SEKS PO POLSKU (SEXIFY)
A
A
A
Rozmowy o seksie i polska mentalność, łącząc się na poziomie kinematograficznym, często ponoszą klęskę, zalewając widownię albo falą zażenowania, albo niesmacznymi żartami opartymi na stereotypach. Nie zaskakuje tym samym tak sceptyczne podejście do najnowszego rodzimego serialu spod skrzydeł Netflixa – budzącego wiele kontrowersji „Sexify” – który jeszcze przed premierą zyskał łatkę „polskiego »Sex Education«”. Porównywanie do brytyjskiego tytułu bynajmniej nie wychodzi „Sexify” na dobre, bo chociaż można odnaleźć pewne punkty wspólne pomiędzy obydwiema produkcjami, nie są one na tyle znaczące, aby przez ich pryzmat oceniać show Kaliny Alabrudzińskiej i Piotra Domalewskiego. Przede wszystkim należy podkreślić, że „Sexify” okazuje się serialem na wskroś polskim, nie tylko rezygnując z „uzachodnienia” świata przedstawionego na rzecz swojskich klimatów, lecz także poruszając kwestie, które w naszej kulturze wciąż znajdują się na granicy społecznego tabu. Na próżno szukać tutaj tematu aborcji będącej podstawowym zabiegiem medycznym czy historii kryzysu małżeństwa jednopłciowego. Zamiast tego bohaterowie (a dokładniej – bohaterki) zmagają się z próbą przeforsowania do codziennego życia (i języka) rzeczowych oraz pozbawionych wstydu rozmów o kobiecym orgazmie.
Natalia (Aleksandra Skraba), Paulina (Maria Sobocińska) i Monika (Sandra Drzymalska) to studentki jednej z warszawskich uczelni, które razem postanawiają stworzyć aplikację ułatwiającą kobietom osiągnięcie orgazmu. Dziewczyny, chociaż połączone wspólnym celem, różnią się i doświadczeniami seksualnymi, i podejściem do życia. Ekranowa triada, chociaż nieco przewidywalna i kliszowa, dobrze odzwierciedla pewne trzy symboliczne i uśrednione podejścia kobiet do seksu i własnej seksualności – od zupełnie niewtajemniczonej, czyli Natalii, do kompletnie wyzwolonej – Moniki. Gdzieś pomiędzy znajduje się natomiast Paulina, która mimo aktywnego życia seksualnego, dotychczas tłamszona przez rodzinę, środowisko i wiarę, powoli wychodzi ze strefy komfortu i zaczyna odkrywać, co znaczy rozkosz. Mimo różnorodności w postawach i poglądach dziewczyn, „Sexify” nie narzuca widzowi jednego słusznego światopoglądu. Brak w serialu moralnej oceny postępowań każdej z bohaterek, chociaż wszystkie trzy muszą przeciwstawiać się niepochlebnym opiniom oraz nietaktownym komentarzom ze strony swojego otoczenia. Środowisko nie odpuszcza im ani w temacie cnotliwości, ani rozwiązłości, w sposób symboliczny świetnie przedstawiając rządzące światem podwójne standardy. Dobitnie podkreśla to jedna z ostatnich scen, kiedy bohaterki stając przed zdominowaną przez mężczyzn komisją konkursową, muszą uświadamiać im, dlaczego aplikacja o kobiecym orgazmie stworzona dla kobiet, przez kobiety ma w ogóle jakikolwiek sens.
Poza ścisłym powiązaniem z tematem seksu, „Sexify” staje się także odpowiedzią na potrzebę odnajdywania silnych, kobiecych postaci na ekranie. W serialu bowiem dostrzec można feministyczny wydźwięk, przedstawiony w dosadnym zderzeniu „świata kobiet” i „świata mężczyzn”. Podczas gdy mężczyźni rządzą światem przedstawionym w serialu – są poważnymi biznesmenami, dyrektorami i profesorami, traktującymi kobiety z góry – główne bohaterki nieustępliwie brną do celu, wyrównując niesprawiedliwe granice. Czynią to zarówno zespołowo, jak i indywidualnie, mierząc się ze swoimi demonami. Dzięki temu „Sexify” zyskuje na wielowymiarowości, przedstawiając feminizm na kilku różnych płaszczyznach – chociażby kończenia toksycznych relacji, stawiania granic czy walczenia o bycie sobą. Wszystko jednak sprowadza się do jednego – ostatecznego wyzwolenia się spod nacisków, a kończąca produkcję scena świętowania sukcesu na dachu budynku, podczas której Natalia z radością krzyczy: „Orgazm!”, okazuje się tego swoistą i niezwykle trafną puentą.
W tym wszystkim „Sexify” zachowuje pewną polską swojskość, gdzie w miejscu luksusowych loftów królują akademiki i peerelowskie mieszkania „po babci”, a zamiast toastu lampką drogiego szampana świętuje się (niejednym) kieliszkiem wódki. Społeczność dwudziestoparoletnich studentów nie została wykreowana na wzór zachodnich standardów, co zdecydowanie dodaje serialowi bezsprzecznego uroku i wiarygodności. Nawet Monika, córka bogatego biznesmena, gdy zostaje odcięta przez despotycznego ojca od pieniędzy, wpasowuje się w oszczędne, studenckie realia, a jej wcześniejszy styl życia przedstawiony zostaje niemalże jako karykatura zachodnich schematów. Punktem kulminacyjnym staje się odcinek szósty, w którym rodzinne śniadania wielkanocne bohaterów przeistaczają się w wyjęte z memów obrazy spotkań rodzinnych, podczas których następuje lawina niekomfortowych pytań, zażartych dyskusji politycznych i festiwal żenujących żartów. Wszystko to pozwoliło twórcom „Sexify” zachować idealny balans pomiędzy wielkomiejskim światem a małomiasteczkowym klimatem. Studencka polska młodzież pochodząca spoza metropolii pasuje tu jak ulał, a główne bohaterki w ramach swojej osobistej krucjaty starają się zatrzeć granicę dzielącą obydwa środowiska.
W warstwie wizualnej serial Karlny Alabudzińskiej i Piotra Domalewskiego przywodzi na myśl ekranową wersję „Sztuki kochania”. „Sexify” także tematycznie ściśle rezonuje z biograficzną opowieścią o Michalinie Wisłockiej, jednak to właśnie kolorystyka, scenografia i kostiumy najsilniej pobudzają wyobraźnie. Częściowo wiąże się to z wspomnianym wcześniej swojskim klimatem netflixowej produkcji, który z kolei doskonale wpisuje się w trwającą aktualnie „retrostalgię” i modę powracającą do stylistyki oraz fasonów z lat 70. i 80., zarówno w strojach, jak i aranżacji wnętrz. Dzięki temu „Sexify” nie tylko fabularnie, lecz także wizualnie staje się przyjemne w odbiorze, a dbałość o detale i szczegóły może niejednokrotnie zachwycić. Podbija to oryginalnie zmiksowana ścieżka dźwiękowa autorstwa Radzimira Dębskiego, który do prostego podkładu muzycznego wprowadził nowoczesną, „stechnologizowaną” duszę przywodzącą na myśl robotyczne echa. Sample momentami próbują z premedytacją wybić widza z rytmu, rozproszyć go, ale jednocześnie podświadomie skupić jego uwagę na konkretnym elemencie dialogu, bardzo często takim, który dopiero padnie z ust bohaterów. Chociaż brzmi to nieco chaotycznie, tak rewelacyjny synthwave świetnie podbija ten nietypowy klimat, dopełniając całość retro aranżacji.
W „Sexify” nie zabrakło także potknięć, które spotkać można już na poziomie scenariusza. Pomimo dobrze skrojonego świata przedstawionego i wiarygodności jego bohaterów, wydarzenia pierwszych trzech odcinków wydają się nadmiernie rozciągnięte. Zbyt długie wprowadzenie niepotrzebnie odwleka najważniejszy moment całego zamieszania, czyli podjęcie decyzji o stworzeniu skierowanej do kobiet aplikacji o orgazmie oraz wdrożeniu stosownych kroków do jej wykonania. Z jednej strony pozwala to lepiej poznać background całej historii, z drugiej jednak – nie zachowuje przy tym odpowiednich proporcji, ponieważ wszystkie najważniejsze informacje dotyczące clué opowieści i jej bohaterów zawierają się już w pierwszym odcinku. O ile postaci drugoplanowe widz poznaje stopniowo, otrzymując o nich proporcjonalne informacje na przestrzeni wszystkich epizodów, o tyle rys charakterologiczny Natalii, Pauliny i Moniki zawiera się już w odcinku wprowadzającym, nie rozwijając za wiele aż do odcinka czwartego, kiedy to następuje pierwszy poważny krok ku nieśmiało oczekiwanej metamorfozie bohaterek.
Nieco przejaskrawiony okazał się też pomysł dziewczyn na prowadzenie w murach akademika „laboratorium” o przaśnej nazwie „kopulatorium” (otworzonego w pokoju o symbolicznym numerze 69), gdzie studentki mogły bez skrępowania uprawiać seks w zamian za dzielenie się informacjami na temat osiąganej przyjemności w ankiecie, mającej ułatwić napisanie algorytmu dla powstającej aplikacji. Sam pomysł był jednak równie absurdalny, co zabawny, a solidarność wszystkich osób zaangażowanych w funkcjonowanie pokoju schadzek i powiązane z tym gagi sytuacyjne okazały się udanie przedstawionym motywem komicznym. Dużą zasługę w tym ma sama postać dyscyplinarnie ścigającego bohaterki dziekana, w którego wcielił się Zbigniew Zamachowski. Jego rola, chociaż ograniczona do kilku kluczowych scen, rewelacyjnie dopełnia karykaturalny obraz środowiska akademickiego, gdzie każdy udaje, że ma wszystko pod kontrolą.
Serial Kaliny Alabrudzińskiej i Piotra Domalewskiego to niezwykły powiew świeżości na kinematograficznej liście polskich młodzieżówek. Nie tylko sprytnie przeistacza potencjalnie „cringe’owe” akcje w pełne humoru sytuacje rodem wyjęte ze studenckiego życia, lecz także w godny podziwu sposób nieustępliwie i z powagą trzyma się konkretnego tematu. W „Sexify” obawiałam się, że po raz kolejny seks stanie się tematem niesmacznie sprośnych żartów i niepoważnych odniesień. Zamiast tego twórcy stworzyli podszytą ironią opowieść o dorastaniu, kobiecej przyjaźni, feminizmie i seksualnym wyzwoleniu na miarę polskich realiów XXI wieku. Nie warto traktować „Sexify” z uprzedzeniem, ale należy mieć świadomość, że jest to serial skierowany przede wszystkim do pokolenia młodych dorosłych, oczekujących, rzecz jasna, rozrywki i relaksu, ale także wartościowych treści. Produkcja streamingowego giganta tym samym wpisuje się pod każdym względem w panującą retromodę, jednocześnie celując tematyką we współczesny target młodego pokolenia. Niemniej jednak, „Sexify” jest warte uwagi nie tylko wśród milenialsów i generacji Z, ponieważ bardzo dobrze pokazuje, z jakimi problemami mierzy się współczesna młodzież i jakie oczekiwania są jej stawiane przez najbliższe otoczenie.
Natalia (Aleksandra Skraba), Paulina (Maria Sobocińska) i Monika (Sandra Drzymalska) to studentki jednej z warszawskich uczelni, które razem postanawiają stworzyć aplikację ułatwiającą kobietom osiągnięcie orgazmu. Dziewczyny, chociaż połączone wspólnym celem, różnią się i doświadczeniami seksualnymi, i podejściem do życia. Ekranowa triada, chociaż nieco przewidywalna i kliszowa, dobrze odzwierciedla pewne trzy symboliczne i uśrednione podejścia kobiet do seksu i własnej seksualności – od zupełnie niewtajemniczonej, czyli Natalii, do kompletnie wyzwolonej – Moniki. Gdzieś pomiędzy znajduje się natomiast Paulina, która mimo aktywnego życia seksualnego, dotychczas tłamszona przez rodzinę, środowisko i wiarę, powoli wychodzi ze strefy komfortu i zaczyna odkrywać, co znaczy rozkosz. Mimo różnorodności w postawach i poglądach dziewczyn, „Sexify” nie narzuca widzowi jednego słusznego światopoglądu. Brak w serialu moralnej oceny postępowań każdej z bohaterek, chociaż wszystkie trzy muszą przeciwstawiać się niepochlebnym opiniom oraz nietaktownym komentarzom ze strony swojego otoczenia. Środowisko nie odpuszcza im ani w temacie cnotliwości, ani rozwiązłości, w sposób symboliczny świetnie przedstawiając rządzące światem podwójne standardy. Dobitnie podkreśla to jedna z ostatnich scen, kiedy bohaterki stając przed zdominowaną przez mężczyzn komisją konkursową, muszą uświadamiać im, dlaczego aplikacja o kobiecym orgazmie stworzona dla kobiet, przez kobiety ma w ogóle jakikolwiek sens.
Poza ścisłym powiązaniem z tematem seksu, „Sexify” staje się także odpowiedzią na potrzebę odnajdywania silnych, kobiecych postaci na ekranie. W serialu bowiem dostrzec można feministyczny wydźwięk, przedstawiony w dosadnym zderzeniu „świata kobiet” i „świata mężczyzn”. Podczas gdy mężczyźni rządzą światem przedstawionym w serialu – są poważnymi biznesmenami, dyrektorami i profesorami, traktującymi kobiety z góry – główne bohaterki nieustępliwie brną do celu, wyrównując niesprawiedliwe granice. Czynią to zarówno zespołowo, jak i indywidualnie, mierząc się ze swoimi demonami. Dzięki temu „Sexify” zyskuje na wielowymiarowości, przedstawiając feminizm na kilku różnych płaszczyznach – chociażby kończenia toksycznych relacji, stawiania granic czy walczenia o bycie sobą. Wszystko jednak sprowadza się do jednego – ostatecznego wyzwolenia się spod nacisków, a kończąca produkcję scena świętowania sukcesu na dachu budynku, podczas której Natalia z radością krzyczy: „Orgazm!”, okazuje się tego swoistą i niezwykle trafną puentą.
W tym wszystkim „Sexify” zachowuje pewną polską swojskość, gdzie w miejscu luksusowych loftów królują akademiki i peerelowskie mieszkania „po babci”, a zamiast toastu lampką drogiego szampana świętuje się (niejednym) kieliszkiem wódki. Społeczność dwudziestoparoletnich studentów nie została wykreowana na wzór zachodnich standardów, co zdecydowanie dodaje serialowi bezsprzecznego uroku i wiarygodności. Nawet Monika, córka bogatego biznesmena, gdy zostaje odcięta przez despotycznego ojca od pieniędzy, wpasowuje się w oszczędne, studenckie realia, a jej wcześniejszy styl życia przedstawiony zostaje niemalże jako karykatura zachodnich schematów. Punktem kulminacyjnym staje się odcinek szósty, w którym rodzinne śniadania wielkanocne bohaterów przeistaczają się w wyjęte z memów obrazy spotkań rodzinnych, podczas których następuje lawina niekomfortowych pytań, zażartych dyskusji politycznych i festiwal żenujących żartów. Wszystko to pozwoliło twórcom „Sexify” zachować idealny balans pomiędzy wielkomiejskim światem a małomiasteczkowym klimatem. Studencka polska młodzież pochodząca spoza metropolii pasuje tu jak ulał, a główne bohaterki w ramach swojej osobistej krucjaty starają się zatrzeć granicę dzielącą obydwa środowiska.
W warstwie wizualnej serial Karlny Alabudzińskiej i Piotra Domalewskiego przywodzi na myśl ekranową wersję „Sztuki kochania”. „Sexify” także tematycznie ściśle rezonuje z biograficzną opowieścią o Michalinie Wisłockiej, jednak to właśnie kolorystyka, scenografia i kostiumy najsilniej pobudzają wyobraźnie. Częściowo wiąże się to z wspomnianym wcześniej swojskim klimatem netflixowej produkcji, który z kolei doskonale wpisuje się w trwającą aktualnie „retrostalgię” i modę powracającą do stylistyki oraz fasonów z lat 70. i 80., zarówno w strojach, jak i aranżacji wnętrz. Dzięki temu „Sexify” nie tylko fabularnie, lecz także wizualnie staje się przyjemne w odbiorze, a dbałość o detale i szczegóły może niejednokrotnie zachwycić. Podbija to oryginalnie zmiksowana ścieżka dźwiękowa autorstwa Radzimira Dębskiego, który do prostego podkładu muzycznego wprowadził nowoczesną, „stechnologizowaną” duszę przywodzącą na myśl robotyczne echa. Sample momentami próbują z premedytacją wybić widza z rytmu, rozproszyć go, ale jednocześnie podświadomie skupić jego uwagę na konkretnym elemencie dialogu, bardzo często takim, który dopiero padnie z ust bohaterów. Chociaż brzmi to nieco chaotycznie, tak rewelacyjny synthwave świetnie podbija ten nietypowy klimat, dopełniając całość retro aranżacji.
W „Sexify” nie zabrakło także potknięć, które spotkać można już na poziomie scenariusza. Pomimo dobrze skrojonego świata przedstawionego i wiarygodności jego bohaterów, wydarzenia pierwszych trzech odcinków wydają się nadmiernie rozciągnięte. Zbyt długie wprowadzenie niepotrzebnie odwleka najważniejszy moment całego zamieszania, czyli podjęcie decyzji o stworzeniu skierowanej do kobiet aplikacji o orgazmie oraz wdrożeniu stosownych kroków do jej wykonania. Z jednej strony pozwala to lepiej poznać background całej historii, z drugiej jednak – nie zachowuje przy tym odpowiednich proporcji, ponieważ wszystkie najważniejsze informacje dotyczące clué opowieści i jej bohaterów zawierają się już w pierwszym odcinku. O ile postaci drugoplanowe widz poznaje stopniowo, otrzymując o nich proporcjonalne informacje na przestrzeni wszystkich epizodów, o tyle rys charakterologiczny Natalii, Pauliny i Moniki zawiera się już w odcinku wprowadzającym, nie rozwijając za wiele aż do odcinka czwartego, kiedy to następuje pierwszy poważny krok ku nieśmiało oczekiwanej metamorfozie bohaterek.
Nieco przejaskrawiony okazał się też pomysł dziewczyn na prowadzenie w murach akademika „laboratorium” o przaśnej nazwie „kopulatorium” (otworzonego w pokoju o symbolicznym numerze 69), gdzie studentki mogły bez skrępowania uprawiać seks w zamian za dzielenie się informacjami na temat osiąganej przyjemności w ankiecie, mającej ułatwić napisanie algorytmu dla powstającej aplikacji. Sam pomysł był jednak równie absurdalny, co zabawny, a solidarność wszystkich osób zaangażowanych w funkcjonowanie pokoju schadzek i powiązane z tym gagi sytuacyjne okazały się udanie przedstawionym motywem komicznym. Dużą zasługę w tym ma sama postać dyscyplinarnie ścigającego bohaterki dziekana, w którego wcielił się Zbigniew Zamachowski. Jego rola, chociaż ograniczona do kilku kluczowych scen, rewelacyjnie dopełnia karykaturalny obraz środowiska akademickiego, gdzie każdy udaje, że ma wszystko pod kontrolą.
Serial Kaliny Alabrudzińskiej i Piotra Domalewskiego to niezwykły powiew świeżości na kinematograficznej liście polskich młodzieżówek. Nie tylko sprytnie przeistacza potencjalnie „cringe’owe” akcje w pełne humoru sytuacje rodem wyjęte ze studenckiego życia, lecz także w godny podziwu sposób nieustępliwie i z powagą trzyma się konkretnego tematu. W „Sexify” obawiałam się, że po raz kolejny seks stanie się tematem niesmacznie sprośnych żartów i niepoważnych odniesień. Zamiast tego twórcy stworzyli podszytą ironią opowieść o dorastaniu, kobiecej przyjaźni, feminizmie i seksualnym wyzwoleniu na miarę polskich realiów XXI wieku. Nie warto traktować „Sexify” z uprzedzeniem, ale należy mieć świadomość, że jest to serial skierowany przede wszystkim do pokolenia młodych dorosłych, oczekujących, rzecz jasna, rozrywki i relaksu, ale także wartościowych treści. Produkcja streamingowego giganta tym samym wpisuje się pod każdym względem w panującą retromodę, jednocześnie celując tematyką we współczesny target młodego pokolenia. Niemniej jednak, „Sexify” jest warte uwagi nie tylko wśród milenialsów i generacji Z, ponieważ bardzo dobrze pokazuje, z jakimi problemami mierzy się współczesna młodzież i jakie oczekiwania są jej stawiane przez najbliższe otoczenie.
„Sexify”. Reżyseria: Kalina Alabrudzińska, Piotr Domalewski. Scenariusz: Kalina Alabrudzińska, Piotr Domalewski. Obsada: Sandra Drzymalska, Maria Sobocińska, Aleksandra Skraba, Bartosz Gelner, Jan Wieteska. Polska 2021, 45 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |