MIASTO OGLĄDANE Z OKNA
A
A
A
W drugiej połowie wieku XVIII w Rzeczpospolitej miał miejsce wzmożony ruch środowisk „prooświeceniowych”. Podejmowane wówczas zróżnicowane (często na pozór odległe od siebie) działania magnaterii, publicystów, edukatorów etc. wpisywały się w szersze procesy wprowadzania nowoczesnego państwa, wydzielania nowoczesnego podmiotu oraz destylacji struktur władzy. W uproszczeniu można wskazać, że to wtedy zaczęto wprowadzać organizację życia, która w zasadniczo podobny sposób funkcjonuje również dziś. W jej ramach państwo dysponuje władzą, by zabezpieczać własność obywateli (jednostek), ale jednocześnie zagospodarowuje tzw. części wspólne (nienależące do żadnej z jednostek). Instytucje państwa uznawane są przy tym za zewnętrzne względem społeczeństwa (prawo stanowione oddziela się od prawa zwyczajowego, chociaż i jedno, i drugie tworzone jest przez ludzi). Łukasz Moll oraz Michał Pospiszyl w syntetyzującym opisie procesów wprowadzania tejże organizacji wskazują, że towarzyszyło im nieustanne „grodzenie”: „z jednej strony towarzyszące narodzinom tej [nowoczesnej/kapitalistycznej – K.K.] formacji społecznej”, z drugiej „potrzebne także do odtwarzania struktury nowego porządku” (Moll, Pospiszyl 2020: 19). Innymi słowy „grodzenie” polegało na rozrywaniu lokalnych więzi pomiędzy ludźmi i nie-ludźmi; w miejsce swoistych, zmieszanych wspólnot ludzko-nie-ludzkich (motłochu), odgórnie wprowadzona została, organizacja władzy, której deklarowanym celem było zabezpieczenie własności jednostek.
Jak wykazują m.in. filozofowie przynależący do tzw. italian theory, owo deklarowane bezpieczeństwo jednocześnie oznaczało rozdzielnie wspólnot. Miejsce motłochu zastąpił jednostkowy podmiot, chroniony i okrążony przez transcendentny (sytuujący się poza społeczeństwem, poza światem) aparat państwa. W centrum tych procesów znajdowało się na ogół miasto i jego mieszkańcy, często przywoływani w tekstach publicystycznych, filozoficznych, artystycznych oraz mowach sejmowych. Rzecz jasna, ówcześnie toczące się procesy były daleko bardziej złożone, a co więcej – zależnie od przyjętej perspektywy (ziemianina, magnata, bankiera z Warszawy etc.) – miały różny przebieg oraz skutki. W niniejszym niedługim tekście postaram się wyodrębnić węzłowe punkty w perspektywie anonimowego autora „Myśli patrzącego przez okno na ulice Warszawy 1791” i rozważyć, o czym pisał on w czasie sejmu czteroletniego.
„Myśli…” są krótką (raptem 32 strony) książeczką interwencyjną, którą już w 1791 warszawiacy mogli kupić w „Drukarni XX Pijarów i u. p. Netto, księgarza przy Zamku” (Praca zbiorowa 1954: 336). Autor już na początku pracy protekcjonalnie odnosi się do „dumania przy kominku”, co zdaje się nawiązaniem zarówno do Kartezjusza, który do myślenia przy ogniu/piecu/kominku odwołuje się m.in. w „Medytacjach o filozofii pierwszej”, jak i bardziej ogólnie – do figury filozofa. Zamiast rozmyślania o zagadnieniach pierwszych lub fundamentalnych czytelnik od razu skierowany zostaje ku rozsierdzającej obserwatora codzienności warszawskiej ulicy. Już bowiem „za najpierwszym oka rzutem” autor zauważa trzy rzeczy, które w nim „krew poburzyły: babę w błocie z mąką i kartoflami, dziada w rynsztoku śpiewającego i spódniczkę grodeturową panny Marcjanny dziegciem usmarowaną” (Anonim 1791: 3). Dopiero po poczynieniu tejże obserwacji autor w „humorach rewolucyi” (Anonim 1791: 3) odstąpił od okna i zapalając fajkę usiadł przy piecu, by pomyśleć. W swych rozmyślaniach wychodząc od sprzedawanej w błocie mąki i ubrudzonej garderoby, anonim wprowadził problemy z nimi związane (niewybrukowane drogi, brak chodników, lamp oraz zorganizowanego placu targowego), a także zaproponował rozwiązania, które miałyby owym problemom zaradzić. Do „dziada w rynsztoku śpiewającego” przeszedł na sam koniec, odnosząc rozważania o „dziadzie” już nie tylko do organizacji miejskiej, ale i do struktur władzy. Przejście to ukazuje uwaga, że „najwidoczniejszy złego rządu skutek jest: żebractwo” (Anonim 1791: 24).
O ile trudno wskazać w sposób jednoznaczny tożsamość autora lub przynajmniej jego przynależność (klasową, etniczną?) czy pochodzenie, o tyle zauważyć można kilka zawartych w tekście wskazówek. Nie pozwalają one na sformułowanie sądów pewnych, jednak chociaż szkicowo umożliwiają dookreślenie pewnych informacji dotyczących anonima. W pierwszej kolejności możemy przypuszczać, że spędzał on czas w pokoju wyposażonym w piec. Oczywiście może być to jedynie konstrukcja retoryczna, jednak jeśli przyjąć słowa autora jako przynajmniej częściowo zbieżne z jego sytuacją, to dodatkowo jest on w stanie patrzeć na ulicę w ciągu dnia. Autor zdaje się więc być mieszczaninem. Ponadto nawiązanie do figury zachodniego filozofa zawarte w otwierającym tekst zdaniu: „Dumał sobie ktoś spokojnie przy kominku, i dobrze dumał” (Anonim 1791: 3) pozwala domniemywać, że autor był kształcony zgodnie z wzorami zachodniej edukacji. Przewrotne zestawienie koncepcji postępującego rozwoju filozofii oraz licznych wychodzących publikacji o „prawach i powinnościach społeczności” (Anonim 1791: 3-4) z „babą w błocie z mąką i kartoflami” wskazuje również, że autor jest na bieżąco z trendami myśli zachodniej. Te nieliczne informacje trzeba uzupełnić o istotne wskazówki, że nasz mieszczanin przemieszcza się po Warszawie pieszo oraz mieszka na ulicy, przy której nie mieszkają najbogatsi obywatele miasta (ponieważ ulica ta nie jest wybrukowana ani nie posiada chodnika).
Bycie mieszczaninem związane jest z zabiegiem podwójnego uprawomocnienia diagnozowanych przez autora problemów oraz proponowanych rozwiązań. Po pierwsze, w „Myślach…” zostały poczynione zabiegi mające wskazywać, że autor zna opisywane miasto. Poznał jednak Warszawę nie na drodze operacji myślowych, ale dzięki czasowi, jaki spędził na ulicach wśród mieszkańców. Autor wie nie tylko, że „biedna panna Marcajnna dostała w upominku po pięciu leciech pracowitej służby spódniczkę grodeturową” (Anonim 1791: 4), czy że dziad „w piątym już miejscu przesiadywał” (Anonim 1791: 24), ale również, że z powodu stoisk z jedzeniem „koło Św. Krzyża z rana w święto [gdy – K.K.] okno otworzysz w izbie, fetorek salsysonów albo zdechłych ryb do izby ciśnie się” (Anonim 1791: 21). Po drugie jednak, autor wskazuje implicite, że zna zachodnie teorie, aktualne struktury władzy, zakres kompetencji danych instytucji, skalę przychodów i wydatków stolicy. W tym kontekście istotna jest również ta informacja, że mieszczanin umieszcza siebie w przestrzeni mieszkania. Wyglądając na ulicę, jest od niej szczelnie oddzielony szybą. Spotykał się z ludźmi z ulicy, jednak pisząc o nich odwołuje się do perspektywy patrzenia z góry (nawet mieszkanie na parterze usytuowane są powyżej ziemi). To obeznanie z niejako „elitarnymi” praktykami myślenia i projektowania rozwiązań realizuje się nie tylko poprzez odwołania do konkretnych instytucji. Dużo ważniejszym skutkiem tychże jest przytoczony już powyżej fragment, w którym autor odstępuje od okna, uznawszy, że jego rewolucyjny nastrój już jest „odpowiedni”. W tej odpowiedniości kryje się wzburzenie, które jest jednak na tyle kontrolowane, że pozwala autorowi zasiąść przy kominku i zastanawiać się jakie wprowadzać udoskonalenia, a nie na przykład jak obalić instytucje utrzymujące nierówność. Mieszczanin wie, kiedy odejść od okna, by z fajką umacniać dopiero wprowadzany w Rzeczpospolitej ustrój nowoczesnej władzy, by projektować taką organizację, która sprawi, że „patrzącego przez okno na ulicę, gorączka chwytać nie będzie” (Anonim 1791:32).
Wyodrębnione przez autora problemy zostały odniesione do dwóch organów władzy: policji miejskiej oraz Komisji Cywilno-Wojskowej. Do tej drugiej wrócę w dalszej części tekstu, ponieważ teraz skupię się na zagadnieniu, które można określić mianem złej organizacji przestrzeni. Problem, jaki uwidaczniają ubrudzona dziegciem sukienka Maracjanny oraz brudna z błota mąka, sprowadza się bowiem – jak zauważa autor – do niefunkcjonalnego rozkładu miasta. Mieszczanin wskazuje, że problemem są nie tylko błotniste ulice, ale i brak wydzielonych chodników (zabezpieczonych od drogi balami uniemożliwiającymi wozom zatrzymywanie się na trotuarach), a także brak wybrukowanych miejsc służących do prowadzenia handlu. Na przeznaczonych do tego placach miałyby stanąć zunifikowane stragany utrzymywane przez miasto i najmowane sprzedającym. Tym samym problemy, które miałaby rozwiązać policja miejska, są związane z przestrzenią w rozumieniu Michela de Certeau. Francuski teoretyk wskazuje, że „przestrzeń istnieje wówczas, gdy bierzemy pod uwagę wektory kierunku, pomiary prędkości i zmienną czasową. Przestrzeń to krzyżowanie się ciał w ruchu. Jest uaktywniona niejako przez zespół rozpościerających się w niej ruchów” (de Certeau 2008: 109). Wskazywane przez mieszczanina problemy wynikają głównie z wozów i straganów, które blokowały chodniki, tamując ruch pieszych. Przeniesienie handlu na specjalnie wyznaczone do tego place miałoby nie tylko ułatwić handel oraz utrzymanie czystości produktów, ale i ograniczyć występowanie wszelkich niedogodności powiązanych ze sprzedażą żywności do jednego miejsca. Autor wskazuje tym samym, że problemy codzienne, problemy konkretnych ludzi, można rozwiązać zmieniając organizację miasta. To rozpoznanie, że codzienne niedogodności wynikają z utrudnionej cyrkulacji oraz braku wydzielony miejsc mających lokalizować i porządkować miejski motłoch prowadzi nas do jeszcze jednej ważnej obserwacji.
Zaproponowane przez mieszczanina rozwiązania są kierowane ku policji. Departament policji utworzony w 1775 przez Radę Nieustającą odpowiadał w Warszawie za „spokój, porządek i bezpieczeństwo (…), regulował ceny żywności, kontrolował miary i wagi”, parał się „pilnowaniem czystości, nadzorowaniem cudzoziemców, zwalczaniem żebractwa oraz sprawowaniem sądownictwa we wszystkich sprawach kryminalnych” (Mielnik 2017: 140). Autor zwrócił się więc do instytucji władzy, będącej – zgodnie z wykładnią liberalną – zewnętrzną względem motłochu. Ruch ten jest zgodny również z teorią fizjokratyczną, cieszącą się wśród ówczesnych elit Rzeczpospolitej dużą popularnością i wykorzystywaną do tworzenia scentralizowanego systemu oświaty, reform rolnych, prawnych i podatkowych. Przestrzeń oraz miejsca wspólne traktowane są przez autora jako nienależące do jednostki, a więc ich zabezpieczenie oraz konserwacja mają należeć do zadań władz miasta.
Zaprezentowany przez anonimowanego mieszczanina w 1791 roku schemat myślenia o możliwości zapoczątkowania zmiany w mieście ma wiele punktów wspólnych z programami aktualnie praktykowanymi i promowanymi przez dyskurs neoliberalny. To obywatel występuje tu z projektem mającym na celu zainicjowanie ze strony władzy działań wprowadzających lepszą/bardziej rozbudowaną organizację. Co ciekawe, w „Myślach…” nacisk położony jest właśnie na zmienianie układu zagospodarowania miasta, który to układ ma rozwiązać problemy niejako zredukowane do problemów przepływu ludzi i pojazdów. Kiedy na przykład autor wskazuje, że błotniste drogi są szczególnie uciążliwe dla biedoty, której nie stać na buty, zasadniczo możliwe jest zastanowienie się, jak zapewnić ludziom buty – to jednak wymuszałoby pomyślenie nie-liberalnej (a więc i fizjokratycznej) własności złączonej z podmiotową wolnością. W tym wypadku proponowana zmiana struktury miasta (rozumianego jako układ dróg, budynków, placów, mostów etc.) jest działaniem petryfikującym jednocześnie strukturę społeczną.
Aspekt ten uwidacznia jeszcze lepiej problem śpiewającego w rynsztoku dziada. Warto zwrócić uwagę, że według mieszczanina sprawą tą powinna zająć się Komisja Cywilno-Wojskowa, a nie Departament Policji. Zmiana instytucji, do której skierowane zostały projekty, kryje w sobie więcej niż jedynie wskazówkę o zakresie obowiązków poszczególnych organów. Departament policji organizuje oraz zabezpiecza to, co dla obywateli wspólne. Status obywatela autor nadał „pospólstwu, potym służącym ludziom, Rzemieślnikom, Mieszczanom i uboższey Szlachcie” (Anonim 1791: 20-21), a więc wykorzystał będący jeszcze w użyciu, lecz pod koniec wieku XVIII już problematyczny (zarówno dla szlachty, reformatorów, publicystów etc.) podział na stany. Obywatelem w takim ujęciu mógł być więc każdy. Ta „możność” jest kluczowa: dziadowi nie przysługuje status obywatela, jednak autor wskazuje, że jest to wina samego dziada. Jak bowiem zauważa, „bardzo, mało takich ubogich iest którzyby prawdziwie jałmużny potrzebowali naywięcey zaś prożniaków (…) nieczynnego przyzwyczaionych” (Anonim 1791: 24-25). Być obywatelem to zatem wybrać bycie użytecznym społecznie. Mieszczanin podkreśla, że nawet kaleka może pracować, jeśli chce, a więc każdy dziad jest nie-obywatelem z wyboru. Przytoczony na początku cytat, że dziad jest złego rządu skutkiem, należy czytać jako wskazanie, że dobry rząd powinien „usunąć” nie-obywateli z miasta. W „Myślach…” podane zostały różne sposoby „usuwania” (od siłowego nakazywania pracy do odsyłania dziadów do ich rodzin lub parafii), jednak cel jest jeden: by mieszczanin „żadnego dziada po całey Warszawie w rynsztoku nie obaczy[ł]” (Anonim 1791:24). Komisja Cywilno-Wojskowa ma więc oczyszczać społeczeństwo z jednostek nieużytecznych.
Gorączka, która „chwyta” autora, kiedy tylko spogląda przez okno, powiązana jest ze specyficzną wrażliwością tego mieszczanina, piszącego we własnym pokoju wyposażonym w piec. Unikając nazbyt prędkich uogólnień (którym byłoby w tym przypadku pisanie o „mieszczaństwie” jako takim) i mając w pamięci, że koncepcje oraz rozwiązania oświeceniowe były w Rzeczpospolitej wprowadzane z dużym natężeniem dopiero w ostatniej ćwierci XVIII wieku, zauważyć trzeba jednak uwidaczniający się w „Myślach…” niepokojący ruch. Gniew autora jest reakcją na to, że miasto funkcjonuje niezgodnie z jego wyobrażeniami oraz że w „jego” mieście żyją ludzie, którzy nie zasługują na status obywatela. Czerpiąc więc z własnych obserwacji oraz „usankcjonowanych” źródeł wiedzy, mieszczanin proponuje usprawnienie miasta, które – z jednej strony – i z dzisiejszej perspektywy mogą być przedstawiane jako pozytywne (omawia je wszak jako pożądane zarówno przez pieszych, jak i drobnych handlarzy czy służbę). Z drugiej jednak strony, miasto w jego odczuciu wymaga nie tylko ustrukturyzowania, ale i „oczyszczenia”. Autor jako mieszczanin prezentuje w tekście perspektywę niejako „prawowitego”, „pełnego” obywatela, który projektować może najlepsze rozwiązania dla wszystkich jego mieszkańców. Perspektywa ta jest wypracowana przy kominku, gdyby bowiem autor nie przestraszył się swego rewolucyjnego nastroju i został przy oknie lub wyszedł na ulicę, to mógłby odkryć, jak różna jest od jego własnej perspektywa dziada. Tego dziada „z dziadów, pradziadów”, który mógłby wskazać nie tylko inne problemy trapiące miasto, ale też wyjaśnić mieszczaninowi, jak to z tym wolnym wyborem i „przyzwyczajeniem do życia nieczynnego” naprawdę jest…
LITERATURA:
Anonim: „Myśli patrzącego przez okno na ulicę Warszawy 1791 roku”. Warszawa 1791.
de Certeau M.: „Wynaleźć codzienność. Sztuka działania”. Kraków 2008.
Moll Ł., Pospiszyl M.: „Stawanie się motłochem: Wielogatunkowe dobra wspólne poza nowoczesnością”. „Praktyka Teoretyczna” 2020, nr 3.
Mielnik M.: „Policja Czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego na Przykładzie Władz Miasta Krakowa. Teoria, Organizacja, Działalność”. „International Journal of Legal Studies” 2017, nr 1.
„Warszawa wieku oświecenia”. Red. J. Kott, S. Lorentz S. Warszawa 1954.
Zdjęcie: http://starawarszawa.pl/nowy-swiat/skrzyzowanie-z-al-jerozolimskimi-w-kierunku-pl-zamkowego.
Jak wykazują m.in. filozofowie przynależący do tzw. italian theory, owo deklarowane bezpieczeństwo jednocześnie oznaczało rozdzielnie wspólnot. Miejsce motłochu zastąpił jednostkowy podmiot, chroniony i okrążony przez transcendentny (sytuujący się poza społeczeństwem, poza światem) aparat państwa. W centrum tych procesów znajdowało się na ogół miasto i jego mieszkańcy, często przywoływani w tekstach publicystycznych, filozoficznych, artystycznych oraz mowach sejmowych. Rzecz jasna, ówcześnie toczące się procesy były daleko bardziej złożone, a co więcej – zależnie od przyjętej perspektywy (ziemianina, magnata, bankiera z Warszawy etc.) – miały różny przebieg oraz skutki. W niniejszym niedługim tekście postaram się wyodrębnić węzłowe punkty w perspektywie anonimowego autora „Myśli patrzącego przez okno na ulice Warszawy 1791” i rozważyć, o czym pisał on w czasie sejmu czteroletniego.
„Myśli…” są krótką (raptem 32 strony) książeczką interwencyjną, którą już w 1791 warszawiacy mogli kupić w „Drukarni XX Pijarów i u. p. Netto, księgarza przy Zamku” (Praca zbiorowa 1954: 336). Autor już na początku pracy protekcjonalnie odnosi się do „dumania przy kominku”, co zdaje się nawiązaniem zarówno do Kartezjusza, który do myślenia przy ogniu/piecu/kominku odwołuje się m.in. w „Medytacjach o filozofii pierwszej”, jak i bardziej ogólnie – do figury filozofa. Zamiast rozmyślania o zagadnieniach pierwszych lub fundamentalnych czytelnik od razu skierowany zostaje ku rozsierdzającej obserwatora codzienności warszawskiej ulicy. Już bowiem „za najpierwszym oka rzutem” autor zauważa trzy rzeczy, które w nim „krew poburzyły: babę w błocie z mąką i kartoflami, dziada w rynsztoku śpiewającego i spódniczkę grodeturową panny Marcjanny dziegciem usmarowaną” (Anonim 1791: 3). Dopiero po poczynieniu tejże obserwacji autor w „humorach rewolucyi” (Anonim 1791: 3) odstąpił od okna i zapalając fajkę usiadł przy piecu, by pomyśleć. W swych rozmyślaniach wychodząc od sprzedawanej w błocie mąki i ubrudzonej garderoby, anonim wprowadził problemy z nimi związane (niewybrukowane drogi, brak chodników, lamp oraz zorganizowanego placu targowego), a także zaproponował rozwiązania, które miałyby owym problemom zaradzić. Do „dziada w rynsztoku śpiewającego” przeszedł na sam koniec, odnosząc rozważania o „dziadzie” już nie tylko do organizacji miejskiej, ale i do struktur władzy. Przejście to ukazuje uwaga, że „najwidoczniejszy złego rządu skutek jest: żebractwo” (Anonim 1791: 24).
O ile trudno wskazać w sposób jednoznaczny tożsamość autora lub przynajmniej jego przynależność (klasową, etniczną?) czy pochodzenie, o tyle zauważyć można kilka zawartych w tekście wskazówek. Nie pozwalają one na sformułowanie sądów pewnych, jednak chociaż szkicowo umożliwiają dookreślenie pewnych informacji dotyczących anonima. W pierwszej kolejności możemy przypuszczać, że spędzał on czas w pokoju wyposażonym w piec. Oczywiście może być to jedynie konstrukcja retoryczna, jednak jeśli przyjąć słowa autora jako przynajmniej częściowo zbieżne z jego sytuacją, to dodatkowo jest on w stanie patrzeć na ulicę w ciągu dnia. Autor zdaje się więc być mieszczaninem. Ponadto nawiązanie do figury zachodniego filozofa zawarte w otwierającym tekst zdaniu: „Dumał sobie ktoś spokojnie przy kominku, i dobrze dumał” (Anonim 1791: 3) pozwala domniemywać, że autor był kształcony zgodnie z wzorami zachodniej edukacji. Przewrotne zestawienie koncepcji postępującego rozwoju filozofii oraz licznych wychodzących publikacji o „prawach i powinnościach społeczności” (Anonim 1791: 3-4) z „babą w błocie z mąką i kartoflami” wskazuje również, że autor jest na bieżąco z trendami myśli zachodniej. Te nieliczne informacje trzeba uzupełnić o istotne wskazówki, że nasz mieszczanin przemieszcza się po Warszawie pieszo oraz mieszka na ulicy, przy której nie mieszkają najbogatsi obywatele miasta (ponieważ ulica ta nie jest wybrukowana ani nie posiada chodnika).
Bycie mieszczaninem związane jest z zabiegiem podwójnego uprawomocnienia diagnozowanych przez autora problemów oraz proponowanych rozwiązań. Po pierwsze, w „Myślach…” zostały poczynione zabiegi mające wskazywać, że autor zna opisywane miasto. Poznał jednak Warszawę nie na drodze operacji myślowych, ale dzięki czasowi, jaki spędził na ulicach wśród mieszkańców. Autor wie nie tylko, że „biedna panna Marcajnna dostała w upominku po pięciu leciech pracowitej służby spódniczkę grodeturową” (Anonim 1791: 4), czy że dziad „w piątym już miejscu przesiadywał” (Anonim 1791: 24), ale również, że z powodu stoisk z jedzeniem „koło Św. Krzyża z rana w święto [gdy – K.K.] okno otworzysz w izbie, fetorek salsysonów albo zdechłych ryb do izby ciśnie się” (Anonim 1791: 21). Po drugie jednak, autor wskazuje implicite, że zna zachodnie teorie, aktualne struktury władzy, zakres kompetencji danych instytucji, skalę przychodów i wydatków stolicy. W tym kontekście istotna jest również ta informacja, że mieszczanin umieszcza siebie w przestrzeni mieszkania. Wyglądając na ulicę, jest od niej szczelnie oddzielony szybą. Spotykał się z ludźmi z ulicy, jednak pisząc o nich odwołuje się do perspektywy patrzenia z góry (nawet mieszkanie na parterze usytuowane są powyżej ziemi). To obeznanie z niejako „elitarnymi” praktykami myślenia i projektowania rozwiązań realizuje się nie tylko poprzez odwołania do konkretnych instytucji. Dużo ważniejszym skutkiem tychże jest przytoczony już powyżej fragment, w którym autor odstępuje od okna, uznawszy, że jego rewolucyjny nastrój już jest „odpowiedni”. W tej odpowiedniości kryje się wzburzenie, które jest jednak na tyle kontrolowane, że pozwala autorowi zasiąść przy kominku i zastanawiać się jakie wprowadzać udoskonalenia, a nie na przykład jak obalić instytucje utrzymujące nierówność. Mieszczanin wie, kiedy odejść od okna, by z fajką umacniać dopiero wprowadzany w Rzeczpospolitej ustrój nowoczesnej władzy, by projektować taką organizację, która sprawi, że „patrzącego przez okno na ulicę, gorączka chwytać nie będzie” (Anonim 1791:32).
Wyodrębnione przez autora problemy zostały odniesione do dwóch organów władzy: policji miejskiej oraz Komisji Cywilno-Wojskowej. Do tej drugiej wrócę w dalszej części tekstu, ponieważ teraz skupię się na zagadnieniu, które można określić mianem złej organizacji przestrzeni. Problem, jaki uwidaczniają ubrudzona dziegciem sukienka Maracjanny oraz brudna z błota mąka, sprowadza się bowiem – jak zauważa autor – do niefunkcjonalnego rozkładu miasta. Mieszczanin wskazuje, że problemem są nie tylko błotniste ulice, ale i brak wydzielonych chodników (zabezpieczonych od drogi balami uniemożliwiającymi wozom zatrzymywanie się na trotuarach), a także brak wybrukowanych miejsc służących do prowadzenia handlu. Na przeznaczonych do tego placach miałyby stanąć zunifikowane stragany utrzymywane przez miasto i najmowane sprzedającym. Tym samym problemy, które miałaby rozwiązać policja miejska, są związane z przestrzenią w rozumieniu Michela de Certeau. Francuski teoretyk wskazuje, że „przestrzeń istnieje wówczas, gdy bierzemy pod uwagę wektory kierunku, pomiary prędkości i zmienną czasową. Przestrzeń to krzyżowanie się ciał w ruchu. Jest uaktywniona niejako przez zespół rozpościerających się w niej ruchów” (de Certeau 2008: 109). Wskazywane przez mieszczanina problemy wynikają głównie z wozów i straganów, które blokowały chodniki, tamując ruch pieszych. Przeniesienie handlu na specjalnie wyznaczone do tego place miałoby nie tylko ułatwić handel oraz utrzymanie czystości produktów, ale i ograniczyć występowanie wszelkich niedogodności powiązanych ze sprzedażą żywności do jednego miejsca. Autor wskazuje tym samym, że problemy codzienne, problemy konkretnych ludzi, można rozwiązać zmieniając organizację miasta. To rozpoznanie, że codzienne niedogodności wynikają z utrudnionej cyrkulacji oraz braku wydzielony miejsc mających lokalizować i porządkować miejski motłoch prowadzi nas do jeszcze jednej ważnej obserwacji.
Zaproponowane przez mieszczanina rozwiązania są kierowane ku policji. Departament policji utworzony w 1775 przez Radę Nieustającą odpowiadał w Warszawie za „spokój, porządek i bezpieczeństwo (…), regulował ceny żywności, kontrolował miary i wagi”, parał się „pilnowaniem czystości, nadzorowaniem cudzoziemców, zwalczaniem żebractwa oraz sprawowaniem sądownictwa we wszystkich sprawach kryminalnych” (Mielnik 2017: 140). Autor zwrócił się więc do instytucji władzy, będącej – zgodnie z wykładnią liberalną – zewnętrzną względem motłochu. Ruch ten jest zgodny również z teorią fizjokratyczną, cieszącą się wśród ówczesnych elit Rzeczpospolitej dużą popularnością i wykorzystywaną do tworzenia scentralizowanego systemu oświaty, reform rolnych, prawnych i podatkowych. Przestrzeń oraz miejsca wspólne traktowane są przez autora jako nienależące do jednostki, a więc ich zabezpieczenie oraz konserwacja mają należeć do zadań władz miasta.
Zaprezentowany przez anonimowanego mieszczanina w 1791 roku schemat myślenia o możliwości zapoczątkowania zmiany w mieście ma wiele punktów wspólnych z programami aktualnie praktykowanymi i promowanymi przez dyskurs neoliberalny. To obywatel występuje tu z projektem mającym na celu zainicjowanie ze strony władzy działań wprowadzających lepszą/bardziej rozbudowaną organizację. Co ciekawe, w „Myślach…” nacisk położony jest właśnie na zmienianie układu zagospodarowania miasta, który to układ ma rozwiązać problemy niejako zredukowane do problemów przepływu ludzi i pojazdów. Kiedy na przykład autor wskazuje, że błotniste drogi są szczególnie uciążliwe dla biedoty, której nie stać na buty, zasadniczo możliwe jest zastanowienie się, jak zapewnić ludziom buty – to jednak wymuszałoby pomyślenie nie-liberalnej (a więc i fizjokratycznej) własności złączonej z podmiotową wolnością. W tym wypadku proponowana zmiana struktury miasta (rozumianego jako układ dróg, budynków, placów, mostów etc.) jest działaniem petryfikującym jednocześnie strukturę społeczną.
Aspekt ten uwidacznia jeszcze lepiej problem śpiewającego w rynsztoku dziada. Warto zwrócić uwagę, że według mieszczanina sprawą tą powinna zająć się Komisja Cywilno-Wojskowa, a nie Departament Policji. Zmiana instytucji, do której skierowane zostały projekty, kryje w sobie więcej niż jedynie wskazówkę o zakresie obowiązków poszczególnych organów. Departament policji organizuje oraz zabezpiecza to, co dla obywateli wspólne. Status obywatela autor nadał „pospólstwu, potym służącym ludziom, Rzemieślnikom, Mieszczanom i uboższey Szlachcie” (Anonim 1791: 20-21), a więc wykorzystał będący jeszcze w użyciu, lecz pod koniec wieku XVIII już problematyczny (zarówno dla szlachty, reformatorów, publicystów etc.) podział na stany. Obywatelem w takim ujęciu mógł być więc każdy. Ta „możność” jest kluczowa: dziadowi nie przysługuje status obywatela, jednak autor wskazuje, że jest to wina samego dziada. Jak bowiem zauważa, „bardzo, mało takich ubogich iest którzyby prawdziwie jałmużny potrzebowali naywięcey zaś prożniaków (…) nieczynnego przyzwyczaionych” (Anonim 1791: 24-25). Być obywatelem to zatem wybrać bycie użytecznym społecznie. Mieszczanin podkreśla, że nawet kaleka może pracować, jeśli chce, a więc każdy dziad jest nie-obywatelem z wyboru. Przytoczony na początku cytat, że dziad jest złego rządu skutkiem, należy czytać jako wskazanie, że dobry rząd powinien „usunąć” nie-obywateli z miasta. W „Myślach…” podane zostały różne sposoby „usuwania” (od siłowego nakazywania pracy do odsyłania dziadów do ich rodzin lub parafii), jednak cel jest jeden: by mieszczanin „żadnego dziada po całey Warszawie w rynsztoku nie obaczy[ł]” (Anonim 1791:24). Komisja Cywilno-Wojskowa ma więc oczyszczać społeczeństwo z jednostek nieużytecznych.
Gorączka, która „chwyta” autora, kiedy tylko spogląda przez okno, powiązana jest ze specyficzną wrażliwością tego mieszczanina, piszącego we własnym pokoju wyposażonym w piec. Unikając nazbyt prędkich uogólnień (którym byłoby w tym przypadku pisanie o „mieszczaństwie” jako takim) i mając w pamięci, że koncepcje oraz rozwiązania oświeceniowe były w Rzeczpospolitej wprowadzane z dużym natężeniem dopiero w ostatniej ćwierci XVIII wieku, zauważyć trzeba jednak uwidaczniający się w „Myślach…” niepokojący ruch. Gniew autora jest reakcją na to, że miasto funkcjonuje niezgodnie z jego wyobrażeniami oraz że w „jego” mieście żyją ludzie, którzy nie zasługują na status obywatela. Czerpiąc więc z własnych obserwacji oraz „usankcjonowanych” źródeł wiedzy, mieszczanin proponuje usprawnienie miasta, które – z jednej strony – i z dzisiejszej perspektywy mogą być przedstawiane jako pozytywne (omawia je wszak jako pożądane zarówno przez pieszych, jak i drobnych handlarzy czy służbę). Z drugiej jednak strony, miasto w jego odczuciu wymaga nie tylko ustrukturyzowania, ale i „oczyszczenia”. Autor jako mieszczanin prezentuje w tekście perspektywę niejako „prawowitego”, „pełnego” obywatela, który projektować może najlepsze rozwiązania dla wszystkich jego mieszkańców. Perspektywa ta jest wypracowana przy kominku, gdyby bowiem autor nie przestraszył się swego rewolucyjnego nastroju i został przy oknie lub wyszedł na ulicę, to mógłby odkryć, jak różna jest od jego własnej perspektywa dziada. Tego dziada „z dziadów, pradziadów”, który mógłby wskazać nie tylko inne problemy trapiące miasto, ale też wyjaśnić mieszczaninowi, jak to z tym wolnym wyborem i „przyzwyczajeniem do życia nieczynnego” naprawdę jest…
LITERATURA:
Anonim: „Myśli patrzącego przez okno na ulicę Warszawy 1791 roku”. Warszawa 1791.
de Certeau M.: „Wynaleźć codzienność. Sztuka działania”. Kraków 2008.
Moll Ł., Pospiszyl M.: „Stawanie się motłochem: Wielogatunkowe dobra wspólne poza nowoczesnością”. „Praktyka Teoretyczna” 2020, nr 3.
Mielnik M.: „Policja Czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego na Przykładzie Władz Miasta Krakowa. Teoria, Organizacja, Działalność”. „International Journal of Legal Studies” 2017, nr 1.
„Warszawa wieku oświecenia”. Red. J. Kott, S. Lorentz S. Warszawa 1954.
Zdjęcie: http://starawarszawa.pl/nowy-swiat/skrzyzowanie-z-al-jerozolimskimi-w-kierunku-pl-zamkowego.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |