ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lipca 13 (421) / 2021

Dorota Kołodziej,

KRYTYCZNY STUDENT NA PŁOMIENNYM WYKŁADZIE (ANDRZEJ MARZEC: 'ANTROPOCIEŃ. FILOZOFIA I ESTETYKA PO KOŃCU ŚWIATA')

A A A
Jeszcze przed lekturą nowa książka Andrzeja Marca – „Antropocień” – wywoływała we mnie skojarzenia z tym, co ciemne i niepokojące. Po trzydziestu stronach okazało się jednak, że wszystko jest jasne. Autor już na początku publikacji zaproponował mi bowiem kuszącą ścieżkę poruszania się po zdegradowanym przez zmiany klimatyczne lesie znaczeń. Opisywana przez badacz strategia lektury to nieodległa mi postawa krytycznego studenta. „Krytyczny student – tłumaczy Marzec – to taki, który w trakcie płomiennego wykładu powinien odważyć się myśleć, a zatem wstać i stwierdzić: »Jak to mnie zachwyca, kiedy nie zachwyca«?” (s. 34). Książka została napisana w sposób, który sprawia, że jej czytanie istotnie przypomina uczestniczenie w płomiennym wykładzie, nie pozostaje mi zatem nic innego, jak odważyć się wystąpić w roli owego „krytycznego studenta”. Dlatego – choć dostrzegam wiele zalet propozycji Marca i momentami udziela mi się jego afektywny zapał – książka jednak mnie nie zachwyca.

Autorowi nie można odmówić zaangażowania i retorycznych zdolności. Badacz zdecydowanie stwierdza, że „dotychczas myśliciele na wiele różnych sposobów uciekali od rzeczywistości, tymczasem chodzi o to, żeby się do niej wreszcie filozoficznie zbliżyć” (s. 41). Marzec przyjmuje sobie za cel zmierzyć się ze światem, w którym „spożywanie toksycznej żywności i oddychanie zanieczyszczonym powietrzem stało się naszą codziennością” (s. 7). A walka ta jest niezwykle poważna. W czasach niepokojów klimatycznych bowiem skażeniu ulega nie tylko woda czy gleba, ale także refleksja filozoficzna, gdyż – jak tłumaczy Marzec – „porządek symbiotyczny okazuje się nierozerwalne związany, spleciony z porządkiem symbolicznym, zanieczyszczenie dotyczące w takim samym stopniu środowiska, jak i filozoficznych koncepcji, dotyka samo myślenie” (s. 7).

Wykład badacza rozpoczyna się od diagnozy, która mogłaby w skrócie brzmieć: „współcześnie żyjemy w antropocieniu” (s. 7). Marzec zdecydowanym ruchem odrzuca pojęcie antropocenu, kategoria ta bowiem zbyt bliska jest antropocentryzmowi. Niezależnie bowiem, czy uważamy człowieka za „najgorsze czy najlepsze ze stworzeń” (s. 9) – umieszczamy go w centrum świata. Ponadto antropocen to pojęcie wieloznaczne, jak wykrzykuje Marzec: „zbyt wiele jest antropocenów!”. Badacz wymienia następnie kapitałocen, chtulucen, plantacjocen i antrobscen i zamiast tej wieloznacznej kategorii, która „stara się trzymać nas w szachu” (s. 7), chociaż nie reprezentuje wcale większości istnień, proponuje tytułowy antropocień. Pojęcie to nie rozwiązuje problemu niejednoznaczności, gdyż jego granice są jeszcze mniej określone, i raczej „sprzyja bioróżnorodności” (s. 10), niż cokolwiek upraszcza czy redukuje. Antropocień pełni inną funkcję, „ma za zadanie wywołać zaangażowanie oraz nawiązywać bliskość z nie-ludzkimi innymi”, gdyż „to właśnie oni za długo pozostawali ukryci w zbyt długim cieniu rzucanym przez anthropos, dlatego najwyższy czas to zmienić!” (s. 10). Zdecydowany wykrzyknik na końcu nie pozostawia wątpliwości. Nie idzie o to, aby coś uporządkować, ale zamanifestować!

Marzec wypowiada walkę zastanemu porządkowi rzeczy. Na wojnę o prawa istot nie-ludzkich nie wyrusza jednak bez sojuszników. Swoje argumenty podpiera listą nazwisk, proponując tytułowe pojęcie, powołuje się na Deleuze’a, Guattariego i Nietzschego, obszernie cytuje także Donnę Haraway, Jane Bennett, Jacques’a Derridę czy Bruno Latoura. Marzec pożycza też chętnie narzędzia: w pierwszej część książki, która ma za cel osłabienie antropocenu, korzysta głównie z nowego materializmu, natomiast w drugiej, wydobywającej z cienia nie-ludzi – z ontologii zwróconej ku przedmiotom. Przytaczanych przez badacza nazwisk jest całkiem sporo, Marzec sprawnie jednak streszcza poszczególne koncepcje. Przybliżanie nieprzetłumaczonych jeszcze na polski tekstów (na przykład książki autorstwa Anny Tsing) oraz wyjaśnienie myśli uważanej za ciemną czy trudną (reinterpretacji Heideggera w wykonaniu Tomothy’ego Mortona czy Grahama Harmana) stanowi niewątpliwą zaletę publikacji. Omówienia nie są jednak szczególnie rozbudowane i służą raczej jako kontekst do analizy interesujących badacza dzieł sztuki. Na przykład w rozdziale 2 części pierwszej, „Cześć, giniemy”, Marzec tłumaczy najpierw, czym jest Heideggerowskie bycie-ku-śmierci, następnie rozszerza rozważania o nieantropocentryczną wizję umierania z filozofii Haraway, a później odnosi te dwa modele myślenia do filmów „Midsommar. W biały dzień” oraz „Climax” – i to wszystko na dwudziestu stronach. Właściwie każdy z ośmiu rozdziałów omawianej publikacji zbudowany jest w podobny sposób. Badacz rozjaśnia koncepcje (Tsing, Harmanna, Mortona, Heideggera…), oświetla nimi analizowane dzieła (Lyncha, Dupieux, Strickland, Lelonek, Wichy…), aby dać jasno do zrozumienia, że „wyjście z antropocienia jest możliwe dzięki ontologii zwróconej ku przedmiotom” (s. 157).

Fragmentaryczna konstrukcja książki pozostawia pewien niedosyt, ale badacz zwykle dość płynnie przechodzi od przybliżania teorii do analizy literatury, filmu czy instalacji. Niestety jednak nie wszystkie założenia omawianej publikacji są tak konsekwentne. W płomiennym wykładzie Marca istotną rolę odgrywają nie tylko opisani zwolennicy, ale także przeciwnicy. Ci ostatni związani są zaś z myślą krytyczną, której odrzucenie postuluje autor, ponieważ „zbyt długo byliśmy zainteresowani tropieniem nieścisłości, niedowierzaniem, wytykaniem błędów w innym niż nasze rozumowaniu, skoncentrowani na falsyfikowaniu oraz podważaniu cudzych perspektyw, podcinaniu skrzydeł i przede wszystkim gaszeniu entuzjazmu” (s. 25). Zamiast filozoficznych sporów badacz opisuje pokojowe współistnienie, wielokrotnie dając czytelnikowi do zrozumienia, że polemika jest dla niego nieinteresująca i bezpłodna w przeciwieństwie do użyźniających myśl spotkań z analizowanymi teksami ukazującymi sprawczość przedmiotów, roślin czy zwierząt. We wstępie deklaruje na przykład: „Zamiast szukać potencjalnych przeciwników do pokonania oraz filozoficznych adwersarzy, wybieram raczej symbiotyczną bliskość koncepcji oraz towarzystwo tych ludzi i nie-ludzi, z którymi zamierzam wspólnie myśleć. Zamiast tropić sprzeczności, podcinać skrzydła i gasić entuzjazm innych, wolę włączać się w filozoficzne przedsięwzięcia oraz samemu wzmacniać te koncepcje które mnie inspirują, fascynują, pociągają oraz intelektualnie ożywiają” (s. 18).Ale dwadzieścia stron dalej czytamy: „Po obejrzeniu »Perwersyjnego przewodnika po ideologiach« jestem całkowicie przekonany, że kawa (nawet ta z amerykańskiej sieciówki) jest w stanie zmienić więcej niż krytyczne wywody słoweńskiego filozofia, który w brawurowym stylu udowadnia, że krytyka po prostu nie działa” (s. 38).

Oczywiście, umieszczając koło siebie te fragmenty, postępuję nieuczciwie. Wszak zajmuję się „tropieniem nieścisłości” i „wytykaniem błędów”. Trudno jednak powstrzymać się od takich zestawień, gdyż Marzec, wbrew początkowym deklaracjom, często z całkowitym przekonaniem atakuje swoich adwersarzy. Co więcej, poziom ogólności jego sądów sprawia, że czasem nie sposób nawet określić, z kim tak żywiołowo się nie zgadza. W książce co rusz powtarzają się twierdzenia takie jak: „filozofowie oraz filozofki niemal jednogłośnie porzucili świat tekstów, literackich fikcji, zostali wybudzeni z językowej drzemki, by zwrócić się ku temu co materialne i niepokojące” (s. 73) czy: „Tradycyjni intelektualiści przeważnie nie chcą mieć zbyt wiele wspólnego z pracą na roli, starają się raczej za wszelką cenę jej uniknąć oraz odróżnić się od wspólnoty rolników” (s. 119). Kogo właściwie te twierdzenia dotyczą, jednak nie wiadomo.

Marzec ma językowe wyczucie i jest wrażliwy na słowo. Pomysłowe neologizmy takie jak tytułowy antropocień, „wy-mieranie” i „my-ginięcie” (s. 52) „czy rośli(inny)” (s. 97) nie mają jednak szansy wybrzmieć, ponieważ słowotwórczym innowacjom towarzyszą utrudniające lekturę składniowe problemy. Na przykład w zdaniach: „Grzybiarze mają swoje specyficzne miejsca zbiorów i to one stają się częścią ich tożsamości, dlatego też rzadko chętnie dzielą się informacjami na ich temat” (s. 127) czy: „Jane Bennett zwraca uwagę na to, że najczęściej trudno nam sobie wyobrazić sprawczość rzeczy, gdyż uważamy je zazwyczaj za tępe, głuche i pozbawione życia. Jednym powodów takiego stanu rzeczy według niej jest myślenie dualistyczne, które utrzymuje, że jedynym życiodajnym, a zatem ożywiającym elementem jest duch, dusza lub umysł – coś zupełnie zewnętrznego od uznawanych za martwe rzeczy” (s. 216).

Słowotwórcza kreatywność sugeruje, że badacz będzie czytał teksty kultury uważnie i blisko słowa. Niestety jednak Marzec często ogranicza ich analizę do kilku zdecydowanych zdań, nie troszcząc się o szczegóły. Interpretacje, które miały być myślowo płodnym spotkaniem bioróżnorodnych bytów, są jedynie prostą konfrontacją przeciwnych postaw. W ten sposób „Zimna wojna” to tylko opowieść o tym, że „inteligenci zdradzają wieś zapatrzeni w nowinki pochodzące z zachodu (jazz), z kolei rolnicy przedkładają pragmatyczne interesy (w tym również współpracę z władzą) nad mgliste obietnice indywidualistów (s. 121)”, na temat Pocahontas czytamy zaś, że „drwi sobie z kosmopolityzmu i światowości filozofa-podróżnika, który przekraczając bez trudu wszelkie granice, najważniejszą z nich (antropocentryczną) nosi w sobie” (s. 81). Nagromadzenie zdecydowanych i ogólnych sądów może sprawiać wrażenie, że Marzec gdzieś się spieszy, dlatego ma czas jedynie prześlizgiwać się po powierzchni. Badacz proponuje wiele tekstów, przez pryzmat których można spojrzeć na analizowane dzieła, oświetlanie antropocienia z różnych perspektyw nie przekłada się jednak na subtelną grę świateł, w efekcie otrzymujemy bowiem raczej proste, czarno-białe interpretacje. Książka Marca nie jest więc wcale gościnną przestrzenią refleksji, już bardziej przypomina arenę walki między zapatrzoną w literaturę, cyniczną i zamkniętą na świat krytyczną postawą a otwartym, osobistym zaangażowaniem pozwalającym filozoficznie zbliżyć się do rzeczywistości. Ten dualizm nie zachwyca.

Dla badacza istotna jest „kategoria strojenia, czyli osiągania wspólnego brzemienia z nie-ludźmi” (s. 17). Czasem mam jednak wrażenie, że zamiast wsłuchiwać się w analizowane teksty, Marzec krzyczy. I choć jest to krzyk w słusznej sprawie, to słychać w nim pewne fałszywe tony. Jeśli analizując prace Patrycji Orzechowskiej, badacz pyta: „Dlaczego filozofia nie miałaby być tak bardzo emocjonująca jak mecz piłki nożnej?” (s. 209), to muszę przyznać, że przy czytaniu książki towarzyszyły mi emocje zupełnie jak na stadionie. I zupełnie jak na stadionie nie zawsze były one pozytywne. Choć oczywiście moja perspektywa jest skażona chęcią „dostrzegania sprzeczności”, „podcinania skrzydeł” i „gaszenia entuzjazmu” i wynika zapewne z tego, że zajmowanie miejsca na trybunach przypomina „zasiadanie w tak zwanej loży szyderców” (s. 34).
Andrzej Marzec: „Antropocień: Filozofia i estetyka po końcu świata”. Wydawnictwo Naukowe PWN. Warszawa 2021.