![](pliki/foty/202021/dzika.jpg)
ZAPOMNIANY SOUNDTRACK TRANSFORMACJI (RAFAŁ KSIĘŻYK: 'DZIKA RZECZ. POLSKA MUZYKA I TRANSFORMACJA 1989-1993')
A
A
A
W wywiadzie z Sylwią Chutnik opublikowanym na łamach Dwutygodnika.com Rafał Księżyk wymienił dwa szczególne impulsy, z których miał się zrodzić pomysł na „Dziką rzecz". Pierwszym bodźcem dla autora była współczesna rzeczywistość społeczno-polityczna, gdzie wszyscy są ze sobą skłóceni. Drugim – powszechne przekonanie o tym, że tłem polskiej transformacji gospodarczej, fundującej wspomniany stan, była muzyka disco polo. Wspomniane rozpoznania wymagały rzetelnego namysłu i skonceptualizowania nowej perspektywy, która mogłaby rzucić inne światło zarówno na polską kulturę, jak i przestrzeń społeczną po 1989 roku. Znany ze swojego profesjonalizmu i sumienności autor „Wywracania kultury” podjął się tej niezwykle trudnej misji, pomimo oczywistych trudności, jakie mogły przed nim stanąć. Skutkiem przepracowania i opracowania wspomnianych tematów i problemów na 400 stronach czytelnik otrzymuje coś więcej niż tylko obronę i dowartościowanie polskiego undergroundu czasu transformacji gospodarczej. Dostaje kronikę, gawędę, przewodnik, kryminał, dramat i trip narkotyczny w jednym.
Jak połączyć ogromną rozpiętość tematyczną z kronikarską skrupulatnością? Oczywiście, odpowiednią selekcją materiału. Autor „Dzikiej rzeczy” bierze więc na warsztat tylko cztery początkowe lata polskiej transformacji gospodarczej (zahaczając jednak również o rok 1994) i skupia na tym, co polskiej muzyce lat 1989-1993 było „nowością”, a także „przekroczeniem” (s. 13). Biorąc pod uwagę powyższe, trudno się dziwić, że interesuje go przede wszystkim muzyczny underground. Lata przełomu charakteryzował wszechobecny chaos, a stan ten od zawsze programowo najbliższy był „muzycznemu podziemiu”. Spojrzenie na ten okres przez pryzmat wspomnianego nurtu okazuje się szalenie inspirujące. W pierwszym rozdziale omawianej publikacji autor zwraca uwagę, że „underground z jednej strony z marszu realizował idee społeczeństwa obywatelskiego, z drugiej bez hamulców eksplorował możliwości, jakie się otworzyły wraz z nową epoką” (s. 13). Analiza akcji artystycznych Praffdaty, różnorakich inicjatyw Totartu, czy najbardziej szalonych pomysłów i modeli kulturowo-biznesowych ma na celu przybliżyć nas do odpowiedzi na trzy kluczowe dla autora pytania: „Skąd się wzięliśmy? O czym zapomnieliśmy? Co zaprzepaściliśmy?” (s. 13).
W swojej barwnej „kronice” autor „Wywracania kultury” oddaje głos inicjatorom i uczestnikom opisywanych przez siebie wydarzeń muzycznych i okołomuzycznych. Ze względu na swoją wiedzę i potężne zaangażowanie w polską w kulturę lat 90. XX wieku Księżyk mógłby z pewnością sam poprowadzić narrację na cały cykl książek o kulturze niezależnej tamtego okresu. W przypadku omawianej pracy pozostaje jednak w tle. Czasem włącza się tylko, występując w roli bezpretensjonalnego przewodnika. Oprowadza czytelników po mieszkaniach, klubach, studiach nagraniowych, dookreśla realia społeczno-historyczne, czasem komentuje bądź puentuje poszczególne anegdoty. Pilnuje, żeby w gąszczu narracji i faktów odnaleźć najistotniejsze informacje.
Opowieść, albo lepiej: opowieści, prowadzone są chronologicznie, dlatego też „Dzika rzecz” rozpoczynać się musi od roku 1989. Księżyk przybliża dwa znaczące wydarzenia dla polskiego undergroundu, które miały wtedy miejsce (niestety, co z biegiem narracji staje się coraz bardziej oczywiste, ważkość i przełomowość zjawisk występujących w omawianym nurcie wcale nie przekłada się na ich powszechną popularność). Pierwszym ze wspomnianych wydarzeń jest praski koncert zespołu Izrael w ramach festiwalu „Rockfest '89”. Zespół został zaproszony do Czechosłowacji w przeddzień aksamitnej rewolucji, kiedy jeszcze dla Czechów wolność zdawała się odległym marzeniem. Jak wspominał Brylewski, muzycy czuli się „nahajowani i bezkarni” (s. 15), poprawa politycznych realiów w kraju zachęciła ich do podjęcia w Pradze gestów niemal ekstremalnych. Należy podkreślić, że sytuacja u naszych południowych sąsiadów była bardzo napięta, wielu opozycjonistów podjęło strajk głodowy, a niespełna trzy miesiące przed festiwalem za udział w demonstracji w rocznicę śmierci Jana Palacha aresztowany został Vaclav Havel. Izrael nie dość, że rozpoczął występ od wezwania do uwolnienia przyszłego prezydenta Czechosłowacji, odczytał z kartki nazwiska więźniów politycznych, to jeszcze zadedykował piosenkę „Nie poddawaj” wspomnianemu Palachowi. Tuż po ostatnim wspomnianym geście organizatorzy zdecydowali się wyłączyć zespołowi nagłośnienie. Mimo to, przy pomocy publiczności koncert trwał nadal. Kiedy przy włączonym na chwilę prądzie Izrael wykonał przeciągający się w nieskończoność cover Boba Marleya „Get Up, Stand Up”, na rewolucyjny komunikat zareagowali również żołnierze pilnujący porządku na widowni – rzucali na ziemię swoje czapki i deptali je. Przyjaciel zespołu – Marcin Miller, wspominał, że w następnych latach regularnie spotykał na całym świecie ludzi z byłej Czechosłowacji, którzy słyszeli o praskim koncercie, lub sami w nim uczestniczyli (s. 21).
Drugim z przywoływanych na początku książki wydarzeń jest performans nieformalnej grupy artystycznej Praffdata w Berlinie Wschodnim. Jak pisze Księżyk, ich występy „łączyły w sobie zgiełk punkowego koncertu, totalną kolektywną improwizację, quasi-plemienny obrzęd i działania plastyczne w czasie rzeczywistym” (s. 33). Taki też był berliński performans z 1989 roku. Na ścianach pomieszczenia, w którym odbyło się wydarzenie zawieszono dziesięć sztrajf z rewolucyjnymi hasłami, natomiast między publicznością a zespołem ustawiono wielki mur z kartonowych pudeł. Dodatkowo, podczas koncertu wyświetlano slajdy z historią muru berlińskiego. Kiedy artystom skończyły się pomysły na wypełnianie przestrzeni muzyką (jak wspominał Sylwian – jeden z członków Praffdaty, grali „bez planu” [s.33]) postanowili oni zburzyć kartonowy postument. Akcja ta wywołała zupełny szok wśród zebranych widzów. Inaczej niż działo się w przypadku podobnych imprez w Polsce, enerdowska publiczność nie dołączyła do performerów. Siedziała w ciszy na krzesełkach i obserwowała tę symboliczną scenę, będącą zapowiedzią rozbiórki muru berlińskiego. Po wszystkim rozległy się entuzjastyczne brawa.
Te dwa otwierające „Dziką rzecz” wydarzenia, jak i kolejne anegdoty i dłuższe opowieści, nie pozostają dla Księżyka jedynie ciekawostkami historycznymi. Autor próbuje odnaleźć ich ciągi dalsze, poszukuje ich konsekwencji i kontynuacji w następnych latach. Niestety, wiele z tych historii kończy się mało optymistycznie. Rozbudzające wielkie oczekiwania gwiazdy szybko się wypalają (jak na przykład błyskotliwy Marek Wiśniewski z Los Loveros [zob. s. 37-54], czy warszawski frik Dariusz „Skandal” Hajn [zob. s. 218-221]), inspirujące kluby mają problemy z przybierającą na sile mafią i szybko upadają (casus warszawskich Filtrów i Fugazi [zob. s. 227-250]), a przełomowe momenty, takie jak praski koncert Izraela, pozostają bez echa. Przywołany epizod z kariery Praffdaty jest jednak przykładem tych optymistycznych finałów. Zespół został zaproszony do Berlina w 2018 roku na wernisaż wystawy „Notes from the Underground”, gdzie przypomniano jego działalność, berliński koncert został przypomniany także podczas obchodów trzydziestolecia zburzenia muru (zob. s. 36).
W czym oprócz buntu i prowokacji przejawiała się tytułowa dzikość polskiego undergroundu? Z pewnością jedną z ich najważniejszych składowych była fascynacja nowymi narkotykami. Jak przyznają rozmówcy Księżyka, w czasach transformacji rozpoczął się „nowy rozdział” dla tej sfery offowej kultury (s. 187). Przede wszystkim fakt ten wiązał się z otwarciem granic. Z Holandii szmuglowano nasiona marihuany, z Berlina i Amsterdamu LSD. Koniec końców na nowym rynku narkotykowym zwyciężyła lokalnie produkowana amfetamina – „cała Warszawa zaczęła lecieć na amfetaminie, od młodzieży i biznesmentów po muzyków i celebrytów” (s. 194). Raport z tej epoki Księżyk zdaje wykorzystując teksty najważniejszych piosenek inspirowanych używkami (np. „King” T.Love czy „Narkotyki” Nagłego Ataku Spawacza [zob. s. 193]), przytaczając anegdoty związane z powstawaniem klasycznych „narkotycznych” albumów („Narkotyki” Apteki), a także dzieląc się wspomnieniami uczestników szalonych imprez, na których dochodziło do kolorowych, wywołanych psychodelikami tripów. Szczególnie te ostatnie stanowią ciekawy, poetycki dodatek do snutych na kartach „Dzikiej rzeczy” opowieści. Jednym z ciekawszych wspomnień tego typu częstuje czytelników inicjator pierwszych w Polsce nielegalnych imprez rave’owych – Karol Suka. Na jednym z takich wydarzeń zorganizowanym w kameralnym domku na Cyplu Czerniakowskim doszło do sceny rodem z prozy Williama S. Burroughsa. Miejsce, w którym odbywała się zabawa,+
sąsiadowała z małą gastronomią, gdzie pracowały starsze panie niezbyt zainteresowane muzyką elektroniczną, nieprzygotowane na to, że ekstatyczne imprezy nakręconej chemią młodzieży mogą trwać do białego rana. Jak wspomina Suka: „Kiedyś te panie, wściekłe z powodu niezrozumiałej dla nich sytuacji, nad ranem wyłączyły korki. A wszyscy tańczyli dalej, po prostu płynęli. A że nie ma muzyki? I tak ją słyszysz we flashbackach, w echach projekcji umysłu. Ktoś zaczął wystukiwać rytm na kaloryferze, ktoś pohukiwał w butelkę, ludzie zaczęli klaskać. Niesamowita pierwotna, plemienna sytuacja wspólnego doświadczania. A potem spacer nad Wisłę” (s. 218). Narkotyki nie wiązały się jednak tylko i wyłącznie z dobrą zabawą i granicznymi doświadczeniami. Tak jak niemal wszystko w tym okresie – były również ogromnym biznesem, na którym można było zrobić wielkie pieniądze.
Siłą rzeczy pieniądze też musiały stać się jednym z najważniejszych elementów opowieści Księżyka. Pomimo tego, że „Dzika rzecz” dotyczy przede wszystkim muzycznego undergroundu, dla którego kwestie finansowe z pewnością pozostawały na dalszym planie. Nie da się ukryć, że pierwsze lata kapitalizmu w sferach finansowo-biznesowych były jak najbardziej „dzikie”. Prezentowane przez autora „Wywracania kultury” historie czasem bawią, czasami wręcz przerażają. Uśmiać się można, czytając anegdoty opowiadające o quasi-gangsterskich sposobach przekazywania wielkich sum za kontrakty płytowe i sprzedane egzemplarze, w których brali udział Kazik Staszewski i Muniek Staszczyk. Ten drugi otrzymał kiedyś od jednego ze swoich kontrahentów pieniądze „do ręki”, w dwóch walizkach [zob. s. 344], po czym głowił się, co zrobić, żeby walizek tych nie stracić. Przygnębiająca jest natomiast relacja z pierwszych lat działalności zespołu Hey, a także ich mocowania się z Katarzyną Kanclerz i niefortunnym kontraktem z Izabelin Studio. Wiele miejsca poświęca autor również raczkującemu, przybierającemu nową formę show-biznesowi, gdzie muzyczny underground intensywnie walczył o uwagę widza, często te medialne bitwy wygrywając. Przeczytać zatem możemy również obszerne fragmenty o popularnym programie „Lalamido” prowadzonym przez Krzysztofa Skibę i Pawła „Końjo” Konnaka (który ze względu na swoje sążniste i sugestywne wspomnienia z lat swojej najbardziej intensywnej działalności nazywany jest przez Księżyka „Henrykiem Sienkiewiczem polskiego undergroundu” [s. 362]), a także klasycznych już teledyskach Yacha Paszkiewicza.
Jak mantrę trzeba powtarzać, że „Dzika rzecz” pełna jest intrygujących, często zapomnianych postaci, arcyważnych dla polskiego undergroundu, lecz pomijanych w popularnych narracjach wydarzeń, a także nieistniejących już niejednokrotnie miejsc, których znaczenie w latach 90. XX wieku było nie do przecenienia. Nie jest to przecież historia odległa, ale jednak peryferyjna, czasem ocierająca się o mainstream, ale mimo wszystko od niego daleka, przez co skazana na szybsze zapomnienie. Całe szczęście, że „Dzika rzecz” powstała – dzięki sumiennej pracy Księżyka i jego niebagatelnym literackim umiejętnościom. Opowieści te mają szansę przetrwać, wciąż inspirując do zadawania pytań: skąd się wzięliśmy? O czym zapomnieliśmy? Co zaprzepaściliśmy?.
Przyznam się, że w moim przypadku lektura była tak satysfakcjonująca, że boli mnie brak możliwości wspomnienia jeszcze o kilku nazwiskach, kilku historiach. Chciałoby się w zasadzie przepisać całą książkę. Pozostaje mi tylko „Dziką rzecz” polecić. To nie tylko skrupulatna i konsekwentnie poprowadzona narracja o polskim undergroundzie muzycznym czasów transformacji – wspólnotowej przestrzeni pełnej wolności i odjechanych pomysłów, ale także barwna kronika czasów, które były i są fascynujące. I których „soundtrackiem” wcale nie musi być disco polo.
Literatura:
Chutnik S., Księżyk R.: „O czym zapomnieliśmy?” W: Dwutygodnik.com. Online: https://www.dwutygodnik.com/artykul/9158-o-czym-zapomnielismy.html
Jak połączyć ogromną rozpiętość tematyczną z kronikarską skrupulatnością? Oczywiście, odpowiednią selekcją materiału. Autor „Dzikiej rzeczy” bierze więc na warsztat tylko cztery początkowe lata polskiej transformacji gospodarczej (zahaczając jednak również o rok 1994) i skupia na tym, co polskiej muzyce lat 1989-1993 było „nowością”, a także „przekroczeniem” (s. 13). Biorąc pod uwagę powyższe, trudno się dziwić, że interesuje go przede wszystkim muzyczny underground. Lata przełomu charakteryzował wszechobecny chaos, a stan ten od zawsze programowo najbliższy był „muzycznemu podziemiu”. Spojrzenie na ten okres przez pryzmat wspomnianego nurtu okazuje się szalenie inspirujące. W pierwszym rozdziale omawianej publikacji autor zwraca uwagę, że „underground z jednej strony z marszu realizował idee społeczeństwa obywatelskiego, z drugiej bez hamulców eksplorował możliwości, jakie się otworzyły wraz z nową epoką” (s. 13). Analiza akcji artystycznych Praffdaty, różnorakich inicjatyw Totartu, czy najbardziej szalonych pomysłów i modeli kulturowo-biznesowych ma na celu przybliżyć nas do odpowiedzi na trzy kluczowe dla autora pytania: „Skąd się wzięliśmy? O czym zapomnieliśmy? Co zaprzepaściliśmy?” (s. 13).
W swojej barwnej „kronice” autor „Wywracania kultury” oddaje głos inicjatorom i uczestnikom opisywanych przez siebie wydarzeń muzycznych i okołomuzycznych. Ze względu na swoją wiedzę i potężne zaangażowanie w polską w kulturę lat 90. XX wieku Księżyk mógłby z pewnością sam poprowadzić narrację na cały cykl książek o kulturze niezależnej tamtego okresu. W przypadku omawianej pracy pozostaje jednak w tle. Czasem włącza się tylko, występując w roli bezpretensjonalnego przewodnika. Oprowadza czytelników po mieszkaniach, klubach, studiach nagraniowych, dookreśla realia społeczno-historyczne, czasem komentuje bądź puentuje poszczególne anegdoty. Pilnuje, żeby w gąszczu narracji i faktów odnaleźć najistotniejsze informacje.
Opowieść, albo lepiej: opowieści, prowadzone są chronologicznie, dlatego też „Dzika rzecz” rozpoczynać się musi od roku 1989. Księżyk przybliża dwa znaczące wydarzenia dla polskiego undergroundu, które miały wtedy miejsce (niestety, co z biegiem narracji staje się coraz bardziej oczywiste, ważkość i przełomowość zjawisk występujących w omawianym nurcie wcale nie przekłada się na ich powszechną popularność). Pierwszym ze wspomnianych wydarzeń jest praski koncert zespołu Izrael w ramach festiwalu „Rockfest '89”. Zespół został zaproszony do Czechosłowacji w przeddzień aksamitnej rewolucji, kiedy jeszcze dla Czechów wolność zdawała się odległym marzeniem. Jak wspominał Brylewski, muzycy czuli się „nahajowani i bezkarni” (s. 15), poprawa politycznych realiów w kraju zachęciła ich do podjęcia w Pradze gestów niemal ekstremalnych. Należy podkreślić, że sytuacja u naszych południowych sąsiadów była bardzo napięta, wielu opozycjonistów podjęło strajk głodowy, a niespełna trzy miesiące przed festiwalem za udział w demonstracji w rocznicę śmierci Jana Palacha aresztowany został Vaclav Havel. Izrael nie dość, że rozpoczął występ od wezwania do uwolnienia przyszłego prezydenta Czechosłowacji, odczytał z kartki nazwiska więźniów politycznych, to jeszcze zadedykował piosenkę „Nie poddawaj” wspomnianemu Palachowi. Tuż po ostatnim wspomnianym geście organizatorzy zdecydowali się wyłączyć zespołowi nagłośnienie. Mimo to, przy pomocy publiczności koncert trwał nadal. Kiedy przy włączonym na chwilę prądzie Izrael wykonał przeciągający się w nieskończoność cover Boba Marleya „Get Up, Stand Up”, na rewolucyjny komunikat zareagowali również żołnierze pilnujący porządku na widowni – rzucali na ziemię swoje czapki i deptali je. Przyjaciel zespołu – Marcin Miller, wspominał, że w następnych latach regularnie spotykał na całym świecie ludzi z byłej Czechosłowacji, którzy słyszeli o praskim koncercie, lub sami w nim uczestniczyli (s. 21).
Drugim z przywoływanych na początku książki wydarzeń jest performans nieformalnej grupy artystycznej Praffdata w Berlinie Wschodnim. Jak pisze Księżyk, ich występy „łączyły w sobie zgiełk punkowego koncertu, totalną kolektywną improwizację, quasi-plemienny obrzęd i działania plastyczne w czasie rzeczywistym” (s. 33). Taki też był berliński performans z 1989 roku. Na ścianach pomieszczenia, w którym odbyło się wydarzenie zawieszono dziesięć sztrajf z rewolucyjnymi hasłami, natomiast między publicznością a zespołem ustawiono wielki mur z kartonowych pudeł. Dodatkowo, podczas koncertu wyświetlano slajdy z historią muru berlińskiego. Kiedy artystom skończyły się pomysły na wypełnianie przestrzeni muzyką (jak wspominał Sylwian – jeden z członków Praffdaty, grali „bez planu” [s.33]) postanowili oni zburzyć kartonowy postument. Akcja ta wywołała zupełny szok wśród zebranych widzów. Inaczej niż działo się w przypadku podobnych imprez w Polsce, enerdowska publiczność nie dołączyła do performerów. Siedziała w ciszy na krzesełkach i obserwowała tę symboliczną scenę, będącą zapowiedzią rozbiórki muru berlińskiego. Po wszystkim rozległy się entuzjastyczne brawa.
Te dwa otwierające „Dziką rzecz” wydarzenia, jak i kolejne anegdoty i dłuższe opowieści, nie pozostają dla Księżyka jedynie ciekawostkami historycznymi. Autor próbuje odnaleźć ich ciągi dalsze, poszukuje ich konsekwencji i kontynuacji w następnych latach. Niestety, wiele z tych historii kończy się mało optymistycznie. Rozbudzające wielkie oczekiwania gwiazdy szybko się wypalają (jak na przykład błyskotliwy Marek Wiśniewski z Los Loveros [zob. s. 37-54], czy warszawski frik Dariusz „Skandal” Hajn [zob. s. 218-221]), inspirujące kluby mają problemy z przybierającą na sile mafią i szybko upadają (casus warszawskich Filtrów i Fugazi [zob. s. 227-250]), a przełomowe momenty, takie jak praski koncert Izraela, pozostają bez echa. Przywołany epizod z kariery Praffdaty jest jednak przykładem tych optymistycznych finałów. Zespół został zaproszony do Berlina w 2018 roku na wernisaż wystawy „Notes from the Underground”, gdzie przypomniano jego działalność, berliński koncert został przypomniany także podczas obchodów trzydziestolecia zburzenia muru (zob. s. 36).
W czym oprócz buntu i prowokacji przejawiała się tytułowa dzikość polskiego undergroundu? Z pewnością jedną z ich najważniejszych składowych była fascynacja nowymi narkotykami. Jak przyznają rozmówcy Księżyka, w czasach transformacji rozpoczął się „nowy rozdział” dla tej sfery offowej kultury (s. 187). Przede wszystkim fakt ten wiązał się z otwarciem granic. Z Holandii szmuglowano nasiona marihuany, z Berlina i Amsterdamu LSD. Koniec końców na nowym rynku narkotykowym zwyciężyła lokalnie produkowana amfetamina – „cała Warszawa zaczęła lecieć na amfetaminie, od młodzieży i biznesmentów po muzyków i celebrytów” (s. 194). Raport z tej epoki Księżyk zdaje wykorzystując teksty najważniejszych piosenek inspirowanych używkami (np. „King” T.Love czy „Narkotyki” Nagłego Ataku Spawacza [zob. s. 193]), przytaczając anegdoty związane z powstawaniem klasycznych „narkotycznych” albumów („Narkotyki” Apteki), a także dzieląc się wspomnieniami uczestników szalonych imprez, na których dochodziło do kolorowych, wywołanych psychodelikami tripów. Szczególnie te ostatnie stanowią ciekawy, poetycki dodatek do snutych na kartach „Dzikiej rzeczy” opowieści. Jednym z ciekawszych wspomnień tego typu częstuje czytelników inicjator pierwszych w Polsce nielegalnych imprez rave’owych – Karol Suka. Na jednym z takich wydarzeń zorganizowanym w kameralnym domku na Cyplu Czerniakowskim doszło do sceny rodem z prozy Williama S. Burroughsa. Miejsce, w którym odbywała się zabawa,+
sąsiadowała z małą gastronomią, gdzie pracowały starsze panie niezbyt zainteresowane muzyką elektroniczną, nieprzygotowane na to, że ekstatyczne imprezy nakręconej chemią młodzieży mogą trwać do białego rana. Jak wspomina Suka: „Kiedyś te panie, wściekłe z powodu niezrozumiałej dla nich sytuacji, nad ranem wyłączyły korki. A wszyscy tańczyli dalej, po prostu płynęli. A że nie ma muzyki? I tak ją słyszysz we flashbackach, w echach projekcji umysłu. Ktoś zaczął wystukiwać rytm na kaloryferze, ktoś pohukiwał w butelkę, ludzie zaczęli klaskać. Niesamowita pierwotna, plemienna sytuacja wspólnego doświadczania. A potem spacer nad Wisłę” (s. 218). Narkotyki nie wiązały się jednak tylko i wyłącznie z dobrą zabawą i granicznymi doświadczeniami. Tak jak niemal wszystko w tym okresie – były również ogromnym biznesem, na którym można było zrobić wielkie pieniądze.
Siłą rzeczy pieniądze też musiały stać się jednym z najważniejszych elementów opowieści Księżyka. Pomimo tego, że „Dzika rzecz” dotyczy przede wszystkim muzycznego undergroundu, dla którego kwestie finansowe z pewnością pozostawały na dalszym planie. Nie da się ukryć, że pierwsze lata kapitalizmu w sferach finansowo-biznesowych były jak najbardziej „dzikie”. Prezentowane przez autora „Wywracania kultury” historie czasem bawią, czasami wręcz przerażają. Uśmiać się można, czytając anegdoty opowiadające o quasi-gangsterskich sposobach przekazywania wielkich sum za kontrakty płytowe i sprzedane egzemplarze, w których brali udział Kazik Staszewski i Muniek Staszczyk. Ten drugi otrzymał kiedyś od jednego ze swoich kontrahentów pieniądze „do ręki”, w dwóch walizkach [zob. s. 344], po czym głowił się, co zrobić, żeby walizek tych nie stracić. Przygnębiająca jest natomiast relacja z pierwszych lat działalności zespołu Hey, a także ich mocowania się z Katarzyną Kanclerz i niefortunnym kontraktem z Izabelin Studio. Wiele miejsca poświęca autor również raczkującemu, przybierającemu nową formę show-biznesowi, gdzie muzyczny underground intensywnie walczył o uwagę widza, często te medialne bitwy wygrywając. Przeczytać zatem możemy również obszerne fragmenty o popularnym programie „Lalamido” prowadzonym przez Krzysztofa Skibę i Pawła „Końjo” Konnaka (który ze względu na swoje sążniste i sugestywne wspomnienia z lat swojej najbardziej intensywnej działalności nazywany jest przez Księżyka „Henrykiem Sienkiewiczem polskiego undergroundu” [s. 362]), a także klasycznych już teledyskach Yacha Paszkiewicza.
Jak mantrę trzeba powtarzać, że „Dzika rzecz” pełna jest intrygujących, często zapomnianych postaci, arcyważnych dla polskiego undergroundu, lecz pomijanych w popularnych narracjach wydarzeń, a także nieistniejących już niejednokrotnie miejsc, których znaczenie w latach 90. XX wieku było nie do przecenienia. Nie jest to przecież historia odległa, ale jednak peryferyjna, czasem ocierająca się o mainstream, ale mimo wszystko od niego daleka, przez co skazana na szybsze zapomnienie. Całe szczęście, że „Dzika rzecz” powstała – dzięki sumiennej pracy Księżyka i jego niebagatelnym literackim umiejętnościom. Opowieści te mają szansę przetrwać, wciąż inspirując do zadawania pytań: skąd się wzięliśmy? O czym zapomnieliśmy? Co zaprzepaściliśmy?.
Przyznam się, że w moim przypadku lektura była tak satysfakcjonująca, że boli mnie brak możliwości wspomnienia jeszcze o kilku nazwiskach, kilku historiach. Chciałoby się w zasadzie przepisać całą książkę. Pozostaje mi tylko „Dziką rzecz” polecić. To nie tylko skrupulatna i konsekwentnie poprowadzona narracja o polskim undergroundzie muzycznym czasów transformacji – wspólnotowej przestrzeni pełnej wolności i odjechanych pomysłów, ale także barwna kronika czasów, które były i są fascynujące. I których „soundtrackiem” wcale nie musi być disco polo.
Literatura:
Chutnik S., Księżyk R.: „O czym zapomnieliśmy?” W: Dwutygodnik.com. Online: https://www.dwutygodnik.com/artykul/9158-o-czym-zapomnielismy.html
Rafał Księżyk: „Dzika rzecz. Polska muzyka i transformacja 1989-1993”. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2020.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |