SEKS I TATUAŻE (JACEK MELCHIOR: 'NIELUDZKO PIĘKNA JESIEŃ')
A
A
A
Jest coś niepokojącego w tytule najnowszej książki Jacka Melchiora. „Nieludzko piękna jesień” ma w sobie interesujący oksymoron. „Nieludzko”, czyli okrutnie, bezlitośnie, pozornie nie powinno łączyć się z czymś pięknym. Jesień także rzadko niesie ze sobą pozytywne konotacje – to trudna, szara pora życia, zazwyczaj pełna rozrachunków, podsumowań. Będzie ona powracać jak refren, bo też bohaterowie tych opowiadań – gdyż właśnie z opowiadaniami mamy tu do czynienia, nawet jeśli autor „Kochanka” próbuje je złożyć w spójną powieść – funkcjonują właśnie w takiej swoistej jesieni życia.
Kluczowym miejscem w tej książce – miejscem spotkań i przemian – jest salon tatuażu. Tatuaż to stały motyw każdej opowieści, czasem istotny, czasem poboczny. Dla każdego bohatera staje się czymś innym, niesie ze sobą rozmaite znaczenia. Dla pięćdziesięcioletniego pracownika fabryki lekarstw, latami pozostającego pod kontrolą dominującej matki, zrobienie sobie tatuażu jest mocno spóźnionym i odważnym krokiem w samodzielność. Dotąd zmuszony do bierności, raczej przeczekujący własne życie Irek, chce zaznaczyć nowy początek („Miało się coś stać, miało się coś wreszcie stać na zawsze, po wsze czasy, na wieki wieków amen! Ten tatuaż miał istnieć do końca jego życia, a potem w ziemi, choćby cała reszta zgniła, […] a jeśliby jednak dokonano kremacji, wzór na skórze miał się nie spopielić, miał unieść się w powietrze i trwać jak każda ostateczna konsekwencja nieodwracalnej decyzji”). Takie tatuażowe naznaczenie pozwoli Irkowi wreszcie „zaistnieć, a nie niknąć aż do zniknięcia”. Dla wiekowej Mimi tatuaż jest nie tylko niezmywalnym przypomnieniem o latach wojny i pobycie w obozie, ale także pamiątką pięknego, niezapomnianego doświadczenia erotycznego. Z kolei Agnieszka tatuuje sobie na ramionach postaci z bajek Disneya, aby w ten sposób zdobyć środki finansowe. Tatuaż, na który sama się decyduje, ma być czymś w rodzaju piorunochronu. Dla Wiktora i Chrisa podwójny tatuaż to symbol (nieskutecznie) cementujący ich związek.
Ważnym czynnikiem w życiu bohaterów „Nieludzko pięknej jesieni” jest seks. Często chodzi tu o seksualne niespełnienie w różnych aspektach. W „Alfabecie”, jednym z najlepszych opowiadań w tym zbiorze, Melchior prezentuje swoistą erotyczną wyliczankę w cieniu AIDS (nie bez przyczyny określanym jako „TO”, niczym w słynnym horrorze Stephena Kinga). Bohater „Dwóch smug”, oficjalnie pozostający w heteroseksualnym związku, wychowujący dzieci, potajemnie spotyka się z mężczyznami – a jednak te relacje nie pomagają mu uciec od dojmującego poczucia samotności. Narrator „Pojechanego”, pisarz, postacie ze swoich powieści obdarza bogatym życiem erotycznym, które – jak czuje – jego samego nie dotyczy. Dla Irka z pierwszego opowiadania zbliżenia seksualne to jedyne, co warto rozpamiętywać – nawet jeśli były w gruncie rzeczy uwłaczające („Zawsze przygodą był tylko, najczęściej zawstydzającą po pijaku, przecież wiedział, brali go tylko dlatego, że wlał w nich dwa drinki za dużo”). Agnieszka („Krokodyle) nie ma problemu z własną seksualnością, ale odczuwa kompleksy z powodu pochodzenia (powie o sobie ironicznie „szara masa nieperłowa”). Jest niejako skazana na marną egzystencję – bez perspektyw, z podłą, wyczerpującą pracą fizyczną, brakiem społecznego szacunku. Podgląda w telewizji „bajkowe, ale przecież prawdziwe życie różnych Carringtonów i Coolczyków” i sama próbuje je uzyskać, a seks traktuje jak narzędzie do osiągnięcia tego celu. Tworzy związki z zamożnymi kobietami, które określa mianem „lukskotek”, jakby wchodziła do serialu o „Carringtonach i Coolczykach” – a jednak różnice społeczne zawsze dają o sobie boleśnie znać. Mimi – jedna z najtragiczniejszych bohaterek „Nieludzko pięknej jesieni” – nigdy nie pozwoliła sobie na coming out i miłość do kobiet w obawie przed ogólnym ostracyzmem. „Gdybym chciała, gdybym próbowała żyć… Ale jak miałabym próbować?” – zapyta rozpaczliwie. U schyłku swoich dni ma poczucie, że „przeżyła to życie nie tak, jak powinna, ale nie myślała o tym, bo zasypała, zaryglowała tę młodą [prawdziwą Mimi – przyp. mój – M. P. Urbaniak] na zawsze”. To właśnie ona wypowie słowa, pod którymi mogliby się podpisać właściwie wszyscy główni bohaterowie najnowszej książki Jacka Melchiora: „Bo wygląda na to, że nie ma ucieczki, że zawsze musimy wpaść w sidła przypisanej nam, własnej rozkoszy i uświadomić sobie swą naturę, w pułapkę, trwającą choćby tylko minutę, co nie jest nawet kroplą w morzach, we wszystkich oceanach minut, jakie dane nam przeżyć, a co w każdej z tych minut czai się potem do skoku, który być może już nigdy nie nastąpi, bo nie te czasy, miejsca, ludzie…”. Seks okazuje się tu jednym ze swoistych filarów życia – zazwyczaj jest też źródłem osobistych tragedii, napędzanych w różny sposób przez społeczeństwo i rządzące nim prawa.
Niestety, „Nieludzko piękna jesień” może i została zbudowana na ciekawych założeniach, ale jest książką nieudaną. Składające się na nią historie okazują się nudne nie tyle ze względu na fabuły, co poprzez sposób opowiadania – monotonny, rozwlekły (trudno uwierzyć, że spod tego samego pióra wyszły takie porywające powieści, jak „XXL – tragikomedia erotyczna” czy „Kochanek”). Paradoksalnie w tym przegadaniu większość bohaterów nie ma szans ciekawie zaistnieć. Niektóre intrygujące wątki zostają tu ledwie zasygnalizowane (na przykład związek piszącego pod pseudonimem Wiktora z rzekomą autorką jego książek czy relację Irka z matką, która „Wyssała go i wyżerała przez pięćdziesiąt lat, cofając, gdy chciał zrobić jakiś ważny krok”). Jednak przede wszystkim trudno oprzeć się wrażeniu, że opowiadania są powiązane ze sobą sztucznie, nawet jeśli ścieżki niektórych bohaterów się przecinają. Najgorzej w tym aspekcie wypada ostatnie z nich, które mogłoby być świetną powieścią, ale w tak krótkiej formie zwyczajnie się nie sprawdza, a do reszty tekstów z tego zbioru po prostu nie pasuje. Każdemu z opowiadań towarzyszą cytaty z literatury – i niekiedy doskonale wkomponowują się w tekst (jak utwór Borgesa w „Krokodylach” czy „Dżuma” Camusa uzupełniająca opowiadanie o AIDS), jednak większość niewiele wnosi do poszczególnych tekstów i została dodana chyba tylko dla zachowania swoistego porządku. Irytują również drobne błędy – Anna Jantar nie zginęła w katastrofie lotniczej w Lesie Kabackim, a słynna trylogia Jonasa Gardella poświęcona epidemii AIDS to „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek”, nie zaś: „Nie wycieraj łez bez rękawiczek”/„Nie ocieraj łez bez rękawiczek”.
Choć „Nieludzko piękna jesień” to książka raczej nieudana, trudno zaprzeczyć, że miejscami widać w niej talent Melchiora. Na uznanie zasługuje konsekwentna kreacja bohaterów jako jednostek niespełnionych, zagubionych, samotnych, przekonujących się o tym, że „człowiek żyje, by żyć, a nie zdychać z głodu życia”. Bronią się pojedyncze opowiadania (zwłaszcza „Krokodyle” z doskonałą kreacją Agnieszki i złożoną problematyką) czy motywy w nich obecne, celne obserwacje, mocne zestawienia (na przykład w „Alfabecie”, traktującym o AIDS, znajdują się odwołania do obecnej pandemii). Sprawdza się także ironia, z jaką narrator w opowiadaniu wieńczącym zbiór podchodzi do pisania, do roli pisarza i obowiązków, jakie wiążą się dziś z promocją książek – te fragmenty są żywe, napisane z pazurem (oto przykład: „Kryminalista Coben wymyślił rozdziały do ogarnięcia między dwiema stacjami metra. […] To pod wpływem Cobena skróciłem akapity, czasem do jednozdaniowych. Spaghetti prozą wyczerpało się na Bernhardzie, reszta to już zbędne utrudnianie, umądrzanie na siłę, czyli ogłupianie i w ogóle wkurzanie czytelnika, który jedzie tym metrem, autobusem, tramwajem i w tłoku zawsze ktoś go przesunie, potrąci, więc gdy ma niekończący się makaron wylany na stronę po brzegi jak ciasto w brytfannie, co rusz się gubi, nie trafia…”). Mimo wszystko nie da się ukryć, że większość tych tekstów wypadłaby lepiej w formie powieści.
„Każdego boli inaczej” – mówi pracownica salonu tatuażu na początku „Nieludzko pięknej jesieni” – rzeczywiście jest to rzecz o cierpieniu egzystencjalnym, o byciu osobnym, często niezrozumianym. Bohaterowie tkwią trochę na poboczu właściwego życia, zamknięci w sobie i we własnym bólu. Niestety, choć potencjał był spory, ta książka sprawia wrażenie słabo przemyślanej, napisanej na siłę i w rezultacie solidnie rozczarowuje. Jacek Melchior już dawno udowodnił, że można od niego oczekiwać o wiele więcej.
Kluczowym miejscem w tej książce – miejscem spotkań i przemian – jest salon tatuażu. Tatuaż to stały motyw każdej opowieści, czasem istotny, czasem poboczny. Dla każdego bohatera staje się czymś innym, niesie ze sobą rozmaite znaczenia. Dla pięćdziesięcioletniego pracownika fabryki lekarstw, latami pozostającego pod kontrolą dominującej matki, zrobienie sobie tatuażu jest mocno spóźnionym i odważnym krokiem w samodzielność. Dotąd zmuszony do bierności, raczej przeczekujący własne życie Irek, chce zaznaczyć nowy początek („Miało się coś stać, miało się coś wreszcie stać na zawsze, po wsze czasy, na wieki wieków amen! Ten tatuaż miał istnieć do końca jego życia, a potem w ziemi, choćby cała reszta zgniła, […] a jeśliby jednak dokonano kremacji, wzór na skórze miał się nie spopielić, miał unieść się w powietrze i trwać jak każda ostateczna konsekwencja nieodwracalnej decyzji”). Takie tatuażowe naznaczenie pozwoli Irkowi wreszcie „zaistnieć, a nie niknąć aż do zniknięcia”. Dla wiekowej Mimi tatuaż jest nie tylko niezmywalnym przypomnieniem o latach wojny i pobycie w obozie, ale także pamiątką pięknego, niezapomnianego doświadczenia erotycznego. Z kolei Agnieszka tatuuje sobie na ramionach postaci z bajek Disneya, aby w ten sposób zdobyć środki finansowe. Tatuaż, na który sama się decyduje, ma być czymś w rodzaju piorunochronu. Dla Wiktora i Chrisa podwójny tatuaż to symbol (nieskutecznie) cementujący ich związek.
Ważnym czynnikiem w życiu bohaterów „Nieludzko pięknej jesieni” jest seks. Często chodzi tu o seksualne niespełnienie w różnych aspektach. W „Alfabecie”, jednym z najlepszych opowiadań w tym zbiorze, Melchior prezentuje swoistą erotyczną wyliczankę w cieniu AIDS (nie bez przyczyny określanym jako „TO”, niczym w słynnym horrorze Stephena Kinga). Bohater „Dwóch smug”, oficjalnie pozostający w heteroseksualnym związku, wychowujący dzieci, potajemnie spotyka się z mężczyznami – a jednak te relacje nie pomagają mu uciec od dojmującego poczucia samotności. Narrator „Pojechanego”, pisarz, postacie ze swoich powieści obdarza bogatym życiem erotycznym, które – jak czuje – jego samego nie dotyczy. Dla Irka z pierwszego opowiadania zbliżenia seksualne to jedyne, co warto rozpamiętywać – nawet jeśli były w gruncie rzeczy uwłaczające („Zawsze przygodą był tylko, najczęściej zawstydzającą po pijaku, przecież wiedział, brali go tylko dlatego, że wlał w nich dwa drinki za dużo”). Agnieszka („Krokodyle) nie ma problemu z własną seksualnością, ale odczuwa kompleksy z powodu pochodzenia (powie o sobie ironicznie „szara masa nieperłowa”). Jest niejako skazana na marną egzystencję – bez perspektyw, z podłą, wyczerpującą pracą fizyczną, brakiem społecznego szacunku. Podgląda w telewizji „bajkowe, ale przecież prawdziwe życie różnych Carringtonów i Coolczyków” i sama próbuje je uzyskać, a seks traktuje jak narzędzie do osiągnięcia tego celu. Tworzy związki z zamożnymi kobietami, które określa mianem „lukskotek”, jakby wchodziła do serialu o „Carringtonach i Coolczykach” – a jednak różnice społeczne zawsze dają o sobie boleśnie znać. Mimi – jedna z najtragiczniejszych bohaterek „Nieludzko pięknej jesieni” – nigdy nie pozwoliła sobie na coming out i miłość do kobiet w obawie przed ogólnym ostracyzmem. „Gdybym chciała, gdybym próbowała żyć… Ale jak miałabym próbować?” – zapyta rozpaczliwie. U schyłku swoich dni ma poczucie, że „przeżyła to życie nie tak, jak powinna, ale nie myślała o tym, bo zasypała, zaryglowała tę młodą [prawdziwą Mimi – przyp. mój – M. P. Urbaniak] na zawsze”. To właśnie ona wypowie słowa, pod którymi mogliby się podpisać właściwie wszyscy główni bohaterowie najnowszej książki Jacka Melchiora: „Bo wygląda na to, że nie ma ucieczki, że zawsze musimy wpaść w sidła przypisanej nam, własnej rozkoszy i uświadomić sobie swą naturę, w pułapkę, trwającą choćby tylko minutę, co nie jest nawet kroplą w morzach, we wszystkich oceanach minut, jakie dane nam przeżyć, a co w każdej z tych minut czai się potem do skoku, który być może już nigdy nie nastąpi, bo nie te czasy, miejsca, ludzie…”. Seks okazuje się tu jednym ze swoistych filarów życia – zazwyczaj jest też źródłem osobistych tragedii, napędzanych w różny sposób przez społeczeństwo i rządzące nim prawa.
Niestety, „Nieludzko piękna jesień” może i została zbudowana na ciekawych założeniach, ale jest książką nieudaną. Składające się na nią historie okazują się nudne nie tyle ze względu na fabuły, co poprzez sposób opowiadania – monotonny, rozwlekły (trudno uwierzyć, że spod tego samego pióra wyszły takie porywające powieści, jak „XXL – tragikomedia erotyczna” czy „Kochanek”). Paradoksalnie w tym przegadaniu większość bohaterów nie ma szans ciekawie zaistnieć. Niektóre intrygujące wątki zostają tu ledwie zasygnalizowane (na przykład związek piszącego pod pseudonimem Wiktora z rzekomą autorką jego książek czy relację Irka z matką, która „Wyssała go i wyżerała przez pięćdziesiąt lat, cofając, gdy chciał zrobić jakiś ważny krok”). Jednak przede wszystkim trudno oprzeć się wrażeniu, że opowiadania są powiązane ze sobą sztucznie, nawet jeśli ścieżki niektórych bohaterów się przecinają. Najgorzej w tym aspekcie wypada ostatnie z nich, które mogłoby być świetną powieścią, ale w tak krótkiej formie zwyczajnie się nie sprawdza, a do reszty tekstów z tego zbioru po prostu nie pasuje. Każdemu z opowiadań towarzyszą cytaty z literatury – i niekiedy doskonale wkomponowują się w tekst (jak utwór Borgesa w „Krokodylach” czy „Dżuma” Camusa uzupełniająca opowiadanie o AIDS), jednak większość niewiele wnosi do poszczególnych tekstów i została dodana chyba tylko dla zachowania swoistego porządku. Irytują również drobne błędy – Anna Jantar nie zginęła w katastrofie lotniczej w Lesie Kabackim, a słynna trylogia Jonasa Gardella poświęcona epidemii AIDS to „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek”, nie zaś: „Nie wycieraj łez bez rękawiczek”/„Nie ocieraj łez bez rękawiczek”.
Choć „Nieludzko piękna jesień” to książka raczej nieudana, trudno zaprzeczyć, że miejscami widać w niej talent Melchiora. Na uznanie zasługuje konsekwentna kreacja bohaterów jako jednostek niespełnionych, zagubionych, samotnych, przekonujących się o tym, że „człowiek żyje, by żyć, a nie zdychać z głodu życia”. Bronią się pojedyncze opowiadania (zwłaszcza „Krokodyle” z doskonałą kreacją Agnieszki i złożoną problematyką) czy motywy w nich obecne, celne obserwacje, mocne zestawienia (na przykład w „Alfabecie”, traktującym o AIDS, znajdują się odwołania do obecnej pandemii). Sprawdza się także ironia, z jaką narrator w opowiadaniu wieńczącym zbiór podchodzi do pisania, do roli pisarza i obowiązków, jakie wiążą się dziś z promocją książek – te fragmenty są żywe, napisane z pazurem (oto przykład: „Kryminalista Coben wymyślił rozdziały do ogarnięcia między dwiema stacjami metra. […] To pod wpływem Cobena skróciłem akapity, czasem do jednozdaniowych. Spaghetti prozą wyczerpało się na Bernhardzie, reszta to już zbędne utrudnianie, umądrzanie na siłę, czyli ogłupianie i w ogóle wkurzanie czytelnika, który jedzie tym metrem, autobusem, tramwajem i w tłoku zawsze ktoś go przesunie, potrąci, więc gdy ma niekończący się makaron wylany na stronę po brzegi jak ciasto w brytfannie, co rusz się gubi, nie trafia…”). Mimo wszystko nie da się ukryć, że większość tych tekstów wypadłaby lepiej w formie powieści.
„Każdego boli inaczej” – mówi pracownica salonu tatuażu na początku „Nieludzko pięknej jesieni” – rzeczywiście jest to rzecz o cierpieniu egzystencjalnym, o byciu osobnym, często niezrozumianym. Bohaterowie tkwią trochę na poboczu właściwego życia, zamknięci w sobie i we własnym bólu. Niestety, choć potencjał był spory, ta książka sprawia wrażenie słabo przemyślanej, napisanej na siłę i w rezultacie solidnie rozczarowuje. Jacek Melchior już dawno udowodnił, że można od niego oczekiwać o wiele więcej.
Jacek Melchior: „Nieludzko piękna jesień”. Wydawnictwo Seqoja. Olsztyn 2020.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |