NADZIEJA, LIBERALIZM A PRZEKONYWANIE PRZEKONANYCH (IWAN KRASTEW, STEPHEN HOLMES: 'ŚWIATŁO, KTÓRE ZGASŁO. JAK ZACHÓD ZAWIÓDŁ SWOICH WYZNAWCÓW')
A
A
A
„Przekonujemy (…), że politycznego awansu populizmu nie da się wytłumaczyć, nie biorąc pod uwagę wszechobecnego resentymentu wobec tego, że (narzucony) niedopuszczający alternatyw komunizm radziecki został w trakcie transformacji zastąpiony (zaproszonym) niedopuszczającym alternatyw zachodnim liberalizmem” (s. 27).
O roztropnym zarządzaniu „upadkiem Zachodu”
Wraz z supremacją Chin krótki wiek imitacji oficjalnie dobiega końca – tak głoszą Iwan Krastew i Stephen Holmes w swej najnowszej książce „The Light That Failer: A Reckoning”, którą w największym skrócie moglibyśmy uznać za autokrytyczny, liberalny rozrachunek z wytworzonym po 1989 roku przekonaniem, iż po upadku muru berlińskiego zachodni liberalizm obejmie w niedalekiej przyszłości umysły całego świata. Nie jest to jednakże oficjalne pożegnanie z liberalizmem jako takim, choć na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że początkowa fraza książki brzmiąca: „Wczoraj przyszłość była piękniejsza” (s. 7) przypomina doskonały wstęp do nostalgicznego eseju o martwocie zachodniej kultury, która stała się ofiarą własnego sukcesu. Wszak prac upatrujących uwiądu zachodniego modelu liberalizmu mamy aż w nadmiarze, a lista powielanych w nich krytyk stała się już dobrze znaną wszystkim litanią błędów, którą zarówno lewica, jak i prawica, nauczyła się w ostatnich latach umiejętnie żonglować. Nie znajdujemy tu zatem niczego zgoła nowego, wszak repertuar kryzysów pozostaje ten sam dla każdego uczestnika debaty: inflacja społeczeństwa obywatelskiego, kryzys finansowy, kurczenie się klasy średniej, destabilizacja projektu integracji Unii, odrodzenie populizmu, kryzys uchodźczy czy bezradność Zachodu wobec agresywnej polityki Kremla.
Choć we wspólnej publikacji Krastewa i Holmesa krytyki pod adresem modelu liberalnego uprawianego na przestrzeni ostatnich dekad znajdujemy sporo, to tkana na jej stronach narracja nie ma ambicji przekroczenia idei demokracji liberalnej w imię jakiejś nowej syntezy. Nie da się bowiem ukryć, że całość zamysłu wpisać możemy w słynne już ironiczne hasło, iż liberalizmu najbardziej bronić trzeba przede wszystkim przed współczesnymi liberałami. Problem polega jednakże na tym, iż geopolityczne tło wewnątrz liberalnych krytyk i sporów poważnie naruszyło również inne pewniki, czego nie da się już dłużej lekceważyć. Na horyzoncie dotychczasowej supremacji Stanów Zjednoczonych wyrósł w międzyczasie model konkurencyjny, który nie zamierza – tak jak komunizm w logice sytuacji zimnowojennej – zarażać innych swoją ideologią. Rezygnując z zewnętrznej ekspansji ideologicznej, model chiński – choć wewnętrznie utrzymuje retorykę marksizującą – pragnie pozostać samoczynnym, autonomicznym projektem realizującym rdzenny ideał Państwa Środka. Nie pragnąc stać się wzorem dla świata, prymusem godnym naśladowania i dającym innym recepty na szczęście, przerywa prosty łańcuch modelu imitacji, który był udziałem ostatnich dekad całego wianuszka państw, chcących przeszczepiać idee liberalne na swój grunt.
Chociaż polskie – przyznajmy, poetyckie – tłumaczenie tytułu, zdaje się kłaść główny nacisk na mitologiczno-kultyczną role prymatu liberalnego Zachodu – ujmowanego w tym wypadku podskórnie jako naiwny horyzont dążeń Wschodu – to oryginalny podtytuł sugerujący prosty rozrachunek zdradza właściwy ciężar pracy. A jest nią nie tyle prowadzenie moralnej tyrady wobec odrodzenia retoryk suwerenności i lokalnych tożsamości, ile próba analitycznego rozpatrzenia procesu kruszenia się mitu „końca historii” i umieszczenia w nim logiki antyliberalnej rewolty, która przetacza się w ostatnich latach w USA i krajach Europy Wschodniej. To właśnie pozwala autorom „Światła, które zgasło” uznać populizm za wynik rozsadzających tendencji odśrodkowych, które zrodziły się na skutek wewnętrznej presji imitacji i naśladowania modelu liberalnego. Całość analitycznej strony zagadnienia ma zatem nie tyle wypunktować wewnętrzne pęknięcia modelu zachodniego, ile ukazać strukturalne warunki i dyspozycje mentalne, w których odrodzenie się populizmu w krajach postkomunistycznych można wyjaśnić już nie jako irracjonalny poryw taniej demagogi, lecz próbę zerwania z logiką ortodoksyjnej imitacji. W wielkim skrócie można stwierdzić, że ramy antyliberalnej rewolty w krajach postkomunistycznych winduje przeświadczenie, że dawny nakaz indoktrynacji komunistycznej, został – w poczuciu wielu obywateli i polityków – zamieniony na nakaz naśladowania już nie tyle technologii, ile ideałów moralnych świata zachodniego.
Moglibyśmy określić to mianem wewnętrznego paradoksu liberalizmu, który niosąc na ustach pluralizm, w istocie roztacza wizję hegemonii liberalnej, jednakże autorzy publikacji pragną zwrócić uwagę czytelnika na sam proces imitacji, która w swej formie ortodoksyjnej rodzić może lęki i radykalną krytykę. Widzimy to zwłaszcza w hasłach antyunijnych, wśród rzeczników jedności narodowych, którzy w imię obrony przed rzekomym rygorem naśladowania wzmagają wiszące nad wspólnotami politycznymi poczucie utraty tożsamości i alienacji. Nie powinno zatem dziwić, że wszędobylska logika zagrożenia antyliberalnych polityków tak łatwo skupia się na bronieniu suwerenności w ramach walki kulturowej wycelowanej przeciw rzekomym ideologicznym zaborcom i ich lokalnym pomocnikom, mającym odcinać lokalne wspólnoty od korzeni i wyjątkowości na rzecz kulturowego kolonializmu i ślepego naśladownictwa. Paradoksalnie zatem chętnie podejmowana logika imitacji technologii rozumianej jako pożądany proces modernizacyjny infrastruktury, czyli naśladowanie środków, nie idzie w parze z logiką naśladowania celów, jakimi byłyby tu ideały moralne liberalnej demokracji zachodniej. Co więcej, Krastew i Holmes, przywołując w publikacji częstokroć obrazy orbanowskich Węgier i Polski pod rządami Jarosława Kaczyńskiego, uwypuklają, iż to ów pielęgnowany przez lata resentyment ofiar hegemonii liberalizmu, polegający na narzucanej traumie imitacji, czyli właśnie naśladowaniu i inkorporowaniu obcych sposobów życia, pozostaje wciąż tym aspektem modernizacji, która rodzi potężny ruch kompulsywny pozwalający cieszyć się populistom niesłabnącym poparciem.
Paradoks, na który zwracają uwagę badacze, polega także na tym, iż wyidealizowany obraz Zachodu, który nosili w sobie reformatorzy Europy Wschodniej w 1989 roku, nijak się miał do wieloaspektowej rzeczywistości. Zachód zatem od początku stanowił pewnego rodzaju projekcję życzeniową, wzmacnianą przez obskuranckie reżimy skrywane za żelazną kurtyną. Stanowił ramę i zarazem pejzaż, którego nie sposób było doświadczyć w pełnej rozciągłości. Przypominał raczej pocztówkę, zapis bliskich sercu obrazków dobrobytu bez cierpień i górnolotnych doznań bez kosztów, a nie składnicę krytycznej refleksji popartej codziennym doświadczeniem. Późniejsze żywiołowe zaproszenie liberalizmu i ustawienie go – często bezkrytyczne – jako niekwestionowanego wzorca postępowania w rodzących się strukturach politycznych pozwoliło w fazie uzyskania względnej prosperity na swoistą zemstę. Już tutaj widzimy, że metakonstrukcja narracji badaczy przypomina na wskroś logikę resentymentu opisywaną przez Frierdricha Nietzschego, do którego kilkukrotnie odwołują się autorzy „Światła, które zgasło”. Odtąd rzekome skarlenie wywołane kultem imitacji w latach ustrojowych transformacji i prozachdnich aspiracji zamienia się w swoje własne kuriozalne przeciwieństwo – godność autentyczności i symbol nowego wzorca. Nie bez powodu z ust Orbana i Kaczyńskiego padają dzisiaj frazy o tym, że to właśnie Polska i Węgry zachowują prawdziwą, czystą europejskość, a nie wielokulturowe społeczności Zachodu, w których rzekomo rozpuszczone zostają substancję narodu i podstawowe busole moralnego ładu.
Całość zamysłu Krastewa i Holmesa dotyczy zatem analizy imaginariów i strukturalnych przesunięć w ich obszarach, jakie dokonały się w ostatnich dekadach w społeczeństwach peryferyjnych. „Aksamitne rewolucje 1989 roku, które reprezentowały antykolonialne odrzucenie dominacji radzieckiej, były jednocześnie prokolonialne względem Zachodu. Dlatego ich organizatorów i przywódców można zakwalifikować jako aspirujących »konwertytów« w przeciwieństwie do cynicznych »symulantów«, takich jak Rosjanie. Wskutek tego na początku żaden głos nie podniósł się przeciwko odrażającej zbrodni kopiowania zachodnich form i norm” (s. 69). Na czym polega zatem dramat tego obopólnego ścigania się w godności bycia wzorem do naśladowania? Idąc za intuicją badaczy, należy stwierdzić, iż klincz resentymentu wzmaga zemstę, której populiści dokonać mogą wyłącznie w imaginacji. Zgodnie z tym, co twierdził o logice resentymentu Nietzsche, zdaniem autorów „The Light that Failed” z powodu braku jawnych sukcesów detronizujących zachodnią modernizację zawiedzeni odpływem poważnej ilości młodych na zachód politycy wschodni starają się wykazać, iż dawny wzór w obecnie stał się antywzorem. Wieloetniczne i wielokulturowe Niemcy i Francja wypełnione imigrantami mają kojarzyć się przede wszystkim z chaosem i niepewnością egzystencjalną, czego w nietolerancyjnych systemach politycznych Orbana i Kaczyńskiego, rzekomo wiernych swym tradycjom (w istocie jednej z jej zideologizowanych form), obywatele nie uświadczą. To właśnie nieustanne ukazywanie Zachodu jako chorego człowieka cierpiącego na zanik tożsamości ma windować idealny obraz odpornych na imigrację narodowych wspólnot. Tragedia kontynuowania odwróconej logiki ortodoksyjnego naśladownictwa sprawi, iż jej ewentualne przejęcie przez stale rosnących w poparcie populistycznych polityków zachodnich doprowadzi do nieuchronnej porażki Zachodu. Myliłby się ten – zdają się mimowolnie podpowiadać autorzy książki – kto sądziłby, że taka zmiana okazałaby się korzystna dla państw Europy Środkowo-Wschodniej.
W tej autodestrukcyjnej optyce kraje pokonane i jawnie porzucające naśladowanie środków i celów Zachodu, jak Rosja Putina, której elita postanowiła zerwać z demokratyczną farsą naśladownictwa à la Jelcyn, zaczynają spełniać wobec dawnego antywzorca rolę lustrzanego odbicia. Na czym to zjawisko zdaniem autorów „Światła, które zgasło” polega? Krastew i Holmes twierdzą, że aby zrozumieć agresywne posunięcia Kremla, musimy trzymać się logiki zemsty jako bazowej wykładni resentymentu. Otóż odrzucając apodyktyczne żądanie naśladownictwa zachodnich norm, Kreml w akcie zemsty niejako mimowolnie naśladuje to, co uważa w idyllicznym samouwielbieniu Zachodu za najgorsze cechy konkurenta. „W przeciwieństwie do Związku Radzieckiego, Federacja Rosyjska nie może żywić nadziei na pokonanie Zachodu. Liczy natomiast na to, że dzięki niej Zachód się rozpadnie, tak samo jak rozpadły się blok wschodni i sam Związek Radziecki w latach 1989-1991. Trudno sobie wyobrazić, żeby wskutek tego miał powstać stabilny świat, w którym interesy Rosji są zabezpieczone” (s. 193). Stąd właśnie wynikają m.in.: rosyjskie próby ingerencji w wybory demokratyczne w Stanach Zjednoczonych oraz próby destabilizacji sytuacji politycznej w innych krajach. Skoro jednak koncepcja traumy imitacji i naśladownictwa tłumaczy nam sytuację krajów postkomunistycznych względnie wiarygodnie i oducza nas rozumienia fenomenu populizmu jako chwilowego, irracjonalnego wypadku przy pracy, to powstaje teraz następujące pytanie: skąd w takim wypadku, w krajach rzekomego prosperity, do głosu dojść może również antyliberalny duch populizmu, którego wydaniem był Trump?
Dwuznaczność wzorca
Krytyka imitacji musi udzielić odpowiedzi także na to, jak to się stało, że ci, którzy pełnili rolę wzorców godnych naśladowania, rezygnują z misyjnej strony własnej polityki międzynarodowej i wybierają na urząd prezydenta, który uważa, iż imitowanie ich stylu należy postrzegać jako uwłaszczenie i kradzież. „Skoro Napoleon był dosiadającym rumaka bohaterskim duchem historii, Trump może być dosiadającym Twittera antyliberalnym duchem naszego czasu” (s. 200). Krastew i Holmes, tłumacząc fenomen prezydentury Trumpa, rozkładają problem na kilka zazębiających się czynników ekonomiczno-politycznych, wśród których najważniejszymi są skurczenie się klasy średniej USA, nieopanowany kryzys ekonomiczny oraz wyrośnięcie nowego globalnego konkurenta w postaci Chin. Analizując radykalne wypowiedzi Trumpa względem polityki zagranicznej USA pochodzące jeszcze z lat 80. i 90., badacze uznają, iż istotne dla zrozumienia jego wybieralności na urząd prezydenta jest przyjrzenie się ekonomicznym zmianom społecznym, które w oczach wielu Amerykanów uwiarygodniły krytyczne tyrady miliardera. Pierwszy z wymienionych już punktów obejmuje antyelitarystyczną krytykę jako oś antyliberalnej wolty trumpizmu, której celem stał się dla wielu białych Amerykanów liberalny establishment, uznany za izolujący się od ich prowincjonalnych form miejski klub dla wybranych. Drugi z czynników, tym razem zewnętrzny, to głębokie zmiany geopolityczne, które uwyraźniły niekorzystne dla USA paradoksy dotychczasowej globalnej hegemonii. Otóż badaczom chodziłoby o to, że o ile moglibyśmy postrzegać wczorajszą światową dominację angielskiego uznawanego za lingua franca jako miękką postać władzy Stanów Zjednoczonych, o tyle obecnie wszechznajomość języka angielskiego stanowi miecz obosieczny w grze o ekonomiczną i strategiczną supremację. Jak pokazują badania, językowe ambicje poznawcze Amerykanów nie należą do ich – używając eufemizmu – egzystencjalnych priorytetów, przez co w swej masie Amerykanie sami skazują się na swoisty prowincjonalizm i kulturowy analfabetyzm w aspekcie globalnym. Przyznajmy, że na tym tle Chiny wraz ze swoim zaklętym w znaki skomplikowanym językiem i obcą kulturą stają się trudniejszym wyzwaniem do intelektualnego przeniknięcia. A zatem to, co wczoraj było oznaką siły, dziś wykorzystywane jest jako słabość.
Jeżeli dodamy do tego jeszcze fakt, że obywatele chińscy studiujący w Stanach Zjednoczonych obierają przeważnie wysoko wyspecjalizowane kierunki techniczne, a nie humanistykę, jak czynią to w znacznej mierze autochtoni, znajdziemy pośrednią przyczynę potęgującą niechęć wobec idei naśladownictwa. I tak przechodzimy wprost do Chin, które w ustach Trumpa stają się symbolem bankructwa starego modelu amerykańskiego misjonarstwa ideologicznego. Mamy tu zatem do czynienia z figurą Heglowskiego niewolnika w słynnej interpretacji Kojève’a, czyli Chin ujętych jako symbol upokorzenia wywodzącego się jeszcze z XIX wieku. A zatem niewolnika ekonomiczno-politycznego, który wykorzystując czas podległości na skrupulatnej produkcji, z biegiem czasu staje się silniejszy niż zapatrzony w siebie pan. Choć taka narracja wskazuje tylko na pozytywne cechy pracowitości po stronie Chin, a nie – jak ma to miejsce w praktyce – na kradzież patentów amerykańskich firm i umiejętne ich przeszczepianie do własnej produkcji, nie sposób odmówić Zachodowi krótkowzroczności ekonomicznej, a Chinom determinacji, której zdaniem wielu brakuje we współczesnym kształceniu postaw obywateli Zachodu. Mamy tu zatem do czynienia z dość gorzką refleksją dotyczącą dwuznacznej roli gospodarki i firm zachodnich, które dzięki potężnemu inwestowaniu w rynek chiński po wydarzeniach na placu Tiananmen i niezwracaniu uwagi na łamane tam prawa człowieka, same pomogły wytworzyć obecne warunki, w których chińskie naśladownictwo zaczyna poważnie zagrażać dominacji USA. „Po 1989 roku, w przeciwieństwie do środkowoeuropejskich konwertytów na demokrację liberalną, Chińczycy rozwijali swoje społeczeństwo, nie ryzykując utraty tożsamości kulturowej, a zatem nie czując się jako pozoranci ani uzurpatorzy. Wspomnienia o upokorzeniu przez zachodnie mocarstwa w XIX wieku, celowo wciąż żywe dzięki podręcznikom szkolnym, do tej pory kształtują myślenie i decyzje przywódców tego kraju, Odmowa udziału w liberalnej grze tożsamościowego naśladownictwa nie wyeliminowała resentymentu z chińskiej polityki zagranicznej. Niewykluczone jednak, że odegrała jakąś rolę w ich widocznej niechęci do tego, by samemu zaangażować się w propagowanie naśladownictwa” (s. 276).
Co dalej?
Sukces Chin, być może wykrzyczany przedwcześnie, albo – jak sądzą inni – obwieszczony zbyt późno, by w porę poruszyć wyobraźnie przywódców zachodnich państw, kończy wiek imitacji. „Jednobiegunowy Wiek Imitacji był okresem, w którym liberalizm, niebezpiecznie się w sobie zakochał” (s. 288). Oto na czoło hegemonii liberalnej wysuwa się dla większości mieszkańców Zachodu obca kulturowo cywilizacja, która zakreśli nowe warunki geopolitycznej wymiany dóbr i usług. Co więcej, nie jest to konkurencja ideologiczna, której pozazdrościliby rozmiłowani w wierze w indywidualizm członkowie społeczeństw zachodnich. Chiny imitujące gospodarczy wzrost ekonomiczny i sukces państw Zachodu nie chcą nikomu narzucać lokalnej ideologii i odgórnych planów zarządzania. Biorąc historyczną lekcję z rozpadu Związku Radzieckiego i marginalizacji Rosji na arenie międzynarodowej, nie pragną zatem nikogo nawracać na jedyny słuszny model ideologiczny. Ich pierwszych poważnych prób technologicznych ekspansji w kierunku zachodnich rynków zlekceważyć się nie da, a dawny wyścig zaczyna przybierać realne kształty. Technologia 5G, firmy takie jak Huawei czy chociażby serwis TikTok świadczą o tym, że wschodni podwykonawcy już dawno zapragnęli prześcignąć status ekonomicznej podległości względem Zachodu, co przełoży się także w długiej perspektywie na siłę militarną. A będzie to siła, której nie można już w żaden sposób lekceważyć ani zbywać w imię narcystycznego samouwielbienia.
Być może porzucenie pojedynku o laur globalnego pierwszeństwa nie oznacza dla Zachodu ostatecznie kwestii śmierci za życia – tak chcieliby sprawę widzieć Krastew i Holmes, dodając, iż tylko w dostrzeżeniu własnych ułomności modelu liberalnego można podjąć skuteczną próbą naprawczą. A ścieżka ta wiedzie przez krytyczne odnowienie liberalizmu, wyrwanie się z postzimnowojennej retoryki triumfalizmu i dawnych mentalnych przyzwyczajeń. Oznacza to także w praktyce nowe kulturowe i technologiczne otwarcie, w którym prym wieść powinny nowe ambicje poznawcze. Przyznać trzeba, że całość refleksji badaczy nie nastraja optymizmem, jednakże koniec jednobiegunowości nie musi jednoznacznie oznaczać fatalistycznej agonii Zachodu. To raczej powrót do międzynarodowego pluralizmu, do trzeźwości ocen historii, w której epoki hegemonii należały do rzadkości, stanowiły krótkie interwały, po upływie których polityczność zyskiwała nowe perspektywy. Dla liberalizmu jako naczelnej idei politycznej świata zachodniego fakt utraty jednoznacznej pozycji hegemona oznaczać powinien koniec romantycznej idylli i powrót do świata politycznych możliwości. Światło, które gaśnie, wciąż wysyła promienie, a w ich blasku można widzieć szansę na wielkie przewartościowania. To w końcu na obszarze Zachodu i w oparciu o zachodni wzorzec naukowości świat otrzymał pierwsze dawki szczepionek na epidemię SARS-CoV-2. Może pozostać to ostatnim, pięknie brzmiącym akordem w krótkiej, acz burzliwej historii dominacji Zachodu, lecz równie dobrze możemy ten fakt odczytać jako jeszcze jedną szansę na otrzeźwienie, w której ulokujemy dążenia kolejnych generacji.
Jedno jest wszak bezapelacyjnie pewne: „Światło, które zgasło” Krastewa i Holmesa to z pewnością nie pierwsze i nie ostatnie słowa w sprawie końca wieku imitacji. Czy tego chcemy, czy nie, historia znowu zaczyna żyć – a my od niedawna zaczęliśmy żyć w ciekawych czasach.
O roztropnym zarządzaniu „upadkiem Zachodu”
Wraz z supremacją Chin krótki wiek imitacji oficjalnie dobiega końca – tak głoszą Iwan Krastew i Stephen Holmes w swej najnowszej książce „The Light That Failer: A Reckoning”, którą w największym skrócie moglibyśmy uznać za autokrytyczny, liberalny rozrachunek z wytworzonym po 1989 roku przekonaniem, iż po upadku muru berlińskiego zachodni liberalizm obejmie w niedalekiej przyszłości umysły całego świata. Nie jest to jednakże oficjalne pożegnanie z liberalizmem jako takim, choć na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że początkowa fraza książki brzmiąca: „Wczoraj przyszłość była piękniejsza” (s. 7) przypomina doskonały wstęp do nostalgicznego eseju o martwocie zachodniej kultury, która stała się ofiarą własnego sukcesu. Wszak prac upatrujących uwiądu zachodniego modelu liberalizmu mamy aż w nadmiarze, a lista powielanych w nich krytyk stała się już dobrze znaną wszystkim litanią błędów, którą zarówno lewica, jak i prawica, nauczyła się w ostatnich latach umiejętnie żonglować. Nie znajdujemy tu zatem niczego zgoła nowego, wszak repertuar kryzysów pozostaje ten sam dla każdego uczestnika debaty: inflacja społeczeństwa obywatelskiego, kryzys finansowy, kurczenie się klasy średniej, destabilizacja projektu integracji Unii, odrodzenie populizmu, kryzys uchodźczy czy bezradność Zachodu wobec agresywnej polityki Kremla.
Choć we wspólnej publikacji Krastewa i Holmesa krytyki pod adresem modelu liberalnego uprawianego na przestrzeni ostatnich dekad znajdujemy sporo, to tkana na jej stronach narracja nie ma ambicji przekroczenia idei demokracji liberalnej w imię jakiejś nowej syntezy. Nie da się bowiem ukryć, że całość zamysłu wpisać możemy w słynne już ironiczne hasło, iż liberalizmu najbardziej bronić trzeba przede wszystkim przed współczesnymi liberałami. Problem polega jednakże na tym, iż geopolityczne tło wewnątrz liberalnych krytyk i sporów poważnie naruszyło również inne pewniki, czego nie da się już dłużej lekceważyć. Na horyzoncie dotychczasowej supremacji Stanów Zjednoczonych wyrósł w międzyczasie model konkurencyjny, który nie zamierza – tak jak komunizm w logice sytuacji zimnowojennej – zarażać innych swoją ideologią. Rezygnując z zewnętrznej ekspansji ideologicznej, model chiński – choć wewnętrznie utrzymuje retorykę marksizującą – pragnie pozostać samoczynnym, autonomicznym projektem realizującym rdzenny ideał Państwa Środka. Nie pragnąc stać się wzorem dla świata, prymusem godnym naśladowania i dającym innym recepty na szczęście, przerywa prosty łańcuch modelu imitacji, który był udziałem ostatnich dekad całego wianuszka państw, chcących przeszczepiać idee liberalne na swój grunt.
Chociaż polskie – przyznajmy, poetyckie – tłumaczenie tytułu, zdaje się kłaść główny nacisk na mitologiczno-kultyczną role prymatu liberalnego Zachodu – ujmowanego w tym wypadku podskórnie jako naiwny horyzont dążeń Wschodu – to oryginalny podtytuł sugerujący prosty rozrachunek zdradza właściwy ciężar pracy. A jest nią nie tyle prowadzenie moralnej tyrady wobec odrodzenia retoryk suwerenności i lokalnych tożsamości, ile próba analitycznego rozpatrzenia procesu kruszenia się mitu „końca historii” i umieszczenia w nim logiki antyliberalnej rewolty, która przetacza się w ostatnich latach w USA i krajach Europy Wschodniej. To właśnie pozwala autorom „Światła, które zgasło” uznać populizm za wynik rozsadzających tendencji odśrodkowych, które zrodziły się na skutek wewnętrznej presji imitacji i naśladowania modelu liberalnego. Całość analitycznej strony zagadnienia ma zatem nie tyle wypunktować wewnętrzne pęknięcia modelu zachodniego, ile ukazać strukturalne warunki i dyspozycje mentalne, w których odrodzenie się populizmu w krajach postkomunistycznych można wyjaśnić już nie jako irracjonalny poryw taniej demagogi, lecz próbę zerwania z logiką ortodoksyjnej imitacji. W wielkim skrócie można stwierdzić, że ramy antyliberalnej rewolty w krajach postkomunistycznych winduje przeświadczenie, że dawny nakaz indoktrynacji komunistycznej, został – w poczuciu wielu obywateli i polityków – zamieniony na nakaz naśladowania już nie tyle technologii, ile ideałów moralnych świata zachodniego.
Moglibyśmy określić to mianem wewnętrznego paradoksu liberalizmu, który niosąc na ustach pluralizm, w istocie roztacza wizję hegemonii liberalnej, jednakże autorzy publikacji pragną zwrócić uwagę czytelnika na sam proces imitacji, która w swej formie ortodoksyjnej rodzić może lęki i radykalną krytykę. Widzimy to zwłaszcza w hasłach antyunijnych, wśród rzeczników jedności narodowych, którzy w imię obrony przed rzekomym rygorem naśladowania wzmagają wiszące nad wspólnotami politycznymi poczucie utraty tożsamości i alienacji. Nie powinno zatem dziwić, że wszędobylska logika zagrożenia antyliberalnych polityków tak łatwo skupia się na bronieniu suwerenności w ramach walki kulturowej wycelowanej przeciw rzekomym ideologicznym zaborcom i ich lokalnym pomocnikom, mającym odcinać lokalne wspólnoty od korzeni i wyjątkowości na rzecz kulturowego kolonializmu i ślepego naśladownictwa. Paradoksalnie zatem chętnie podejmowana logika imitacji technologii rozumianej jako pożądany proces modernizacyjny infrastruktury, czyli naśladowanie środków, nie idzie w parze z logiką naśladowania celów, jakimi byłyby tu ideały moralne liberalnej demokracji zachodniej. Co więcej, Krastew i Holmes, przywołując w publikacji częstokroć obrazy orbanowskich Węgier i Polski pod rządami Jarosława Kaczyńskiego, uwypuklają, iż to ów pielęgnowany przez lata resentyment ofiar hegemonii liberalizmu, polegający na narzucanej traumie imitacji, czyli właśnie naśladowaniu i inkorporowaniu obcych sposobów życia, pozostaje wciąż tym aspektem modernizacji, która rodzi potężny ruch kompulsywny pozwalający cieszyć się populistom niesłabnącym poparciem.
Paradoks, na który zwracają uwagę badacze, polega także na tym, iż wyidealizowany obraz Zachodu, który nosili w sobie reformatorzy Europy Wschodniej w 1989 roku, nijak się miał do wieloaspektowej rzeczywistości. Zachód zatem od początku stanowił pewnego rodzaju projekcję życzeniową, wzmacnianą przez obskuranckie reżimy skrywane za żelazną kurtyną. Stanowił ramę i zarazem pejzaż, którego nie sposób było doświadczyć w pełnej rozciągłości. Przypominał raczej pocztówkę, zapis bliskich sercu obrazków dobrobytu bez cierpień i górnolotnych doznań bez kosztów, a nie składnicę krytycznej refleksji popartej codziennym doświadczeniem. Późniejsze żywiołowe zaproszenie liberalizmu i ustawienie go – często bezkrytyczne – jako niekwestionowanego wzorca postępowania w rodzących się strukturach politycznych pozwoliło w fazie uzyskania względnej prosperity na swoistą zemstę. Już tutaj widzimy, że metakonstrukcja narracji badaczy przypomina na wskroś logikę resentymentu opisywaną przez Frierdricha Nietzschego, do którego kilkukrotnie odwołują się autorzy „Światła, które zgasło”. Odtąd rzekome skarlenie wywołane kultem imitacji w latach ustrojowych transformacji i prozachdnich aspiracji zamienia się w swoje własne kuriozalne przeciwieństwo – godność autentyczności i symbol nowego wzorca. Nie bez powodu z ust Orbana i Kaczyńskiego padają dzisiaj frazy o tym, że to właśnie Polska i Węgry zachowują prawdziwą, czystą europejskość, a nie wielokulturowe społeczności Zachodu, w których rzekomo rozpuszczone zostają substancję narodu i podstawowe busole moralnego ładu.
Całość zamysłu Krastewa i Holmesa dotyczy zatem analizy imaginariów i strukturalnych przesunięć w ich obszarach, jakie dokonały się w ostatnich dekadach w społeczeństwach peryferyjnych. „Aksamitne rewolucje 1989 roku, które reprezentowały antykolonialne odrzucenie dominacji radzieckiej, były jednocześnie prokolonialne względem Zachodu. Dlatego ich organizatorów i przywódców można zakwalifikować jako aspirujących »konwertytów« w przeciwieństwie do cynicznych »symulantów«, takich jak Rosjanie. Wskutek tego na początku żaden głos nie podniósł się przeciwko odrażającej zbrodni kopiowania zachodnich form i norm” (s. 69). Na czym polega zatem dramat tego obopólnego ścigania się w godności bycia wzorem do naśladowania? Idąc za intuicją badaczy, należy stwierdzić, iż klincz resentymentu wzmaga zemstę, której populiści dokonać mogą wyłącznie w imaginacji. Zgodnie z tym, co twierdził o logice resentymentu Nietzsche, zdaniem autorów „The Light that Failed” z powodu braku jawnych sukcesów detronizujących zachodnią modernizację zawiedzeni odpływem poważnej ilości młodych na zachód politycy wschodni starają się wykazać, iż dawny wzór w obecnie stał się antywzorem. Wieloetniczne i wielokulturowe Niemcy i Francja wypełnione imigrantami mają kojarzyć się przede wszystkim z chaosem i niepewnością egzystencjalną, czego w nietolerancyjnych systemach politycznych Orbana i Kaczyńskiego, rzekomo wiernych swym tradycjom (w istocie jednej z jej zideologizowanych form), obywatele nie uświadczą. To właśnie nieustanne ukazywanie Zachodu jako chorego człowieka cierpiącego na zanik tożsamości ma windować idealny obraz odpornych na imigrację narodowych wspólnot. Tragedia kontynuowania odwróconej logiki ortodoksyjnego naśladownictwa sprawi, iż jej ewentualne przejęcie przez stale rosnących w poparcie populistycznych polityków zachodnich doprowadzi do nieuchronnej porażki Zachodu. Myliłby się ten – zdają się mimowolnie podpowiadać autorzy książki – kto sądziłby, że taka zmiana okazałaby się korzystna dla państw Europy Środkowo-Wschodniej.
W tej autodestrukcyjnej optyce kraje pokonane i jawnie porzucające naśladowanie środków i celów Zachodu, jak Rosja Putina, której elita postanowiła zerwać z demokratyczną farsą naśladownictwa à la Jelcyn, zaczynają spełniać wobec dawnego antywzorca rolę lustrzanego odbicia. Na czym to zjawisko zdaniem autorów „Światła, które zgasło” polega? Krastew i Holmes twierdzą, że aby zrozumieć agresywne posunięcia Kremla, musimy trzymać się logiki zemsty jako bazowej wykładni resentymentu. Otóż odrzucając apodyktyczne żądanie naśladownictwa zachodnich norm, Kreml w akcie zemsty niejako mimowolnie naśladuje to, co uważa w idyllicznym samouwielbieniu Zachodu za najgorsze cechy konkurenta. „W przeciwieństwie do Związku Radzieckiego, Federacja Rosyjska nie może żywić nadziei na pokonanie Zachodu. Liczy natomiast na to, że dzięki niej Zachód się rozpadnie, tak samo jak rozpadły się blok wschodni i sam Związek Radziecki w latach 1989-1991. Trudno sobie wyobrazić, żeby wskutek tego miał powstać stabilny świat, w którym interesy Rosji są zabezpieczone” (s. 193). Stąd właśnie wynikają m.in.: rosyjskie próby ingerencji w wybory demokratyczne w Stanach Zjednoczonych oraz próby destabilizacji sytuacji politycznej w innych krajach. Skoro jednak koncepcja traumy imitacji i naśladownictwa tłumaczy nam sytuację krajów postkomunistycznych względnie wiarygodnie i oducza nas rozumienia fenomenu populizmu jako chwilowego, irracjonalnego wypadku przy pracy, to powstaje teraz następujące pytanie: skąd w takim wypadku, w krajach rzekomego prosperity, do głosu dojść może również antyliberalny duch populizmu, którego wydaniem był Trump?
Dwuznaczność wzorca
Krytyka imitacji musi udzielić odpowiedzi także na to, jak to się stało, że ci, którzy pełnili rolę wzorców godnych naśladowania, rezygnują z misyjnej strony własnej polityki międzynarodowej i wybierają na urząd prezydenta, który uważa, iż imitowanie ich stylu należy postrzegać jako uwłaszczenie i kradzież. „Skoro Napoleon był dosiadającym rumaka bohaterskim duchem historii, Trump może być dosiadającym Twittera antyliberalnym duchem naszego czasu” (s. 200). Krastew i Holmes, tłumacząc fenomen prezydentury Trumpa, rozkładają problem na kilka zazębiających się czynników ekonomiczno-politycznych, wśród których najważniejszymi są skurczenie się klasy średniej USA, nieopanowany kryzys ekonomiczny oraz wyrośnięcie nowego globalnego konkurenta w postaci Chin. Analizując radykalne wypowiedzi Trumpa względem polityki zagranicznej USA pochodzące jeszcze z lat 80. i 90., badacze uznają, iż istotne dla zrozumienia jego wybieralności na urząd prezydenta jest przyjrzenie się ekonomicznym zmianom społecznym, które w oczach wielu Amerykanów uwiarygodniły krytyczne tyrady miliardera. Pierwszy z wymienionych już punktów obejmuje antyelitarystyczną krytykę jako oś antyliberalnej wolty trumpizmu, której celem stał się dla wielu białych Amerykanów liberalny establishment, uznany za izolujący się od ich prowincjonalnych form miejski klub dla wybranych. Drugi z czynników, tym razem zewnętrzny, to głębokie zmiany geopolityczne, które uwyraźniły niekorzystne dla USA paradoksy dotychczasowej globalnej hegemonii. Otóż badaczom chodziłoby o to, że o ile moglibyśmy postrzegać wczorajszą światową dominację angielskiego uznawanego za lingua franca jako miękką postać władzy Stanów Zjednoczonych, o tyle obecnie wszechznajomość języka angielskiego stanowi miecz obosieczny w grze o ekonomiczną i strategiczną supremację. Jak pokazują badania, językowe ambicje poznawcze Amerykanów nie należą do ich – używając eufemizmu – egzystencjalnych priorytetów, przez co w swej masie Amerykanie sami skazują się na swoisty prowincjonalizm i kulturowy analfabetyzm w aspekcie globalnym. Przyznajmy, że na tym tle Chiny wraz ze swoim zaklętym w znaki skomplikowanym językiem i obcą kulturą stają się trudniejszym wyzwaniem do intelektualnego przeniknięcia. A zatem to, co wczoraj było oznaką siły, dziś wykorzystywane jest jako słabość.
Jeżeli dodamy do tego jeszcze fakt, że obywatele chińscy studiujący w Stanach Zjednoczonych obierają przeważnie wysoko wyspecjalizowane kierunki techniczne, a nie humanistykę, jak czynią to w znacznej mierze autochtoni, znajdziemy pośrednią przyczynę potęgującą niechęć wobec idei naśladownictwa. I tak przechodzimy wprost do Chin, które w ustach Trumpa stają się symbolem bankructwa starego modelu amerykańskiego misjonarstwa ideologicznego. Mamy tu zatem do czynienia z figurą Heglowskiego niewolnika w słynnej interpretacji Kojève’a, czyli Chin ujętych jako symbol upokorzenia wywodzącego się jeszcze z XIX wieku. A zatem niewolnika ekonomiczno-politycznego, który wykorzystując czas podległości na skrupulatnej produkcji, z biegiem czasu staje się silniejszy niż zapatrzony w siebie pan. Choć taka narracja wskazuje tylko na pozytywne cechy pracowitości po stronie Chin, a nie – jak ma to miejsce w praktyce – na kradzież patentów amerykańskich firm i umiejętne ich przeszczepianie do własnej produkcji, nie sposób odmówić Zachodowi krótkowzroczności ekonomicznej, a Chinom determinacji, której zdaniem wielu brakuje we współczesnym kształceniu postaw obywateli Zachodu. Mamy tu zatem do czynienia z dość gorzką refleksją dotyczącą dwuznacznej roli gospodarki i firm zachodnich, które dzięki potężnemu inwestowaniu w rynek chiński po wydarzeniach na placu Tiananmen i niezwracaniu uwagi na łamane tam prawa człowieka, same pomogły wytworzyć obecne warunki, w których chińskie naśladownictwo zaczyna poważnie zagrażać dominacji USA. „Po 1989 roku, w przeciwieństwie do środkowoeuropejskich konwertytów na demokrację liberalną, Chińczycy rozwijali swoje społeczeństwo, nie ryzykując utraty tożsamości kulturowej, a zatem nie czując się jako pozoranci ani uzurpatorzy. Wspomnienia o upokorzeniu przez zachodnie mocarstwa w XIX wieku, celowo wciąż żywe dzięki podręcznikom szkolnym, do tej pory kształtują myślenie i decyzje przywódców tego kraju, Odmowa udziału w liberalnej grze tożsamościowego naśladownictwa nie wyeliminowała resentymentu z chińskiej polityki zagranicznej. Niewykluczone jednak, że odegrała jakąś rolę w ich widocznej niechęci do tego, by samemu zaangażować się w propagowanie naśladownictwa” (s. 276).
Co dalej?
Sukces Chin, być może wykrzyczany przedwcześnie, albo – jak sądzą inni – obwieszczony zbyt późno, by w porę poruszyć wyobraźnie przywódców zachodnich państw, kończy wiek imitacji. „Jednobiegunowy Wiek Imitacji był okresem, w którym liberalizm, niebezpiecznie się w sobie zakochał” (s. 288). Oto na czoło hegemonii liberalnej wysuwa się dla większości mieszkańców Zachodu obca kulturowo cywilizacja, która zakreśli nowe warunki geopolitycznej wymiany dóbr i usług. Co więcej, nie jest to konkurencja ideologiczna, której pozazdrościliby rozmiłowani w wierze w indywidualizm członkowie społeczeństw zachodnich. Chiny imitujące gospodarczy wzrost ekonomiczny i sukces państw Zachodu nie chcą nikomu narzucać lokalnej ideologii i odgórnych planów zarządzania. Biorąc historyczną lekcję z rozpadu Związku Radzieckiego i marginalizacji Rosji na arenie międzynarodowej, nie pragną zatem nikogo nawracać na jedyny słuszny model ideologiczny. Ich pierwszych poważnych prób technologicznych ekspansji w kierunku zachodnich rynków zlekceważyć się nie da, a dawny wyścig zaczyna przybierać realne kształty. Technologia 5G, firmy takie jak Huawei czy chociażby serwis TikTok świadczą o tym, że wschodni podwykonawcy już dawno zapragnęli prześcignąć status ekonomicznej podległości względem Zachodu, co przełoży się także w długiej perspektywie na siłę militarną. A będzie to siła, której nie można już w żaden sposób lekceważyć ani zbywać w imię narcystycznego samouwielbienia.
Być może porzucenie pojedynku o laur globalnego pierwszeństwa nie oznacza dla Zachodu ostatecznie kwestii śmierci za życia – tak chcieliby sprawę widzieć Krastew i Holmes, dodając, iż tylko w dostrzeżeniu własnych ułomności modelu liberalnego można podjąć skuteczną próbą naprawczą. A ścieżka ta wiedzie przez krytyczne odnowienie liberalizmu, wyrwanie się z postzimnowojennej retoryki triumfalizmu i dawnych mentalnych przyzwyczajeń. Oznacza to także w praktyce nowe kulturowe i technologiczne otwarcie, w którym prym wieść powinny nowe ambicje poznawcze. Przyznać trzeba, że całość refleksji badaczy nie nastraja optymizmem, jednakże koniec jednobiegunowości nie musi jednoznacznie oznaczać fatalistycznej agonii Zachodu. To raczej powrót do międzynarodowego pluralizmu, do trzeźwości ocen historii, w której epoki hegemonii należały do rzadkości, stanowiły krótkie interwały, po upływie których polityczność zyskiwała nowe perspektywy. Dla liberalizmu jako naczelnej idei politycznej świata zachodniego fakt utraty jednoznacznej pozycji hegemona oznaczać powinien koniec romantycznej idylli i powrót do świata politycznych możliwości. Światło, które gaśnie, wciąż wysyła promienie, a w ich blasku można widzieć szansę na wielkie przewartościowania. To w końcu na obszarze Zachodu i w oparciu o zachodni wzorzec naukowości świat otrzymał pierwsze dawki szczepionek na epidemię SARS-CoV-2. Może pozostać to ostatnim, pięknie brzmiącym akordem w krótkiej, acz burzliwej historii dominacji Zachodu, lecz równie dobrze możemy ten fakt odczytać jako jeszcze jedną szansę na otrzeźwienie, w której ulokujemy dążenia kolejnych generacji.
Jedno jest wszak bezapelacyjnie pewne: „Światło, które zgasło” Krastewa i Holmesa to z pewnością nie pierwsze i nie ostatnie słowa w sprawie końca wieku imitacji. Czy tego chcemy, czy nie, historia znowu zaczyna żyć – a my od niedawna zaczęliśmy żyć w ciekawych czasach.
Iwan Krastew, Stephen Holmes: „Światło, które zgasło. Jak Zachód zawiódł swoich wyznawców”. Przeł. Aleksandra Paszkowska. Wydawnictwo Krytyki Politycznej. Warszawa 2020.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |