CZYSTA PULPA (TOM STRONG. TOM 1)
A
A
A
Polski czytelnik miał już okazję poznać Toma Stronga, kiedy ten usiłował schwytać Prometheę w komiksowej serii Alana Moore’a i J.H. Williamsa III, tyle że wtedy nie dowiedzieliśmy się o tym protagoniście zbyt wiele. Sięgając po niniejsze wydanie zbiorcze, wracamy do tego samego uniwersum i scenarzysty, ale spokojnie, tym razem będzie o wiele przystępniej.
Cykl „Tom Strong”, zilustrowany przez Chrisa Sprouse’a, to pulpa i czysta rozrywka – coś, co w przypadku autora „Strażników” czy „V jak Vendetta” nie jest może czymś niespotykanym, ale umówmy się: raczej występującym rzadziej. To komiks superbohaterski będący luźną zabawą konwencją, nie czymś, co ma zmienić medium. I jeśli odbiorcy nie będzie to przeszkadzało, po lekturze pierwszego tomu serii powinien być usatysfakcjonowany.
Seria ma zresztą świetne otwarcie: poznajemy wychowanego w nietypowych warunkach, od swoich narodzin skazanego na wyjątkowość głównego bohatera, jego żonę i córkę, mechanicznego lokaja Pneumana i pomocnika Salomona, goryla obdarzonego ludzką inteligencją. Z jednej strony mamy tu dość dużą prostotę (powtórzę się: jak na twórczość Moore’a), z drugiej – w pierwszych zeszytach serii pomysł goni pomysł w taki sposób, że oderwanie się od komiksu nie jest łatwe. Tom Strong walczy na przykład z mechaniczną istotą o imieniu Modular Man, pragnącą opanować świat za pomocą kopii samego siebie. Następnie ściera się z armią pochodzących z alternatywnej rzeczywistości, ekspansywnych i zaawansowanych technologicznie Azteków. Dodajmy do tego nazistki czy podróż w czasie do początków Ziemi, a w finale pierwszej historii kolejną (tym razem wyglądającą na ostateczną) intrygę największego wroga Stronga.
Czytając siedem początkowych epizodów, byłem zachwycony. Czuć, że Moore bawił się świetnie, wymyślając tę opowieść, i naprawdę nie zauważa się tu braku tak częstego u Anglika przeładowania erudycją czy jego niekiedy przytłaczającego geniuszu, nawet jeżeli ktoś liczył na kolejny komiks tego typu. Później całość zaczyna się trochę psuć: przechodzimy do liczących osiem stron, krótszych opowieści, nieraz interesujących i zabawnych czy zapadających w pamięć, nie robiących już jednak takiego wrażenia. Nie są złe same w sobie, ale początek mimo wszystko sprawił, że oczekiwania związane z dalszym ciągiem były dużo większe.
Komiks wygląda dobrze: Chris Sprouse posługuje się dość prostą, jednak pasującą do konwencji kreską, a w dodatku potrafi ją zmieniać w zależności od tego, czego dotyczy dany epizod. W następujących po pierwszych siedmiu zeszytach miniaturach zobaczymy też gościnne występy innych rysowników (a później także scenarzystów) – tutaj pojawili się choćby Dave Gibbons, Gary Gianni czy Alan Weiss.
Początek znajomości polskiego czytelnika z serią „Tom Strong” to naprawdę świetny start, nieco gorszy środek oraz udana, zamykająca ten tom, znowu dłuższa historia. Oczywiście polecam – bo Moore, bo dobre rysunki, bo to bardzo przyjemna pulpa. Na szczęście w kolejnych tomach czeka nas jeszcze trochę ciekawych rzeczy.
Cykl „Tom Strong”, zilustrowany przez Chrisa Sprouse’a, to pulpa i czysta rozrywka – coś, co w przypadku autora „Strażników” czy „V jak Vendetta” nie jest może czymś niespotykanym, ale umówmy się: raczej występującym rzadziej. To komiks superbohaterski będący luźną zabawą konwencją, nie czymś, co ma zmienić medium. I jeśli odbiorcy nie będzie to przeszkadzało, po lekturze pierwszego tomu serii powinien być usatysfakcjonowany.
Seria ma zresztą świetne otwarcie: poznajemy wychowanego w nietypowych warunkach, od swoich narodzin skazanego na wyjątkowość głównego bohatera, jego żonę i córkę, mechanicznego lokaja Pneumana i pomocnika Salomona, goryla obdarzonego ludzką inteligencją. Z jednej strony mamy tu dość dużą prostotę (powtórzę się: jak na twórczość Moore’a), z drugiej – w pierwszych zeszytach serii pomysł goni pomysł w taki sposób, że oderwanie się od komiksu nie jest łatwe. Tom Strong walczy na przykład z mechaniczną istotą o imieniu Modular Man, pragnącą opanować świat za pomocą kopii samego siebie. Następnie ściera się z armią pochodzących z alternatywnej rzeczywistości, ekspansywnych i zaawansowanych technologicznie Azteków. Dodajmy do tego nazistki czy podróż w czasie do początków Ziemi, a w finale pierwszej historii kolejną (tym razem wyglądającą na ostateczną) intrygę największego wroga Stronga.
Czytając siedem początkowych epizodów, byłem zachwycony. Czuć, że Moore bawił się świetnie, wymyślając tę opowieść, i naprawdę nie zauważa się tu braku tak częstego u Anglika przeładowania erudycją czy jego niekiedy przytłaczającego geniuszu, nawet jeżeli ktoś liczył na kolejny komiks tego typu. Później całość zaczyna się trochę psuć: przechodzimy do liczących osiem stron, krótszych opowieści, nieraz interesujących i zabawnych czy zapadających w pamięć, nie robiących już jednak takiego wrażenia. Nie są złe same w sobie, ale początek mimo wszystko sprawił, że oczekiwania związane z dalszym ciągiem były dużo większe.
Komiks wygląda dobrze: Chris Sprouse posługuje się dość prostą, jednak pasującą do konwencji kreską, a w dodatku potrafi ją zmieniać w zależności od tego, czego dotyczy dany epizod. W następujących po pierwszych siedmiu zeszytach miniaturach zobaczymy też gościnne występy innych rysowników (a później także scenarzystów) – tutaj pojawili się choćby Dave Gibbons, Gary Gianni czy Alan Weiss.
Początek znajomości polskiego czytelnika z serią „Tom Strong” to naprawdę świetny start, nieco gorszy środek oraz udana, zamykająca ten tom, znowu dłuższa historia. Oczywiście polecam – bo Moore, bo dobre rysunki, bo to bardzo przyjemna pulpa. Na szczęście w kolejnych tomach czeka nas jeszcze trochę ciekawych rzeczy.
Alan Moore, Chris Sprouse: „Tom Strong: Tom pierwszy”. Tłumaczenie: Paulina Braiter. Egmont Polska. Warszawa 2021.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |