KIOTO ODNALEZIONE (ALEX KERR: 'INNE KIOTO')
A
A
A
Mamy problem z Japonią. Tak odległa, geograficznie i kulturowo, rozpościera się w naszych wyobrażeniach między tajemnicami herbacianych ceremonii i pięknymi znakami języka, którego nie sposób sobie przełożyć na jakikolwiek nam znany, a przedziwnymi programami telewizyjnymi, w których wszystko musi być rażąco kawaii. W szerszym planie niemożliwe wręcz jest wypośrodkowanie tego obrazu, spojrzenie na Japonię tak szerokie, aby mieściło obie te sfery, a raczej – uświadomienie sobie, że (jak to zwykle bywa) prawda leży pośrodku.
Jak wskazuje w wywiadzie dla „Dwutygodnika” Karolina Bednarz, autorka reportażu „Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet”: „Trzeba powiedzieć, że obraz Japonii w Polsce jest bardzo podkręcony medialnie. Wiadomo, że jak Japonia, to zaraz używane majtki i inne dziwactwa. Albo właśnie bardzo wyrafinowana estetyka. (…) czasami brakuje kogoś, kto powie: to wszystko wcale nie jest takie dziwaczne, to wszystko da się zrozumieć” (dwutygodnik.com). Powyższa uwaga dotyczy nie tylko Polski, ale i całego, z naszej perspektywy, zachodniego świata. Dobrze, że coraz częściej (także za sprawą Karoliny Bednarz i współtworzonego przez nią wydawnictwa Tajfuny) pojawiają się książki, które Kraj Kwitnącej Wiśni opowiedzą, nie popadając przy tym w hermetyczny ton Barthes’owskich filozoficznych pasaży ani nie snując, czasem zanadto swobodnej, gawędy w wykonaniu Joanny Bator.
Całe szczęście, że jest Alex Kerr, który, choć rozdziałami ćwiartując Kioto na fragmenty, pokazuje nam możliwie całościowy obraz kraju. I nie jest to, oj nie, spojrzenie dyletanta.
Alex Kerr, wielbiciel, znawca i częściowy mieszkaniec ojczyzny Kurosawy, tym razem, nie oglądając się na całość „Japonii utraconej”, pozornie skupia się na jej wycinku. Za przedmiot swych obserwacji obiera Kioto, swoje ukochane miasto, i przez lupę przygląda się fragmentom byłej, niemalże mitycznej, stolicy Japonii. Ma on mniemanie o swoim pisaniu wysokie, wyzierające choćby z fragmentu, w którym tak oto podsumowuje „Imperium znaków”: „Roland Barthes, współczesny francuski filozof, napisał małą, ale bardzo wpływową książeczkę o Japonii (…) może nie zawiera zbyt wiele treści, ale jest napisana z dużą pewnością siebie” (s. 185). I Kerrowi pewności siebie odmówić nie można. Choć ma świadomość, że nie wszystkie tematy zgłębił wystarczająco, to z rozbrajającą szczerością przyznaje: „Muszę podkreślić, że spośród wszystkich rozdziałów tej książki ten w największym stopniu opiera się na moich domysłach” (s. 95).
„Inne Kioto” wydaje się jednak dość wolne od głównej bodaj bolączki „Japonii utraconej” – malkontenctwa nad tak popularnym ostatnio „kiedyś to było, teraz to nie ma”, choć zdarza się autorowi podzielić z czytelnikiem następującą uwagą: „Zewnętrzne mury mają oznaczać granicę między sacrum wnętrza a profanum tego, co znajduje się na zewnątrz. W dawnej Japonii nie odgrywało to tak dużej roli. Obie strony były piękne. Dziś mury nabrały nowego znaczenia. Oddzielają łagodny mech i postarzałe belki starych świątyń, »sen o dawnym Kioto«, od monotonnej rzeczywistości klockowatych bloków z betonu, migoczących neonów i parkingów mieszczących się tuż za bramą. Rola kosmicznego muru, chroniącego przed morzem chaosu panującym na zewnątrz, nie jest już tylko symboliczna” (s. 85).
Na pewno jednak książka jest skarbnicą wiedzy, nie można Kerrowi odmówić, że na każdej stronicy widać, jak bardzo wrósł w środowisko, o którym pisze, i jak – nie tracąc z oczu perspektywy osoby równocześnie ze środka i z zewnątrz – potrafi przyglądać się Kioto zarówno z miłością, jak i dociekliwością badacza.
Jeśli ktoś myśli, że z książki o Kioto dowie się przede wszystkim o Kioto, to jest w połowicznym błędzie. Kerr bowiem, niestrudzenie, śledzi antropologiczne tropy aż do zamierzchłej przeszłości. Patrzy na Kioto, Japonię, ba!, Azję, całościowo, nie wyrywa zdarzeń czy znaków zgodnie ze swoją chwilową potrzebą, ale opowiada o ciągłości, przenikaniu się, podobieństwach, różnicach i o tym, skąd, zarówno jedne jak i drugie, mogą wynikać. Kerr po mistrzowsku pokazuje, że nawet Kioto, to miasto, „które odwołuje się do samego siebie” (s. 76), to miasto-znak, ostoja, archetyp japońskości, nie jest samotną wyspą wyrosłą w historycznym niebycie.
Pojawiają się m.in. Kambodża (zob. 55), Tajlandia (zob. 152), Tybet (zob. 286), Korea (zob. 110) i w wielu, wielu fragmentach Chiny (choć czasem na zasadzie nieuprawnionych uproszczeń): „Porównując Japonię z Chinami, możemy dojść do wniosku, że główna różnica pomiędzy nimi polega przede wszystkim na tym, że w przeciwieństwie do Japonii Chiny są krajem intelektualistów” (s. 91), „W którym z tych krajów się zakochamy? Jeśli jesteśmy osobami typu shin i lubimy równowagę, wytworność, elegancję, ogładę i racjonalną myśl filozoficzną, spodoba nam się klasyczna kultura chińska. Ale jeśli lubimy to, co prymitywne, abstrakcyjne, abstrakcyjne, zmysłowe i zabawne – i nie przeszkadza nam nijakość – wybierzemy Japonię. A jeśli jesteśmy gdzieś pomiędzy, to przecież jest jeszcze Korea” (s. 121) czy mocno krytyczne i równie prawdziwe: „Zakazane Miasto i Świątynia Nieba w świecie bez cesarza są jedynie nadzorowanymi przez partyjny komitet turystycznymi atrakcjami” (s. 297). Wstawki o chińskiej spuściźnie wydają mi się szczególnie ważne – nie spotkałam się jeszcze w żadnej książce z tak dobrze wytłumaczonymi związkami między chińską i japońską historią i splątaniem kultur, często bowiem autorzy koncentrują się na obecnej niechęci lub też byłych śladach wspólnego języka.
Są w książce momenty, które wywoływały u mnie poczucie chwilowego żalu – że Kerr nie rozwinął niektórych wątków, nie napisał więcej, np. o zwyczajach, odpryskach wierzeń (choćby o czerwonych „fartuszkach” na rzeźbach [zob. 315]), bo choć o nich mówi, owszem, to ucina całą historię na tyle, że odbiera jej wiele z tragizmu obrzędu – i odbiera chyba czytelnikowi możliwość pełnego zrozumienia tego natręctwa strojenia wszelkich rzeźb czy nawet przydrożnych kamieni.
Cała książka niechybnie jednak obudzi w nas tęsknotę za nieznanymi lub przeszłymi doświadczeniami – czytelnik zamarzy o podróży i wpatrywaniu się we wszelkie daszki, mury, symbole, którymi zachwyt, proszę mi uwierzyć, bez tego sztafażu informacji i zrozumienia – jest dla nas, tak kulturowo odległych, trudny.
Oprócz świetnego rozdziału o murach i shin-gyō-sō jestem szczególnie wdzięczna Kerrowi za opowiadanie o japońskim sposobie użycia drewna w tradycyjnych budowlach. Przyznam się, nie bez wstydu, że do teraz jednym z moich najsilniejszych japońskich wspomnień jest wizyta w słynnym zamku Himeji, po którym można chodzić jedynie boso, a który przeszłam w całości w cienkich rajstopach i wyszłam bez najmniejszego oczka, tak gładkie były drewniane podłogi.
Wielkie ukłony należą się Karakterowi i Przemkowi Dębowskiemu za to, jak książka została wydana. Zachwyca od pierwszego spojrzenia – okładka jest zdecydowanie jedną z najładniejszych, jakie od dawna widziałam. Środek, wypełniony rysunkami, tylko dopełnia dzieła i pomaga w zatopieniu się w tajemniczym świecie znaków. Tu nawet nieprzyjazny Bathes’owi Kerr musiałby się zgodzić – jest on prawdziwym imperium.
LITERATURA:
Murek W.: „Akapit po akapicie. Rozmowa z Karoliną Bednarz i Anną Wołcyrz”. https://www.dwutygodnik.com/artykul/9296-akapit-po-akapicie.html.
Jak wskazuje w wywiadzie dla „Dwutygodnika” Karolina Bednarz, autorka reportażu „Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet”: „Trzeba powiedzieć, że obraz Japonii w Polsce jest bardzo podkręcony medialnie. Wiadomo, że jak Japonia, to zaraz używane majtki i inne dziwactwa. Albo właśnie bardzo wyrafinowana estetyka. (…) czasami brakuje kogoś, kto powie: to wszystko wcale nie jest takie dziwaczne, to wszystko da się zrozumieć” (dwutygodnik.com). Powyższa uwaga dotyczy nie tylko Polski, ale i całego, z naszej perspektywy, zachodniego świata. Dobrze, że coraz częściej (także za sprawą Karoliny Bednarz i współtworzonego przez nią wydawnictwa Tajfuny) pojawiają się książki, które Kraj Kwitnącej Wiśni opowiedzą, nie popadając przy tym w hermetyczny ton Barthes’owskich filozoficznych pasaży ani nie snując, czasem zanadto swobodnej, gawędy w wykonaniu Joanny Bator.
Całe szczęście, że jest Alex Kerr, który, choć rozdziałami ćwiartując Kioto na fragmenty, pokazuje nam możliwie całościowy obraz kraju. I nie jest to, oj nie, spojrzenie dyletanta.
Alex Kerr, wielbiciel, znawca i częściowy mieszkaniec ojczyzny Kurosawy, tym razem, nie oglądając się na całość „Japonii utraconej”, pozornie skupia się na jej wycinku. Za przedmiot swych obserwacji obiera Kioto, swoje ukochane miasto, i przez lupę przygląda się fragmentom byłej, niemalże mitycznej, stolicy Japonii. Ma on mniemanie o swoim pisaniu wysokie, wyzierające choćby z fragmentu, w którym tak oto podsumowuje „Imperium znaków”: „Roland Barthes, współczesny francuski filozof, napisał małą, ale bardzo wpływową książeczkę o Japonii (…) może nie zawiera zbyt wiele treści, ale jest napisana z dużą pewnością siebie” (s. 185). I Kerrowi pewności siebie odmówić nie można. Choć ma świadomość, że nie wszystkie tematy zgłębił wystarczająco, to z rozbrajającą szczerością przyznaje: „Muszę podkreślić, że spośród wszystkich rozdziałów tej książki ten w największym stopniu opiera się na moich domysłach” (s. 95).
„Inne Kioto” wydaje się jednak dość wolne od głównej bodaj bolączki „Japonii utraconej” – malkontenctwa nad tak popularnym ostatnio „kiedyś to było, teraz to nie ma”, choć zdarza się autorowi podzielić z czytelnikiem następującą uwagą: „Zewnętrzne mury mają oznaczać granicę między sacrum wnętrza a profanum tego, co znajduje się na zewnątrz. W dawnej Japonii nie odgrywało to tak dużej roli. Obie strony były piękne. Dziś mury nabrały nowego znaczenia. Oddzielają łagodny mech i postarzałe belki starych świątyń, »sen o dawnym Kioto«, od monotonnej rzeczywistości klockowatych bloków z betonu, migoczących neonów i parkingów mieszczących się tuż za bramą. Rola kosmicznego muru, chroniącego przed morzem chaosu panującym na zewnątrz, nie jest już tylko symboliczna” (s. 85).
Na pewno jednak książka jest skarbnicą wiedzy, nie można Kerrowi odmówić, że na każdej stronicy widać, jak bardzo wrósł w środowisko, o którym pisze, i jak – nie tracąc z oczu perspektywy osoby równocześnie ze środka i z zewnątrz – potrafi przyglądać się Kioto zarówno z miłością, jak i dociekliwością badacza.
Jeśli ktoś myśli, że z książki o Kioto dowie się przede wszystkim o Kioto, to jest w połowicznym błędzie. Kerr bowiem, niestrudzenie, śledzi antropologiczne tropy aż do zamierzchłej przeszłości. Patrzy na Kioto, Japonię, ba!, Azję, całościowo, nie wyrywa zdarzeń czy znaków zgodnie ze swoją chwilową potrzebą, ale opowiada o ciągłości, przenikaniu się, podobieństwach, różnicach i o tym, skąd, zarówno jedne jak i drugie, mogą wynikać. Kerr po mistrzowsku pokazuje, że nawet Kioto, to miasto, „które odwołuje się do samego siebie” (s. 76), to miasto-znak, ostoja, archetyp japońskości, nie jest samotną wyspą wyrosłą w historycznym niebycie.
Pojawiają się m.in. Kambodża (zob. 55), Tajlandia (zob. 152), Tybet (zob. 286), Korea (zob. 110) i w wielu, wielu fragmentach Chiny (choć czasem na zasadzie nieuprawnionych uproszczeń): „Porównując Japonię z Chinami, możemy dojść do wniosku, że główna różnica pomiędzy nimi polega przede wszystkim na tym, że w przeciwieństwie do Japonii Chiny są krajem intelektualistów” (s. 91), „W którym z tych krajów się zakochamy? Jeśli jesteśmy osobami typu shin i lubimy równowagę, wytworność, elegancję, ogładę i racjonalną myśl filozoficzną, spodoba nam się klasyczna kultura chińska. Ale jeśli lubimy to, co prymitywne, abstrakcyjne, abstrakcyjne, zmysłowe i zabawne – i nie przeszkadza nam nijakość – wybierzemy Japonię. A jeśli jesteśmy gdzieś pomiędzy, to przecież jest jeszcze Korea” (s. 121) czy mocno krytyczne i równie prawdziwe: „Zakazane Miasto i Świątynia Nieba w świecie bez cesarza są jedynie nadzorowanymi przez partyjny komitet turystycznymi atrakcjami” (s. 297). Wstawki o chińskiej spuściźnie wydają mi się szczególnie ważne – nie spotkałam się jeszcze w żadnej książce z tak dobrze wytłumaczonymi związkami między chińską i japońską historią i splątaniem kultur, często bowiem autorzy koncentrują się na obecnej niechęci lub też byłych śladach wspólnego języka.
Są w książce momenty, które wywoływały u mnie poczucie chwilowego żalu – że Kerr nie rozwinął niektórych wątków, nie napisał więcej, np. o zwyczajach, odpryskach wierzeń (choćby o czerwonych „fartuszkach” na rzeźbach [zob. 315]), bo choć o nich mówi, owszem, to ucina całą historię na tyle, że odbiera jej wiele z tragizmu obrzędu – i odbiera chyba czytelnikowi możliwość pełnego zrozumienia tego natręctwa strojenia wszelkich rzeźb czy nawet przydrożnych kamieni.
Cała książka niechybnie jednak obudzi w nas tęsknotę za nieznanymi lub przeszłymi doświadczeniami – czytelnik zamarzy o podróży i wpatrywaniu się we wszelkie daszki, mury, symbole, którymi zachwyt, proszę mi uwierzyć, bez tego sztafażu informacji i zrozumienia – jest dla nas, tak kulturowo odległych, trudny.
Oprócz świetnego rozdziału o murach i shin-gyō-sō jestem szczególnie wdzięczna Kerrowi za opowiadanie o japońskim sposobie użycia drewna w tradycyjnych budowlach. Przyznam się, nie bez wstydu, że do teraz jednym z moich najsilniejszych japońskich wspomnień jest wizyta w słynnym zamku Himeji, po którym można chodzić jedynie boso, a który przeszłam w całości w cienkich rajstopach i wyszłam bez najmniejszego oczka, tak gładkie były drewniane podłogi.
Wielkie ukłony należą się Karakterowi i Przemkowi Dębowskiemu za to, jak książka została wydana. Zachwyca od pierwszego spojrzenia – okładka jest zdecydowanie jedną z najładniejszych, jakie od dawna widziałam. Środek, wypełniony rysunkami, tylko dopełnia dzieła i pomaga w zatopieniu się w tajemniczym świecie znaków. Tu nawet nieprzyjazny Bathes’owi Kerr musiałby się zgodzić – jest on prawdziwym imperium.
LITERATURA:
Murek W.: „Akapit po akapicie. Rozmowa z Karoliną Bednarz i Anną Wołcyrz”. https://www.dwutygodnik.com/artykul/9296-akapit-po-akapicie.html.
Alex Kerr, we współpracy z Kathy Arlyn Sokol: „Inne Kioto”. Przeł. Aldona Pikul. Wydawnictwo Karakter. Kraków 2021.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |