CZEGO NIE MÓWIĄ NAM SPRZEDAWCY ROWERÓW (JEAN-JACQUES SEMPÉ: SEKRET SPRZEDAWCY ROWERÓW)
A
A
A
Fascynacja twórczością Jeana-Jacquesa Sempégo została mi z czasów dzieciństwa. Jest wielka, bezkrytyczna i popycha mnie, do teraz, do wyszukiwania albumów, książeczek z jego rysunkami wszędzie, gdzie jestem. Niech najlepszym na to dowodem będzie to, że pamiątką, jaką przywiozłam sobie z Seulu, było koreańskie wydanie albumu z obrazkami tego francuskiego artysty (swoją drogą, Sempé jest w Korei Południowej niezwykle popularny).
Tłumaczę się więc z braku obiektywizmu – sentyment po kilkukrotnym czytaniu „Mikołajków” został. Do teraz mnie bawią, a szkice, które ilustrują przygody niesfornego chłopca (któż z nas nie jest Mikołajkiem!), stanowią dla mnie równoważny element książki. Nie ma Mikołajka bez tego jednego graficznego odpowiednika na krótkich nóżkach, i nowe wizualizacje, które pojawiły się jakiś czas temu w wydaniach Znaku, są dla mnie jakąś koszmarną pomyłką. Szczęśliwie powrócono już do wznawiania starych edycji.
Tym bardziej cieszy, że Znak znów postanowił wydać książkę nie tylko przez Sempégo zilustrowaną, ale i napisaną. Nie jest to ich pierwsza publikacja – były już „Sempé i jego świat”, a także „Paryż” (nie licząc wszelkich wydań i wznowień wszelkich mikołajkowych przygód), ale są to książki będące zbiorem ilustracji. W 2019 roku Znak wydał jednak „Marcelka” – historię nie tylko zdobioną rysunkami Sempégo, ale i przez niego napisaną. Marcelek Kamyczek został powołany do istnienia już w 1969 roku, ale dopiero niedawno trafił do rąk polskiego czytelnika.
„Sekret sprzedawcy rowerów” to dzieło późniejsze, bo z 1995 roku. Oryginalny tytuł zresztą pozbawiony jest enigmatycznej wzmianki o skrzętnie skrywanym sekrecie. Tytuł filmu z 2018 roku, który ożywia opisaną przez francuskiego rysownika historię, także nie wspomina o tym, że sprzedawca chowa coś przed światem. I ja tego sekretu nie zdradzę, choć dowiadujemy się o nim właściwie zaraz na początku, a potem poznajemy przeróżne implikacje ukrywania braku pewnej umiejętności.
Główny bohater, Rudolf Taburin, mieszka w małym miasteczku i jest absolutnym specjalistą w swojej dziedzinie – naprawiania rowerów. Żaden rower nie ma przed nim tajemnic. Coś trzeszczy? Taburin. Coś syczy? Taburin. Już na pierwszej stronie zostaje deklaratywnie stwierdzone: „Jeśli był ktoś, kto naprawdę znał się na przerzutkach, noskach kolarskich, łożyskach, zębatkach, oponach szerokich, półszerokich lub szosowych, to był to Rudolf Taburin, sprzedawca rowerów z Saint-Céron” (s. 9).
„Sekret...” jest książką uroczą – zarówno za sprawą niepodrabialnego stylu kreski Sempégo, jak i dzięki historii, którą opowiada. Niemniej jednak, jeśli o samą warstwę narracyjną chodzi, wolę „Marcelka”. Nie mogę się zgodzić z opiniami pojawiającymi się na forach, że najnowsza publikacja uczy akceptacji różnych naszych niedostatków i rozmowa z bliskimi wszystko załatwi. Nie wydaje mi się, aby była to historia z morałem („Marcelek” owszem, morał ma – choć mój ulubiony, bo nienachalny).
To raczej zlepek małych historii w ramach głównego wątku – czasem ma się wrażenie, że autor, zaczynając pisać, nie wiedział właściwie, gdzie chce ze swoją historią dotrzeć. Są tu dziwne wolty, zmiany, pojawiają się bohaterowie, którzy zaraz znikają – i tak, to urocze mikrohistorie, ale całość fabuły jest, obawiam się, zbyt niewielkich rozmiarów, na taką liczbę fabularnych zakrętów. Warstwa rysunkowa wypada jednak niezmiennie doskonale. Kto już Sempégo kocha – tylko zakocha się jeszcze bardziej. Kto jego twórczości poza „Mikołajkiem” nie zna – ma teraz szansę, z której powinien skorzystać.
Dość nieoczekiwanie pojawiają się także nazwiska znanych fotografów, m.in. Roberta Doisneau. Przypisuje mu się co prawda zdjęcie, którego nigdy nie zrobił, ale jest szansa, że ktoś, zaciekawiony wzmianką, zacznie poszukiwać fotografii artysty – i na pewno nie pożałuje.
Polecam więc zarówno „Sekret...” – nawet jeśli historia sama w sobie nie zachwyci (choć ma szansę), to oglądanie rysunków starczy za fabułę. Ilustrator jest bowiem mistrzem opowiadania historii kilkoma kreskami. Buduje nie tylko fabułę, ale jest w stanie oddać całą gamę emocji i gdzieś jeszcze przemycić prawdę o świecie. To ostatnie udaje mu się zwłaszcza, kiedy jego prace trafiają na okładkę „New Yorkera” – zdecydowanie warto się zapoznać!
Czy ktoś jeszcze jest nieprzekonany? Jeśli to nie jest piękne, to już nie wiem, co może być – „no bo w końcu, kurczę blade!” – jak mawiał Mikołajek.
Tłumaczę się więc z braku obiektywizmu – sentyment po kilkukrotnym czytaniu „Mikołajków” został. Do teraz mnie bawią, a szkice, które ilustrują przygody niesfornego chłopca (któż z nas nie jest Mikołajkiem!), stanowią dla mnie równoważny element książki. Nie ma Mikołajka bez tego jednego graficznego odpowiednika na krótkich nóżkach, i nowe wizualizacje, które pojawiły się jakiś czas temu w wydaniach Znaku, są dla mnie jakąś koszmarną pomyłką. Szczęśliwie powrócono już do wznawiania starych edycji.
Tym bardziej cieszy, że Znak znów postanowił wydać książkę nie tylko przez Sempégo zilustrowaną, ale i napisaną. Nie jest to ich pierwsza publikacja – były już „Sempé i jego świat”, a także „Paryż” (nie licząc wszelkich wydań i wznowień wszelkich mikołajkowych przygód), ale są to książki będące zbiorem ilustracji. W 2019 roku Znak wydał jednak „Marcelka” – historię nie tylko zdobioną rysunkami Sempégo, ale i przez niego napisaną. Marcelek Kamyczek został powołany do istnienia już w 1969 roku, ale dopiero niedawno trafił do rąk polskiego czytelnika.
„Sekret sprzedawcy rowerów” to dzieło późniejsze, bo z 1995 roku. Oryginalny tytuł zresztą pozbawiony jest enigmatycznej wzmianki o skrzętnie skrywanym sekrecie. Tytuł filmu z 2018 roku, który ożywia opisaną przez francuskiego rysownika historię, także nie wspomina o tym, że sprzedawca chowa coś przed światem. I ja tego sekretu nie zdradzę, choć dowiadujemy się o nim właściwie zaraz na początku, a potem poznajemy przeróżne implikacje ukrywania braku pewnej umiejętności.
Główny bohater, Rudolf Taburin, mieszka w małym miasteczku i jest absolutnym specjalistą w swojej dziedzinie – naprawiania rowerów. Żaden rower nie ma przed nim tajemnic. Coś trzeszczy? Taburin. Coś syczy? Taburin. Już na pierwszej stronie zostaje deklaratywnie stwierdzone: „Jeśli był ktoś, kto naprawdę znał się na przerzutkach, noskach kolarskich, łożyskach, zębatkach, oponach szerokich, półszerokich lub szosowych, to był to Rudolf Taburin, sprzedawca rowerów z Saint-Céron” (s. 9).
„Sekret...” jest książką uroczą – zarówno za sprawą niepodrabialnego stylu kreski Sempégo, jak i dzięki historii, którą opowiada. Niemniej jednak, jeśli o samą warstwę narracyjną chodzi, wolę „Marcelka”. Nie mogę się zgodzić z opiniami pojawiającymi się na forach, że najnowsza publikacja uczy akceptacji różnych naszych niedostatków i rozmowa z bliskimi wszystko załatwi. Nie wydaje mi się, aby była to historia z morałem („Marcelek” owszem, morał ma – choć mój ulubiony, bo nienachalny).
To raczej zlepek małych historii w ramach głównego wątku – czasem ma się wrażenie, że autor, zaczynając pisać, nie wiedział właściwie, gdzie chce ze swoją historią dotrzeć. Są tu dziwne wolty, zmiany, pojawiają się bohaterowie, którzy zaraz znikają – i tak, to urocze mikrohistorie, ale całość fabuły jest, obawiam się, zbyt niewielkich rozmiarów, na taką liczbę fabularnych zakrętów. Warstwa rysunkowa wypada jednak niezmiennie doskonale. Kto już Sempégo kocha – tylko zakocha się jeszcze bardziej. Kto jego twórczości poza „Mikołajkiem” nie zna – ma teraz szansę, z której powinien skorzystać.
Dość nieoczekiwanie pojawiają się także nazwiska znanych fotografów, m.in. Roberta Doisneau. Przypisuje mu się co prawda zdjęcie, którego nigdy nie zrobił, ale jest szansa, że ktoś, zaciekawiony wzmianką, zacznie poszukiwać fotografii artysty – i na pewno nie pożałuje.
Polecam więc zarówno „Sekret...” – nawet jeśli historia sama w sobie nie zachwyci (choć ma szansę), to oglądanie rysunków starczy za fabułę. Ilustrator jest bowiem mistrzem opowiadania historii kilkoma kreskami. Buduje nie tylko fabułę, ale jest w stanie oddać całą gamę emocji i gdzieś jeszcze przemycić prawdę o świecie. To ostatnie udaje mu się zwłaszcza, kiedy jego prace trafiają na okładkę „New Yorkera” – zdecydowanie warto się zapoznać!
Czy ktoś jeszcze jest nieprzekonany? Jeśli to nie jest piękne, to już nie wiem, co może być – „no bo w końcu, kurczę blade!” – jak mawiał Mikołajek.
Jean-Jacques Sempé: „Sekret sprzedawcy rowerów” („Raoul Taburin [une bicyclette à propos de son père]”). Tłumaczenie: Magdalena Talar. Wydawnictwo Znak. Kraków 2020.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |