TIAN GUAN CI FU - CZY ANIMOWANA ADAPTACJA PRZEWYŻSZA MATERIAŁ ŹRÓDŁOWY?
A
A
A
Komiks (jap. manga, kor. manhwa, chiń. manhua) jest bez wątpienia najczęściej wybieranym materiałem źródłowym do stworzenia animacji w krajach Azji Wschodniej. Manga i anime to para, której sukcesu w rankingach najpopularniejszych animacji nikt nie śmie podważać. Podobnie jest w przypadku webtoonów (internetowego/cyfrowego komiksu, który powstał w Korei Południowej), jeżeli spojrzeć na internetowe rankingi, wskazujące, ilu adaptacji animowanych czy live action już się doczekały (zob. np. thesmartlocal.com). W Chinach jest podobnie, jednak mam do wtrącenia małe „ale…”, które od razu ciśnie się na usta po dłuższej obserwacji najpopularniejszych chińskich animacji (donghua) czy filmów aktorskich (live action).
Zaryzykuję stwierdzenie, że zauważyłam w Chinach dosyć ciekawy trend pod względem adaptacji animowanych, a mianowicie najpopularniejsze z nich oparte są na powieściach internetowych (web novels). Przykładów daleko nie trzeba szukać: „Mo Dao Zu Shi” (z bardzo popularną adaptacją live action „The Untamed”), „The King’s Avatar”, „Douluo Dalu”, „The Scum Villain’s Self-Saving System”, aż wreszcie „Tian Guan Ci Fu” (ang. „Heaven Official’s Blessing”). Z czego wynika – akurat w Chinach – taka popularność internetowej twórczości? Sądzę, że temat, zwłaszcza jeżeli chodzi o danmei (będącym chińskim określeniem na gatunek BL – Boys Love) jest dosyć rozległy, a listę powodów rozpisać można nawet jako osobny artykuł. Przedstawiając to jednak w wielkim skrócie: wpływ na to ma m.in. chińska cenzura przysłaniająca treści uznawane przez partię rządzącą za „nieprzyzwoite” (nie ma co prawda żadnego zapisku zakazującego treści homoseksualnych, jednak najwidoczniej nic nie stoi na przeszkodzie, aby przypiąć im łatkę nieodpowiednich i demoralizujących). I tutaj działa to na zasadzie zakazanego owocu, który smakuje najlepiej. Kolejnym z powodów jest fakt, że zdecydowanie łatwiej i szybciej można napisać opowieść i opublikować ją na serwisie internetowym, niż np. nauczyć się rysunku i stworzyć manhua (zob. więcej: palacwiedzmy.wordpress.com).
W internetowym świecie chińskich opowieści danmei i xianxia jedną z najbardziej znanych autorek jest Mo Xiang Tong Xiu (w skrócie MXTX), której wszystkie nowele (dotychczas napisała ich trzy) doczekały się różnych adaptacji (donghua, live action, audio drama) oraz cieszą się międzynarodową popularnością. Jej najnowsza opowieść z roku 2017, a raczej animowana adaptacja, jest obiektem mojego zainteresowania w tym artykule.
„Tian Guan Ci Fu” (w skrócie „TGCF”) jest animacją na podstawie powieści, która składa się z 244 rozdziałów (+ 8 dodatkowych rozdziałów). Te z kolei podzielone zostały na 5 ksiąg. Donghua wyprodukowana została przed Bilibili i Haoliners Animation League i trafiła dosyć niedawno na platformę streamingową Netflix, dlatego jest to dobra okazja, aby zapoznać się z nią z legalnego źródła. Fabuła opowiada o Księciu Koronnym cesarstwa Xianle – Xie Lianie, który niegdyś był utalentowanym i pełnym cnót wojownikiem, nic więc dziwnego, że w bardzo młodym wieku awansował do roli wojennego bóstwa. Jednak po upływie ośmiuset lat po raz trzeci wstępuje do Niebios jako pośmiewisko trzech wymiarów z reputacją chodzącego nieszczęścia i zbieracza śmieci. Podczas swojej pierwszej misji spotyka tajemniczego Króla Duchów – Hua Chenga, który przeraża niebiańskich urzędników (heaven officials), za to dla Xie Liana był wyjątkowo łagodny i pomocny, co wzbudziło ciekawość w Jego Wysokości.
Gdybym miała określić donghua jednym zdaniem, które jednocześnie wyjawia moją opinię na jej temat w kontekście adaptacji powieści MXTX, to stwierdziłabym, że jest to przepiękna ilustracja dołączona do obszernej książki. Może to być dosyć zaskakujący opis ze strony odbiorczyni, która najpierw zaznajomiła się z animacją, a dopiero potem z opowieścią, dlatego od razu przejdę do wyjaśnień.
Zacznę od sfery wizualnej, czyli od „pięknej ilustracji”, bo to jest pierwszy aspekt, który już na wstępie zachwyca oraz pozostaje w umyśle pod postacią pojedynczych, majestatycznych kadrów czy urzekających scen na długo po skończeniu seansu. „TGCF” jest z gatunku xianxia, czyli fikcyjną historią, mocno zainspirowaną taoizmem, o nieśmiertelnych bohaterach, z magią, demonami, duchami i dużą ilością chińskiego folkloru/mitologii (zob. immortalmountain.wordpress.com), co w tym przypadku determinuje wygląd całego świata przedstawionego. W wielkim skrócie, aby prawidłowo wyobrazić sobie produkcje z tego gatunku, wystarczy mieć przed oczami obraz starożytnych Chin, postacie w hanfu (chińskim tradycyjnym stroju) i długich włosach. Dodać do tego parę nadprzyrodzonych istot, takich, jak duchy czy kultywatorów latających na swoich mieczach (w tym przypadku prędzej bogów używających swoich boskich broni oraz mocy). Dobrze jest też wiedzieć mniej więcej, jakie są główne założenia taoizmu, konfucjanizmu, buddyzmu, orientować się w chińskiej mitologii oraz najlepiej mieć na swoim koncie chociaż jeden obejrzany film akcji z Bruce’em Lee, aby zdobyć jakiekolwiek wyobrażenie na temat chińskich sztuk walk. Tak oto jawić się będzie wizja tego, jak xianxia może wyglądać. Jednak nawet wyobraźnia ma swoje granice, a to są raczej obrazy, do których osoby niezaznajomione z kulturą Chin nie są przyzwyczajone. Dlatego w tym miejscu wyróżnić można jeden z powodów, dla których warto obejrzeć donghua – jest bardzo pomocna w prawidłowym zobrazowaniu tego dosyć skomplikowanego świata dla osób, które dopiero rozpoczęły swoją przygodę z tym gatunkiem.
Poprzez „piękną ilustrację” rozumiem także to, że animacja jest bardzo wiernym odtworzeniem pierwowzoru. To było dosyć miłe zaskoczenie, gdy tuż po obejrzeniu całego sezonu animacji sięgnęłam po opowieść i przekonałam się, że fabuła oraz kolejność scen zostały niemalże nietknięte przez twórców animacji. Oczywiście drobne różnice się zdarzają, ale jakbym miała je oceniać, to są one w większości przypadków na korzyść dla produkcji. Najlepiej widać to na przykładzie scen z dwoma głównymi bohaterami – Xie Lianem i Hua Chengiem (znanym również jako San Lang). Nawet jeśli ktoś przed obejrzeniem animacji nie doczytał, że jest to danmei, to dużo czasu nie powinno mu zająć, aby sobie to uświadomić. Relacja pomiędzy tą dwójką postaci jest niezwykle romantyczna, a lekkie modyfikacje względem oryginału jedynie jeszcze bardziej to uwypukliły. W odcinku specjalnym jest scena, w której San Lang wyjawia Jego Wysokości, że nie stoi przed nim we własnej osobie (co prawda nie pokazał mu jeszcze swojej prawdziwej twarzy, tutaj chodzi bardziej o fakt, że nie posłużył się swoją duchową energią do stworzenia klona, a o to, że pojawił się osobiście, ale zmieniając swój wygląd), na co Xie Lian obejmuje jego twarz swoimi dłońmi i zbliża do niego, aby mu się lepiej przyjrzeć. W opowieści nie był on aż tak odważny. Książkowy Xie Lian szturchnął jedynie palcem policzek Króla Duchów. Niby drobna zmiana, a jak bardzo zmienia wydźwięk tej sceny. Podobnie sprawy się miały w scenie na powozie wśród liści klonów – w animacji wydaje się ona bardziej intymna i bajeczna, ich interakcje swobodniejsze i śmielsze.
Na różnych forach czy grupkach fanowskich zauważyłam, że nie każdemu takie zmiany odpowiadają – ci widzowie zarzucają twórcom niepotrzebny fan service. Największy jednak zarzut kierowany był w stronę pierwszego odcinka i montażu w scenie, w której domniemany Upiorny Pan Młody wyciąga dłoń ku Xie Lianowi, aby pomóc mu wyjść z lektyki. W momencie, w którym Xie Lian chwyta za dłoń (jak się potem dowiadujemy) Hua Chenga, umieszczona została retrospekcja o Jego Wysokości Księciu Koronnym, który przerwał obchód w trakcie święta, aby uratować spadającego z wysokich murów miasta chłopca z bandażami na głowie. Dodanie tej retrospekcji akurat w takim momencie jednoznacznie sugerowało, że tym ocalonym chłopcem był Hua Cheng. W noweli ten fakt był bardzo długo ukrywany, więc jestem w stanie zrozumieć rozgoryczenie fanów oryginału, jednakże to nie tak, że się z nimi zgadzam. „TGCF” to bardzo długa opowieść z niezwykle rozbudowaną i skomplikowaną fabułą, która nie tylko koncentruje się na opowiedzeniu historii Xie Liana, jego przygód i romansu z Królem Duchów. MXTX świetnie zarysowuje także sylwetki i historie postaci drugo-, a nawet trzecioplanowych, dlatego nie dziwię się, że twórcy animacji postanowili w niektórych przypadkach wybrać drogę na skróty i zrezygnować z ukrywania czegoś, na rzecz lepszego przedstawienia historii jako całości. Nie można zapominać, że jest to jednak adaptacja i akurat to medium, jakim jest donghua, rządzi się nieco innymi prawami niż samo słowo pisane.
Gdybym miała wskazać jedną rzecz, którą chciałabym skrytykować, jeżeli chodzi o różnicę pomiędzy animacją a pierwowzorem, to byłoby to wygładzenie niektórych scen, a może nawet nazwałabym to cenzurą. Nie mam tutaj na myśli scen romantycznych pomiędzy dwoma mężczyznami (co zapewne pierwsze przyszłoby na myśl, mając z tyłu głowy chińską cenzurę danmei), a raczej obdarcie „TGCF” z makabryczności. Twórczość MXTX ma to do siebie, że jest pełna skrajności i najlepiej można to zaobserwować w trakcie czytania. Sposób jej pisania opiera się na wywoływaniu skrajnych emocji w czytelniku w bardzo szybkim tempie. W jednym momencie czujemy zakłopotanie lub współczucie wobec losów bohaterów, następnie próbujemy powstrzymać się od śmiechu przez przezabawne, a czasem nawet groteskowe sytuacje, aby dosłownie za moment doświadczyć opisu bardzo brutalnej sceny, w której autorka nie szczędzi szczegółów. I to właśnie tej brutalności oraz lepiącego się brudu wymieszanego z potem, szkarłatną krwią i zgnilizną rozkładającego się ciała najbardziej mi brakowało, aby dopełnić obraz świata, który stworzyła autorka. Ten brak rzuca się w oczy np. podczas sceny w lesie wisielców, w którym fakt – padał krwawy deszcz, jednak nie było dokładnie pokazanych martwych ciał, z których ta krew kapała. Nie było także roztrzaskanej głowy przywódcy gangu opryszków czy bardziej przerażającego przedstawienia choroby ludzkich twarzy.
Donghua porównałam do ilustracji dołączonej do książki, ponieważ można co prawda podziwiać jej piękno, docenić walory estetyczne, cieszyć słuch idealnie dobraną ścieżką dźwiękową, która całości nadaje nutkę melancholii, jakby opowiadała o genezie miłości, jednak… jej głębię można odkryć dopiero po zapoznaniu się z treścią książki. W trakcie pierwszego seansu animacji, czułam się bardzo zagubiona i jak się potem okazało – nie zrozumiałam wielu scen w taki sposób, w jaki powinnam – np. cała historia i motywacje do zdrady Ban Yue (to imię postaci, nie nazwa królestwa) czy fakt, że Pei Junior kontrolował węże w Przepaści Potępionych. Za to w noweli czasem dodatkowy opis, kilka słów wyjaśnienia może nadać czemuś całkowicie inny kontekst i finalnie przyczynić się do zrozumienia tego, co zobaczyło się w animacji. Dopiero po przeczytaniu powieści dotarło do mnie, co ujrzałam na ekranie. To dziwne uczucie zakłopotania porównałam więc do samego oglądania ilustracji dołączonych do książki – obrazują wszystko bardzo dokładnie, tworzą wspólnie spójną całość, jednak to treść na kartach książki pozwala się emocjonalnie zagłębić w historię, lepiej zrozumieć ją i samych bohaterów. Donghua to piękny dodatek i dopełnienie do książki. Nie twierdzę jednak, że bez przeczytania oryginału animacja jest niemożliwa do zrozumienia – uważam po prostu, że bez lektury można naprawdę wiele stracić na lepszym zrozumieniu. Wydaje mi się, że grupą docelową animacji miały być głównie osoby, które z opowieścią są już zaznajomione; świadczyć o tym może fakt, że twórcy animacji dodali wiele smaczków i mrugnięć oka do czytelników, które tylko oni zrozumieją bez większego tłumaczenia.
Tymi rozważaniami, zdaje się, odpowiedziałam na tytułowe pytanie – czy animowana adaptacja „TGCF” przewyższa materiał źródłowy? Podsumowując krótko – nie. Udzielając dłuższej odpowiedzi – moim zdaniem nie, jednak donghua i opowieść wzajemnie się dopełniają i powinny być raczej „konsumowane” wspólnie. Animacja pozwala lepiej zobrazować to, co zostało opisane, za to opowieść wyjaśnia to, co można zobaczyć w animacji, ale jest trudne do wyjaśnienia poprzez specyfikę tego medium.
LITERATURA:
Chew S.: „11 Korean Dramas That Only True K-Culture Fans Know Are Adapted From Webtoons”. https://thesmartlocal.com/korea/korean-dramas-webtoons/.
„Glossary of Terms in Wuxia, Xianxia & Xuanhuan Novels” https://immortalmountain.wordpress.com/glossary/wuxia-xianxia-xuanhuan-terms/.
Włodarczyk A.: „Danmei a sprawa chińska. Konteksty dla »Mo Dao Zu Shi«”. https://palacwiedzmy.wordpress.com/2020/03/24/danmei-a-sprawa-chinska/.
Zaryzykuję stwierdzenie, że zauważyłam w Chinach dosyć ciekawy trend pod względem adaptacji animowanych, a mianowicie najpopularniejsze z nich oparte są na powieściach internetowych (web novels). Przykładów daleko nie trzeba szukać: „Mo Dao Zu Shi” (z bardzo popularną adaptacją live action „The Untamed”), „The King’s Avatar”, „Douluo Dalu”, „The Scum Villain’s Self-Saving System”, aż wreszcie „Tian Guan Ci Fu” (ang. „Heaven Official’s Blessing”). Z czego wynika – akurat w Chinach – taka popularność internetowej twórczości? Sądzę, że temat, zwłaszcza jeżeli chodzi o danmei (będącym chińskim określeniem na gatunek BL – Boys Love) jest dosyć rozległy, a listę powodów rozpisać można nawet jako osobny artykuł. Przedstawiając to jednak w wielkim skrócie: wpływ na to ma m.in. chińska cenzura przysłaniająca treści uznawane przez partię rządzącą za „nieprzyzwoite” (nie ma co prawda żadnego zapisku zakazującego treści homoseksualnych, jednak najwidoczniej nic nie stoi na przeszkodzie, aby przypiąć im łatkę nieodpowiednich i demoralizujących). I tutaj działa to na zasadzie zakazanego owocu, który smakuje najlepiej. Kolejnym z powodów jest fakt, że zdecydowanie łatwiej i szybciej można napisać opowieść i opublikować ją na serwisie internetowym, niż np. nauczyć się rysunku i stworzyć manhua (zob. więcej: palacwiedzmy.wordpress.com).
W internetowym świecie chińskich opowieści danmei i xianxia jedną z najbardziej znanych autorek jest Mo Xiang Tong Xiu (w skrócie MXTX), której wszystkie nowele (dotychczas napisała ich trzy) doczekały się różnych adaptacji (donghua, live action, audio drama) oraz cieszą się międzynarodową popularnością. Jej najnowsza opowieść z roku 2017, a raczej animowana adaptacja, jest obiektem mojego zainteresowania w tym artykule.
„Tian Guan Ci Fu” (w skrócie „TGCF”) jest animacją na podstawie powieści, która składa się z 244 rozdziałów (+ 8 dodatkowych rozdziałów). Te z kolei podzielone zostały na 5 ksiąg. Donghua wyprodukowana została przed Bilibili i Haoliners Animation League i trafiła dosyć niedawno na platformę streamingową Netflix, dlatego jest to dobra okazja, aby zapoznać się z nią z legalnego źródła. Fabuła opowiada o Księciu Koronnym cesarstwa Xianle – Xie Lianie, który niegdyś był utalentowanym i pełnym cnót wojownikiem, nic więc dziwnego, że w bardzo młodym wieku awansował do roli wojennego bóstwa. Jednak po upływie ośmiuset lat po raz trzeci wstępuje do Niebios jako pośmiewisko trzech wymiarów z reputacją chodzącego nieszczęścia i zbieracza śmieci. Podczas swojej pierwszej misji spotyka tajemniczego Króla Duchów – Hua Chenga, który przeraża niebiańskich urzędników (heaven officials), za to dla Xie Liana był wyjątkowo łagodny i pomocny, co wzbudziło ciekawość w Jego Wysokości.
Gdybym miała określić donghua jednym zdaniem, które jednocześnie wyjawia moją opinię na jej temat w kontekście adaptacji powieści MXTX, to stwierdziłabym, że jest to przepiękna ilustracja dołączona do obszernej książki. Może to być dosyć zaskakujący opis ze strony odbiorczyni, która najpierw zaznajomiła się z animacją, a dopiero potem z opowieścią, dlatego od razu przejdę do wyjaśnień.
Zacznę od sfery wizualnej, czyli od „pięknej ilustracji”, bo to jest pierwszy aspekt, który już na wstępie zachwyca oraz pozostaje w umyśle pod postacią pojedynczych, majestatycznych kadrów czy urzekających scen na długo po skończeniu seansu. „TGCF” jest z gatunku xianxia, czyli fikcyjną historią, mocno zainspirowaną taoizmem, o nieśmiertelnych bohaterach, z magią, demonami, duchami i dużą ilością chińskiego folkloru/mitologii (zob. immortalmountain.wordpress.com), co w tym przypadku determinuje wygląd całego świata przedstawionego. W wielkim skrócie, aby prawidłowo wyobrazić sobie produkcje z tego gatunku, wystarczy mieć przed oczami obraz starożytnych Chin, postacie w hanfu (chińskim tradycyjnym stroju) i długich włosach. Dodać do tego parę nadprzyrodzonych istot, takich, jak duchy czy kultywatorów latających na swoich mieczach (w tym przypadku prędzej bogów używających swoich boskich broni oraz mocy). Dobrze jest też wiedzieć mniej więcej, jakie są główne założenia taoizmu, konfucjanizmu, buddyzmu, orientować się w chińskiej mitologii oraz najlepiej mieć na swoim koncie chociaż jeden obejrzany film akcji z Bruce’em Lee, aby zdobyć jakiekolwiek wyobrażenie na temat chińskich sztuk walk. Tak oto jawić się będzie wizja tego, jak xianxia może wyglądać. Jednak nawet wyobraźnia ma swoje granice, a to są raczej obrazy, do których osoby niezaznajomione z kulturą Chin nie są przyzwyczajone. Dlatego w tym miejscu wyróżnić można jeden z powodów, dla których warto obejrzeć donghua – jest bardzo pomocna w prawidłowym zobrazowaniu tego dosyć skomplikowanego świata dla osób, które dopiero rozpoczęły swoją przygodę z tym gatunkiem.
Poprzez „piękną ilustrację” rozumiem także to, że animacja jest bardzo wiernym odtworzeniem pierwowzoru. To było dosyć miłe zaskoczenie, gdy tuż po obejrzeniu całego sezonu animacji sięgnęłam po opowieść i przekonałam się, że fabuła oraz kolejność scen zostały niemalże nietknięte przez twórców animacji. Oczywiście drobne różnice się zdarzają, ale jakbym miała je oceniać, to są one w większości przypadków na korzyść dla produkcji. Najlepiej widać to na przykładzie scen z dwoma głównymi bohaterami – Xie Lianem i Hua Chengiem (znanym również jako San Lang). Nawet jeśli ktoś przed obejrzeniem animacji nie doczytał, że jest to danmei, to dużo czasu nie powinno mu zająć, aby sobie to uświadomić. Relacja pomiędzy tą dwójką postaci jest niezwykle romantyczna, a lekkie modyfikacje względem oryginału jedynie jeszcze bardziej to uwypukliły. W odcinku specjalnym jest scena, w której San Lang wyjawia Jego Wysokości, że nie stoi przed nim we własnej osobie (co prawda nie pokazał mu jeszcze swojej prawdziwej twarzy, tutaj chodzi bardziej o fakt, że nie posłużył się swoją duchową energią do stworzenia klona, a o to, że pojawił się osobiście, ale zmieniając swój wygląd), na co Xie Lian obejmuje jego twarz swoimi dłońmi i zbliża do niego, aby mu się lepiej przyjrzeć. W opowieści nie był on aż tak odważny. Książkowy Xie Lian szturchnął jedynie palcem policzek Króla Duchów. Niby drobna zmiana, a jak bardzo zmienia wydźwięk tej sceny. Podobnie sprawy się miały w scenie na powozie wśród liści klonów – w animacji wydaje się ona bardziej intymna i bajeczna, ich interakcje swobodniejsze i śmielsze.
Na różnych forach czy grupkach fanowskich zauważyłam, że nie każdemu takie zmiany odpowiadają – ci widzowie zarzucają twórcom niepotrzebny fan service. Największy jednak zarzut kierowany był w stronę pierwszego odcinka i montażu w scenie, w której domniemany Upiorny Pan Młody wyciąga dłoń ku Xie Lianowi, aby pomóc mu wyjść z lektyki. W momencie, w którym Xie Lian chwyta za dłoń (jak się potem dowiadujemy) Hua Chenga, umieszczona została retrospekcja o Jego Wysokości Księciu Koronnym, który przerwał obchód w trakcie święta, aby uratować spadającego z wysokich murów miasta chłopca z bandażami na głowie. Dodanie tej retrospekcji akurat w takim momencie jednoznacznie sugerowało, że tym ocalonym chłopcem był Hua Cheng. W noweli ten fakt był bardzo długo ukrywany, więc jestem w stanie zrozumieć rozgoryczenie fanów oryginału, jednakże to nie tak, że się z nimi zgadzam. „TGCF” to bardzo długa opowieść z niezwykle rozbudowaną i skomplikowaną fabułą, która nie tylko koncentruje się na opowiedzeniu historii Xie Liana, jego przygód i romansu z Królem Duchów. MXTX świetnie zarysowuje także sylwetki i historie postaci drugo-, a nawet trzecioplanowych, dlatego nie dziwię się, że twórcy animacji postanowili w niektórych przypadkach wybrać drogę na skróty i zrezygnować z ukrywania czegoś, na rzecz lepszego przedstawienia historii jako całości. Nie można zapominać, że jest to jednak adaptacja i akurat to medium, jakim jest donghua, rządzi się nieco innymi prawami niż samo słowo pisane.
Gdybym miała wskazać jedną rzecz, którą chciałabym skrytykować, jeżeli chodzi o różnicę pomiędzy animacją a pierwowzorem, to byłoby to wygładzenie niektórych scen, a może nawet nazwałabym to cenzurą. Nie mam tutaj na myśli scen romantycznych pomiędzy dwoma mężczyznami (co zapewne pierwsze przyszłoby na myśl, mając z tyłu głowy chińską cenzurę danmei), a raczej obdarcie „TGCF” z makabryczności. Twórczość MXTX ma to do siebie, że jest pełna skrajności i najlepiej można to zaobserwować w trakcie czytania. Sposób jej pisania opiera się na wywoływaniu skrajnych emocji w czytelniku w bardzo szybkim tempie. W jednym momencie czujemy zakłopotanie lub współczucie wobec losów bohaterów, następnie próbujemy powstrzymać się od śmiechu przez przezabawne, a czasem nawet groteskowe sytuacje, aby dosłownie za moment doświadczyć opisu bardzo brutalnej sceny, w której autorka nie szczędzi szczegółów. I to właśnie tej brutalności oraz lepiącego się brudu wymieszanego z potem, szkarłatną krwią i zgnilizną rozkładającego się ciała najbardziej mi brakowało, aby dopełnić obraz świata, który stworzyła autorka. Ten brak rzuca się w oczy np. podczas sceny w lesie wisielców, w którym fakt – padał krwawy deszcz, jednak nie było dokładnie pokazanych martwych ciał, z których ta krew kapała. Nie było także roztrzaskanej głowy przywódcy gangu opryszków czy bardziej przerażającego przedstawienia choroby ludzkich twarzy.
Donghua porównałam do ilustracji dołączonej do książki, ponieważ można co prawda podziwiać jej piękno, docenić walory estetyczne, cieszyć słuch idealnie dobraną ścieżką dźwiękową, która całości nadaje nutkę melancholii, jakby opowiadała o genezie miłości, jednak… jej głębię można odkryć dopiero po zapoznaniu się z treścią książki. W trakcie pierwszego seansu animacji, czułam się bardzo zagubiona i jak się potem okazało – nie zrozumiałam wielu scen w taki sposób, w jaki powinnam – np. cała historia i motywacje do zdrady Ban Yue (to imię postaci, nie nazwa królestwa) czy fakt, że Pei Junior kontrolował węże w Przepaści Potępionych. Za to w noweli czasem dodatkowy opis, kilka słów wyjaśnienia może nadać czemuś całkowicie inny kontekst i finalnie przyczynić się do zrozumienia tego, co zobaczyło się w animacji. Dopiero po przeczytaniu powieści dotarło do mnie, co ujrzałam na ekranie. To dziwne uczucie zakłopotania porównałam więc do samego oglądania ilustracji dołączonych do książki – obrazują wszystko bardzo dokładnie, tworzą wspólnie spójną całość, jednak to treść na kartach książki pozwala się emocjonalnie zagłębić w historię, lepiej zrozumieć ją i samych bohaterów. Donghua to piękny dodatek i dopełnienie do książki. Nie twierdzę jednak, że bez przeczytania oryginału animacja jest niemożliwa do zrozumienia – uważam po prostu, że bez lektury można naprawdę wiele stracić na lepszym zrozumieniu. Wydaje mi się, że grupą docelową animacji miały być głównie osoby, które z opowieścią są już zaznajomione; świadczyć o tym może fakt, że twórcy animacji dodali wiele smaczków i mrugnięć oka do czytelników, które tylko oni zrozumieją bez większego tłumaczenia.
Tymi rozważaniami, zdaje się, odpowiedziałam na tytułowe pytanie – czy animowana adaptacja „TGCF” przewyższa materiał źródłowy? Podsumowując krótko – nie. Udzielając dłuższej odpowiedzi – moim zdaniem nie, jednak donghua i opowieść wzajemnie się dopełniają i powinny być raczej „konsumowane” wspólnie. Animacja pozwala lepiej zobrazować to, co zostało opisane, za to opowieść wyjaśnia to, co można zobaczyć w animacji, ale jest trudne do wyjaśnienia poprzez specyfikę tego medium.
LITERATURA:
Chew S.: „11 Korean Dramas That Only True K-Culture Fans Know Are Adapted From Webtoons”. https://thesmartlocal.com/korea/korean-dramas-webtoons/.
„Glossary of Terms in Wuxia, Xianxia & Xuanhuan Novels” https://immortalmountain.wordpress.com/glossary/wuxia-xianxia-xuanhuan-terms/.
Włodarczyk A.: „Danmei a sprawa chińska. Konteksty dla »Mo Dao Zu Shi«”. https://palacwiedzmy.wordpress.com/2020/03/24/danmei-a-sprawa-chinska/.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |