ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 grudnia 24 (408) / 2020

Magdalena Piotrowska-Grot,

COGITO MARZYCIELA VS. NARZĘDZIA BADAWCZE (MARZENA KARWOWSKA: 'ŚWIADOMOŚĆ RODZĄCA OBRAZY. STUDIA Z ANTROPOLOGII LITERATURY')

A A A
Mariaż badań literaturoznawczych oraz narzędzi antropologów kultury może być korelacją niezwykle udaną, wszak wzbogacamy w ten sposób kontekst odbioru dzieła literackiego, czy inaczej, przy jego pomocy, jako swego rodzaju art-efaktu, przyglądamy się procesom społecznym, pewnym trwałym obrazom, archetypom, poznajemy bliżej wytwórcę dzieła i jego otoczenie. To więc nawet nie tyle mariaż, na pewno nie specjalnie aranżowany, a naturalne uzupełnienie zasobów obu gałęzi wiedzy. Są tu jednak znacząca różnica porządków i paradygmatów, inna kolejność badawczych czynności, retoryczne odrębności. Skompilowane niekompetentnie, mogą stać się trudne do zniesienia, męczące, a przede wszystkim sprowadzają badaczy i badaczki na manowce niewprawnego korzystania z zapożyczonego języka czy materiału. W dobie swobodnego przechodzenia pomiędzy dziedzinami i przedmiotem badań, kiedy wszyscy mogą stać się „specjalistami” od wszystkiego, warto pomyśleć o pewnej ostrożności, która nie ma prowadzić bynajmniej do porzucenia owych prób przekroczenia własnej dziedziny czy dyscypliny, ale do umiejętnego korzystania z dobrodziejstw tych transformacji. Nie zmienia to faktu, że uważam, iż antropologia literatury jest w polskich badaniach sferą nieco zaniedbaną, wiele więc sobie po omawianej publikacji obiecywałam.

Bohaterów książki Marzeny Karwowskiej „Świadomość rodząca obrazy. Studia z antropologii literatury” – Gastona Bechelarda oraz Gilberta Duranda (choć bohaterami książki właściwie nazwać powinniśmy przywoływanych przez autorkę twórców i ich dzieła literackie, ale do tego jeszcze wrócę) – trudno jednoznacznie gdzieś przypisać. Najczęściej odwołują się do nich w swych badaniach kulturoznawcy, następnie literaturoznawcy, w filozofii zdają się zajmować miejsca marginalne, na pewno nie wiodące. Ale natura filozofii leży właśnie w jej dostępności i przynoszeniu rozwiązań innym, nie tylko bardzo pokrewnym dziedzinom nauki. Służy więc jako wsparcie, w odrębności staje się niepraktyczna.

Założenia omawianej monografii autorka zarysowuje wyraźnie we wstępie, jednocześnie przybliżając czytelnikom najpierw „szkołę w Grenoble” i jej „interdyscyplinarne badania nad obrazem, symbolem, mitem i archetypem” (s. 10). Dostajemy więc w pigułce historię Duranda i dorobek postdurandowski (wraz z tytułami książek, metamorfozą instytucjonalną Grenoble), następnie Karwowska przechodzi do zreferowania podstawowych założeń myśli autora „Wyobraźni symbolicznej”. W owym omówieniu skupia się zaś przede wszystkim na tych kategoriach, z których sama w książce korzysta, a więc kategorii redundancji oraz trzech „symbolicznych kontynentów” (s. 18): „struktury schizomorficzne (heroiczne), skupione wokół archetypu dnia (régime durne) oraz zorganizowane wokół archetypu nocy (régime nocturne): struktury syntetyczne zwane też antyfrastycznymi. Dla każdego typu wyobrażeń Durand wyodrębnia schematy czasownikowe, archetypy epitetowe i rzeczownikowe, syntemy i symbole” (s. 19). Otrzymujemy więc tekst niezwykle gęsty, w moim odczuciu pozbawiony odpowiedniego sfunkcjonalizowania, skupiający się jedynie na wymienieniu jak największej liczby kategorii, pozbawiony egzemplifikacji czy choćby namiastki praktycznego ich zastosowania. Owszem, na to przyjdzie czas w dalszej części książki, ale zbyt wyraźnie nastąpiło tu oddzielenie narzędzi od materiału badawczego, zabrakło płynnego przejścia do partii analitycznych.

Następnie Karwowska umieszcza w swojej książce rozdział poświęcony myśli Gastona Bachelarda, siłą rzeczy, bardzo wybiórczo i skrótowo przedstawiając najważniejsze zagadnienia. Niezwykle ciekawe jest moim zdaniem stwierdzenie: „Pisma antropologiczne Gastona Bachelarda (1884-1962), inicjatora europejskich badań nad wyobraźnią twórczą (…) można odczytywać w sposób palimpsestowy, jako tekst semantycznie wielowarstwowy. Przyjmując taką perspektywę, uda nam się odnaleźć, pod warstwą powierzchniową naukowego dyskursu, obszerny dokument osobisty” (s. 25). Choć intrygująca, to oczywiście prawda o niemal każdym tekście naukowym czy eseistycznym, ale takie spojrzenie na Bachelarda, „marzyciela” nie tylko w teorii, przynosi obietnicę odświeżającej perspektywy. Karwowska właściwie z tej obietnicy się wywiązuje, pokazując te fragmenty, które czynią z pism antropologicznych prywatny pamiętnik. To naprawdę ciekawy rozdział, unaoczniający znajomość tematu i zgłębienie przez badaczkę myśli Bachelarda. Jedyne, co w tym wywodzie nieco zgrzyta, to powracające wciąż, znane nam terminy: COGITO MARZYCIELA, MARZYCIEL, ŚWIADOMOŚĆ RODZĄCA OBRAZY, nie do końca wyjaśnione, znów bez wystarczającej egzemplifikacji w cytatach.

Po tym wprowadzeniu następuje część analityczo-interpretacyjna. Karwowska przybliża czytelnikowi utwory, które, należy to podkreślić, stanowią doskonałą tekstową reprezentację poruszanych przez nią zagadnień teoretycznych. Nie wiem, czy można studiować zagadnienia wyobraźni zbiorowej, symboli, kulturowych podstaw odzwierciedlonych w literackim obrazowaniu na lepszych przykładach niż „Nad morzem” Stanisława Przybyszewskiego, prozy i poezje Bolesława Leśmiana czy teksty Mirona Białoszewskiego. Dodatkowo każdy z nich, choć znajdziemy oczywiście punkty wspólne, jest też specyficznie osobny, odmienny od pozostałych, jedynie pozorny niezaangażowany społecznie.

Moim zdaniem jednak autorka zbyt dużo miejsca poświęca na wprowadzenia (choćby na topos – terminologicznie nie stosowałabym tego pojęcia zamiennie z motywem, jak robi to Karwowska – Drachenkampf w przypadku prozy Leśmiana), dokładne opisanie funkcjonowania poszczególnych obrazów od wieków średnich, ich źródła i zakorzenienia w kulturze europejskiej, za mało zaś na samą reprezentację tekstową. Nie tylko więc nie otrzymujemy do końca odwzorowania procesu dekonstrukcji czy transformacji, której niemal zawsze dokonują wymienieni autorzy, ale także wpływu na kolejne pokolenia twórców i czytelników. Miejsce zmiany kulturowej zapełnia historia.

Innym brakiem są niestety spore niedobory bibliograficzne. W przypadku każdego z autorów brakuje odwołania do badaczy, którzy nie tylko poruszali podobną tematykę (choćby do Joanny Grądziel-Wójcik, Michała Głowińskiego, Michała Pawła Markowskiego, a Romuald Cudak wspomniany jest tylko wzmiankowo), ale wiele wnieśli do uklasycznionych już odczytań wszystkich z wymienionych poetów. Nie chodzi mi o to, że należy ich jedynie nabożnie przywołać i zreferować wnioski lekturowe badaczy. Uważam, że nawet należy wejść z nimi w polemikę, na styku sporu rodzi się bowiem nowa strategia lekturowa, nowa interpretacyjna jakość. Sądzę jednak, że przy nazwiskach takich literackich gigantów należy wykazać się znajomością stanu badań (rzecz jasna, bardzo we wszystkich przypadkach rozległego).

Karwowska w każdym rozdziale bierze więc, słusznie, duży rozbieg, ale niestety zwalnia przed finiszem, nie wykorzystując potencjału tak słusznie podjętych badań. Nie jest oczywiście tak, że autorka nie wysnuwa wniosków z przeprowadzonych przez siebie analiz, ale kiedy zwieńcza interpretację „Baśni o Rycerzu Pańskim” takim oto fragmentem: „Leśmianowskie przetworzenie motywu Drachenkampf, polegające na zastąpieniu dierezy, wieńczonej zawsze radosnym obrazem triumfu dobra nad złem, stanowiącym w archaicznych mitach i eposach fundament kosmicznego porządku, zabiegiem coincidentia oppositorum prowadzi do określonego efektu estetycznego. Na efekt ten składają się, związane ze »świadomością nieszczęśliwą« i antropologią tragiczną głównych bohaterów, melancholia porażki, estetyczna kategoria smutku i »tęsknota od ziemi aż do błękitu«” (s. 73), to nie ma w tym podsumowaniu niczego błędnego, ale zostaje ono zawieszone w pewnym niedopowiedzeniu, niekompletne, zmuszające tym samym do zadawania pytań i poddawania w wątpliwość takiej metody interpretacyjnej.

Nie zmienia to oczywiście faktu, że autorka podejmuje ogromne wyzwanie ponownego, odświeżonego odczytania niezwykle ważnych, nieco zapomnianych, tekstów polskiej literatury. Wysiłek to tym trudniejszy, że autorka wybrała pisarzy, którzy automatycznie odsyłają czytelnika właśnie do utartych sposobów odczytań, spod których wpływu niezwykle trudno uwolnić się nie tylko badaczowi, ale także, może przede – czytelnikowi tej literatury.

Jest jeszcze jedna rzecz, którą chcę zaznaczyć w tym omówieniu, podkreślając jednak, iż sama traktuję poniższe uwagi z pewną dozą badawczego dystansu. Literaturoznawcom trudno będzie w trakcie lektury otrząsnąć się z bardzo nieprzyjemnego wrażenia, że porządek omawianej książki jest w specyficzny sposób zaprojektowany. Ów, zaznaczany już przeze mnie, twardy podział na część przybliżającą podstawy teoretyczne, a dopiero potem przejście do literackich egzemplifikacji oraz ciągłe używanie, śmiem twierdzić nawet, że nadużywanie, durandowskich i bachelardowskich kategorii, sprawiają, że czujemy, iż teoria ma pierwszeństwo przed tekstem literackim, a ten jest nieco siłowo zaprzęgany w służbie udowodnienia racji badaczki. To nieco pretekstowe wykorzystanie tekstów literackich nie stanowi rzadkości, niezmiennie jednak trudno zgodzić się, że tak wyglądać powinny literaturoznawcze badania. Teoria ma jedynie oświetlać tekst, ale to on, nie zaś badacze, powinien dyktować niejako warunki tego odczytania. Oczywiście, przekraczamy synchroniczne porządki, nie mając obiekcji przed wykorzystaniem, w celu lepszego, aktualniejszego odczytania literatury, nowych teorii, ale nie może odbywać się to w sposób, który sugeruje, że tekst jest odczytywany w taki sposób, żeby zgadzał się z obranymi narzędziami. Zawsze musimy czuć w czasie lektury danej interpretacji, że teoretyczne zaplecze zostało podyktowane przez tekst.

***

Biorąc pod uwagę bardzo ciekawy koncept i potencjał pomysłu, który stał się fundamentem tej książki, z pewną przykrością stwierdzam, że prawdziwymi bohaterami tej książki nie są jednak Przybyszewski, Leśmian i Białoszewski. Pozostają nimi Bachelard i Durand, a właściwe uparcie powracające, potraktowane dość technicznie, wyimki z ich pism. Autorka nie oddaje odpowiedniej przestrzeni literaturze, nie wypełnia ważnego założenia, które pojawia się we wstępie, że uruchomiona przez nią perspektywa pozwoli odczytać wybrane literackie przykłady w nowy sposób, uruchomi niewykorzystaną dotąd perspektywę. O ile za każdym razem mamy do czynienia z bardzo dobrym wprowadzeniem, dokładnym opisaniem funkcjonowania danych archetypów, obrazów i symboli w kulturze europejskiej, to miejsca na tę nową perspektywę, na owo literackie à rebours, którego u żadnych z trzech artystów nie zabraknie (ba! którego nie brakowało także u Bachelarda czy Duranda), na przeanalizowanie nie tylko, jak wykorzystują te obrazy omawiani twórcy, ale jak dokonują ich swoistej dekonstrukcji czy transgresji, niestety w omawianej książce zabrakło.

Nie zabrakło jednak doskonałego pomysłu i odświeżenia nieco już przykurzonych stanowisk teoretycznych, które mogą okazać się przydatne nie tylko w czasie lektury literatury współczesnej, ale także najnowszej.
Marzena Karwowska: „Świadomość rodząca obrazy. Studia z antropologii literatury”. Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego. Łódź 2020 [seria: Interpretacje Literackie].