'ŚWIAT JEST KARCZOCHEM' (ITALO CALVINO: 'PO CO CZYTAĆ KLASYKÓW')
A
A
A
Wydanie książki Itala Calvina o tak znaczącym tytule: „Po co czytać klasyków” (uwaga! tytuł nie kończy się znakiem zapytania, choć w niektórych internetowych publikacjach można się doszukać tego semantycznego naddatku. Dlaczego go nie ma – o tym dalej) każe na nowo zadać pytanie o kanon literacki. Proszę się nie obawiać – ja umknę tej powinności i nie zamienię recenzji na referowanie obfitych w literaturze dywagacji, czym jest kanon i czy aby jest w ogóle potrzebny. Wydaje się zresztą, że sama książka stanowi już w pewnym stopniu odpowiedź na oba te pytania.
Zdaje się bowiem tom Calvina, będący zbiorem tekstów znacząco rozrzuconych w czasie, bo rozpiętych miedzy latami pięćdziesiątymi a osiemdziesiątymi, kanonem prywatnym włoskiego pisarza. Cała publikacja zawiera eseje poświęcone twórcom ważnym dla autora, który notuje: „Jestem z natury czytelnikiem wszystkożernym (…). Staram się jednak znaleźć jak najwięcej czasu na lektury bezinteresowne, na pisarzy, którzy mi się podobają, bogatych w substancję poetycką, jedyne pożywienie, w które wierzę” (s. 7).
Próbuje nas więc Calvino poczęstować substancją poetycką, którą sam poważa i – w kolejnych esejach – rozważa. W tym wypadku dostajemy przede wszystkim danie złożone z karczochów.
Calvino czytający
„Rzeczywistość świata, która przedstawia się naszym oczom, jest wieloraka, ciernista, zbudowana z gęsto na siebie zachodzących warstw. Jak karczoch. Tym, co liczy się w dziele literackim, jest możliwość obrywania go z liści jak niekończącego się karczocha i odkrywania wciąż nowych wymiarów lektury” (s. 214). Włoski pisarz „obrywa liście” omawianym tekstom. W swoich pasażach dokonuje mikrointerpretacji nie tylko tekstów, ale także autorskiego stylu omawianych artystów. Lawiruje między drobnymi streszczeniami, omówieniami tekstów i stara się umknąć temu, co sam piętnuje: „Szkoła i uniwersytet powinny uzmysławiać, że żadna książka, która mówi o innej książce, nie mówi więcej niż książka, o którą chodzi; tymczasem robią wszystko, żebyśmy uwierzyli, że jest wprost przeciwnie” (s. 12).
Calvino jest wielkim pisarzem. „Jeśli zimową nocą podróżny” to książka, skoro już nas włoski pisarz zaprasza do tego intelektualnego rachunku sumienia, która na pewno w moim kanonie by się znalazła. Musiałaby zresztą stanąć w szranki z „Niewidzialnymi miastami”, do których mam podobną słabość. Wygląda jednak na to, że wolę Calvina piszącego niż czytającego. Oczywiście są więc w tomie miejsca, które prawie boleśnie przypominają o tym, jak doskonałym twórcą był Włoch, który dzieli się z nami nie tylko aktem pisania, ale i czytania, pisania o czytaniu.
Zachwyca zwłaszcza w eseju otwierającym „Po co czytać klasyków” – nie da się chyba nie ulec jego powodom, dla których uważa, że klasyków czytać należy. Nie będę przytaczać czternastu tez, które mają nas przekonać, że, w istocie, klasycy warci są czytania, nie chcę bowiem nikomu zepsuć lekturowej przyjemności. Przywołam jedno zdanie, być może banalne w swej wymowie, ale jednak wciąż bardzo prawdziwe: „klasycy służą nam zrozumieniu, kim jesteśmy i dokąd dotarliśmy” (s. 16).
Tu jednak zaczynają się schody – kim są bowiem ci klasycy? Kim byli dla włoskiego pisarza, który namysł nad ich twórczością snuje przez trzydzieści lat, prowadząc swój lekturowy dziennik?
To, w dużej mierze, nie są „nasi” klasycy. Nie muszą oczywiście być – niestety jednak obawiam się, że wielu autorów staje się niemalże dla nas nie tylko autorami nieczytelnymi, ale przede wszystkim – nieczytanymi.
Czytający Calvina
Nie jest trudno rozpoznać niektóre nazwiska – Owidiusz, Homer, Borges, Stendhal, Balzac, Hemingway to być może także literaci, którzy pojawiliby się na naszych osobistych listach kanonicznych lektur, przy których w dyskusjach ze znajomymi ze zdziwieniem niejednokrotnie wykrzykujemy: „Nie czytałeś / Nie czytałaś?!”.
Wiele z książek jest już niestety dla polskiego czytelnika nieznanych. Zapewne także z uwagi na pochodzenie – ilu zetknęło się z twórczością znakomitego D’Annunzio, do którego często nawiązuje Calvino? Ale też ze względu na czas, a także – sposób pisania Calvina.
Okazuje się on bowiem w tym tomie niespodziewanie dla mnie wsobny. Nawet przy książkach, które znam dość dobrze (a przynamniej tak mi się wydawało przed przystąpieniem do lektury), trudno jest mi na tyle przypomnieć sobie fabułę, żeby odszyfrować zamysł autora. Nie pamiętam szczegółów, meandrów historii bohaterów, które przywołuje Calvino, gubię się i frustruję niemocą – jak uczniak, który nie przerobił zadanego materiału, a teraz musi udawać, że jednak odrobił zadanie domowe. Tym bardziej nieczytelne są dla mnie pozostałe eseje dotyczące książek, których nie znam zupełnie. Owszem, pisarz momentami streszcza części fabuł, ale robi to prawie od niechcenia, jakby dla siebie, i nie jest łatwo na tej podstawie wyczytać i zrozumieć jego lekturowe poruszenia. Zupełnie inaczej buduje narrację w „Wykładach amerykańskich”, które skonstruowane były tak, aby mógł je zrozumieć słuchacz, który nie zna niemalże na pamięć omawianych książek. Bardzo ciekawie wypada zderzenie tych dwóch publikacji, tym bardziej też wyostrza różnicę między tekstem napisanym dla kogoś a tekstem, którego głównym odbiorcą jest sam Calvino
Jest więc „Po co...” dziennikiem lektur prywatnych, prawie (być może niezamierzenie) zaszyfrowanych. I tak, pomimo nieznajomości kanonicznych lektur, można zachwycić się mikroanalizami, frazą, w której z prawdziwą przyjemnością da się odkryć pióro Calvina, ale są to momenty rzadsze, niż się spodziewałam.
Tajemniczy tytuł zbioru esejów, po polsku brzmiący może odrobinę kłopotliwie, podyktowany został dwoistością ukrytą w tytule włoskim – tam słowo „dlaczego” oznacza również „dlatego” (zob. s. 314). Jest więc publikacja swoistym credo pisarza, wyznaniem, dlaczego klasyków czytać w istocie należy, a raczej – dlaczego Calvino czyta swoich klasyków. Najbardziej przemawia do mnie krótki argument zawarty w eseju otwierającym tom: „lepiej jest czytać klasyków, niż ich nie czytać” (s. 17). Pełna zgoda. Jeśli jednak Calvino trafi na listę naszych lekturowych imperatywów, niech to będzie inna jego książka.
Zdaje się bowiem tom Calvina, będący zbiorem tekstów znacząco rozrzuconych w czasie, bo rozpiętych miedzy latami pięćdziesiątymi a osiemdziesiątymi, kanonem prywatnym włoskiego pisarza. Cała publikacja zawiera eseje poświęcone twórcom ważnym dla autora, który notuje: „Jestem z natury czytelnikiem wszystkożernym (…). Staram się jednak znaleźć jak najwięcej czasu na lektury bezinteresowne, na pisarzy, którzy mi się podobają, bogatych w substancję poetycką, jedyne pożywienie, w które wierzę” (s. 7).
Próbuje nas więc Calvino poczęstować substancją poetycką, którą sam poważa i – w kolejnych esejach – rozważa. W tym wypadku dostajemy przede wszystkim danie złożone z karczochów.
Calvino czytający
„Rzeczywistość świata, która przedstawia się naszym oczom, jest wieloraka, ciernista, zbudowana z gęsto na siebie zachodzących warstw. Jak karczoch. Tym, co liczy się w dziele literackim, jest możliwość obrywania go z liści jak niekończącego się karczocha i odkrywania wciąż nowych wymiarów lektury” (s. 214). Włoski pisarz „obrywa liście” omawianym tekstom. W swoich pasażach dokonuje mikrointerpretacji nie tylko tekstów, ale także autorskiego stylu omawianych artystów. Lawiruje między drobnymi streszczeniami, omówieniami tekstów i stara się umknąć temu, co sam piętnuje: „Szkoła i uniwersytet powinny uzmysławiać, że żadna książka, która mówi o innej książce, nie mówi więcej niż książka, o którą chodzi; tymczasem robią wszystko, żebyśmy uwierzyli, że jest wprost przeciwnie” (s. 12).
Calvino jest wielkim pisarzem. „Jeśli zimową nocą podróżny” to książka, skoro już nas włoski pisarz zaprasza do tego intelektualnego rachunku sumienia, która na pewno w moim kanonie by się znalazła. Musiałaby zresztą stanąć w szranki z „Niewidzialnymi miastami”, do których mam podobną słabość. Wygląda jednak na to, że wolę Calvina piszącego niż czytającego. Oczywiście są więc w tomie miejsca, które prawie boleśnie przypominają o tym, jak doskonałym twórcą był Włoch, który dzieli się z nami nie tylko aktem pisania, ale i czytania, pisania o czytaniu.
Zachwyca zwłaszcza w eseju otwierającym „Po co czytać klasyków” – nie da się chyba nie ulec jego powodom, dla których uważa, że klasyków czytać należy. Nie będę przytaczać czternastu tez, które mają nas przekonać, że, w istocie, klasycy warci są czytania, nie chcę bowiem nikomu zepsuć lekturowej przyjemności. Przywołam jedno zdanie, być może banalne w swej wymowie, ale jednak wciąż bardzo prawdziwe: „klasycy służą nam zrozumieniu, kim jesteśmy i dokąd dotarliśmy” (s. 16).
Tu jednak zaczynają się schody – kim są bowiem ci klasycy? Kim byli dla włoskiego pisarza, który namysł nad ich twórczością snuje przez trzydzieści lat, prowadząc swój lekturowy dziennik?
To, w dużej mierze, nie są „nasi” klasycy. Nie muszą oczywiście być – niestety jednak obawiam się, że wielu autorów staje się niemalże dla nas nie tylko autorami nieczytelnymi, ale przede wszystkim – nieczytanymi.
Czytający Calvina
Nie jest trudno rozpoznać niektóre nazwiska – Owidiusz, Homer, Borges, Stendhal, Balzac, Hemingway to być może także literaci, którzy pojawiliby się na naszych osobistych listach kanonicznych lektur, przy których w dyskusjach ze znajomymi ze zdziwieniem niejednokrotnie wykrzykujemy: „Nie czytałeś / Nie czytałaś?!”.
Wiele z książek jest już niestety dla polskiego czytelnika nieznanych. Zapewne także z uwagi na pochodzenie – ilu zetknęło się z twórczością znakomitego D’Annunzio, do którego często nawiązuje Calvino? Ale też ze względu na czas, a także – sposób pisania Calvina.
Okazuje się on bowiem w tym tomie niespodziewanie dla mnie wsobny. Nawet przy książkach, które znam dość dobrze (a przynamniej tak mi się wydawało przed przystąpieniem do lektury), trudno jest mi na tyle przypomnieć sobie fabułę, żeby odszyfrować zamysł autora. Nie pamiętam szczegółów, meandrów historii bohaterów, które przywołuje Calvino, gubię się i frustruję niemocą – jak uczniak, który nie przerobił zadanego materiału, a teraz musi udawać, że jednak odrobił zadanie domowe. Tym bardziej nieczytelne są dla mnie pozostałe eseje dotyczące książek, których nie znam zupełnie. Owszem, pisarz momentami streszcza części fabuł, ale robi to prawie od niechcenia, jakby dla siebie, i nie jest łatwo na tej podstawie wyczytać i zrozumieć jego lekturowe poruszenia. Zupełnie inaczej buduje narrację w „Wykładach amerykańskich”, które skonstruowane były tak, aby mógł je zrozumieć słuchacz, który nie zna niemalże na pamięć omawianych książek. Bardzo ciekawie wypada zderzenie tych dwóch publikacji, tym bardziej też wyostrza różnicę między tekstem napisanym dla kogoś a tekstem, którego głównym odbiorcą jest sam Calvino
Jest więc „Po co...” dziennikiem lektur prywatnych, prawie (być może niezamierzenie) zaszyfrowanych. I tak, pomimo nieznajomości kanonicznych lektur, można zachwycić się mikroanalizami, frazą, w której z prawdziwą przyjemnością da się odkryć pióro Calvina, ale są to momenty rzadsze, niż się spodziewałam.
Tajemniczy tytuł zbioru esejów, po polsku brzmiący może odrobinę kłopotliwie, podyktowany został dwoistością ukrytą w tytule włoskim – tam słowo „dlaczego” oznacza również „dlatego” (zob. s. 314). Jest więc publikacja swoistym credo pisarza, wyznaniem, dlaczego klasyków czytać w istocie należy, a raczej – dlaczego Calvino czyta swoich klasyków. Najbardziej przemawia do mnie krótki argument zawarty w eseju otwierającym tom: „lepiej jest czytać klasyków, niż ich nie czytać” (s. 17). Pełna zgoda. Jeśli jednak Calvino trafi na listę naszych lekturowych imperatywów, niech to będzie inna jego książka.
Italo Calvino: „Po co czytać klasyków”. Przeł. Anna Wasilewska. Państwowy Instytut Wydawniczy. Warszawa 2020 [seria: domy(ze)słów].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |