ZABURZENIA REALISTYCZNE, PROSZĘ PUŚĆ TO NA ANTENIE (PIOTR JANICKI, ADAM KACZANOWSKI: 'SPIS TREŚCI')
A
A
A
Un amour de la vie qui peut dire oui à la mort
G. Deleuze, C. Parnet, Dialogues, Champs Flammarion, Paris 1996, s. 80
Ty też jesteś bogiem
tylko wyobraź to sobie
Magik z Paktofoniki
Rihanna szepcze „oui” śmierci, ale robi to z miłości do życia. Wypełnia ją śmiech, piosenka śmieje się do własnych łez z kolorowego klipu, ale jest to gest autoreferencyjny. To śmiech przylegający do horyzontu kruchości, niestabilności i nietrwałości. To czysta intensywność, rodząca się i wygaszająca dokładnie w środku krytykowanego systemu. Rihanna wzrusza się widokiem skał kredowych na Rugii, by po chwili rzucić się w otchłań i z samego centrum smagać słuchacza dźwiękami śmiechu i masochistycznego humoru.
Nosicielem syndromu Rihanny jest podmiot wypowiadający się w „Spisie treści” Piotra Janickiego i Adama Kaczanowskiego:
Zaczekaj, mówię, czy to już ten moment, w którym na bezczelne pytanie:
„W co wy właściwie gracie?”
nie musimy odpowiadać inaczej niż wzruszeniem ramion?
Nie, nie jestem żadnym słoniem czy inną owieczką. Jestem nosicielem
Rihanny. Znajdziecie mnie w utworach: „Needed Me” i „Kiss It Better”,
od tego bym zaczął rozmowę.
(s.13)
I od Rihanny zacząłem. Twórcy przywołują postać popularnej piosenkarki, jednak nie po to, by praktykować jednowymiarową strategię krytyki. To nie jest śmiech z popkultury, to nie postdandysowska kpina z mieszczańskich notowań artystycznych. To jest śmiech samej Rihanny, śmiech kogoś, kto jest zanurzony w systemie tylko po to, by pozorną harmonię logiki kapitału po prostu sabotować. Matronką takiego działania poetyckiego jest teoria delezjańska: humor – niekiedy nazywany pozycją masochistyczną – to śmiech człowieka ścierającego własne łzy, śmiech dobiegający prosto z samego środka fenomenu postfordowskiego kapitalizmu, śmiech pracownika kultury, który zmusza zardzewiałe mechanizmy panoptykonu do trwania w skrajności.
Poemat Janickiego i Kaczanowskiego to humorystyczna oraz intensywna przechadzka po muzeum, gdzie można podziwiać figury, przedmioty i artefakty wyrwane ze swoich pierwotnych ram. Rudolf Carnap woli lody migdałowe, podczas gdy Willard Van Orman Quine preferuje śmietankowe, gdyż są bliższe fundamentalnej wizji lodów. Papuga klnie jak bohaterowie niecenzurowani przez Josepha Conrada. Ćwiczeniami z empatii są filmiki śpiewających wielorybów. Rihanna strzela do złych ludzi. Wszyscy czekają na apokalipsę lub halucynację. Nagromadzenie variétés to poetycki akt czystej potencjalności. Intensywność rozwija się jednak w gęstym mroku. Możliwe, że nie uda się stworzyć nowego horyzontu zdarzeń, który zastąpiłby realizm kapitalistyczny, o którym pisał Mark Fisher. Możliwe, że „akt czystej potencjalności” jest tak naprawdę rozwijającą się pleśnią na rozrastającej się strukturze apokaliptycznej: „światy są tak dobre, jak długo istnieją, a potem szukaj wiatru w polu!” (s. 15), „Apokalipsa odrzuca, bo ma nadejść i nie nadchodzi, pomruk sfrustrowanego wspólnotowego to nie ja rozgryzionego ducha” (s. 25). Apokalipsa jednak konsekwentnie nie nadchodzi, a wszystkie kryzysy są pacyfikowane przez zracjonalizowany popęd logiki kapitału. Realizm kapitalistyczny to nie tylko brak alternatywy, ale również skuteczne – menadżerskie – zarządzanie osuwiskami, rumowiskami i zgliszczami. Również tymi, które wyłaniają się z mowy podmiotu, zniszczonego przez niekończący się pochód utowarowionych gestów i znaczeń. Krańcowość wpisana w poemat ma jednak szczególną funkcję organizacyjną: „Największy łobuz spośród dzieci, największy nie znaczy, że najmądrzejszy, zadaje sobie pytanie o jakość życia: »Czy żeby przeżyć to życie, potrzebna jest aż tak wielka świadomość śmierci?«” (s. 5). Oglądamy Rihannę na klipach, czujemy oddech śmierci, ale tak naprawdę pragniemy tylko jednego: „czy ów mag potrafi sprawić, by napisał stał się ciałem?” (s. 5). Janicki i Kaczanowski – masochistyczni poeci materialistyczni – proponują zabawę w ćwiczenie z logiki ekonomicznej. Czy obiekt kulturowy – stworzony z funkcji, figur i alegorii trwających w samym środku kapitału – może przezwyciężyć kapitalistyczny popęd zawłaszczenia i zmaterializować gest wykroczenia poza realizm sam w sobie, tworząc tym samym konkretną i praktyczną możliwość pomyślenia alternatywy?
Figura maga-artysty-kreatora jest w „Spisie treści” niejednoznaczna. Jego obsesja na punkcie materializacji możliwości może być także despotycznym ekscesem: „Ten mag, który potrafi zasadzić drzewo, które potrafi samo połamać sobie gałęzie, ten mag zwołał w jedno miejsce wszystkich robotników i poprosił: »Zbudujcie mi tu klasztor, który będzie stadionem, który będzie bunkrem«” (s. 6). Czytamy dalej: „prosił krzewiastych kloszardów, wymachujących żądaniami nowych stawek minimalnych za opatentowane sny” (s.6). Siła produkcji i materializacji subsumuje wszystkie sensy i staje się debordowskim spektaklem dla widza-konsumenta. Dla kapitału nieważne jest to, czy budujemy stadiony, klasztory; reifikuje ikonografię w pornografię. Wszystkim rządzi nagość – marksowski „wyzysk jawny, bezwstydny, bezpośredni, nagi” (Engels, Marks 1949: 28) – wykorzystanych ciał twórczych: „prosił głodujących z kieszeniami pełnymi utensyliów liturgicznych, rybaków z butelkami napchanymi błaganiem o pomoc” (s. 6-7). Tak pomyślanym kapitalizmem nie zawiaduje żadne ojcowskie, skodyfikowane Prawo, jest ono jednocześnie poszerzane i kurczone przez plastyczną hydrę pragmatyzmu i prowizoryczności. Dlatego najważniejszą cechą takiego systemu jest dystynktywna zmienność: „czy jeśli wszystko jest zmianą, to zmiana nie jest esencją, i czy w takim razie dalej nie ma się czym przejmować, a kroki życia są dalej odświętne” (s. 5). Nie są odświętne. Kapitał – owa „rzecz nienazywalna” Deleuze'a i Guattariego – konsekwentnie zaczernia i obniża horyzont poznawczy społeczeństw, skutecznie desakralizując potencjalność kultury. Nie ma świętości, nie ma odświętności, nie ma transcendencji. Poemat „Spis treści” proponuje alternatywę dla tych muzealnych i przechwyconych kategorii – nie ma świętości, lecz może być karnawał, którego skutkiem będzie poszerzenie pola życia i pola możliwości. Poezja jest zatem próbą negocjacji prowizorycznych granic i linii demarkacyjnych, której materialnym efektem może być samo życie, traktowane jako nowa jakość, wynikająca z przepracowania zastanej i otrzymanej zmienności.
Słynne „nie ma alternatywy” Margaret Thatcher – „samospełniająca się przepowiednia” kapitalizmu – Janicki i Kaczanowski prowokująco odnoszą do samej kategorii życia. Czy może mieć ono jakąkolwiek alternatywę? Czy w ultranowoczesnym modelu społeczeństwa można wciąż powoływać się na archaiczne wartości transcendencji, odsyłającej człowieka do nienazywalnego „innego życia gdzie indziej”. W „Spisie treści” znajdujemy następujące frazy:
Jak szeroki jest prześwit, przez który spoglądacie na swoje życie, i co następuje po nim, żeby nie zapytać: „Co je sprawiło?”,
jak odległe są szczapy czas składające się na błysk waszego życia, ile śmieci mieści się w brzuchu waszego życia i jak bardzo napięty jest jego szkielet?
(s. 8),
Bezbolesna inkarnacja na cokolwiek.
Nie mam żadnego dowodu na cokolwiek, tylko dowód osobisty oraz twardą intuicję, że wszedłem na świat, by powiedzieć wszystko w pierwszym zdaniu […].
(s. 16),
W nocy śniło mi się pole inteligencji, które jakby rozejrzało się najpierw po moim życiu, a następnie mnie do niego łagodnie wepchnęło.
(s. 26).
Autorów interesuje zarówno kres realizmu, jak i początek – geneza wszelkiego towaru, moment inicjacyjny dla samego życia, z którym podmiot może się identyfikować lub nie. Skoro w istnienie wepchnęło człowieka tajemnicze pole inteligencji, czyli jakaś nie-ludzka forma ponadczasowego trwania, to takie samo pole elektromagnetyczne może nas oderwać od dominującego realizmu kapitalistycznego. Wystarczy pomyśleć i stworzyć materialną możliwość, a następnie przekroczyć impas, by móc prowadzić egzystencję w nowym horyzoncie nad-realistycznych zdarzeń. Taka forma myślenia (kreacji) to naturalna konsekwencja śmiechu nosiciela Rihanny, który bawi się przekładkami i zębatkami systemu, który mozolnie dba, by niczym mityczny Atlas podtrzymywać uniwersalną rzeczywistość na cudzych rękach pracowników. „Spis treści” można zatem potraktować jako rozbudowany poemat-protest, który przede wszystkim jest zniesieniem częstego wyparcia. To ja żyję w samym centrum tego systemu, to ja w nim uczestniczę, a moje zachowania mogą zostać inkorporowane przez rozrastającego się złotego cielca kapitału. Janicki i Kaczanowski – podobnie zresztą jak Mark Fisher – odrzucają „przypisanie fantazmatycznym Innym zła i ignorancji” (Fisher 2020: 26), protestując przeciwko wyparciu się „naszego własnego współudziału w planetarnej sieci opresji”. Dlatego „Spis treści” to poemat pisany przez kolektywną świadomość tego, że odzyskanie własnej podmiotowości i politycznej sprawczości wiąże się z odnotowaniem faktu: pasożytniczy kapitalizm nie istnieje bez naszych twórczych i płodnych ciał. Co więcej, „rzecz nienazywalna” sprawia, że ciała ludzi (np. pracowników) wykrwawiają się, tracą swą witalność, pogrążają się w alienacji i wywłaszczeniu „ja” z materialnej powłoki. Podmiot Janickiego i Kaczanowskiego właściwie został zrównany z multimedialnym klipem, który może być dowolnie odtwarzany, oraz wykonaniem na żywo, które z kolei jest wystawione na widok zmęczonego konsumenta jak kolejny towar:
A miałem ich niewiele tysięcy,
BO byłem już oficjalnym klipem
nakręconym za mnóstwo pieniędzy
i byłem wykonaniem na żywo,
spocony, zmęczony, dla przerażonej śmiertelnie
zmęczonej publiczności.
(s. 23)
Metafora klipu zaskakująco dokładnie rymuje się z ideą spektaklu Guy'a Deborda:
Zostaw mnie, BO robię swoje kroki
w nie swoim tańcu do nie swojej muzyki.
(s. 25)
Formuła spektaklu – zobiektywizowanego fałszu, zinternalizowanego kłamstwa – to nadal bardzo, bardzo poręczne narzędzie opisu późnonowoczesnej rzeczywistości realizmu kapitalistycznego, który reguluje nie tylko tonację muzyki i układ egzystencjalnej choreografii, ale także będącego barierą krępującą swobodne funkcjonowanie. Dlatego warto „robić swoje kroki”, jakkolwiek banalnie to nie zabrzmi. Improwizacja – paralelna do koncepcji poematu pojemnego/poszerzonego, jakim jest „Spis treści” – jest właśnie synonimem intensywnego śmiechu, którego echo dobiega prosto ze środka krytykowanego systemu. Podejmujmy swoje kroki w wywłaszczającym wirze zdarzeń. Ta formuła poetyckiego oporu – niekiedy dość sytuacjonistycznego – jest instruktażem odporu. Poezja to właśnie indywidualne kroki, które zagrażają realizmowi, odsłaniając niewspółmierności tkwiące w centrum tego projektu. Poetką może być Megan Rapinoe, odmawiająca zaśpiewania hymnu Stanów Zjednoczonych przed meczem. Poetą może być każdy, kto zbawiennym (i zabawnym) gestem odmawia posłuszeństwa i uczestnictwa, wciąż jednak będąc w samym środku tego systemu. Dlatego taka wiedza radosna może być przywróceniem życia immanentnego – bez transcendencji, bez archaicznych zabaw w transpasywny mesjanizm oczekiwania na rozwiązanie impasu. To jest właśnie argument przeciwko arbitralnemu uznaniu, że „nie ma alternatywy” dla życia jako takiego. Zresztą mesjanizm (jako ewentualna propozycja wyjścia poza realizm) jest zblokowany przez podmiot, który unieważnia czas (najważniejszy element systemu mesjańskiego), który mógłby być odliczany do nadejścia rozwiązania z zewnątrz: „Jestem przypadkiem, bo miliony przypadków przyprowadziły mnie tutaj przez przypadek. Nie wierzę w coś takiego jak czas” (s. 15).
Wspomniałem wcześniej o niejednoznaczności figury maga-kreatora, którego działanie ma sens, „kiedy nazywanie jest międzygatunkowym przechodzeniem od jednego do drugiego, od słowa do obrazu albo do działania i od działania do snu, które każde z osobna w dowolnej chwili materializują się jako znaczenia” (s. 31). Podmiot mówiący, czyli wkraczający w sferę języka, jest gotowy do definiowania i odsłaniania. Trudno o trafniejszy opis tego, w jaki sposób żarłoczny kapitał drenuje aktywność i energię człowieka: „pracowici, bezrobotni ludzie, w trójwymiarowej geometrii testujący przydatność kanonicznej prawdy” (s. 22). A czym jest owa „kanoniczna prawda”? To nowoczesna fantazja na temat zrównania wydajnego życia z ontologią biznesu. Kapitał to wampir, który wysysa krew pracowników, w żyłach pozostawiając spektakularną prawdę na temat wolnego rynku i możliwości przehandlowania własnego istnienia w realistycznym show. Podmiot pyta na początek:
Zapytam też: „Co robisz, idąc do pracy?
O czym myślisz w pracy?
Ile razy dziennie jesteś zły na siebie?
Czy częściej jesteś zły na siebie, czy na innych?
Czy uważasz, że twoja praca
czyni cię gorszym człowiekiem?
Czy jesteś zdania, że wszystko
poszło nie tak, jak miało pójść?
(s. 17).
Skoro uznaliśmy, że „Spis treści” został napisany przez nosiciela Rihanny w samym środku opisywanego realizmu, to warto posługiwać się realnymi kategoriami: czy taka poezja jest w ogóle zyskowna i opłacalna? Oczywiście. Janicki i Kaczanowski przekłuwają tymi pytaniami zasadę rzeczywistości, która uznaje, że modernizacja własnego życia dla rządzącej oligarchii jest czymś dobrym, podległym najprostszej aksjologii. Afekt – złość, niechęć, rozpacz, nuda – czyli to, co zostało wytłumione przez realizm kapitalistyczny, jest ponownie widzialny w tej poezji. Jasne jest, że taka litania pytań, przypominająca trochę popularną psychozabawę, eksponuje nieciągłości i pęknięcia w obrębie krytykowanego systemu. Smutek pracownika, który nie radzi sobie z mitem neoliberalnej i indywidualnej wydajności, to ewokowane Realne w „Spisie treści”, które jest w stanie – swoją traumatyczną pustką – oprzeć się tłumieniom ze strony rzeczywistości.
Strategię poetycką Janickiego i Kaczanowskiego można nazwać odwracaniem tendencji reklamowo-marketingowych. Jasne jest, że poeci wykorzystują PR-owe schematy, by demonstrować ich skrajną sprzeczność i niewydolność. Warto jednak odnotować, że takie działanie to nie tylko pewna technika pisarska, ale także działanie na rzecz poszerzenia pola widzialnego. Przerysowanie – już przerysowanego – symulakrum to stworzenie nowego obrazu pracownika, który być może oderwie się od wygładzonego medialnie fetyszu wzrostu i rozwoju. W jednym z fragmentów czytamy opis, który może z powodzeniem służyć za ponowoczesny portret człowieka pracy w postfordowskiej rzeczywistości:
Właśnie wymyśliłem kolorowankę, w której cała zabawa polega na wymazywaniu koloru. To coś podobnego do grania w badmintona bez użycia lotki, za to przy potężnym wietrze bijącym w plecy […].
powiedzmy o tym uczuciu, które donikąd nas nie doprowadzi, o tych kilku, kilkunastu ruchach na planszy, gdy zbijasz pionki i w końcu uświadamiasz sobie, że sam jesteś pionkiem […]
(s. 15).
Pracownik został tak zaprogramowany, by swoim życiem mógł spełnić fantazmatyczne żądania stale rozszerzających się rynków. Realizm menadżerski służy temu, by stworzyć symulakrum samozadowolenia z takiej pozycji podmiotowej, jednak jest to debordowski spektakl: kłamstwo o bardzo rzeczywistych stopniach krzywdy i wyzysku. Człowiek, który gra w badmintona bez lotki, jest właściwie dysfunkcjonalny, lecz przerażająco funkcjonalny dla działającego systemu. Nic więc dziwnego, że podmiot sam siebie określa jako „ja, halucynacja” (s. 27). Strategia marketingowa jest właściwie postleksykalna, gdyż kapitał – jako „rzecz nienazywalna” – potrzebuje jedynie obrazów słownika, a nie indeksu kolejnych skryptów. Jest raczej skryptem wszystkich skryptów, które przyczyniają się do usensownienia wszelkich działań. Dane, które wprowadzamy do rzeczywistości, są jedynie martwymi pikselami – obrazami, które są przechwytywane przez postpiśmienny algorytm. I dlatego marketing i zideologizowany PR potrzebują magików, którzy obracają się w branży prestidigitatorskiej:
Przez dziewiętnaście lat
obracałem się w branży
prestidigitatorskiej,
na początek wziąłem fuchę królika,
drżałem, wyciągany z kapelusza,
drżałem, bo oczekiwano ode mnie niepewności,
czasami drżałem z zimna,
czasami po prostu oszukiwałem […].
Potem dostałem rolę magika,
ludzie myśleli, że podzielam ich uczucia
i odczuwam lęk przed tajemnicą
i przed tym, że nie ma żadnej tajemnicy
(s. 28-29).
Na tym polega kreatywność sektorów usługowych i PR-owych; branża marketingowa produkuje kolorowe mamidła, które mają reglamentować ustalony porządek realizmu kapitalistycznego. Magicy-poeci mają wabić, mają prowokować do pójścia do pracy, do której nikt nie chce iść. Prestidigitatorzy mają łudzić, że królik jest nafaszerowany szczęściem, a kiedy trzeba to i może drżeć z wolności. Okazuje się, że królik jest bardzo duży i nie mieści się w kapeluszu lub marynarce, gdyż bardzo mocno inspirował się fetyszem wzrostu i rozwoju. Patologiczna łakomość kapitału polega na tym, że syci się samymi obrazami, odrzucając przypisy lub podpisy do nich. Wszelkie zniuansowanie wyklucza monotonię poszerzania i działania. Magiczne uwiedzenie konsumenta to najważniejszy etap procesu kaptowania libidinalnej i eschatologicznej gospodarki pragnienia.
I choć poemat kończy się dość niepokojącym obrazem – „Piję kawę, popijam pepsi, wiem, gdzie jestem, ale jestem zgubiony” (s. 21) – to jednak nie sposób odmówić książce Janickiego i Kaczanowskiego potencjału rewolucyjnego. Intensywność tej poezji polega na tym, że jest praktycznym ćwiczeniem z myślenia, które prowadzi do ewokowania sztuczności realizmu kapitalistycznego, przywoływania fałszu, odsłaniania szwów i ran na ciałach pracowników, przekłuwania apetytu żarłocznego kapitału, który boi się tylko jednego: świadomej alternatywy dla tego, co podobno nie ma żadnej alternatywy. Jasne, ktoś może zarzucić, że „Spis treści” nie jest żadną skodyfikowaną propozycją innego porządku, który domknie wszystkie kategorie odzyskanego życia. Rewolucyjność poezji nie polega zatem na przetasowaniu odmiennych totalności, lecz na proteście, odpieraniu i opieraniu się ruchom postfordowskiego kapitalizmu, który rządzi i dzieli wartościami. Praktyka detotalizacyjna jest rewolucyjnym rozerwaniem nie tylko samego gładkiego realizmu, ale także jednolitej kompozycji poematu, podmiotowości oraz samej struktury wypowiedzi poetyckiej. A gdy dokończymy pić pepsi, wstaniemy z krzesła, chwycimy się za pierś i zaśpiewamy „shine bright like a diamond”, bo kto powiedział, że nowa międzynarodówka rozproszonych pracowników i poetów nie może mieć miliarda wyświetleń w samym centrum krytykowanego systemu.
Alternatywki wszystkich dykcji, łączcie się!
LITERATURA:
Fisher M.: „Realizm kapitalistyczny”. Przeł. A. Karalus, Warszawa 2020.
Marks K., Engels F.: „Manifest komunistyczny”. W: „Dzieła wybrane”. T. 1, Warszawa 1949.
Nosicielem syndromu Rihanny jest podmiot wypowiadający się w „Spisie treści” Piotra Janickiego i Adama Kaczanowskiego:
Zaczekaj, mówię, czy to już ten moment, w którym na bezczelne pytanie:
„W co wy właściwie gracie?”
nie musimy odpowiadać inaczej niż wzruszeniem ramion?
Nie, nie jestem żadnym słoniem czy inną owieczką. Jestem nosicielem
Rihanny. Znajdziecie mnie w utworach: „Needed Me” i „Kiss It Better”,
od tego bym zaczął rozmowę.
(s.13)
I od Rihanny zacząłem. Twórcy przywołują postać popularnej piosenkarki, jednak nie po to, by praktykować jednowymiarową strategię krytyki. To nie jest śmiech z popkultury, to nie postdandysowska kpina z mieszczańskich notowań artystycznych. To jest śmiech samej Rihanny, śmiech kogoś, kto jest zanurzony w systemie tylko po to, by pozorną harmonię logiki kapitału po prostu sabotować. Matronką takiego działania poetyckiego jest teoria delezjańska: humor – niekiedy nazywany pozycją masochistyczną – to śmiech człowieka ścierającego własne łzy, śmiech dobiegający prosto z samego środka fenomenu postfordowskiego kapitalizmu, śmiech pracownika kultury, który zmusza zardzewiałe mechanizmy panoptykonu do trwania w skrajności.
Poemat Janickiego i Kaczanowskiego to humorystyczna oraz intensywna przechadzka po muzeum, gdzie można podziwiać figury, przedmioty i artefakty wyrwane ze swoich pierwotnych ram. Rudolf Carnap woli lody migdałowe, podczas gdy Willard Van Orman Quine preferuje śmietankowe, gdyż są bliższe fundamentalnej wizji lodów. Papuga klnie jak bohaterowie niecenzurowani przez Josepha Conrada. Ćwiczeniami z empatii są filmiki śpiewających wielorybów. Rihanna strzela do złych ludzi. Wszyscy czekają na apokalipsę lub halucynację. Nagromadzenie variétés to poetycki akt czystej potencjalności. Intensywność rozwija się jednak w gęstym mroku. Możliwe, że nie uda się stworzyć nowego horyzontu zdarzeń, który zastąpiłby realizm kapitalistyczny, o którym pisał Mark Fisher. Możliwe, że „akt czystej potencjalności” jest tak naprawdę rozwijającą się pleśnią na rozrastającej się strukturze apokaliptycznej: „światy są tak dobre, jak długo istnieją, a potem szukaj wiatru w polu!” (s. 15), „Apokalipsa odrzuca, bo ma nadejść i nie nadchodzi, pomruk sfrustrowanego wspólnotowego to nie ja rozgryzionego ducha” (s. 25). Apokalipsa jednak konsekwentnie nie nadchodzi, a wszystkie kryzysy są pacyfikowane przez zracjonalizowany popęd logiki kapitału. Realizm kapitalistyczny to nie tylko brak alternatywy, ale również skuteczne – menadżerskie – zarządzanie osuwiskami, rumowiskami i zgliszczami. Również tymi, które wyłaniają się z mowy podmiotu, zniszczonego przez niekończący się pochód utowarowionych gestów i znaczeń. Krańcowość wpisana w poemat ma jednak szczególną funkcję organizacyjną: „Największy łobuz spośród dzieci, największy nie znaczy, że najmądrzejszy, zadaje sobie pytanie o jakość życia: »Czy żeby przeżyć to życie, potrzebna jest aż tak wielka świadomość śmierci?«” (s. 5). Oglądamy Rihannę na klipach, czujemy oddech śmierci, ale tak naprawdę pragniemy tylko jednego: „czy ów mag potrafi sprawić, by napisał stał się ciałem?” (s. 5). Janicki i Kaczanowski – masochistyczni poeci materialistyczni – proponują zabawę w ćwiczenie z logiki ekonomicznej. Czy obiekt kulturowy – stworzony z funkcji, figur i alegorii trwających w samym środku kapitału – może przezwyciężyć kapitalistyczny popęd zawłaszczenia i zmaterializować gest wykroczenia poza realizm sam w sobie, tworząc tym samym konkretną i praktyczną możliwość pomyślenia alternatywy?
Figura maga-artysty-kreatora jest w „Spisie treści” niejednoznaczna. Jego obsesja na punkcie materializacji możliwości może być także despotycznym ekscesem: „Ten mag, który potrafi zasadzić drzewo, które potrafi samo połamać sobie gałęzie, ten mag zwołał w jedno miejsce wszystkich robotników i poprosił: »Zbudujcie mi tu klasztor, który będzie stadionem, który będzie bunkrem«” (s. 6). Czytamy dalej: „prosił krzewiastych kloszardów, wymachujących żądaniami nowych stawek minimalnych za opatentowane sny” (s.6). Siła produkcji i materializacji subsumuje wszystkie sensy i staje się debordowskim spektaklem dla widza-konsumenta. Dla kapitału nieważne jest to, czy budujemy stadiony, klasztory; reifikuje ikonografię w pornografię. Wszystkim rządzi nagość – marksowski „wyzysk jawny, bezwstydny, bezpośredni, nagi” (Engels, Marks 1949: 28) – wykorzystanych ciał twórczych: „prosił głodujących z kieszeniami pełnymi utensyliów liturgicznych, rybaków z butelkami napchanymi błaganiem o pomoc” (s. 6-7). Tak pomyślanym kapitalizmem nie zawiaduje żadne ojcowskie, skodyfikowane Prawo, jest ono jednocześnie poszerzane i kurczone przez plastyczną hydrę pragmatyzmu i prowizoryczności. Dlatego najważniejszą cechą takiego systemu jest dystynktywna zmienność: „czy jeśli wszystko jest zmianą, to zmiana nie jest esencją, i czy w takim razie dalej nie ma się czym przejmować, a kroki życia są dalej odświętne” (s. 5). Nie są odświętne. Kapitał – owa „rzecz nienazywalna” Deleuze'a i Guattariego – konsekwentnie zaczernia i obniża horyzont poznawczy społeczeństw, skutecznie desakralizując potencjalność kultury. Nie ma świętości, nie ma odświętności, nie ma transcendencji. Poemat „Spis treści” proponuje alternatywę dla tych muzealnych i przechwyconych kategorii – nie ma świętości, lecz może być karnawał, którego skutkiem będzie poszerzenie pola życia i pola możliwości. Poezja jest zatem próbą negocjacji prowizorycznych granic i linii demarkacyjnych, której materialnym efektem może być samo życie, traktowane jako nowa jakość, wynikająca z przepracowania zastanej i otrzymanej zmienności.
Słynne „nie ma alternatywy” Margaret Thatcher – „samospełniająca się przepowiednia” kapitalizmu – Janicki i Kaczanowski prowokująco odnoszą do samej kategorii życia. Czy może mieć ono jakąkolwiek alternatywę? Czy w ultranowoczesnym modelu społeczeństwa można wciąż powoływać się na archaiczne wartości transcendencji, odsyłającej człowieka do nienazywalnego „innego życia gdzie indziej”. W „Spisie treści” znajdujemy następujące frazy:
Jak szeroki jest prześwit, przez który spoglądacie na swoje życie, i co następuje po nim, żeby nie zapytać: „Co je sprawiło?”,
jak odległe są szczapy czas składające się na błysk waszego życia, ile śmieci mieści się w brzuchu waszego życia i jak bardzo napięty jest jego szkielet?
(s. 8),
Bezbolesna inkarnacja na cokolwiek.
Nie mam żadnego dowodu na cokolwiek, tylko dowód osobisty oraz twardą intuicję, że wszedłem na świat, by powiedzieć wszystko w pierwszym zdaniu […].
(s. 16),
W nocy śniło mi się pole inteligencji, które jakby rozejrzało się najpierw po moim życiu, a następnie mnie do niego łagodnie wepchnęło.
(s. 26).
Autorów interesuje zarówno kres realizmu, jak i początek – geneza wszelkiego towaru, moment inicjacyjny dla samego życia, z którym podmiot może się identyfikować lub nie. Skoro w istnienie wepchnęło człowieka tajemnicze pole inteligencji, czyli jakaś nie-ludzka forma ponadczasowego trwania, to takie samo pole elektromagnetyczne może nas oderwać od dominującego realizmu kapitalistycznego. Wystarczy pomyśleć i stworzyć materialną możliwość, a następnie przekroczyć impas, by móc prowadzić egzystencję w nowym horyzoncie nad-realistycznych zdarzeń. Taka forma myślenia (kreacji) to naturalna konsekwencja śmiechu nosiciela Rihanny, który bawi się przekładkami i zębatkami systemu, który mozolnie dba, by niczym mityczny Atlas podtrzymywać uniwersalną rzeczywistość na cudzych rękach pracowników. „Spis treści” można zatem potraktować jako rozbudowany poemat-protest, który przede wszystkim jest zniesieniem częstego wyparcia. To ja żyję w samym centrum tego systemu, to ja w nim uczestniczę, a moje zachowania mogą zostać inkorporowane przez rozrastającego się złotego cielca kapitału. Janicki i Kaczanowski – podobnie zresztą jak Mark Fisher – odrzucają „przypisanie fantazmatycznym Innym zła i ignorancji” (Fisher 2020: 26), protestując przeciwko wyparciu się „naszego własnego współudziału w planetarnej sieci opresji”. Dlatego „Spis treści” to poemat pisany przez kolektywną świadomość tego, że odzyskanie własnej podmiotowości i politycznej sprawczości wiąże się z odnotowaniem faktu: pasożytniczy kapitalizm nie istnieje bez naszych twórczych i płodnych ciał. Co więcej, „rzecz nienazywalna” sprawia, że ciała ludzi (np. pracowników) wykrwawiają się, tracą swą witalność, pogrążają się w alienacji i wywłaszczeniu „ja” z materialnej powłoki. Podmiot Janickiego i Kaczanowskiego właściwie został zrównany z multimedialnym klipem, który może być dowolnie odtwarzany, oraz wykonaniem na żywo, które z kolei jest wystawione na widok zmęczonego konsumenta jak kolejny towar:
A miałem ich niewiele tysięcy,
BO byłem już oficjalnym klipem
nakręconym za mnóstwo pieniędzy
i byłem wykonaniem na żywo,
spocony, zmęczony, dla przerażonej śmiertelnie
zmęczonej publiczności.
(s. 23)
Metafora klipu zaskakująco dokładnie rymuje się z ideą spektaklu Guy'a Deborda:
Zostaw mnie, BO robię swoje kroki
w nie swoim tańcu do nie swojej muzyki.
(s. 25)
Formuła spektaklu – zobiektywizowanego fałszu, zinternalizowanego kłamstwa – to nadal bardzo, bardzo poręczne narzędzie opisu późnonowoczesnej rzeczywistości realizmu kapitalistycznego, który reguluje nie tylko tonację muzyki i układ egzystencjalnej choreografii, ale także będącego barierą krępującą swobodne funkcjonowanie. Dlatego warto „robić swoje kroki”, jakkolwiek banalnie to nie zabrzmi. Improwizacja – paralelna do koncepcji poematu pojemnego/poszerzonego, jakim jest „Spis treści” – jest właśnie synonimem intensywnego śmiechu, którego echo dobiega prosto ze środka krytykowanego systemu. Podejmujmy swoje kroki w wywłaszczającym wirze zdarzeń. Ta formuła poetyckiego oporu – niekiedy dość sytuacjonistycznego – jest instruktażem odporu. Poezja to właśnie indywidualne kroki, które zagrażają realizmowi, odsłaniając niewspółmierności tkwiące w centrum tego projektu. Poetką może być Megan Rapinoe, odmawiająca zaśpiewania hymnu Stanów Zjednoczonych przed meczem. Poetą może być każdy, kto zbawiennym (i zabawnym) gestem odmawia posłuszeństwa i uczestnictwa, wciąż jednak będąc w samym środku tego systemu. Dlatego taka wiedza radosna może być przywróceniem życia immanentnego – bez transcendencji, bez archaicznych zabaw w transpasywny mesjanizm oczekiwania na rozwiązanie impasu. To jest właśnie argument przeciwko arbitralnemu uznaniu, że „nie ma alternatywy” dla życia jako takiego. Zresztą mesjanizm (jako ewentualna propozycja wyjścia poza realizm) jest zblokowany przez podmiot, który unieważnia czas (najważniejszy element systemu mesjańskiego), który mógłby być odliczany do nadejścia rozwiązania z zewnątrz: „Jestem przypadkiem, bo miliony przypadków przyprowadziły mnie tutaj przez przypadek. Nie wierzę w coś takiego jak czas” (s. 15).
Wspomniałem wcześniej o niejednoznaczności figury maga-kreatora, którego działanie ma sens, „kiedy nazywanie jest międzygatunkowym przechodzeniem od jednego do drugiego, od słowa do obrazu albo do działania i od działania do snu, które każde z osobna w dowolnej chwili materializują się jako znaczenia” (s. 31). Podmiot mówiący, czyli wkraczający w sferę języka, jest gotowy do definiowania i odsłaniania. Trudno o trafniejszy opis tego, w jaki sposób żarłoczny kapitał drenuje aktywność i energię człowieka: „pracowici, bezrobotni ludzie, w trójwymiarowej geometrii testujący przydatność kanonicznej prawdy” (s. 22). A czym jest owa „kanoniczna prawda”? To nowoczesna fantazja na temat zrównania wydajnego życia z ontologią biznesu. Kapitał to wampir, który wysysa krew pracowników, w żyłach pozostawiając spektakularną prawdę na temat wolnego rynku i możliwości przehandlowania własnego istnienia w realistycznym show. Podmiot pyta na początek:
Zapytam też: „Co robisz, idąc do pracy?
O czym myślisz w pracy?
Ile razy dziennie jesteś zły na siebie?
Czy częściej jesteś zły na siebie, czy na innych?
Czy uważasz, że twoja praca
czyni cię gorszym człowiekiem?
Czy jesteś zdania, że wszystko
poszło nie tak, jak miało pójść?
(s. 17).
Skoro uznaliśmy, że „Spis treści” został napisany przez nosiciela Rihanny w samym środku opisywanego realizmu, to warto posługiwać się realnymi kategoriami: czy taka poezja jest w ogóle zyskowna i opłacalna? Oczywiście. Janicki i Kaczanowski przekłuwają tymi pytaniami zasadę rzeczywistości, która uznaje, że modernizacja własnego życia dla rządzącej oligarchii jest czymś dobrym, podległym najprostszej aksjologii. Afekt – złość, niechęć, rozpacz, nuda – czyli to, co zostało wytłumione przez realizm kapitalistyczny, jest ponownie widzialny w tej poezji. Jasne jest, że taka litania pytań, przypominająca trochę popularną psychozabawę, eksponuje nieciągłości i pęknięcia w obrębie krytykowanego systemu. Smutek pracownika, który nie radzi sobie z mitem neoliberalnej i indywidualnej wydajności, to ewokowane Realne w „Spisie treści”, które jest w stanie – swoją traumatyczną pustką – oprzeć się tłumieniom ze strony rzeczywistości.
Strategię poetycką Janickiego i Kaczanowskiego można nazwać odwracaniem tendencji reklamowo-marketingowych. Jasne jest, że poeci wykorzystują PR-owe schematy, by demonstrować ich skrajną sprzeczność i niewydolność. Warto jednak odnotować, że takie działanie to nie tylko pewna technika pisarska, ale także działanie na rzecz poszerzenia pola widzialnego. Przerysowanie – już przerysowanego – symulakrum to stworzenie nowego obrazu pracownika, który być może oderwie się od wygładzonego medialnie fetyszu wzrostu i rozwoju. W jednym z fragmentów czytamy opis, który może z powodzeniem służyć za ponowoczesny portret człowieka pracy w postfordowskiej rzeczywistości:
Właśnie wymyśliłem kolorowankę, w której cała zabawa polega na wymazywaniu koloru. To coś podobnego do grania w badmintona bez użycia lotki, za to przy potężnym wietrze bijącym w plecy […].
powiedzmy o tym uczuciu, które donikąd nas nie doprowadzi, o tych kilku, kilkunastu ruchach na planszy, gdy zbijasz pionki i w końcu uświadamiasz sobie, że sam jesteś pionkiem […]
(s. 15).
Pracownik został tak zaprogramowany, by swoim życiem mógł spełnić fantazmatyczne żądania stale rozszerzających się rynków. Realizm menadżerski służy temu, by stworzyć symulakrum samozadowolenia z takiej pozycji podmiotowej, jednak jest to debordowski spektakl: kłamstwo o bardzo rzeczywistych stopniach krzywdy i wyzysku. Człowiek, który gra w badmintona bez lotki, jest właściwie dysfunkcjonalny, lecz przerażająco funkcjonalny dla działającego systemu. Nic więc dziwnego, że podmiot sam siebie określa jako „ja, halucynacja” (s. 27). Strategia marketingowa jest właściwie postleksykalna, gdyż kapitał – jako „rzecz nienazywalna” – potrzebuje jedynie obrazów słownika, a nie indeksu kolejnych skryptów. Jest raczej skryptem wszystkich skryptów, które przyczyniają się do usensownienia wszelkich działań. Dane, które wprowadzamy do rzeczywistości, są jedynie martwymi pikselami – obrazami, które są przechwytywane przez postpiśmienny algorytm. I dlatego marketing i zideologizowany PR potrzebują magików, którzy obracają się w branży prestidigitatorskiej:
Przez dziewiętnaście lat
obracałem się w branży
prestidigitatorskiej,
na początek wziąłem fuchę królika,
drżałem, wyciągany z kapelusza,
drżałem, bo oczekiwano ode mnie niepewności,
czasami drżałem z zimna,
czasami po prostu oszukiwałem […].
Potem dostałem rolę magika,
ludzie myśleli, że podzielam ich uczucia
i odczuwam lęk przed tajemnicą
i przed tym, że nie ma żadnej tajemnicy
(s. 28-29).
Na tym polega kreatywność sektorów usługowych i PR-owych; branża marketingowa produkuje kolorowe mamidła, które mają reglamentować ustalony porządek realizmu kapitalistycznego. Magicy-poeci mają wabić, mają prowokować do pójścia do pracy, do której nikt nie chce iść. Prestidigitatorzy mają łudzić, że królik jest nafaszerowany szczęściem, a kiedy trzeba to i może drżeć z wolności. Okazuje się, że królik jest bardzo duży i nie mieści się w kapeluszu lub marynarce, gdyż bardzo mocno inspirował się fetyszem wzrostu i rozwoju. Patologiczna łakomość kapitału polega na tym, że syci się samymi obrazami, odrzucając przypisy lub podpisy do nich. Wszelkie zniuansowanie wyklucza monotonię poszerzania i działania. Magiczne uwiedzenie konsumenta to najważniejszy etap procesu kaptowania libidinalnej i eschatologicznej gospodarki pragnienia.
I choć poemat kończy się dość niepokojącym obrazem – „Piję kawę, popijam pepsi, wiem, gdzie jestem, ale jestem zgubiony” (s. 21) – to jednak nie sposób odmówić książce Janickiego i Kaczanowskiego potencjału rewolucyjnego. Intensywność tej poezji polega na tym, że jest praktycznym ćwiczeniem z myślenia, które prowadzi do ewokowania sztuczności realizmu kapitalistycznego, przywoływania fałszu, odsłaniania szwów i ran na ciałach pracowników, przekłuwania apetytu żarłocznego kapitału, który boi się tylko jednego: świadomej alternatywy dla tego, co podobno nie ma żadnej alternatywy. Jasne, ktoś może zarzucić, że „Spis treści” nie jest żadną skodyfikowaną propozycją innego porządku, który domknie wszystkie kategorie odzyskanego życia. Rewolucyjność poezji nie polega zatem na przetasowaniu odmiennych totalności, lecz na proteście, odpieraniu i opieraniu się ruchom postfordowskiego kapitalizmu, który rządzi i dzieli wartościami. Praktyka detotalizacyjna jest rewolucyjnym rozerwaniem nie tylko samego gładkiego realizmu, ale także jednolitej kompozycji poematu, podmiotowości oraz samej struktury wypowiedzi poetyckiej. A gdy dokończymy pić pepsi, wstaniemy z krzesła, chwycimy się za pierś i zaśpiewamy „shine bright like a diamond”, bo kto powiedział, że nowa międzynarodówka rozproszonych pracowników i poetów nie może mieć miliarda wyświetleń w samym centrum krytykowanego systemu.
Alternatywki wszystkich dykcji, łączcie się!
LITERATURA:
Fisher M.: „Realizm kapitalistyczny”. Przeł. A. Karalus, Warszawa 2020.
Marks K., Engels F.: „Manifest komunistyczny”. W: „Dzieła wybrane”. T. 1, Warszawa 1949.
Piotr Janicki, Adam Kaczanowski: „Spis treści”. Warstwy. Wrocław 2020.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |