SZTUKA. MÓWI MI TO COŚ (GRAŻYNA BASTEK: 'ROZMOWY OBRAZÓW' TOM 1-2)
A
A
A
„(…) wbrew naszym oczekiwaniom obrazy przetłumaczone na sekwencje językowe nie stają się przez to bardziej znaczące. Kolory nie transformują się bez reszty w gładkie okresy zdaniowe. Wiele wskazuje na to, że obrazy nie są do czytania, ale do widzenia” (Czaja 2020: 219) – pisze Dariusz Czaja w swojej najnowszej książce „Cena sztuki. Tezy o zaczarowaniu”. Cóż, takie postawienie sprawy nastręcza wielu problemów, kiedy chce się napisać o książce, która w samym tytule zakłada akt mówienia spowinowaconego z obrazami. Kto jednak może lepiej nakłonić obrazy do rozmowy niż Grażyna Bastek, znana historyczka i popularyzatorka sztuki, która w autorskiej dwutomowej publikacji staje się suflerem, sekundantką i adwokatką swoich pozornie niemych rozmówców.
Sama badaczka zresztą na początku pierwszego tomu konstatuje: „A zatem obrazy mówią, chociaż nie zawsze wprost. (…) Uważne patrzenie, a w konsekwencji widzenie, to najprostszy sposób, aby przełamać onieśmielenie wobec sztuki i pokonać paradygmat milczącego obrazu” (I, s. 11). W „Rozmowach obrazów” badaczka konsekwentnie zmusza obrazy do zabrania głosu i podjęcia dialogu, w bardzo nieoczywistych konfiguracjach.
Kiedy mówi
Grażyna Bastek dzieli publikację na dwa tomy i zaraz we wstępie tłumaczy się z takiej organizacji tekstu, wyjaśniając powód podziału: „Są również rozmowy mniej oczywiste, rozdziały, w których obrazy zestawione są ze względu na podobieństwo tematów, wyrazu albo funkcji (w kolejnym tomie obrazy połączone są kluczem bardziej artystycznym niż tematycznym, rozmawiają ze sobą o przestrzeni malarskiej, iluzjonizmie, kolorach, malarskich gestach)” (I, s. 12); „W drugim tomie »Rozmów obrazów« dzieła malarstwa europejskiego łączą się ze sobą za sprawą artystycznych wyzwań, których podejmowali się ich autorzy” (II, s. 7). Przyjmuję tę dykcję, choć przyznaję, że to, co klarowne we wstępie, w czasie lektury traci na ostrości. Oba tomy mogłyby być z powodzeniem jedną książką, nie zauważam bowiem prawdziwego przeskoku między nimi. Pomysł na oba woluminy jest identyczny – w znakomitej większości rozdziały to zestawienie ze sobą dwóch obrazów, syntetyzujący opis obu, aby pokazać, jaki zamysł stoi za ich zestawieniem, a potem krótki esej traktujący o każdym z osobna. Gdyby badaczka nie dokonała rozróżnienia, nie sądzę, że zauważyłabym jakikolwiek przeskok między podejmowanymi zagadnieniami. Są opublikowane artykuły zresztą uzupełnionymi przedrukami tekstów napisanych dla „Newsweek Historia” (zob. I, s. 13) i „Dwutygodnik.com” (zob. II, s. 8), pewnie według bardzo podobnej formuły.
Teksty zderzają niejednokrotnie obrazy z podobnej epoki (zestawienie Albrechta Dürera i Caravaggia; Tamary Lempickiej i Fridy Kahlo), są także obrazy dziejowo rozrzucone (Hansa Memlinga i Andy’ego Warhola; Tintoretta i Jacksona Pollocka), i wiele z artykułów jest naprawdę świetnych. Polecałabym zwrócić zwłaszcza uwagę na kilka – zarówno tych mówiących o obrazach bardzo już klasycznych, jak i tych bliższych nam czasowo, za to zupełnie odległych interpretacyjnie. Te drugie, w mojej ocenie, są zresztą chyba często ciekawsze niż te oparte na szeroko znanych dziełach.
Autorka znajduje swój, bardzo odkrywczy i niekanoniczny, sposób na zestawienia twórców i ich dzieł: „Dzieła Memlinga i Warhola łączy nie tylko to, że mają formę dyptyku. W pierwszym przypadku zamierzoną, w drugim być może stworzoną przypadkowo. Oba, w sposób mniej lub bardziej ukryty, odnoszą się do śmierci” (I, s. 114).
Wydaje się, że, uogólniając, najciekawsze są teksty traktujące o „mniej” znanych (gdzie przez „mniej” mam na myśli to, że ich reprodukcje nie znajdują się na serwetkach, filiżankach i pościelach – bo niszowymi twórcami Bastek nie zajmuje się wcale), bo i treści, nad którymi badaczka się pochyla, są wtedy mniej znane. Przy tych bardzo popularnych trudno o zaskoczenie – i tracą trochę uroku. Potęgą znawczyni sztuki są swobodne wywody interpretacyjne, i to one byłyby najciekawsze w przypadku obrazów tak znanych, jak np. „Portret Arnolfinich”, „Lekcja anatomii doktora Tulpa” czy „Słoneczniki”, tu jednak, zapewne z rzetelności, Bastek sprawozdaje wiele faktów, które są po pierwsze, często mało znaczące dla samego odbioru, a po drugie – zrobię śmiałe założenie, że są też w jakiejś części przynajmniej utrwalone w społeczeństwie. Tekst, który paradoksalnie temu nie podlega, to tekst o najbardziej znanym i najbardziej obmierzłym portrecie świata – „Mona Lizie”. Zakładam, że to dlatego, że Bastek za punkt honoru przyjęła sobie, żeby ten obraz odrzeć z narosłych legend, zdjąć z niego dwustuletni werniks i przyjrzeć się tajemniczemu (jakim cudem zdołała nadal Gioconda mieć przez nami jakąś tajemnicę?) portretowi na nowo, zadając odważne pytanie: „Czy jest dzieło sztuki bardziej irytujące niż »Mona Liza« (»Gioconda«)?” (II, s. 284). „Mona Liza”, zagadana legendami, interpretacjami, dopowiedzeniami, rozmyła się niemalże tak, jak sam Leonardo specjalnie rozmył jej kąciki ust i oczu – właśnie po to, żeby była nieodgadniona. Niezależnie więc od tego, ile wyprodukujemy jeszcze zakładek do książek, parasoli i koszulek z enigmatycznym wizerunkiem, tajemnica zostanie nietknięta pod pożółkłym werniksem.
Muszę przyznać zresztą, że dla mnie fenomen obrazu jest niezrozumiały. I zadziwia mnie, tak jak zadziwia Bastek, fakt, że Luwr, ta nadmiarowa świątynia sztuki, która może doprowadzić zwiedzającego do mdłości i migreny, jest podporządkowana jednemu, małemu portretowi, do którego nie można podejść.
Podoba mi się, skoro mowa o obrazach dawniejszych, tekst o „Las Meninas” Velázqueza (zob. II, s. 98). Jest to obraz tak trudny, tak tajemniczy, że nie sposób zreferować wszystkich narosłych wokół niego interpretacji. I choć badaczka przyznaje, że „Nikomu nie udało się złamać kodu tego malowidła” (II, s. 98), to jednak bardzo zręcznie opowiada o potencjalnych domysłach. I choć nadal najbardziej chyba przekonuje mnie nieledwie naiwna wiara E.H. Gombriacha, który pisał po prostu: „Cóż to wszystko oznacza? Być może nigdy się tego nie dowiemy, chciałbym jednak wierzyć, że Velázquez zatrzymał tu na wieczność – na długo przed wynalezieniem aparatu fotograficznego – przelotną chwilę” (Gombrich 2013: 410), to tekst polskiej badaczki może być dla czytelnika początkiem dalszych poszukiwań własnego odczytania tego płótna.
Polecam zwrócić także uwagę na tekst dotyczący najdroższych sprzedanych dzieł sztuki. Ten fenomen, którego chyba nikt tak naprawdę nie rozumie, staje się przedmiotem namysłu i Bastek, wprowadzając nas w animozje domów aukcyjnych i wielkich kupców, umożliwia nam choć minimalne odsunięcie kotary i zajrzenie do świata, do którego, jak zakładam, żaden z czytelników nie ma wstępu. Jeśli ktoś widział „La migliore offerta”, film z 2013 roku, musi podważyć zasadność i sprawiedliwość transakcji, a z drugiej strony – mnie ogarnia zazdrość. Gdybym miała te kilkaset milionów dolarów, to dokładnie wiem, którego artysty kupiłabym obraz.
Bardzo ciekawy jest także esej pt. „Co kryją oblicza papieży?” zestawiający ze sobą „Portret Juliusza II” Rafaela i „Portret Innocentego X według Velázqueza” Francisa Bacona. Aż żal, że – choć to zrozumiałe poprzez zapewne odgórnie narzucony format tekstu – Bastek nie rozwinęła tematu przedstawień papieży, zarówno w malarstwie, jak i w rzeźbie. Można by poddać analizie koszmarne figury masowo prawie produkowane przez Czesława Dźwigaja, ale to może materiał na kolejny tom zahaczający o estetykę „Hawaikum”.
„Portrety innych” to fascynujący tekst o inności w sztuce, o marginaliach estetyki, o jej trudnych odmianach. Sztuka bowiem, co nie stanowi zaskakującej konstatacji, nie jest li tylko o pięknie, ale bywa także wyrazem bólu, niepewności, emanacją brzydoty, a przede wszystkim czymś, co ma mieć na nas wpływ, co ma nas konfrontować – ze sobą i ze światem.
Wreszcie jestem też wdzięczna za esej o Jacksonie Pollocku, jednym z najbardziej nielubianych autorów, którego dzieła chyba najczęściej narażane są na komentarze typu: „sam mógłbym to namalować!”. I ten o Marku Rothce. Żałuję odrobinę, że prawie całość poświęcono zamówieniu dla Seagram Building, które w końcu nie zostało sfinalizowane. Oczywiście, jest to niezwykle ciekawa historia, fundująca niejako zarówno sposób, w jaki widzimy malarstwo abstrakcjonisty, jak i zapewne w części punkt zwrotny w karierze artysty, niemniej jednak bardzo chciałabym przeczytać, jak Bastek zapatruje się na inne fragmenty dorobku malarza. Żałuję, że nie poświęca więcej uwagi jego artystycznej drodze – od malarstwa konkretnego, choć fakt: niezbyt udanego, aż po jego fenomenalne i monumentalne multiforms, które dodatkowo, z czasem, przybierają coraz ciemniejsze tony, aż dochodzą do prawie czarnych, zawieszonych w ekumenicznej kaplicy, ewenemencie, w którym, nie wątpię, można doznać wzniosłości. Znów przyznaję się tu do stronniczości – jestem niezmordowaną adwokatką twórczości tego malarza i moi znajomi, których „zaciągnęłam” na wystawę jego obrazów, w niezrozumieniu jedynie machają na mnie ręką.
Tak samo jest zresztą z Yves Kleinem, o którym Bastek pięknie opowiada, mówiąc o jego sztuce i przeplatając wywód historiami z jego krótkiego, acz intensywnego, życia. W tym moją ulubioną – kiedy trzech przyjaciół-artystów podzieliło między siebie świat, a Klein „zabrał” niebo. Nie wiem jedynie, skąd taki polski skrócony tytuł przejmującego fotomontażu artysty. W oryginale zdjęcie nosi tytuł „Leap into the Void. Man in Space! The Painter of Space Throws Himslf into the Void!” (Weitemeier 2016: 51), natomiast autorka notuje, że jest to „Skok w pustkę: Człowiek w przestrzeni” (II, s. 267).
Rozwiewa też Bastek wiele mocno utrwalonych legend, choćby taką: „A czy Rembrandt kochał Saskię, trudno dociec. Być może poślubił ją, ponieważ małżeństwo z krewną swego pracodawcy Hendricka van Uylenburgha było dla niego korzystne finansowo i wprowadzało go do rodziny ważnego handlarza sztuką w Amsterdamie. Szczęśliwy związek Rembrandta z Saskią i rozpacz malarza po jej przedwczesnej śmierci zostały w literaturze silnie ubarwione” (I, s. 165), a także „Większość tytułów, pod jakimi znamy słynne dzieła sztuki, nie zostało nadanych przez autorów. Leonardo nie nazwał swego najsłynniejszego portretu »Mona Liza« ani »Gioconda«, a Johannes van Eyck nie tytułował portretu florenckiego kupca i jego żony »Małżeństwem Arnolfinich«” (II, s. 225).
Kiedy milczy
Jestem wielką fanką dwójkowej audycji „Jest tak obraz”, w której Michał Montowski prowadzi rozmowę z Grażyną Bastek. Zapisywałam sobie w kalendarzu, kiedy ukaże się kolejny odcinek, reklamowałam audycję wśród znajomych. Do teraz nie mogę wyjść z podziwu, jak, w ciągu zaledwie 15 minut można tak dokładnie przedstawić zarówno obraz, jak i twórcę, nie popadając w ton sprawozdawczy, a prowadząc gawędę – pięknie opowiedzianą, pełną i fantastycznie zajmującą. Wszystkim serdecznie polecam – odcinki audycji są dostępne na stronie Polskiego Radia. „Rozmowy obrazów” natomiast także są audiobookiem – miałam okazję zapoznać się jedynie z wydaniem książkowym, ale zaryzykuję stwierdzenie, że zapewne książka w audiobookowym formacie to byłby pierwszy audiobook, którego chciałabym wysłuchać – ze względu na głos Grażyny Bastek.
A myśląc przyszłościowo / życzeniowo, chciałabym, aby badaczka (może w następnej publikacji?) pochyliła się nad sztuką między innymi Luciana Freuda (o której opowiadała w audycji radiowej) i Balthusa, ale są to pragnienia fanki, której nigdy dość, i wynikają też ze świadomości, że to artyści odrobinę mniej obecni w zbiorowej świadomości niż Tycjan czy Vermeer, a którzy, oby!, za sprawą subtelnej narracji badaczki mogliby zyskać większą popularność, na którą przecież zasługują.
Upomnę się też o dzieła polskich artystów, na które nie ma miejsca w tej publikacji. Wielka szkoda. Pojawia się tylko „Olimpia” Katarzyny Kozyry (zob. II, s. 117), jednak wyłącznie jako kontekst.
Zapewne też przyjemniej jest czytać zebrane w tomach teksty osobno – dawkując je sobie, jak robili to pierwsi odbiorcy esejów, w porcjach wymuszonych ukazywaniem się periodyku. W formie tak skondensowanej zagęszczenie może być dość trudne, głównie ze względu na mnogość faktów, a w efekcie – nużące. Musimy narzucić więc sobie autorygor i porcjować te malarskie gawędy, wtedy na pewno odbiór będzie przyjemniejszy. Lub też zdecydować się na czytanie wybiórcze. Każdy przecież ma swoich mniej lub bardziej ulubionych malarzy, i w czasie lektury chyba trzeba faworyzować niektórych, a niektórych, co jakiś czas, pomijać.
Kiedy rozmawia
Mało kto potrafi tak patrzeć na sztukę jak Grażyna Bastek. „Rozmowy obrazów” to teksty momentami porywające i ciekawie skonstruowane, dające nam wgląd za kulisy wielkiej sztuki i podpowiadające sposoby odczytania płócien.
„Wobec arcydzieł – bo tylko one się tu liczą – doznajemy czegoś, co porównać można do wybuchu albo nagłego otwarcia zamkniętej sprężyny, wylotu strzały z napiętego łuku” (Czaja, Juszczak 2017: 295). Patrzmy więc na obrazy, aż i przed nami rozewrze się ta sprężyna, rozmawiajmy z nimi (w galeriach raczej po cichu). Bastek podpowiada, jak to zrobić, bierzmy z niej przykład. Dalej poprowadzi nas obraz.
LITERATURA:
Czaja D.: „Cena sztuki. Tezy o zaczarowaniu”. Wydawnictwo Pasaże. Kraków 2020.
Czaja D., Juszczak W.: „Ruiny czasu. Rozmowy o twórczości”. Wołowiec 2017.
Gombrich E. H.: „O sztuce”. Przeł. M. Dolińska, I. Kossowska, D. Stefańska-Szewczuk, A. Kuczyńska. Poznań 2013.
Weitemeier H.: „Yves Klein”. Köln 2016.
Sama badaczka zresztą na początku pierwszego tomu konstatuje: „A zatem obrazy mówią, chociaż nie zawsze wprost. (…) Uważne patrzenie, a w konsekwencji widzenie, to najprostszy sposób, aby przełamać onieśmielenie wobec sztuki i pokonać paradygmat milczącego obrazu” (I, s. 11). W „Rozmowach obrazów” badaczka konsekwentnie zmusza obrazy do zabrania głosu i podjęcia dialogu, w bardzo nieoczywistych konfiguracjach.
Kiedy mówi
Grażyna Bastek dzieli publikację na dwa tomy i zaraz we wstępie tłumaczy się z takiej organizacji tekstu, wyjaśniając powód podziału: „Są również rozmowy mniej oczywiste, rozdziały, w których obrazy zestawione są ze względu na podobieństwo tematów, wyrazu albo funkcji (w kolejnym tomie obrazy połączone są kluczem bardziej artystycznym niż tematycznym, rozmawiają ze sobą o przestrzeni malarskiej, iluzjonizmie, kolorach, malarskich gestach)” (I, s. 12); „W drugim tomie »Rozmów obrazów« dzieła malarstwa europejskiego łączą się ze sobą za sprawą artystycznych wyzwań, których podejmowali się ich autorzy” (II, s. 7). Przyjmuję tę dykcję, choć przyznaję, że to, co klarowne we wstępie, w czasie lektury traci na ostrości. Oba tomy mogłyby być z powodzeniem jedną książką, nie zauważam bowiem prawdziwego przeskoku między nimi. Pomysł na oba woluminy jest identyczny – w znakomitej większości rozdziały to zestawienie ze sobą dwóch obrazów, syntetyzujący opis obu, aby pokazać, jaki zamysł stoi za ich zestawieniem, a potem krótki esej traktujący o każdym z osobna. Gdyby badaczka nie dokonała rozróżnienia, nie sądzę, że zauważyłabym jakikolwiek przeskok między podejmowanymi zagadnieniami. Są opublikowane artykuły zresztą uzupełnionymi przedrukami tekstów napisanych dla „Newsweek Historia” (zob. I, s. 13) i „Dwutygodnik.com” (zob. II, s. 8), pewnie według bardzo podobnej formuły.
Teksty zderzają niejednokrotnie obrazy z podobnej epoki (zestawienie Albrechta Dürera i Caravaggia; Tamary Lempickiej i Fridy Kahlo), są także obrazy dziejowo rozrzucone (Hansa Memlinga i Andy’ego Warhola; Tintoretta i Jacksona Pollocka), i wiele z artykułów jest naprawdę świetnych. Polecałabym zwrócić zwłaszcza uwagę na kilka – zarówno tych mówiących o obrazach bardzo już klasycznych, jak i tych bliższych nam czasowo, za to zupełnie odległych interpretacyjnie. Te drugie, w mojej ocenie, są zresztą chyba często ciekawsze niż te oparte na szeroko znanych dziełach.
Autorka znajduje swój, bardzo odkrywczy i niekanoniczny, sposób na zestawienia twórców i ich dzieł: „Dzieła Memlinga i Warhola łączy nie tylko to, że mają formę dyptyku. W pierwszym przypadku zamierzoną, w drugim być może stworzoną przypadkowo. Oba, w sposób mniej lub bardziej ukryty, odnoszą się do śmierci” (I, s. 114).
Wydaje się, że, uogólniając, najciekawsze są teksty traktujące o „mniej” znanych (gdzie przez „mniej” mam na myśli to, że ich reprodukcje nie znajdują się na serwetkach, filiżankach i pościelach – bo niszowymi twórcami Bastek nie zajmuje się wcale), bo i treści, nad którymi badaczka się pochyla, są wtedy mniej znane. Przy tych bardzo popularnych trudno o zaskoczenie – i tracą trochę uroku. Potęgą znawczyni sztuki są swobodne wywody interpretacyjne, i to one byłyby najciekawsze w przypadku obrazów tak znanych, jak np. „Portret Arnolfinich”, „Lekcja anatomii doktora Tulpa” czy „Słoneczniki”, tu jednak, zapewne z rzetelności, Bastek sprawozdaje wiele faktów, które są po pierwsze, często mało znaczące dla samego odbioru, a po drugie – zrobię śmiałe założenie, że są też w jakiejś części przynajmniej utrwalone w społeczeństwie. Tekst, który paradoksalnie temu nie podlega, to tekst o najbardziej znanym i najbardziej obmierzłym portrecie świata – „Mona Lizie”. Zakładam, że to dlatego, że Bastek za punkt honoru przyjęła sobie, żeby ten obraz odrzeć z narosłych legend, zdjąć z niego dwustuletni werniks i przyjrzeć się tajemniczemu (jakim cudem zdołała nadal Gioconda mieć przez nami jakąś tajemnicę?) portretowi na nowo, zadając odważne pytanie: „Czy jest dzieło sztuki bardziej irytujące niż »Mona Liza« (»Gioconda«)?” (II, s. 284). „Mona Liza”, zagadana legendami, interpretacjami, dopowiedzeniami, rozmyła się niemalże tak, jak sam Leonardo specjalnie rozmył jej kąciki ust i oczu – właśnie po to, żeby była nieodgadniona. Niezależnie więc od tego, ile wyprodukujemy jeszcze zakładek do książek, parasoli i koszulek z enigmatycznym wizerunkiem, tajemnica zostanie nietknięta pod pożółkłym werniksem.
Muszę przyznać zresztą, że dla mnie fenomen obrazu jest niezrozumiały. I zadziwia mnie, tak jak zadziwia Bastek, fakt, że Luwr, ta nadmiarowa świątynia sztuki, która może doprowadzić zwiedzającego do mdłości i migreny, jest podporządkowana jednemu, małemu portretowi, do którego nie można podejść.
Podoba mi się, skoro mowa o obrazach dawniejszych, tekst o „Las Meninas” Velázqueza (zob. II, s. 98). Jest to obraz tak trudny, tak tajemniczy, że nie sposób zreferować wszystkich narosłych wokół niego interpretacji. I choć badaczka przyznaje, że „Nikomu nie udało się złamać kodu tego malowidła” (II, s. 98), to jednak bardzo zręcznie opowiada o potencjalnych domysłach. I choć nadal najbardziej chyba przekonuje mnie nieledwie naiwna wiara E.H. Gombriacha, który pisał po prostu: „Cóż to wszystko oznacza? Być może nigdy się tego nie dowiemy, chciałbym jednak wierzyć, że Velázquez zatrzymał tu na wieczność – na długo przed wynalezieniem aparatu fotograficznego – przelotną chwilę” (Gombrich 2013: 410), to tekst polskiej badaczki może być dla czytelnika początkiem dalszych poszukiwań własnego odczytania tego płótna.
Polecam zwrócić także uwagę na tekst dotyczący najdroższych sprzedanych dzieł sztuki. Ten fenomen, którego chyba nikt tak naprawdę nie rozumie, staje się przedmiotem namysłu i Bastek, wprowadzając nas w animozje domów aukcyjnych i wielkich kupców, umożliwia nam choć minimalne odsunięcie kotary i zajrzenie do świata, do którego, jak zakładam, żaden z czytelników nie ma wstępu. Jeśli ktoś widział „La migliore offerta”, film z 2013 roku, musi podważyć zasadność i sprawiedliwość transakcji, a z drugiej strony – mnie ogarnia zazdrość. Gdybym miała te kilkaset milionów dolarów, to dokładnie wiem, którego artysty kupiłabym obraz.
Bardzo ciekawy jest także esej pt. „Co kryją oblicza papieży?” zestawiający ze sobą „Portret Juliusza II” Rafaela i „Portret Innocentego X według Velázqueza” Francisa Bacona. Aż żal, że – choć to zrozumiałe poprzez zapewne odgórnie narzucony format tekstu – Bastek nie rozwinęła tematu przedstawień papieży, zarówno w malarstwie, jak i w rzeźbie. Można by poddać analizie koszmarne figury masowo prawie produkowane przez Czesława Dźwigaja, ale to może materiał na kolejny tom zahaczający o estetykę „Hawaikum”.
„Portrety innych” to fascynujący tekst o inności w sztuce, o marginaliach estetyki, o jej trudnych odmianach. Sztuka bowiem, co nie stanowi zaskakującej konstatacji, nie jest li tylko o pięknie, ale bywa także wyrazem bólu, niepewności, emanacją brzydoty, a przede wszystkim czymś, co ma mieć na nas wpływ, co ma nas konfrontować – ze sobą i ze światem.
Wreszcie jestem też wdzięczna za esej o Jacksonie Pollocku, jednym z najbardziej nielubianych autorów, którego dzieła chyba najczęściej narażane są na komentarze typu: „sam mógłbym to namalować!”. I ten o Marku Rothce. Żałuję odrobinę, że prawie całość poświęcono zamówieniu dla Seagram Building, które w końcu nie zostało sfinalizowane. Oczywiście, jest to niezwykle ciekawa historia, fundująca niejako zarówno sposób, w jaki widzimy malarstwo abstrakcjonisty, jak i zapewne w części punkt zwrotny w karierze artysty, niemniej jednak bardzo chciałabym przeczytać, jak Bastek zapatruje się na inne fragmenty dorobku malarza. Żałuję, że nie poświęca więcej uwagi jego artystycznej drodze – od malarstwa konkretnego, choć fakt: niezbyt udanego, aż po jego fenomenalne i monumentalne multiforms, które dodatkowo, z czasem, przybierają coraz ciemniejsze tony, aż dochodzą do prawie czarnych, zawieszonych w ekumenicznej kaplicy, ewenemencie, w którym, nie wątpię, można doznać wzniosłości. Znów przyznaję się tu do stronniczości – jestem niezmordowaną adwokatką twórczości tego malarza i moi znajomi, których „zaciągnęłam” na wystawę jego obrazów, w niezrozumieniu jedynie machają na mnie ręką.
Tak samo jest zresztą z Yves Kleinem, o którym Bastek pięknie opowiada, mówiąc o jego sztuce i przeplatając wywód historiami z jego krótkiego, acz intensywnego, życia. W tym moją ulubioną – kiedy trzech przyjaciół-artystów podzieliło między siebie świat, a Klein „zabrał” niebo. Nie wiem jedynie, skąd taki polski skrócony tytuł przejmującego fotomontażu artysty. W oryginale zdjęcie nosi tytuł „Leap into the Void. Man in Space! The Painter of Space Throws Himslf into the Void!” (Weitemeier 2016: 51), natomiast autorka notuje, że jest to „Skok w pustkę: Człowiek w przestrzeni” (II, s. 267).
Rozwiewa też Bastek wiele mocno utrwalonych legend, choćby taką: „A czy Rembrandt kochał Saskię, trudno dociec. Być może poślubił ją, ponieważ małżeństwo z krewną swego pracodawcy Hendricka van Uylenburgha było dla niego korzystne finansowo i wprowadzało go do rodziny ważnego handlarza sztuką w Amsterdamie. Szczęśliwy związek Rembrandta z Saskią i rozpacz malarza po jej przedwczesnej śmierci zostały w literaturze silnie ubarwione” (I, s. 165), a także „Większość tytułów, pod jakimi znamy słynne dzieła sztuki, nie zostało nadanych przez autorów. Leonardo nie nazwał swego najsłynniejszego portretu »Mona Liza« ani »Gioconda«, a Johannes van Eyck nie tytułował portretu florenckiego kupca i jego żony »Małżeństwem Arnolfinich«” (II, s. 225).
Kiedy milczy
Jestem wielką fanką dwójkowej audycji „Jest tak obraz”, w której Michał Montowski prowadzi rozmowę z Grażyną Bastek. Zapisywałam sobie w kalendarzu, kiedy ukaże się kolejny odcinek, reklamowałam audycję wśród znajomych. Do teraz nie mogę wyjść z podziwu, jak, w ciągu zaledwie 15 minut można tak dokładnie przedstawić zarówno obraz, jak i twórcę, nie popadając w ton sprawozdawczy, a prowadząc gawędę – pięknie opowiedzianą, pełną i fantastycznie zajmującą. Wszystkim serdecznie polecam – odcinki audycji są dostępne na stronie Polskiego Radia. „Rozmowy obrazów” natomiast także są audiobookiem – miałam okazję zapoznać się jedynie z wydaniem książkowym, ale zaryzykuję stwierdzenie, że zapewne książka w audiobookowym formacie to byłby pierwszy audiobook, którego chciałabym wysłuchać – ze względu na głos Grażyny Bastek.
A myśląc przyszłościowo / życzeniowo, chciałabym, aby badaczka (może w następnej publikacji?) pochyliła się nad sztuką między innymi Luciana Freuda (o której opowiadała w audycji radiowej) i Balthusa, ale są to pragnienia fanki, której nigdy dość, i wynikają też ze świadomości, że to artyści odrobinę mniej obecni w zbiorowej świadomości niż Tycjan czy Vermeer, a którzy, oby!, za sprawą subtelnej narracji badaczki mogliby zyskać większą popularność, na którą przecież zasługują.
Upomnę się też o dzieła polskich artystów, na które nie ma miejsca w tej publikacji. Wielka szkoda. Pojawia się tylko „Olimpia” Katarzyny Kozyry (zob. II, s. 117), jednak wyłącznie jako kontekst.
Zapewne też przyjemniej jest czytać zebrane w tomach teksty osobno – dawkując je sobie, jak robili to pierwsi odbiorcy esejów, w porcjach wymuszonych ukazywaniem się periodyku. W formie tak skondensowanej zagęszczenie może być dość trudne, głównie ze względu na mnogość faktów, a w efekcie – nużące. Musimy narzucić więc sobie autorygor i porcjować te malarskie gawędy, wtedy na pewno odbiór będzie przyjemniejszy. Lub też zdecydować się na czytanie wybiórcze. Każdy przecież ma swoich mniej lub bardziej ulubionych malarzy, i w czasie lektury chyba trzeba faworyzować niektórych, a niektórych, co jakiś czas, pomijać.
Kiedy rozmawia
Mało kto potrafi tak patrzeć na sztukę jak Grażyna Bastek. „Rozmowy obrazów” to teksty momentami porywające i ciekawie skonstruowane, dające nam wgląd za kulisy wielkiej sztuki i podpowiadające sposoby odczytania płócien.
„Wobec arcydzieł – bo tylko one się tu liczą – doznajemy czegoś, co porównać można do wybuchu albo nagłego otwarcia zamkniętej sprężyny, wylotu strzały z napiętego łuku” (Czaja, Juszczak 2017: 295). Patrzmy więc na obrazy, aż i przed nami rozewrze się ta sprężyna, rozmawiajmy z nimi (w galeriach raczej po cichu). Bastek podpowiada, jak to zrobić, bierzmy z niej przykład. Dalej poprowadzi nas obraz.
LITERATURA:
Czaja D.: „Cena sztuki. Tezy o zaczarowaniu”. Wydawnictwo Pasaże. Kraków 2020.
Czaja D., Juszczak W.: „Ruiny czasu. Rozmowy o twórczości”. Wołowiec 2017.
Gombrich E. H.: „O sztuce”. Przeł. M. Dolińska, I. Kossowska, D. Stefańska-Szewczuk, A. Kuczyńska. Poznań 2013.
Weitemeier H.: „Yves Klein”. Köln 2016.
Grażyna Bastek: „Rozmowy obrazów”. Tom I-II. Wydawnictwo Naukowe PWN SA. Kraków 2020.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |