OSIECKA STAJĄCA OŚCIĄ W GARDLE (BEATA BIAŁY: 'OSIECKA. TEGO O MNIE NIE WIECIE')
A
A
A
Pisanie o autorach-legendach, uwielbianych za życia i po śmierci, ludziach-instytucjach, których zarówno twórczość, jak i życie do teraz są przedmiotem żywego zainteresowania, obarczone jest ogromnym ryzykiem. Można, z grubsza, przyjąć dwie strategie – albo po latach rewidować ich teksty, powiedzieć „sprawdzam” ich uniwersalności, lub też stworzyć książkę wspominkową, utkaną z anegdot, które, okrzepłe już i opowiadane z dystansu, nie będą kojarzone z plotkarskim magazynem, który żywi się tanią sensacją. Chyba wszyscy takie książki lubimy, opowiadamy sobie potem na wielorakich spotkaniach znajomym: „a wiedzieliście, że...?”. Nie ma chyba w tym niczego szkodliwego. Nie widzę jednak potrzeby, aby po latach od śmierci tekściarki wydawać książkę-brukowiec, który ma nakarmić czytelników tanią sensacją o zawiedzionych miłościach, odrzuceniach i udawać, że dotyka się jakiejś tajemnicy jej bycia, jej twórczości.
Którą z dróg wybrała Beata Biały, jak głosi okładka – „znana dziennikarka, psycholożka, od prawie piętnastu lat kreśli w swoich wywiadach i artykułach odkrywcze portrety ludzi o interesującym, niebanalnym życiu” (doprawdy chciałabym wiedzieć, kto napisał ten biogram. Nie wiem, czy bardziej razi mnie deklaratywność „znanej dziennikarki”, czy śmiałe założenie o „odkrywczych portretach”, które, niestety, jest na wyrost)? Wydaje się, że stworzyła typ drugi – bo publikacja zawierająca błędy w tytułach piosenek Osieckiej raczej teksty stawia na dalszym planie. Co jej się udało? Stworzenie niezjadliwej książki, która przypomina wydrukowaną Wikipedię na wpół z „Życiem na gorąco”.
Gabinet krzywych luster
W książce pojawiają się refleksje autorki na różne tematy. Ocierają się niemalże o prozę poetycką, sentencjonalne wywody: „Była jak ptak, który wzbija się do lotu, bo chce dolecieć do słońca” (s. 8), „Jak pozbierać kawałki lustra? Czy to w ogóle możliwe? A jeśli nawet udałoby się znaleźć je wszystkie, precyzyjnie dopasować, posklejać, czy nie okazałoby się, że to krzywe zwierciadło? Bo czy na pewno w pojedynczych, małych cząstkach zachował się prawdziwy obraz Agnieszki? A może to tylko wyobrażenie o niej” (s. 7) (zainteresowanym odpowiadam – proponowana przez autorkę książka jest zdecydowanie zwierciadłem krzywym, przypominającym nieledwie gabinet krzywych luster z objazdowego wesołego miasteczka).
Nie chcę Beaty Biały podejrzewać o brzydki koniunkturalizm – Osiecka stała się ostatnio „modna” za sprawą wydanych dzienników i zapowiadanego serialu TVP „Osiecka”. Pachnie mi jednak wydanie tej książki chęcią łatwego zysku, zbitego na taniej sensacji. Książkę zbudowaną ze wspomnień tych, którzy z Agnieszką żyli, trzeba było napisać lata temu – kiedy wspomnienia się nie zatarły tak dalece, że teraz trzeba z okruchów wspominków rekonstruować powidoki i wypełniać je pretensjonalnymi i nierzadko pełnymi samozachwytów pasażami, watą słowną: „prezentuję tu więc obraz nieco niedokończony. Ale czy wszystko trzeba nazwać po imieniu?” (s. 9). Odpowiadam – nie, nie trzeba. Ale to marne wytłumaczenie braków tej publikacji.
Tragedia omyłek
Nie tylko postać Osieckiej wymyka się książce. W jakim pośpiechu byli autorka i redaktor (redaktorzy? enigmatycznie wpisani jako „zespół”), że nie zauważyli np. braku w numeracji stron (strona 9) i błędów w tytule cytowanej książki: „Agnieszki. Pejzaże z Agnieszką Osiecką” (w tekście zmieniły się w przypisie na stronie 9 w „Agnieszki pejzaże z Agnieszką Osiecką”). A korektorzy? Czym wytłumaczyć błąd ortograficzny w przypisie na stronie 10, gdzie tytuł wywiadu przybrał postać „Kwiatka do korzucha” (sic!). Na stronie 103 pojawia się tytuł piosenki: „Ulica kwitnącej wiśni”. Czy to ta sama, którą Osiecka nazwała „Ulicą japońskiej wiśni”? Czym jest cytat z Magdy Czapińskiej, o której Beata Biały notuje, że „ogrzewała się w cieple jej głosu i życiowej mądrości” (s. 179): „Dam pani mi kamyk zielony” (s. 180) i „Mogę ten? Jest największy, ale to nie z zachłanności, po prostu najlepiej układa mi w dłoni” (s. 180) czy „pisała w Bożena Ulatowska” (s. 276). Nie wspomnę już o drobniejszych edytorskich niedoróbkach (np. podwójna kropka na stronie 257 czy niejednolity zapis tytułów, jak na przykład na stronie 269, 278 czy 299). Jasne, nie decyduje to o wartości przeprowadzonych rozmów, ale kiedy treść książki zawodzi, wszelkie tego typu omyłki zdają się tym bardziej jaskrawe.
Choć na końcu książki pojawiają się odnośniki do zaczerpniętych z tekstów Osieckiej śródtytułów, w samym tekście nie ma po tym śladu – żadnego przypisu, odnośnika. Czytelnik, który nie zna na pamięć twórczości Osieckiej, może odnieść mylne wrażenie, że to Beata Biały tak pięknie tworzy śródtytuły, a z samym tokiem ma już większy problem. Otóż nie – w sposób tajemniczy i nieregularny pojawiają się w służbie wyodrębnienia całostek tekstowych fragmenty autorstwa Osieckiej, przeplatane zwykłymi pytaniami (np. „Kim byli przodkowie Agnieszki Osieckiej?” [s. 10]), po czym pojawia się – „A on był dla niej jak młody bóg...”, czyli fragment „Oczu tej małej”. Co ciekawe, akurat ten cytat pojawia się jako początek fragmentu dotyczącego ojca Osieckiej. Rozumiem, że pierwotne znaczenie tekstu jest dla autorki nieważne i pełni jedynie służalczą rolę wobec tego, co akurat dziennikarce pasuje w danym fragmencie.
Kiedy już ktoś (sama autorka? Redaktor? Korektor?) pokusi się o oznaczenie cytatu, musimy się zadowolić samym cudzysłowem. Na stronie 23 czytamy „Olga (Lipińska – S. S.) nie znosiła pozowania i oglądania amatorskich zdjęć, które Agnieszka robiła »w każdym miejscu i o każdej dobie«”). Kto tak ładnie napisał? Osiecka? Lipińska? Czy raczej – Adam Mickiewicz? A „pospolitość skrzeczy” (s. 35)? Czy to nie fragment „Wesela”? Może warto byłoby to odnotować?
Rozmowy z poszczególnymi „przyjaciółmi” tekściarki (zawsze uderza mnie, jak wiele osób po śmierci mieni się „przyjacielem” zmarłego) poprzedza Biały krótkimi notkami, które mają czytelnikowi przybliżyć postać, która za chwilę podzieli się wspomnieniami o autorce „Małgośki”. Notki są utrzymane w estetyce rodem zapożyczonej z Wikipedii, ale może faktycznie są zasadne, aby czytelnik mógł się dowiedzieć, kim jest przepytywana osoba. Ich ton jest jednak nieznośny.
Milczenie bywa złotem
W książce pojawiają się także wkładki ze zdjęciami Osieckiej. Fotografie piękne, z różnych etapów życia tekściarki, więc i nieopatrzone. Szkoda, że autorka „Osieckiej...” nie powstrzymała się przed dodaniem do nich opisów. Oprócz czasu i miejsca dopisuje bowiem sentencjonalne stwierdzenia typu: „Piękna czternastoletnia...”, „Matura w kieszeni, głowa pełna planów i wielki apetyt na życie”, „Lubiła być w drodze. Kochała samochody, dawały tyle wolności...”, „Życie wiejskie, życie sielskie – czy na pewno dla niej?”, „Agata studiowała germanistykę na Uniwersytecie Harvarda w Cambridge. Do twarzy im z rzeźbą Prometeusza w tle, przed Rockefeller Center w Nowym Jorku”, „Zawsze w drodze...”. Nie znoszę nadużywania wielokropków – tu natomiast wyjątkowo mam wrażenie, że są najsilniejszym punktem podpisów.
Nie chcę komentować już zadawanych przez dziennikarkę pytań, które jasno zdradzają intencje i plan, czym ma w istocie być ta książka. Pytania typu „Czy jakiś mężczyzna kochał Agnieszkę naprawdę?” (s. 215), „Pani wie, dlaczego piła?” (s. 234), „Agnieszka umiała kochać?” (s. 237), „Czy Zbyszek kochał Agnieszkę?” (s. 254) nie są zadane z dobrą intencją, nie są zaproszeniem do rozmowy, tak przynajmniej to odbieram. Wyobrażam sobie, że gdyby ktoś pytał mnie w taki sposób o moją przyjaciółkę, odmówiłabym dalszej rozmowy. Dziennikarka jednak nie zraża się, co więcej – wiele w tekście sugestii, że rozmówcy doceniają możliwość rozmowy z nią, czują się przy niej swobodnie i chętnie się otwierają. Fragmenty to zbyteczne i irytujące, brzydko zdradzają stan samozachwytu.
Bardziej w sobie zakochany jest chyba tylko przepytywany Daniel Olbrychski: „Agnieszka należy do nielicznego grona kobiet, które poznałem, ale nie miałem z nią żadnego romansu. W sumie nawet nie wiem dlaczego” (s. 259), „Musiałem jej chyba zaimponować” (s. 260), „Często wspierałem ją jako atrakcja, maskotka. Naszą przyjaźnią chciała zaimponować córce” (s. 263).
Powtórka powtórki
Zgadzam się ze zdaniem wygłoszonym przez Jerzego Satanowskiego: „Wszystko już o Agnieszce powiedziałem. (...) Nie chcę powtarzać historii, które opowiadałem w radiu, telewizji czy w wywiadach. Raz już o nich powiedziałem i nie wymyślę niczego nowego” (s. 101). Myślę, że wszyscy byliby wdzięczni, gdyby Beata Biały nie próbowała opowiedzieć Osieckiej na nowo, zwłaszcza, że z rozmówców raczej wymusza, niż inspiruje do zwierzeń, a całościowy efekt jest taki, że chciałoby się powiedzieć, iż przy pisaniu jakiejkolwiek książki „chodzi o to, żeby nie być idiotą”. Ja jedynie cytuję Osiecką!
Którą z dróg wybrała Beata Biały, jak głosi okładka – „znana dziennikarka, psycholożka, od prawie piętnastu lat kreśli w swoich wywiadach i artykułach odkrywcze portrety ludzi o interesującym, niebanalnym życiu” (doprawdy chciałabym wiedzieć, kto napisał ten biogram. Nie wiem, czy bardziej razi mnie deklaratywność „znanej dziennikarki”, czy śmiałe założenie o „odkrywczych portretach”, które, niestety, jest na wyrost)? Wydaje się, że stworzyła typ drugi – bo publikacja zawierająca błędy w tytułach piosenek Osieckiej raczej teksty stawia na dalszym planie. Co jej się udało? Stworzenie niezjadliwej książki, która przypomina wydrukowaną Wikipedię na wpół z „Życiem na gorąco”.
Gabinet krzywych luster
W książce pojawiają się refleksje autorki na różne tematy. Ocierają się niemalże o prozę poetycką, sentencjonalne wywody: „Była jak ptak, który wzbija się do lotu, bo chce dolecieć do słońca” (s. 8), „Jak pozbierać kawałki lustra? Czy to w ogóle możliwe? A jeśli nawet udałoby się znaleźć je wszystkie, precyzyjnie dopasować, posklejać, czy nie okazałoby się, że to krzywe zwierciadło? Bo czy na pewno w pojedynczych, małych cząstkach zachował się prawdziwy obraz Agnieszki? A może to tylko wyobrażenie o niej” (s. 7) (zainteresowanym odpowiadam – proponowana przez autorkę książka jest zdecydowanie zwierciadłem krzywym, przypominającym nieledwie gabinet krzywych luster z objazdowego wesołego miasteczka).
Nie chcę Beaty Biały podejrzewać o brzydki koniunkturalizm – Osiecka stała się ostatnio „modna” za sprawą wydanych dzienników i zapowiadanego serialu TVP „Osiecka”. Pachnie mi jednak wydanie tej książki chęcią łatwego zysku, zbitego na taniej sensacji. Książkę zbudowaną ze wspomnień tych, którzy z Agnieszką żyli, trzeba było napisać lata temu – kiedy wspomnienia się nie zatarły tak dalece, że teraz trzeba z okruchów wspominków rekonstruować powidoki i wypełniać je pretensjonalnymi i nierzadko pełnymi samozachwytów pasażami, watą słowną: „prezentuję tu więc obraz nieco niedokończony. Ale czy wszystko trzeba nazwać po imieniu?” (s. 9). Odpowiadam – nie, nie trzeba. Ale to marne wytłumaczenie braków tej publikacji.
Tragedia omyłek
Nie tylko postać Osieckiej wymyka się książce. W jakim pośpiechu byli autorka i redaktor (redaktorzy? enigmatycznie wpisani jako „zespół”), że nie zauważyli np. braku w numeracji stron (strona 9) i błędów w tytule cytowanej książki: „Agnieszki. Pejzaże z Agnieszką Osiecką” (w tekście zmieniły się w przypisie na stronie 9 w „Agnieszki pejzaże z Agnieszką Osiecką”). A korektorzy? Czym wytłumaczyć błąd ortograficzny w przypisie na stronie 10, gdzie tytuł wywiadu przybrał postać „Kwiatka do korzucha” (sic!). Na stronie 103 pojawia się tytuł piosenki: „Ulica kwitnącej wiśni”. Czy to ta sama, którą Osiecka nazwała „Ulicą japońskiej wiśni”? Czym jest cytat z Magdy Czapińskiej, o której Beata Biały notuje, że „ogrzewała się w cieple jej głosu i życiowej mądrości” (s. 179): „Dam pani mi kamyk zielony” (s. 180) i „Mogę ten? Jest największy, ale to nie z zachłanności, po prostu najlepiej układa mi w dłoni” (s. 180) czy „pisała w Bożena Ulatowska” (s. 276). Nie wspomnę już o drobniejszych edytorskich niedoróbkach (np. podwójna kropka na stronie 257 czy niejednolity zapis tytułów, jak na przykład na stronie 269, 278 czy 299). Jasne, nie decyduje to o wartości przeprowadzonych rozmów, ale kiedy treść książki zawodzi, wszelkie tego typu omyłki zdają się tym bardziej jaskrawe.
Choć na końcu książki pojawiają się odnośniki do zaczerpniętych z tekstów Osieckiej śródtytułów, w samym tekście nie ma po tym śladu – żadnego przypisu, odnośnika. Czytelnik, który nie zna na pamięć twórczości Osieckiej, może odnieść mylne wrażenie, że to Beata Biały tak pięknie tworzy śródtytuły, a z samym tokiem ma już większy problem. Otóż nie – w sposób tajemniczy i nieregularny pojawiają się w służbie wyodrębnienia całostek tekstowych fragmenty autorstwa Osieckiej, przeplatane zwykłymi pytaniami (np. „Kim byli przodkowie Agnieszki Osieckiej?” [s. 10]), po czym pojawia się – „A on był dla niej jak młody bóg...”, czyli fragment „Oczu tej małej”. Co ciekawe, akurat ten cytat pojawia się jako początek fragmentu dotyczącego ojca Osieckiej. Rozumiem, że pierwotne znaczenie tekstu jest dla autorki nieważne i pełni jedynie służalczą rolę wobec tego, co akurat dziennikarce pasuje w danym fragmencie.
Kiedy już ktoś (sama autorka? Redaktor? Korektor?) pokusi się o oznaczenie cytatu, musimy się zadowolić samym cudzysłowem. Na stronie 23 czytamy „Olga (Lipińska – S. S.) nie znosiła pozowania i oglądania amatorskich zdjęć, które Agnieszka robiła »w każdym miejscu i o każdej dobie«”). Kto tak ładnie napisał? Osiecka? Lipińska? Czy raczej – Adam Mickiewicz? A „pospolitość skrzeczy” (s. 35)? Czy to nie fragment „Wesela”? Może warto byłoby to odnotować?
Rozmowy z poszczególnymi „przyjaciółmi” tekściarki (zawsze uderza mnie, jak wiele osób po śmierci mieni się „przyjacielem” zmarłego) poprzedza Biały krótkimi notkami, które mają czytelnikowi przybliżyć postać, która za chwilę podzieli się wspomnieniami o autorce „Małgośki”. Notki są utrzymane w estetyce rodem zapożyczonej z Wikipedii, ale może faktycznie są zasadne, aby czytelnik mógł się dowiedzieć, kim jest przepytywana osoba. Ich ton jest jednak nieznośny.
Milczenie bywa złotem
W książce pojawiają się także wkładki ze zdjęciami Osieckiej. Fotografie piękne, z różnych etapów życia tekściarki, więc i nieopatrzone. Szkoda, że autorka „Osieckiej...” nie powstrzymała się przed dodaniem do nich opisów. Oprócz czasu i miejsca dopisuje bowiem sentencjonalne stwierdzenia typu: „Piękna czternastoletnia...”, „Matura w kieszeni, głowa pełna planów i wielki apetyt na życie”, „Lubiła być w drodze. Kochała samochody, dawały tyle wolności...”, „Życie wiejskie, życie sielskie – czy na pewno dla niej?”, „Agata studiowała germanistykę na Uniwersytecie Harvarda w Cambridge. Do twarzy im z rzeźbą Prometeusza w tle, przed Rockefeller Center w Nowym Jorku”, „Zawsze w drodze...”. Nie znoszę nadużywania wielokropków – tu natomiast wyjątkowo mam wrażenie, że są najsilniejszym punktem podpisów.
Nie chcę komentować już zadawanych przez dziennikarkę pytań, które jasno zdradzają intencje i plan, czym ma w istocie być ta książka. Pytania typu „Czy jakiś mężczyzna kochał Agnieszkę naprawdę?” (s. 215), „Pani wie, dlaczego piła?” (s. 234), „Agnieszka umiała kochać?” (s. 237), „Czy Zbyszek kochał Agnieszkę?” (s. 254) nie są zadane z dobrą intencją, nie są zaproszeniem do rozmowy, tak przynajmniej to odbieram. Wyobrażam sobie, że gdyby ktoś pytał mnie w taki sposób o moją przyjaciółkę, odmówiłabym dalszej rozmowy. Dziennikarka jednak nie zraża się, co więcej – wiele w tekście sugestii, że rozmówcy doceniają możliwość rozmowy z nią, czują się przy niej swobodnie i chętnie się otwierają. Fragmenty to zbyteczne i irytujące, brzydko zdradzają stan samozachwytu.
Bardziej w sobie zakochany jest chyba tylko przepytywany Daniel Olbrychski: „Agnieszka należy do nielicznego grona kobiet, które poznałem, ale nie miałem z nią żadnego romansu. W sumie nawet nie wiem dlaczego” (s. 259), „Musiałem jej chyba zaimponować” (s. 260), „Często wspierałem ją jako atrakcja, maskotka. Naszą przyjaźnią chciała zaimponować córce” (s. 263).
Powtórka powtórki
Zgadzam się ze zdaniem wygłoszonym przez Jerzego Satanowskiego: „Wszystko już o Agnieszce powiedziałem. (...) Nie chcę powtarzać historii, które opowiadałem w radiu, telewizji czy w wywiadach. Raz już o nich powiedziałem i nie wymyślę niczego nowego” (s. 101). Myślę, że wszyscy byliby wdzięczni, gdyby Beata Biały nie próbowała opowiedzieć Osieckiej na nowo, zwłaszcza, że z rozmówców raczej wymusza, niż inspiruje do zwierzeń, a całościowy efekt jest taki, że chciałoby się powiedzieć, iż przy pisaniu jakiejkolwiek książki „chodzi o to, żeby nie być idiotą”. Ja jedynie cytuję Osiecką!
Beata Biały: „Osiecka. Tego o mnie nie wiecie”. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2020.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |