CZEGO OCZY NIE WIDZĄ... (TATIANA SCHLOSSBERG: 'UKRYTA KONSUMPCJA. WPŁYW NA ŚRODOWISKO, Z KTÓREGO NAWET NIE ZDAJESZ SOBIE SPRAWY')
A
A
A
Gdy zobaczyłam okładkę książki „Ukryta konsumpcja. Wpływ na środowisko, z którego nawet nie zdajesz sobie sprawy”, podświadomie obawiałam się wytrącenia ze strefy psychicznego komfortu. Charakterystyczna biała okładka z zanikającymi napisami zwraca uwagę i swoją prostotą wywołuje cień niepokoju. Książka nie jest jednak tak zdecydowana w sądach, jak mogłoby się wydawać z zapowiedzi wydawniczych.
Ale najpierw o autorce: Tatiana Schlossberg jest amerykańską dziennikarką i reporterką, która regularnie pisuje do działu naukowego „The New York Times”, publikowała także m.in. w: „The Washington Post”, „The Atlantic”, „Vanity Fair”, „The Boston Globe”, „Bloomberg” czy „Yale Environment 360”. „Ukryta konsumpcja” to jej debiut książkowy, który w 2020 roku nagrodzony Rachel Carson Environment Book Award.
Czytając zapowiedzi na stronie wydawcy (Wydawnictwo Marginesy), można odnieść mylne wrażenie, że książka Schlossberg wytrąci nas z torów myślenia. Wydaje mi się jednak, że tak intensywne skutki lektury odczują jedynie osoby, które do tej pory w ogóle nie interesowały się wpływem działań człowieka na planetę. I nie mówię o działaniach typu: produkcja przemysłowa, wydobycie surowców naturalnych, ale o naszej codzienności: używaniu urządzeń elektrycznych, decyzjach, jakie owoce kupić czy o chęci posiadania nowej pary spodni.
Autorka skupia się na czterech obszarach życia: internet i technologie, moda, jedzenie i przemysł paliwowy, a na każde z zagadnień składa się kilka rozdziałów. Jak sama pisze, jej celem było uświadomienie czytelnikom, że na zmiany klimatycznie nie wpływają jedynie duże czynniki, a raczej inaczej: że na każdy z dużych czynników składają się setki małych, takich, które są obecne w naszym codziennym życiu. Nie zastanawiamy się nad tym, ile energii potrzeba, byśmy mogli obejrzeć odcinek serialu na platformie streamingowej, czy ile warzyw się marnuje, bo pomidor dostarczony do marketu musi być idealnie okrągły. „W rzeczywistości wszystko co robimy, jemy, używamy (…) ma duży wpływ na zmiany klimatyczne i środowisko ze względu na to, jak wykorzystujemy zasoby, ile odpadów wytwarzamy, ile gazów cieplarnianych emitujemy, nawet się nad tym nie zastanawiając” (s. 9). Nie jesteśmy w większości świadomi, jak nasze codzienne czynności wiążą się z kryzysem klimatycznym – wiem, że brzmi to szumnie i trudno nam sobie wyobrazić te zależności, jednak jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest to, że zmiany klimatu są hiperobiektem (termin Timothy’ego Mortona), czymś, czego nie jesteśmy w stanie objąć w całości rozumem.
Celem Schlossberg jest nie wskazanie konkretnych rozwiązań, ale podanie informacji mających pomóc w zobaczeniu kwestii ukrytej konsumpcji, a także kontekstu mającego ułatwić zrozumienie, co jest potrzebne do rozwiązania tego problemu. Autorka w całej książce stara się przekazać kilka idei. Wielokrotnie podkreśla na przykład relacyjność świata i globalne połączenia procesów, czego nie jesteśmy zazwyczaj świadomi. Weźmy przykład z części poświęconej modzie.
W Mongolii coraz liczniejsze stada kóz wyjadają roślinność i tworzą powiększające się strefy pustynne, co wpływa bezpośrednio na tamtejszy klimat: w obiegu znajduje się mniej wody, a przez brak roślinności temperatura wzrasta. Obecnie 90 procent kraju jest na krawędzi przeistoczenia się w pustynię! Nie jest to jednak spowodowane popytem na kozie mleko czy mięso (kiedyś Mogołowie wykarmiali nim Armię Radziecką), a zapotrzebowaniem na kaszmir. Jak bardzo zwiększyły się mongolskie stada? Według badań w 1990 roku w Mongolii żyło pięć milionów kóz, a w 2004 roku ich liczebność wynosiła około dwudziestu sześciu milionów. Co więcej, kozy, tak samo jak inne zwierzęta, wytwarzają gazy cieplarniane i, jak pisze Schlossberg, fermentacja jelitowa stanowi największy odsetek gazów cieplarnianych emitowanych przy produkcji wełny (zob. s. 213). To jednak nie wszystko. Więcej stad oznacza więcej kaszmirskiej wełny, ale skoro w miejscu wypasania pojawiają się już problemy z roślinnością, część kóz jest niedożywiona, a w konsekwencji – ich włosie nie jest tak długie, jak powinno, a wełna jest gorszej jakości (bardziej szorstka). Cała ta sytuacja nie dotyczy jedynie obszaru Mongolii czy sfery mody. Powiększające się rejony pustynne są przyczyną zjawisk atmosferycznych w Stanach Zjednoczonych. Burze piaskowe niegdyś przerzucały pył z rejonów pustynnych na zielone równiny (teraz zanikające) – dzisiaj pył jest przenoszony przez ocean na zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych i działa niekorzystnie na organizm człowieka (podobnie do smogu). (Ile razy w Polsce słyszeliśmy nagle o pyle saharyjskim? To podobne zjawisko.)
Schlossberg podkreśla, że opisywaniem przypadku kaszmiru nie chce przerzucać winy na konsumentów, którzy pragną kupować wysokiej jakości wełnę i nie mają obiekcji, że materiał staje się coraz tańszy. Podkreśla, że rozwiązanie tego problemu nie jest proste, a korporacje powinny więcej płacić za surowiec, płacić zadośćuczynienie za skutki środowiskowe albo rządy krajów powinny dbać o odpowiedzialną działalność w danej branży. Jak pisze autorka: „Nie chcę powiedzieć, że nie wszystkich powinno być stać na kaszmir, ale uważam, że nie wszyscy możemy mieć jego nieograniczone ilości, jeśli nie chcemy żyć w świecie, który obraca się w pustynię tylko dlatego, że pragniemy utrzymać niskie ceny tego materiału” (s. 219).
Poszczególne rozdziały z książki można by nazwać felietonami – nie ze względu na tematu, ale ze względu na względnie małą objętość i osobisty ton wypowiedzi. Niemal każdy przykład poparty jest historią z życia autorki, co w perspektywie rozdziału nie razi, jednak w skali książki i kolejnych przykładów zaczyna irytować. Szczególnie denerwujący jest motyw: kiedyś się o tym wiele rozmawiało, a teraz już tego nie słyszę. W przypadku rozdziału o transporcie żywności mamy historię: kiedyś rozmawiało się o potrzebie kupowania lokalnej żywności od lokalnych producentów – „Teraz wydaje mi się, że ludzie mniej o tym rozmawiają albo ze mną mówią o tym mniej, albo też w ogóle ludzie rozmawiają ze mną mniej” (s. 143). Takie „narzekania” spotykamy kilkakrotnie w książce, co dodatkowo zniechęca do wtrętów osobistych – zamiast historii opartej na doświadczeniu dostajemy krygowanie się, z którego pomiędzy liniami można wyczytać: jestem dziennikarką i piszę o klimacie, więc ludzie nie chcą ze mną o tym rozmawiać. Czytelnika mogą denerwować wymuszone żarty – niektóre z fragmentów często nie pasują do całości rozdziału, są jakby wklejone przez nadgorliwego redaktora, który nie chciał, żeby książka była zbyt poważna. Jednak wydaje się, że powinna być bardziej poważna, a mniej podkreślać, że stada zwierząt produkują metan, „puszczając bąki i bekając”, która to fraza jest powtórzona kilkakrotnie. Takie fragmenty sprawiają, że książka staje się strasznie „jankeska” – w negatywnym znaczeniu.
Książka jest skierowana przede wszystkim do amerykańskiego czytelnika – mamy niewiele przykładów, które wychodzą poza ojczyznę autorki. W części o jedzeniu dowiadujemy się np., że w Stanach nie ma ujednoliconych przepisów dotyczących daty ważności produktów spożywczych, ale autorka nie wspomina, że Unia Europejska chce zlikwidować daty przydatności na części produktów spożywczych (chodzi np. o makaron, ryż czy kawę). Pomysł miałby być sposobem na zmniejszenie ilości marnowanego jedzenia. Pod lupą znajdują się produkty, których przydatność do spożycia konsumenci są w stanie samodzielnie ocenić – przekroczenie daty „najlepiej spożyć do” sprawia, że często niepotrzebnie wyrzuca się pełnowartościowe jedzenie. Autorka porusza ten sam problem i szkoda, że nie poszerzyła perspektywy o inne rozwiązania.
Amerykanizmy widać także np. w części o paliwie, gdzie znajdujemy rozdział o klimatyzatorach. Europejskiego czytelnika może zaskoczyć skala problemu: „ponad połowa z 1,6 miliarda klimatyzatorów znajduje się w Chinach i Stanach Zjednoczonych, a ich działanie zużywa dwa i pół raza więcej elektryczności niż Afryka w ciągu roku” (s. 254). W Polsce mamy jednak bardziej umiarkowany klimat niż w USA i klimatyzatory nie są powszechne – Schlossberg z kolei pisze, że wśród Amerykanów to standard. Autorka postuluje nie rezygnację z klimatyzacji, ale jej unowocześnienie, z dbałością o koszty środowiskowe.
Książka podejmuje wiele zagadnień, jednak niekiedy wydaje się, że część z nich jest opisana zbyt pobieżnie, a czasem nawet jedynie wspomniana. Jasne, ideą książki nie jest dostarczenie szczegółowej wiedzy, a jedynie zarysowanie problemu, jednak czasem można poczuć niedosyt.
„Ukryta konsumpcja” wydaje się jednak dobrą książką dla osób, które nie do końca są świadome procesów, jakie stoją zarówno za przemysłem, jak i codziennym życiem. Może być dobrym sposobem na uświadomienie wpływu, jaki wywieramy swoimi wyborami konsumenckimi. „Ważne jest, by umiejscowić wasze działania i większe społeczne, kulturalne, przemysłowe i gospodarcze procesy w szerszym kontekście, ponieważ wtedy można lepiej zrozumieć, które z polityk i praktyk mogą wprowadzać zmianę i co mogą osiągnąć” (s. 304).
Nieuświadomiona konsumpcja jest istotnym zagadnieniem – nie chodzi o to, żeby rezygnować z udogodnień, ale żeby świadomie (i racjonalnie) z nich korzystać i wiedzieć, z jakimi wiążą się skutkami dla środowiska.
Ale najpierw o autorce: Tatiana Schlossberg jest amerykańską dziennikarką i reporterką, która regularnie pisuje do działu naukowego „The New York Times”, publikowała także m.in. w: „The Washington Post”, „The Atlantic”, „Vanity Fair”, „The Boston Globe”, „Bloomberg” czy „Yale Environment 360”. „Ukryta konsumpcja” to jej debiut książkowy, który w 2020 roku nagrodzony Rachel Carson Environment Book Award.
Czytając zapowiedzi na stronie wydawcy (Wydawnictwo Marginesy), można odnieść mylne wrażenie, że książka Schlossberg wytrąci nas z torów myślenia. Wydaje mi się jednak, że tak intensywne skutki lektury odczują jedynie osoby, które do tej pory w ogóle nie interesowały się wpływem działań człowieka na planetę. I nie mówię o działaniach typu: produkcja przemysłowa, wydobycie surowców naturalnych, ale o naszej codzienności: używaniu urządzeń elektrycznych, decyzjach, jakie owoce kupić czy o chęci posiadania nowej pary spodni.
Autorka skupia się na czterech obszarach życia: internet i technologie, moda, jedzenie i przemysł paliwowy, a na każde z zagadnień składa się kilka rozdziałów. Jak sama pisze, jej celem było uświadomienie czytelnikom, że na zmiany klimatycznie nie wpływają jedynie duże czynniki, a raczej inaczej: że na każdy z dużych czynników składają się setki małych, takich, które są obecne w naszym codziennym życiu. Nie zastanawiamy się nad tym, ile energii potrzeba, byśmy mogli obejrzeć odcinek serialu na platformie streamingowej, czy ile warzyw się marnuje, bo pomidor dostarczony do marketu musi być idealnie okrągły. „W rzeczywistości wszystko co robimy, jemy, używamy (…) ma duży wpływ na zmiany klimatyczne i środowisko ze względu na to, jak wykorzystujemy zasoby, ile odpadów wytwarzamy, ile gazów cieplarnianych emitujemy, nawet się nad tym nie zastanawiając” (s. 9). Nie jesteśmy w większości świadomi, jak nasze codzienne czynności wiążą się z kryzysem klimatycznym – wiem, że brzmi to szumnie i trudno nam sobie wyobrazić te zależności, jednak jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest to, że zmiany klimatu są hiperobiektem (termin Timothy’ego Mortona), czymś, czego nie jesteśmy w stanie objąć w całości rozumem.
Celem Schlossberg jest nie wskazanie konkretnych rozwiązań, ale podanie informacji mających pomóc w zobaczeniu kwestii ukrytej konsumpcji, a także kontekstu mającego ułatwić zrozumienie, co jest potrzebne do rozwiązania tego problemu. Autorka w całej książce stara się przekazać kilka idei. Wielokrotnie podkreśla na przykład relacyjność świata i globalne połączenia procesów, czego nie jesteśmy zazwyczaj świadomi. Weźmy przykład z części poświęconej modzie.
W Mongolii coraz liczniejsze stada kóz wyjadają roślinność i tworzą powiększające się strefy pustynne, co wpływa bezpośrednio na tamtejszy klimat: w obiegu znajduje się mniej wody, a przez brak roślinności temperatura wzrasta. Obecnie 90 procent kraju jest na krawędzi przeistoczenia się w pustynię! Nie jest to jednak spowodowane popytem na kozie mleko czy mięso (kiedyś Mogołowie wykarmiali nim Armię Radziecką), a zapotrzebowaniem na kaszmir. Jak bardzo zwiększyły się mongolskie stada? Według badań w 1990 roku w Mongolii żyło pięć milionów kóz, a w 2004 roku ich liczebność wynosiła około dwudziestu sześciu milionów. Co więcej, kozy, tak samo jak inne zwierzęta, wytwarzają gazy cieplarniane i, jak pisze Schlossberg, fermentacja jelitowa stanowi największy odsetek gazów cieplarnianych emitowanych przy produkcji wełny (zob. s. 213). To jednak nie wszystko. Więcej stad oznacza więcej kaszmirskiej wełny, ale skoro w miejscu wypasania pojawiają się już problemy z roślinnością, część kóz jest niedożywiona, a w konsekwencji – ich włosie nie jest tak długie, jak powinno, a wełna jest gorszej jakości (bardziej szorstka). Cała ta sytuacja nie dotyczy jedynie obszaru Mongolii czy sfery mody. Powiększające się rejony pustynne są przyczyną zjawisk atmosferycznych w Stanach Zjednoczonych. Burze piaskowe niegdyś przerzucały pył z rejonów pustynnych na zielone równiny (teraz zanikające) – dzisiaj pył jest przenoszony przez ocean na zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych i działa niekorzystnie na organizm człowieka (podobnie do smogu). (Ile razy w Polsce słyszeliśmy nagle o pyle saharyjskim? To podobne zjawisko.)
Schlossberg podkreśla, że opisywaniem przypadku kaszmiru nie chce przerzucać winy na konsumentów, którzy pragną kupować wysokiej jakości wełnę i nie mają obiekcji, że materiał staje się coraz tańszy. Podkreśla, że rozwiązanie tego problemu nie jest proste, a korporacje powinny więcej płacić za surowiec, płacić zadośćuczynienie za skutki środowiskowe albo rządy krajów powinny dbać o odpowiedzialną działalność w danej branży. Jak pisze autorka: „Nie chcę powiedzieć, że nie wszystkich powinno być stać na kaszmir, ale uważam, że nie wszyscy możemy mieć jego nieograniczone ilości, jeśli nie chcemy żyć w świecie, który obraca się w pustynię tylko dlatego, że pragniemy utrzymać niskie ceny tego materiału” (s. 219).
Poszczególne rozdziały z książki można by nazwać felietonami – nie ze względu na tematu, ale ze względu na względnie małą objętość i osobisty ton wypowiedzi. Niemal każdy przykład poparty jest historią z życia autorki, co w perspektywie rozdziału nie razi, jednak w skali książki i kolejnych przykładów zaczyna irytować. Szczególnie denerwujący jest motyw: kiedyś się o tym wiele rozmawiało, a teraz już tego nie słyszę. W przypadku rozdziału o transporcie żywności mamy historię: kiedyś rozmawiało się o potrzebie kupowania lokalnej żywności od lokalnych producentów – „Teraz wydaje mi się, że ludzie mniej o tym rozmawiają albo ze mną mówią o tym mniej, albo też w ogóle ludzie rozmawiają ze mną mniej” (s. 143). Takie „narzekania” spotykamy kilkakrotnie w książce, co dodatkowo zniechęca do wtrętów osobistych – zamiast historii opartej na doświadczeniu dostajemy krygowanie się, z którego pomiędzy liniami można wyczytać: jestem dziennikarką i piszę o klimacie, więc ludzie nie chcą ze mną o tym rozmawiać. Czytelnika mogą denerwować wymuszone żarty – niektóre z fragmentów często nie pasują do całości rozdziału, są jakby wklejone przez nadgorliwego redaktora, który nie chciał, żeby książka była zbyt poważna. Jednak wydaje się, że powinna być bardziej poważna, a mniej podkreślać, że stada zwierząt produkują metan, „puszczając bąki i bekając”, która to fraza jest powtórzona kilkakrotnie. Takie fragmenty sprawiają, że książka staje się strasznie „jankeska” – w negatywnym znaczeniu.
Książka jest skierowana przede wszystkim do amerykańskiego czytelnika – mamy niewiele przykładów, które wychodzą poza ojczyznę autorki. W części o jedzeniu dowiadujemy się np., że w Stanach nie ma ujednoliconych przepisów dotyczących daty ważności produktów spożywczych, ale autorka nie wspomina, że Unia Europejska chce zlikwidować daty przydatności na części produktów spożywczych (chodzi np. o makaron, ryż czy kawę). Pomysł miałby być sposobem na zmniejszenie ilości marnowanego jedzenia. Pod lupą znajdują się produkty, których przydatność do spożycia konsumenci są w stanie samodzielnie ocenić – przekroczenie daty „najlepiej spożyć do” sprawia, że często niepotrzebnie wyrzuca się pełnowartościowe jedzenie. Autorka porusza ten sam problem i szkoda, że nie poszerzyła perspektywy o inne rozwiązania.
Amerykanizmy widać także np. w części o paliwie, gdzie znajdujemy rozdział o klimatyzatorach. Europejskiego czytelnika może zaskoczyć skala problemu: „ponad połowa z 1,6 miliarda klimatyzatorów znajduje się w Chinach i Stanach Zjednoczonych, a ich działanie zużywa dwa i pół raza więcej elektryczności niż Afryka w ciągu roku” (s. 254). W Polsce mamy jednak bardziej umiarkowany klimat niż w USA i klimatyzatory nie są powszechne – Schlossberg z kolei pisze, że wśród Amerykanów to standard. Autorka postuluje nie rezygnację z klimatyzacji, ale jej unowocześnienie, z dbałością o koszty środowiskowe.
Książka podejmuje wiele zagadnień, jednak niekiedy wydaje się, że część z nich jest opisana zbyt pobieżnie, a czasem nawet jedynie wspomniana. Jasne, ideą książki nie jest dostarczenie szczegółowej wiedzy, a jedynie zarysowanie problemu, jednak czasem można poczuć niedosyt.
„Ukryta konsumpcja” wydaje się jednak dobrą książką dla osób, które nie do końca są świadome procesów, jakie stoją zarówno za przemysłem, jak i codziennym życiem. Może być dobrym sposobem na uświadomienie wpływu, jaki wywieramy swoimi wyborami konsumenckimi. „Ważne jest, by umiejscowić wasze działania i większe społeczne, kulturalne, przemysłowe i gospodarcze procesy w szerszym kontekście, ponieważ wtedy można lepiej zrozumieć, które z polityk i praktyk mogą wprowadzać zmianę i co mogą osiągnąć” (s. 304).
Nieuświadomiona konsumpcja jest istotnym zagadnieniem – nie chodzi o to, żeby rezygnować z udogodnień, ale żeby świadomie (i racjonalnie) z nich korzystać i wiedzieć, z jakimi wiążą się skutkami dla środowiska.
Tatiana Schlossberg: „Ukryta konsumpcja. Wpływ na środowisko, z którego nawet nie zdajesz sobie sprawy”. Przeł. Anna Halbersztat. Wydawnictwo Marginesy. Warszawa 2021.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |