TAK SIĘ (NIE) BAWIMY! CZY NA PEWNO? (JEST ZABAWA)
A
A
A
Dla antropologów kultury, filozofów od dawna oczywiste jest, że zabawa stanowi jeden z fundamentalnych elementów kultury, a właściwie jej źródło. Wszak pisał już o tym, choć oczywiście upraszczając bardzo pojęcie zabawy, Johan Huizinga. Innowacyjna edukacja przypomina o jej niezaprzeczalnie zbawiennym wpływie na ludzki mózg na kolejnych etapach jego rozwoju. Jest nieodłączną i konieczną częścią życia społecznego, ale także kwestią indywidualnych preferencji, zróżnicowanych potrzeb.
Ważkość zabawy oraz równowagi pomiędzy jej różnymi (poważnymi i komicznymi) odmianami jednak zdawała się niejako wymykać współczesnemu światu – po prostu była, na wyciągniecie ręki, przybierała różne formy – od niewinnych po niebezpieczne, stopiła się z rytmem dni. Zapominaliśmy o tym aspekcie, kiedy owa ludyczna odskocznia od przepełnionej pracą codzienności zdawała się na tyle powszechna i dostępna, iż nie celebrowano specjalnie uczestnictwa w owych, zwykle weekendowych lub związanych z konkretnymi okazjami, „obrzędach”. Zapominaliśmy także niejednokrotnie o czerni ludycznego karnawału, mrocznej stronie zabawy, pozorach radości niesprawnie tłumiących ból, samotności w tłumie.
Dziś, w odcięciu od tego aspektu życia, w pandemicznym zawieszeniu, oczekiwaniu na powrót, myślimy o zabawie inaczej – jako o symbolu tego, co zakazane, utracone. Właśnie w tym kontekście warto sięgnąć po powieść graficzną „Jest Zabawa”, powrócić do podstaw i zadać sobie pytanie o nieuchwytną właściwie naturę zabawy: dlaczego jest tak ważna, czy i dlaczego nam jej brakuje, a także o pewien, wypaczający prawdę, mit zabawy jako synonimu radości i wolności, jej wizerunek we współczesnej kulturze. Podziwiając (używam tego słowa celowo) przepych i rozmach nowego dzieła Brechta Evensa, nie sposób nie pamiętać o rewersie rozrywki i zabawy – po lekturze kilkunastu stron rozbrzmieć mogą w głowie czytelnika słowa refrenu piosenki Krzysztofa Zalewskiego: „życie to nie zabawa, zabawa, zabawa, zabawa, tylko zawody, zawody, zawody”.
Zacznijmy jednak od początku – choć już okładka niemalże poraża nas feerią barw i swego rodzaju wielowarstwowością, wnętrze zaskakuje miejscami minimalizmem przedstawienia. Nie razi to jednak kompozycyjną nierównością, a raczej pozwala czytelnikowi odetchnąć, odzwierciedla emocjonalną i zdarzeniową amplitudę wieczornego życia w mieście. Pod tym względem w książce brakuje regularności czy jakiejś nadrzędnej zasady kompozycyjnej, co tym silniej podkreśla jej związek z rzeczywistością. Nie kłóci się to z silnym i bardzo widocznym wpływem na Evensa awangardy. Grafika i tekst tworzą wspólnie kompozycję surrealizmu i ekspresjonizmu. Ta mieszanka znana jest już z poprzednich książek artysty, choćby z „Pantery”. Tutaj jednak uzupełnione zostają przez całkowicie realistyczne historie bohaterów – mężczyzny, który stara się za wszelką cenę spędzić ostatnią szaloną noc w mieście przed wyprowadzką do żony, która zdążyła przenieść się już do nowego mieszkania w Berlinie; kobiety, którą najbliższe otoczenie zdaje się dusić, wtłaczać na siłę w rolę „miłej dziewczyny”; mężczyzny popadającego w szaleństwo.
Nie ma tutaj właściwie głównych bohaterów, tym wiodącym bowiem zdaje się pozostawać miasto – ale pojawiające się w klubach i na ulicach postaci nie są jednowymiarowe, choć chwilami można ich przedstawieniu zarzucić powierzchowność. Te momenty, jak na przykład spotkanie z „łysym”, zaburzają rytm odbioru, ponieważ to właśnie różnorodność zdaje się stanowić największą wartość przedstawionej historii.
Jak w poprzednich książkach artysty, tak i w tym przypadku nie sposób oprzeć się wrażeniu niezwykle przemyślanej kompozycji – nawet w miejscach graficznego przepychu nie znajdziemy właściwie elementów przypadkowych czy jakoś zaburzających jej spójność, choć w przypadku poszczególnych stron możemy odnieść, pochopnie, wrażenie chaotyczności. Na pewno imponuje sposób wkomponowania tekstu w warstwę graficzną książki, który pozwala płynnie przechodzić odbiorcy do kolejnych partii tekstu. Opowieść nie jest w pełni linearna, autor pozostawia czytelnikowi przestrzeń i wolność (choć ograniczoną limitem dwóch stron). Swobodnie przeskakujemy więc przez urywki rozmów, kłębiące się myśli, jakbyśmy zatapiali się w rzeczywistym tłumie.
Graficznie i fabularnie książka jest idealnym odzwierciedleniem różnorakiej energii i dynamiki miasta – kolory nocy, szarość poranków, eklektyzm, powtarzalność. Choć mamy do czynienia z nocą w belgijskiej miejscowości, równie dobrze mogłoby to być jakiekolwiek inne miasto europejskie. Neony, dyskoteki, restauracje, odgłosy i gwary (które udaje się autorowi wizualizować idealnie, niejako mimochodem), tak jednolite w zatłoczonych przestrzeniach, milknące nad ranem, radość i śmiech, które gwałtownie przechodzą w ciszę, czerwień, złoto, żółcie, zielenie, które blakną i szarzeją w świetle poranka. Miasto to jest dokładnie takie, jak definiuje je pośrednio jedna z bohaterek: „Disco Harem… o tej porze… Połknie nas i wypluje”. Miasto w historii Brechta Evensa, ze swoją ofertą zabawy, jawi się bowiem jako żarłoczny potwór, z którym jednak każdy, niemal jak w transie, próbuje się zmierzyć, ufając, że przyniesie to swego rodzaju ukojenie.
To historia niezwykle i przejmująco smutna, wyczerpująca, niejako wampiryczna, jak jej główny bohater – nocne miasto. Pod osłoną piękna, nasyconych barw i hipnotycznej poniekąd estetyki kryje się pułapka surrealistycznych wizji, wciągających, zbijających z tropu. Brecht Evens wpuszcza nas powiem do świata pozorów, który tak naprawdę okazuje się serią rozczarowań, tęsknot, samotności. Nie jest jednak tak, że bohaterowie, których spotykamy, zaspokajają się powierzchowną czy prostą rozrywką. Zdają sobie sprawę z pułapki, w którą wpadają, z ról, jakie przychodzi im odgrywać. Poszukują ucieczki, wiedząc jednocześnie, że jest ona niemożliwa. Świat po zabawie to świat właściwe postapokaliptyczny, szare miraże rozpływające się w nicość.
Ta smutna konkluzja zdaje się niepokoić, nawet nieco drażnić odbiorcę – czy zabawa nie może już być niewinna, lekka, przyjemna, czy zawsze musi kończyć się katastrofą? Oczywiście Evens nieco hiperbolizuje pewne zjawiska, nakreśla obraz nieco zagubionego społeczeństwa, poszukującego ukojenia i ucieczki, pozostawia jednak margines, nie podając nam ostatecznego zakończenia, wycieszenia, w którym jest „prawie przyjemnie”.
LITERATURA:
Huizinga J.: „Homo Ludens. Zabawa jako źródło kultury”. Przeł. M. Kurecka, W. Wirpsza. Warszawa 2020.
Ważkość zabawy oraz równowagi pomiędzy jej różnymi (poważnymi i komicznymi) odmianami jednak zdawała się niejako wymykać współczesnemu światu – po prostu była, na wyciągniecie ręki, przybierała różne formy – od niewinnych po niebezpieczne, stopiła się z rytmem dni. Zapominaliśmy o tym aspekcie, kiedy owa ludyczna odskocznia od przepełnionej pracą codzienności zdawała się na tyle powszechna i dostępna, iż nie celebrowano specjalnie uczestnictwa w owych, zwykle weekendowych lub związanych z konkretnymi okazjami, „obrzędach”. Zapominaliśmy także niejednokrotnie o czerni ludycznego karnawału, mrocznej stronie zabawy, pozorach radości niesprawnie tłumiących ból, samotności w tłumie.
Dziś, w odcięciu od tego aspektu życia, w pandemicznym zawieszeniu, oczekiwaniu na powrót, myślimy o zabawie inaczej – jako o symbolu tego, co zakazane, utracone. Właśnie w tym kontekście warto sięgnąć po powieść graficzną „Jest Zabawa”, powrócić do podstaw i zadać sobie pytanie o nieuchwytną właściwie naturę zabawy: dlaczego jest tak ważna, czy i dlaczego nam jej brakuje, a także o pewien, wypaczający prawdę, mit zabawy jako synonimu radości i wolności, jej wizerunek we współczesnej kulturze. Podziwiając (używam tego słowa celowo) przepych i rozmach nowego dzieła Brechta Evensa, nie sposób nie pamiętać o rewersie rozrywki i zabawy – po lekturze kilkunastu stron rozbrzmieć mogą w głowie czytelnika słowa refrenu piosenki Krzysztofa Zalewskiego: „życie to nie zabawa, zabawa, zabawa, zabawa, tylko zawody, zawody, zawody”.
Zacznijmy jednak od początku – choć już okładka niemalże poraża nas feerią barw i swego rodzaju wielowarstwowością, wnętrze zaskakuje miejscami minimalizmem przedstawienia. Nie razi to jednak kompozycyjną nierównością, a raczej pozwala czytelnikowi odetchnąć, odzwierciedla emocjonalną i zdarzeniową amplitudę wieczornego życia w mieście. Pod tym względem w książce brakuje regularności czy jakiejś nadrzędnej zasady kompozycyjnej, co tym silniej podkreśla jej związek z rzeczywistością. Nie kłóci się to z silnym i bardzo widocznym wpływem na Evensa awangardy. Grafika i tekst tworzą wspólnie kompozycję surrealizmu i ekspresjonizmu. Ta mieszanka znana jest już z poprzednich książek artysty, choćby z „Pantery”. Tutaj jednak uzupełnione zostają przez całkowicie realistyczne historie bohaterów – mężczyzny, który stara się za wszelką cenę spędzić ostatnią szaloną noc w mieście przed wyprowadzką do żony, która zdążyła przenieść się już do nowego mieszkania w Berlinie; kobiety, którą najbliższe otoczenie zdaje się dusić, wtłaczać na siłę w rolę „miłej dziewczyny”; mężczyzny popadającego w szaleństwo.
Nie ma tutaj właściwie głównych bohaterów, tym wiodącym bowiem zdaje się pozostawać miasto – ale pojawiające się w klubach i na ulicach postaci nie są jednowymiarowe, choć chwilami można ich przedstawieniu zarzucić powierzchowność. Te momenty, jak na przykład spotkanie z „łysym”, zaburzają rytm odbioru, ponieważ to właśnie różnorodność zdaje się stanowić największą wartość przedstawionej historii.
Jak w poprzednich książkach artysty, tak i w tym przypadku nie sposób oprzeć się wrażeniu niezwykle przemyślanej kompozycji – nawet w miejscach graficznego przepychu nie znajdziemy właściwie elementów przypadkowych czy jakoś zaburzających jej spójność, choć w przypadku poszczególnych stron możemy odnieść, pochopnie, wrażenie chaotyczności. Na pewno imponuje sposób wkomponowania tekstu w warstwę graficzną książki, który pozwala płynnie przechodzić odbiorcy do kolejnych partii tekstu. Opowieść nie jest w pełni linearna, autor pozostawia czytelnikowi przestrzeń i wolność (choć ograniczoną limitem dwóch stron). Swobodnie przeskakujemy więc przez urywki rozmów, kłębiące się myśli, jakbyśmy zatapiali się w rzeczywistym tłumie.
Graficznie i fabularnie książka jest idealnym odzwierciedleniem różnorakiej energii i dynamiki miasta – kolory nocy, szarość poranków, eklektyzm, powtarzalność. Choć mamy do czynienia z nocą w belgijskiej miejscowości, równie dobrze mogłoby to być jakiekolwiek inne miasto europejskie. Neony, dyskoteki, restauracje, odgłosy i gwary (które udaje się autorowi wizualizować idealnie, niejako mimochodem), tak jednolite w zatłoczonych przestrzeniach, milknące nad ranem, radość i śmiech, które gwałtownie przechodzą w ciszę, czerwień, złoto, żółcie, zielenie, które blakną i szarzeją w świetle poranka. Miasto to jest dokładnie takie, jak definiuje je pośrednio jedna z bohaterek: „Disco Harem… o tej porze… Połknie nas i wypluje”. Miasto w historii Brechta Evensa, ze swoją ofertą zabawy, jawi się bowiem jako żarłoczny potwór, z którym jednak każdy, niemal jak w transie, próbuje się zmierzyć, ufając, że przyniesie to swego rodzaju ukojenie.
To historia niezwykle i przejmująco smutna, wyczerpująca, niejako wampiryczna, jak jej główny bohater – nocne miasto. Pod osłoną piękna, nasyconych barw i hipnotycznej poniekąd estetyki kryje się pułapka surrealistycznych wizji, wciągających, zbijających z tropu. Brecht Evens wpuszcza nas powiem do świata pozorów, który tak naprawdę okazuje się serią rozczarowań, tęsknot, samotności. Nie jest jednak tak, że bohaterowie, których spotykamy, zaspokajają się powierzchowną czy prostą rozrywką. Zdają sobie sprawę z pułapki, w którą wpadają, z ról, jakie przychodzi im odgrywać. Poszukują ucieczki, wiedząc jednocześnie, że jest ona niemożliwa. Świat po zabawie to świat właściwe postapokaliptyczny, szare miraże rozpływające się w nicość.
Ta smutna konkluzja zdaje się niepokoić, nawet nieco drażnić odbiorcę – czy zabawa nie może już być niewinna, lekka, przyjemna, czy zawsze musi kończyć się katastrofą? Oczywiście Evens nieco hiperbolizuje pewne zjawiska, nakreśla obraz nieco zagubionego społeczeństwa, poszukującego ukojenia i ucieczki, pozostawia jednak margines, nie podając nam ostatecznego zakończenia, wycieszenia, w którym jest „prawie przyjemnie”.
LITERATURA:
Huizinga J.: „Homo Ludens. Zabawa jako źródło kultury”. Przeł. M. Kurecka, W. Wirpsza. Warszawa 2020.
Brecht Evens: „Jest Zabawa” („Het Amusement”). Tłumaczenie. Olga Niziołek. timof comic. Warszawa 2020.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |