OKRUCHY ŚWIATŁA. ODSZEDŁ MARCIN BŁAŻEWICZ
A
A
A
To było spotkanie, które trudno zapomnieć. Urokliwa miejscowość pod Warszawą, słoneczny dzień. Przestronny dom pełen fascynujących płyt i książek. I rozmowa, wykraczająca poza zwykłe postrzeganie życia i muzyki. Marcin Błażewicz (1953–2021) był człowiekiem, przy którym poszerzały się horyzonty, samą swoją osobą inspirował.
Być może też dlatego, że był szalenie otwarty i życzliwy, miał swój własny urok osobisty, charyzmę. Przy nim topniały lody, ze studentami był na „ty”, co przecież zdarza się nie tak często na wyższych uczelniach. Ja jednak nie byłam jego studentką. Ponieważ jego sława go wyprzedzała, bardzo chciałam go poznać i zaaranżowałam w tym celu wywiad. Mieliśmy rozmawiać o „Kotletach św. Franciszka”, jego niecodziennej operze, która w swojej konwencji oscyluje na pograniczu musicalu i operetki i która w swoim czasie wywołała sporo kontrowersji. W rezultacie rozmawialiśmy o wszystkim, także o Kościele, o buddyźmie, o hipokryzji i o śmierci. Bowiem ukryty przekaz „Kotletów św. Franciszka” koncentruje się na tym, że człowiek na przestrzeni wieków niewiele się zmienił, znalazł tylko bardziej wyrafinowane sposoby zabijania i usprawiedliwił je, wpisując w nieuchronny kontekst cywilizacji. Cała inspiracja wzięła się od pięciu kolaży Franciszki Themerson, zatytułowanych „Pięć kotletów z kuchni Franciszki i Stefana”, których tło stanowiło fragment uzupełnionej o didaskalia partytury opery semantycznej tego ostatniego („Święty Franciszek i wilk z Gubbio albo kotlety św. Franciszka”). Libretto opowiada więc o pełnym buntu św. Franciszku, który wraz z wilkiem zakłada fabrykę konserw, dzięki czemu zamawiający łatwo znajdują usprawiedliwienie dla swojego mięsożerstwa – ostatecznie to nie oni zabijają, lecz ktoś zabija „za nich”.
„Ta opera składa się z dwóch aktów (…) ” – opowiadał mi wówczas kompozytor na potrzeby rozmowy dla portalu Presto – „I reżyser, Jarosław Ostaszkiewicz (swoją drogą, późniejszy Głos Wielkiego Brata w I edycji „Big Brothera”) wprowadził do jednej ze scen tańczących księży kardynałów, którzy mieli czerwone rękawiczki – tak jakby zbrukane krwią. Tańczyli musicalowym krokiem w rytm melodii 'Kupuj kotlety św. Frania…'. I po paru dniach zadzwoniono do ówczesnego dyrektora Teatru Dramatycznego, że powinien zdjąć tę operę, bo inaczej teatr nie dostanie finansów na następny rok. Wywarło to tak dużą presję na dyrektora, że ta opera przepadła. Dlatego później zdecydowałem się na wersję radiową, gdzie już tych kontrowersyjnych środków siłą rzeczy nie było”.
Marcin Błażewicz bywał czasem bezkompromisowy. Jego przyjaciele podkreślali, że zawsze mówił to, co myślał, mimo całej swojej serdeczności. I za to go również ceniono. Oczywiście, także za dokonania artystyczne. Zaczynał jako student filozofii, a potem u prof. Mariana Borkowskiego ukończył wydział kompozycji, zdobywając szereg nagród na międzynarodowych konkursach. Był też propagatorem kultury muzycznej (m.in. jako dyrektor artystyczny Międzynarodowego Forum Nowej Muzyki w Warszawie w latach 80., dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu „Jeunesses Musicales” w Częstochowie w 1986 roku i w Warszawie w 1990 roku, jako doradca ds. muzycznych Instytutu Francuskiego w latach 1985–1986, juror Międzynarodowego Festiwalu Radiowego Prix Italia w Peruggii w 1989 roku, kierownik muzyczny Teatru Polskiego Radia w latach 1992–93, czy założyciel czasopisma o muzyce i sztukach pokrewnych 'Muzyka21').
Marcin Błażewicz był dla niektórych – jak np. dla zaprzyjaźnionego z nim kompozytora, a zarazem jego absolwenta Ignacego Zalewskiego – twórcą i człowiekiem „totalnym”. Popadał w skrajności, przeżywał życie intensywnie i do głębi. Tę emocjonalną gęstość, ale i pewną tajemnicę, można znaleźć w utworach takich, jak „Okruchy światła” na głos solo, chór męski i orkiestrę kameralną (1992–1993) – jeden z najwyżej przeze mnie cenionych utworów w literaturze muzycznej w ogóle. Mrok odnajdziemy zaś w „Ariście – Omenie śmierci” na perkusję z użyciem środków elektronicznych (1986) czy w „Najciemniejszej Ciemności (The Darkest Dark”), misterium wyzwolenia w trzech częściach na chór, orkiestrę i live electronic (1997–1999). Kontrast do tych tytułów stanowią wpadające w ucho, pełne polotu i bardzo dobre warsztatowo koncerty instrumentalne (m.in. Koncert fortepianowy z 1997 roku, Koncert na flet i smyczki czy Koncert marimbafonowy z 1999 roku, „Los caprichos. Koncert na gitarę i orkiestrę z lat 1986–1988). Warto też zauważyć, że w wielu kompozycjach Błażewicza istotną rolę pełnią nie tylko soczyste smyczki, ale i perkusja, której partię często wykonywał podczas koncertów polski wirtuoz perkusyjnego instrumentarium Leszek Lorent.
A więc poczucie humoru i refleksyjność, otwartość, ale i stanowcze stanowisko zajmowane wobec różnych środowiskowych problemów – tak, Marcin Błażewicz mieścił w sobie wiele perspektyw i światów, niczym w buddyjskiej koncepcji cyklicznej egzystencji. Kim byłby znów, gdyby mógł wybrać? A może, potrafiąc żyć całym sobą, właśnie nic by nie zmienił? Uważał, że komponowanie to rozprawa z pewną sytuacją egzystencjalną, z własnym „cieniem”. W jego muzyce odnajdziemy najróżniejsze barwy i odcienie. Okruchy światła, okruchy człowieka, który silnie oddziaływał na swoje otoczenie i czas, w którym przyszło mu żyć.
Być może też dlatego, że był szalenie otwarty i życzliwy, miał swój własny urok osobisty, charyzmę. Przy nim topniały lody, ze studentami był na „ty”, co przecież zdarza się nie tak często na wyższych uczelniach. Ja jednak nie byłam jego studentką. Ponieważ jego sława go wyprzedzała, bardzo chciałam go poznać i zaaranżowałam w tym celu wywiad. Mieliśmy rozmawiać o „Kotletach św. Franciszka”, jego niecodziennej operze, która w swojej konwencji oscyluje na pograniczu musicalu i operetki i która w swoim czasie wywołała sporo kontrowersji. W rezultacie rozmawialiśmy o wszystkim, także o Kościele, o buddyźmie, o hipokryzji i o śmierci. Bowiem ukryty przekaz „Kotletów św. Franciszka” koncentruje się na tym, że człowiek na przestrzeni wieków niewiele się zmienił, znalazł tylko bardziej wyrafinowane sposoby zabijania i usprawiedliwił je, wpisując w nieuchronny kontekst cywilizacji. Cała inspiracja wzięła się od pięciu kolaży Franciszki Themerson, zatytułowanych „Pięć kotletów z kuchni Franciszki i Stefana”, których tło stanowiło fragment uzupełnionej o didaskalia partytury opery semantycznej tego ostatniego („Święty Franciszek i wilk z Gubbio albo kotlety św. Franciszka”). Libretto opowiada więc o pełnym buntu św. Franciszku, który wraz z wilkiem zakłada fabrykę konserw, dzięki czemu zamawiający łatwo znajdują usprawiedliwienie dla swojego mięsożerstwa – ostatecznie to nie oni zabijają, lecz ktoś zabija „za nich”.
„Ta opera składa się z dwóch aktów (…) ” – opowiadał mi wówczas kompozytor na potrzeby rozmowy dla portalu Presto – „I reżyser, Jarosław Ostaszkiewicz (swoją drogą, późniejszy Głos Wielkiego Brata w I edycji „Big Brothera”) wprowadził do jednej ze scen tańczących księży kardynałów, którzy mieli czerwone rękawiczki – tak jakby zbrukane krwią. Tańczyli musicalowym krokiem w rytm melodii 'Kupuj kotlety św. Frania…'. I po paru dniach zadzwoniono do ówczesnego dyrektora Teatru Dramatycznego, że powinien zdjąć tę operę, bo inaczej teatr nie dostanie finansów na następny rok. Wywarło to tak dużą presję na dyrektora, że ta opera przepadła. Dlatego później zdecydowałem się na wersję radiową, gdzie już tych kontrowersyjnych środków siłą rzeczy nie było”.
Marcin Błażewicz bywał czasem bezkompromisowy. Jego przyjaciele podkreślali, że zawsze mówił to, co myślał, mimo całej swojej serdeczności. I za to go również ceniono. Oczywiście, także za dokonania artystyczne. Zaczynał jako student filozofii, a potem u prof. Mariana Borkowskiego ukończył wydział kompozycji, zdobywając szereg nagród na międzynarodowych konkursach. Był też propagatorem kultury muzycznej (m.in. jako dyrektor artystyczny Międzynarodowego Forum Nowej Muzyki w Warszawie w latach 80., dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu „Jeunesses Musicales” w Częstochowie w 1986 roku i w Warszawie w 1990 roku, jako doradca ds. muzycznych Instytutu Francuskiego w latach 1985–1986, juror Międzynarodowego Festiwalu Radiowego Prix Italia w Peruggii w 1989 roku, kierownik muzyczny Teatru Polskiego Radia w latach 1992–93, czy założyciel czasopisma o muzyce i sztukach pokrewnych 'Muzyka21').
Marcin Błażewicz był dla niektórych – jak np. dla zaprzyjaźnionego z nim kompozytora, a zarazem jego absolwenta Ignacego Zalewskiego – twórcą i człowiekiem „totalnym”. Popadał w skrajności, przeżywał życie intensywnie i do głębi. Tę emocjonalną gęstość, ale i pewną tajemnicę, można znaleźć w utworach takich, jak „Okruchy światła” na głos solo, chór męski i orkiestrę kameralną (1992–1993) – jeden z najwyżej przeze mnie cenionych utworów w literaturze muzycznej w ogóle. Mrok odnajdziemy zaś w „Ariście – Omenie śmierci” na perkusję z użyciem środków elektronicznych (1986) czy w „Najciemniejszej Ciemności (The Darkest Dark”), misterium wyzwolenia w trzech częściach na chór, orkiestrę i live electronic (1997–1999). Kontrast do tych tytułów stanowią wpadające w ucho, pełne polotu i bardzo dobre warsztatowo koncerty instrumentalne (m.in. Koncert fortepianowy z 1997 roku, Koncert na flet i smyczki czy Koncert marimbafonowy z 1999 roku, „Los caprichos. Koncert na gitarę i orkiestrę z lat 1986–1988). Warto też zauważyć, że w wielu kompozycjach Błażewicza istotną rolę pełnią nie tylko soczyste smyczki, ale i perkusja, której partię często wykonywał podczas koncertów polski wirtuoz perkusyjnego instrumentarium Leszek Lorent.
A więc poczucie humoru i refleksyjność, otwartość, ale i stanowcze stanowisko zajmowane wobec różnych środowiskowych problemów – tak, Marcin Błażewicz mieścił w sobie wiele perspektyw i światów, niczym w buddyjskiej koncepcji cyklicznej egzystencji. Kim byłby znów, gdyby mógł wybrać? A może, potrafiąc żyć całym sobą, właśnie nic by nie zmienił? Uważał, że komponowanie to rozprawa z pewną sytuacją egzystencjalną, z własnym „cieniem”. W jego muzyce odnajdziemy najróżniejsze barwy i odcienie. Okruchy światła, okruchy człowieka, który silnie oddziaływał na swoje otoczenie i czas, w którym przyszło mu żyć.
Fot. Marta Ankiersztejn.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |