rzeczy znajdujące się na końcu, skądinąd sympatyczne dodatki, nie robią już aż takiego wrażenia.
„Promethea” ma wszystko, czego potrzebuje świetna seria. Jednak dzieło Moore’a i Williamsa III jest czymś więcej – to momentami bardziej przeżycie niż komiks. Przeżycie pod każdym względem wyjątkowe, którego próżno szukać w innych opowieściach z tego samego medium. I choć zdaję sobie sprawę, że można się od tych albumów odbić jak od ściany, uważam, że zdecydowanie warto wybrać się w tę podróż. Choćby dla niepowtarzalnych wrażeń, które nie czekają na Was nigdzie indziej.
Księga druga jest tą, w której komiksowy esej zaczyna wygrywać z fabułą. Esej właściwie o wszystkim: od poruszanych już wcześniej tematów takich jak natura magii, przez konstrukcję materialnego i niematerialnego świata, po rolę wyobraźni w egzystencji całej ludzkości. Opowieść wciąż tu jest (dotychczasowa Promethea zostaje zastąpiona przez nową boginię, a Nowym Jorkiem nadal rządzi opętany burmistrz), ale to jednak w dość dużym stopniu pretekst do wykładu o rzeczach, które wymieniłem wyżej.
Nie jest to dzieło najłatwiejsze w odbiorze: Moore rzuca nas od razu na głęboką wodę, jednak na szczęście nie mamy do czynienia z niezrozumiałym bełkotem – raczej z natłokiem fascynujących koncepcji przy jednoczesnych graficznych popisach J.H. Williamsa III, zmieniającego swoją kreskę w zależności od tego, gdzie akurat znalazła się protagonistka. A trafia do bardzo ciekawych miejsc i spotyka ciekawe postacie, choćby bogów albo… Boga.
Później można trochę odetchnąć. Wracamy do fabuły w bardziej klasycznym ujęciu – Promethea zwraca na siebie uwagę FBI, przez co biuro rozpoczyna intensywne poszukiwania niebezpiecznej superbohaterki oraz każdego, kto mógłby z nią współpracować. I znowu Moore oszukuje, bo reszta jego historii to jeszcze większe trzęsienie ziemi niż właściwie wszystko, co pokazał w swojej serii do tej pory. Bo przecież już na samym początku zapowiedziano, że obecna Promethea doprowadzi do apokalipsy.
Jak wyobrażacie sobie apokalipsę? Przypuszczam, że cokolwiek pojawia się w Waszych głowach na myśl o tym słowie, Moore i tak zdoła Was mniej lub bardziej zaskoczyć. A potem jest jeszcze wielki finał – zeszyt, który nie bez powodu powstawał przez kilka miesięcy. To w pewnym sensie powtórka z rozrywki; podsumowanie tego, co czytelnik otrzymał do tej pory w kategorii „Wykład o istnieniu wszechświata” – epizod, który dostajemy w postaci standardowego zeszytu (który można czytać strona po stronie, zaś na każdej znajdziemy osobne rysunki), ale jednocześnie może on być plakatem z jedną, ogromną ilustracją w tle. Dostajemy go też osobno, co prawda w pomniejszonej formie, ale w większej niż w wydaniu oryginalnym, gdzie z miniaturki nie dało się zupełnie niczego odczytać. To jedna z najdziwniejszych i najoryginalniejszych rzeczy, jakie widziałem przez większość życia, zapełniając sobie głowę setkami historii obrazkowych. Siłą rzeczy znajdujące się na końcu, skądinąd sympatyczne dodatki, nie robią już aż takiego wrażenia.
„Promethea” ma wszystko, czego potrzebuje świetna seria. Jednak dzieło Moore’a i Williamsa III jest czymś więcej – to momentami bardziej przeżycie niż komiks. Przeżycie pod każdym względem wyjątkowe, którego próżno szukać w innych opowieściach z tego samego medium. I choć zdaję sobie sprawę, że można się od tych albumów odbić jak od ściany, uważam, że zdecydowanie warto wybrać się w tę podróż. Choćby dla niepowtarzalnych wrażeń, które nie czekają na Was nigdzie indziej.
Alan Moore, J.H. Williams III: „Promethea. Tom 2-3”. Tłumaczenie: Paulina Braiter. Egmont Polska. Warszawa 2019-2020.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |