ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (419) / 2021

Agnieszka Piela,

'ECH, TE SŁOWA, SŁOWA...' (AGATA HĄCIA: 'FIGLARNE SŁÓWKA. O WĘDRÓWKACH SŁÓW I INNYCH TAJEMNICACH JĘZYKA')

A A A
Ostatnimi czasy na rodzimym rynku księgarskim pojawia się coraz więcej pozycji popularyzujących wiedzę o języku polskim. Jedną z nich jest najnowsza książka Agaty Hąci „Figlarne słówka. O wędrówkach słów i innych tajemnicach języka”. Już teraz zaznaczyć trzeba, że charakteryzowana praca godna jest uwagi, ponieważ przybliża amatorom mowy ojczystej niełatwe zagadnienia językowe, np. pochodzenie i znaczenie wyrazów czy przejmowanie ich z innych języków. Warto podkreślić, że autorka uprzystępnia je czytelnikom w atrakcyjny sposób, odwołując się do figlarnej natury słów: „Słowa figlują. To fakt. I o tym właśnie jest ta książka. O tym, jak potrafią się zmieniać, jakie fikają koziołki, jak pączkują i przeskakują z języka do języka. A że językiem posługujemy się wszyscy, (…) warto nieco podejrzeć wyrazowe harce, żeby zrozumieć ich naturę” (s. 7).

Z krótkiego wstępu do publikacji dowiadujemy się, do kogo skierowane zostały „Figlarne słówka”. Hącia pisze, że po omawianą pozycję sięgnąć może każdy, „(…) kto jest ciekaw języka: tego, skąd pochodzą słowa, jak się zmieniają ich znaczenia, jaka przeszłość kryje się w imionach, nazwach miesięcy i miejscowości” (s. 7). Jednak po wnikliwej lekturze opisywanej książeczki nie można oprzeć się wrażeniu, że tak naprawdę jest ona adresowana do młodej generacji Polaków. Przemawiają za tym następujące argumenty: po pierwsze – umieszczone na końcu rozdziałów objaśnienia kłopotliwych raczej dla kilkunastolatków aniżeli dla dorosłych leksemów i połączeń wyrazowych, np.: przed ołtarzem; zabiegać o względy; ha!; zaimponować; fortuna (s. 22–25); zaborczy; być w kropce; słowiański; dobitnie (s. 46–47); pokolenie; ranking; coś widać gołym okiem; emitować; telenowela; adwokat (s. 92–96); w rzeczy samej; kronikarz; bujda; od zarania dziejów; łaciński (s. 122–126); Słowianie; Im dalej w las, tym więcej drzew; z ust do ust (s. 136–137); doprawdy; Mieszko I; Polanie; kulinaria; wpływowy; dynastia Jagiellonów; zabory (s. 167–168), po drugie – zawarte w zakończeniu poszczególnych części „Figlarnych słówek” ćwiczenia, mające na celu utrwalenie zdobytych podczas lektury wiadomości (swoje rozwiązanie można oczywiście porównać z wynikami podanymi w kluczu), po trzecie – ubarwienie treści książki humorystycznymi ilustracjami Tomasza Pląskowskiego, sprawiającymi uciechę prędzej młodszym niż starszym czytelnikom, po czwarte – sama autorka potwierdza we wprowadzeniu do publikacji, że „Na końcu tomu jest część przeznaczona dla najstarszych czytelników” (s. 8), po piąte wreszcie – charakteryzowana praca ukazała się w ramach serii wydawniczej „Polszczyzna dla dzieci”. Ponadto świadczy o tym również język książki – Hącia toczy z młodym użytkownikiem polszczyzny rozmowę o języku, starając się utrzymać jego uwagę przez częste zdawanie pytań, stosowanie wykrzykników (wyrażanie stanów emocjonalnych) czy używanie wielokropka (przerwanie toku rozmowy, niedomówienie), np.: „Czy naprawdę słowa muszą tak psocić, jak psocą?”, „Co to za zabawa?” (s. 11), Co ty na to?” (s.15), „Ech, te słowa, słowa…” (s. 19), „Ha, ha, już słyszę, jak się śmiejesz z tytułu tego rozdziału” (s. 31), „Pomieszanie z poplątaniem!” (s. 38), „A miało być tak prosto…” (s. 39), „Przejdziesz się ze mną spacerkiem po zaczarowanym świecie starych słowiańskich imion? Chodźmy!” (s.53), „Ufff… A to nie koniec!” (s. 57), „Ha, to ciekawa sprawa” (s. 83), „A mnie – może i ciebie? – zastanawia jeszcze coś” (s. 88), „Juhu!!! Jedziemy na wycieczkę!” (s. 101), „Puśćmy wodze fantazji! Choć może lepiej nie…” (s. 110), „A potem… o, zaczęło się dziać! (s.149). Powiem szczerze, że taki styl książki dla niemłodego już adresata staje się po pewnym czasie lektury trochę męczący.

Publikacja składa się z części wstępnej oraz ośmiu opatrzonych tytułami rozdziałów – przy czym siedem z nich autorka napisała z myślą o młodym adresacie, por.: 1. „Figlarne słówka” (s. 11–30), 2. „Wrzesień w listopadzie?” (s. 31–50), 3. „Czy Bolesław cierpi bóle?” (s. 51–62), 4. „Jak naprawdę miała na imię Baba-Jaga” (s. 63–100), 5. „Całą prawda o Częstochowie” (s. 101–128), 6. „Prosto z Brukseli poleca się brukselka” (s. 129–142), 7. „Język w pączkach, czyli filiżanka, lufcik, legginsy i sałata” (124–174), ostatni zaś skierowała do osób dorosłych, por.: 8. „A jeśli jesteś już całkiem dorosły…”, (s. 175–182) (tak na marginesie, niektóre partie publikacji rozpadają się na wyspecyfikowane nagłówkami podrozdziały – te jednak nie zostały ujęte w spisie treści, np. rozdział czwarty składa się z takich oto części: „Piotr jak skała czy Piotruś Pan?”, „Agata, Jagoda i Baba-Jaga”, „Jacek i Hiacynt”, „Sprytny Tomaszek”, „Zuzia i powieść detektywistyczna”, „Maciek i maciek, a także Mateusz”, „Aleksander, Ola i pewien słynny koń”, „Adam i Ewa – biblijni pierwsi ludzie i pierwsi rodzice”, „Weronika, Berenika i gwiazdy”, „Co ma wspólnego Helena z Magdaleną?”, „Jan i Jasiek”, „Perły, kwiatki i Małgorzata, nie tylko Małgosia (ta od Jasia)”, „Franciszek i talent do języków obcych”, „Dominik i sztuka przyjaźni”, „Agnieszka i dzieci”). Według mnie rozdział przeznaczony dla dorosłego czytelnika jest w książce zbyteczny, ponieważ narusza on kompozycję „Figlarnych słówek”, znacznie odbiegając pod względem języka i układu treści od pozostałych partii pracy. Poza tym, co najważniejsze, ów rozdział nie wnosi żadnych nowych informacji, a stanowi jedynie rekapitulację zagadnień wcześniej w książce omówionych. W tym miejscu dopowiem jeszcze, że zdumienie wprawił mnie zupełny brak danych bibliograficznych. Skoro Hącia kieruje swą pozycję również do niemłodego już adresata, to powinna umożliwić mu zgłębienie tematu, cytując podstawową literaturę przedmiotu (dobrze byłoby wymienić chociaż kilka pozycji, np. opracowania Bogdana Walczaka „Zarys dziejów języka polskiego”, „Między snobizmem i modą, a potrzebami języka”). Trudno dociec, dlaczego językoznawczyni nie zdecydowała się jej przytoczyć. Jestem zdania, że popularnonaukowy charakter publikacji nie zwalnia autorki ze sporządzenia spisu wykorzystanych w pracy opracowań oraz wskazania źródeł ekscerpcji opisywanych nazw.

Zaprzeczyć nie można, że „Figlarne słówka” mają dużą wartość poznawczą. Na domiar czytelnik może oddać się lekturze wybranej części książki, ponieważ każdy z rozdziałów stanowi odrębną, zamkniętą całość, dlatego też można „(…) sięgać do nich w dowolnej kolejności – takiej, jaką akurat podpowiada nam nastrój i pogoda za oknem” (s. 8). Czego się można dowiedzieć z omawianej pozycji? Niżej jedynie zrelacjonuję czytelnikowi treściową zawartość poszczególnych jej części.

W pierwszym rozdziale autorka próbuje przekonać adresata co do figlarnej natury wyrazów. Pisze, że słowa „A to fikną koziołka – i poprzestawiają w sobie litery, a to nakładają maski i twierdzą, że znaczą coś innego, niż naprawdę znaczą, a to kuśtykają dla hecy, no po prostu koślawią nogi, gdy wybierają sobie zupełnie przypadkowe końcówki, które do nich nie pasują. Słowa to urwisy do potęgi!” (s. 11). Jako przykład „niesfornej” leksyki Hącia podaje wyrazy kryjące w sobie nazwy zwierząt, np.: zbaranieć (baran), rozindyczyć się (indyk), zacietrzewić się (cietrzew), zasępić się (sęp), osowieć (sowa). Poza tym wyjaśnia etymologię słów, które tylko na pozór mają związek z animalnymi nazwami: „I możemy być pewni, że raki nie mają nic wspólnego z raczeniem się, tak jak kura z kurzeniem się. Zając nie dlatego tak się nazywa, że kiedyś zajęczał, a kurczę nie dlatego, że miałoby się skurczyć. No i słoń, choć wielki, zwalisty, wcale nie nazywa się tak dlatego, że się słania!” (s. 19).

Druga część pracy poświęcona została źródłosłowu nazw miesięcy. Językoznawczyni odkrywa przed czytelnikami tajemnicę pochodzenia dwunastu rzeczowników, będących określeniami poszczególnych części roku kalendarzowego. Autorka akcentuje, że nasi przodkowie mierzyli czas podwójnie, tj. na sposób ludowy oraz uczony (s. 43). Stąd w polszczyźnie obecność nazw miesięcy nie tylko związanych z pracami gospodarskimi czy obserwacją przyrody (styczeń, luty, kwiecień, czerwiec, lipiec, sierpień, wrzesień, październik, listopad, grudzień), ale również zapożyczonych z języka łacińskiego (marzec, maj). Dodatkowo Hącia objaśnia leksem miesiąc, pisząc, że ów wyraz w przeszłości występował w znaczeniu ‘księżyc’, a dopiero z biegiem czasu stał się określeniem miary czasu.

Kolejne cztery rozdziały „Figlarnych słówek” dotyczą nazw własnych, ściślej antroponimów oraz toponimów. Autorka charakteryzuje najpierw wybrane imiona o rodowodzie słowiańskim, np.: Bogumiła, Bolemysł, Bronisław, Dobrogost, Chocimir, Gościrad, Myślibor, Siemowit, Włościbyt, Wojciech, Wszebąd (rozdział trzeci), a następnie nazwania osób związane z tradycją chrześcijańską, wywodzące się z różnych języków, np.: Adam, Agata, Agnieszka, Aleksander, Ewa, Helena, Jacek, Mateusz, Zuzanna (rozdział czwarty). Dalej skupia się na objaśnieniu rzeczownika Polska i niektórych nazw miejscowych naszego kraju, np.: Białystok, Częstochowa, Gdańsk, Gniezno, Hel, Katowice, Kołobrzeg, Kraków, Lublin, Łódź, Sopot, Szczecin, Warszawa, Wrocław, Zakopane (rozdział piąty), po czym opisuje wybrane nazwy obcych miast i państw, wskazując na zjawisko homonimii oraz polisemii językowej, np.: Amerykanka ‘mieszkanka Stanów Zjednoczonych Ameryki, obywatelka tego państwa’ – amerykanka ‘duży rozkładany fotel do siedzenia i spania’, brukselka ‘mieszkanka Brukseli’ – brukselka ‘odmiana kapusty’, Szwajcar ‘człowiek narodowości szwajcarskiej, mieszkaniec Szwajcarii’ – szwajcar ‘portier, odźwierny’, Węgierka ‘kobieta narodowości węgierskiej, mieszkanka Węgier’ – węgierka ‘odmiana śliwy’ (definicje podaję za USJP) (rozdział szósty).

Rozdział siódmy „Figlarnych słówek” dotyka tematu wyrazów zapożyczonych w polszczyźnie (autorka zapożyczenia określa mianem skaczących słów, bo wyrazy jak na sprężynach przeskakują z języka do języka). Hącia przeprowadza tu lekcję z dziejów języka polskiego, pisząc nie tylko o słownictwie odziedziczonym z epoki prasłowiańskiej, np.: córka, dąb, dobry, dzień, duch, głowa, gniew, gwiazda, miłość, niebo, noc, palec, ręka, sąsiad, syn, wiara, zdrowy, zły, lecz również najstarszych zapożyczeniach językowych, np.: cesarz, izba, miecz, ocet, pieniądz. Następnie autorka omawia wyrazy, które weszły do naszej mowy w różnych okresach rozwojowych polszczyzny. I tak:

  • około tysiąca lat temu „(…) otworzyliśmy się na słowa związane z religią. Pochodzą one przede wszystkim z języków greckiego i łacińskiego, ale do nas trafiły dzięki pośrednikom: niemieckiemu, czeskiemu i staro-cerkiewno-słowiańskiemu (…)” (s. 149), np.: anioł, diabeł, cerkiew, mnich, klasztor, chrzest, msza, krzyż, papież;

  • około 500–800 lat temu na język polski silnie oddziaływały języki: czeski, np.: berło, diasek, masarz, niemiecki, np.: cegła, dach, plac, rynek, łaciński, np.: atrament, data, bakałarz, kryształ;

  • około 500–300 lat temu wciąż silne były wpływy łaciny na nasz język, ponadto modne stały się pożyczki włoskie, np.: fontanna, impreza, kalarepa, kapusta, pomarańcza, sałata, szparagi, szpinak, tulipan, ruskie, np.: borykać się, car, czerep, czereśnia, hodować, hołota, kaleta, kniaź oraz węgierskie, np.: dobosz, drut, hejnał, lokaj, orszak, papuga;

  • około 100–200 lat temu wzmogły się wpływy języka francuskiego na polszczyznę, np.: aleja, amant, bagaż, bal, biżuteria, peleryna, plaża, portfel, reżyser, szampan, pojawiły się również pierwsze pożyczki angielskie, np.: befsztyk, czek, dżokej, dżentelmen, finisz, lord, a w czasach niewoli narodowej przenikały do języka polskiego liczne germanizmy oraz rusycyzmy;

  • około 50–70 lat temu najsilniej na naszą mowę wpływał język rosyjski (zależność od Związku Radzieckiego), np.: chałtura, gułag, kolektyw, kołchoz, sputnik, toczka w toczkę, w try miga, pisać z dużej/małej litery, okazać pomoc oraz język angielski, np.: blues, fan, komputer, singiel, skaner, song;

  • zaś współcześnie „Język angielski jest nie do pokonania” (s. 164) (powszechnie zresztą wiadomo, że wywiera on wpływ nie tylko na polszczyznę).


Ostatniego rozdziału książki omawiać nie będę. Wspomniałam wcześniej, że nie wnosi on żadnej nowej treści, lecz stanowi wyłącznie streszczenie całości publikacji.

O „Figlarnych słówkach” specjalnie pisałam krótko, albowiem uważam po prostu, że każdy młody człowiek powinien po tę książkę sam sięgnąć. Nie tylko dlatego, że jest to arcyciekawa opowieść o losach wyrazów, ale przede wszystkim z uwagi na fakt, iż praca ma dużą wartość edukacyjną. Smutna to prawda, ale przeciętni użytkownicy polszczyzny o rozwoju swojej mowy i zachodzących w niej zmianach widzą niewiele. Warto zatem zajrzeć do najnowszej książki Agaty Hąci, by poznać rozmaite tajemnice słów.

LITERATURA:

Walczak B.: „Między snobizmem i modą, a potrzebami języka”. Poznań 1987.

Walczak B.: „Zarys dziejów języka polskiego”. Wrocław 1999.

USJP – „Uniwersalny słownik języka polskiego”. T. 1–4. Red. S. Dubisz. Warszawa 2003.
Agata Hącia „Figlarne słówka. O wędrówkach słów i innych tajemnicach języka”. Ilustracje: Tomasz Pląskowski. Wydawnictwo Naukowe PWN. Warszawa 2021 [seria: Polszczyzna dla dzieci].