ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 sierpnia 15-16 (423-424) / 2021

Marcin Skotniczny,

NAMIASTO

A A A
Miasto to smak potu spływającego z czoła w drodze z tanio wynajętego hostelu do centrum. Idę na miasto. Poruszając się do środka, widzę zmaterializowane na wzór dendrologii i badania słojów warstwy czasu. Wzrost odśrodkowy; pewnego rodzaju wir, o którym w „Karuzeli” pisał Witold Wirpsza – rynek, agora, centrum, rozchlapują się do zewnątrz, inwestują w rozbebeszanie, aby rozwinąć swą potęgę i zwrotnie zagarnąć do siebie więcej ludzi, więcej uwagi.

Miasto to również ludzie. Tworzy więc pocztówki za pomocą ludzkich (własnych) rąk, a potem z poczty rozsiewa je po kraju. Rozpyla się; stara się zapłodnić intencje, chęci i plany osób spoza siebie na odwiedzenie właśnie tego miejsca. Miasto samo o siebie stuka obcasem, wypełnia się turystami i kusi ich do nabycia obywatelstwa, do założenia rodziny.

Piesza droga do rynku jest przebodźcowana, dlatego ludzie zakładają słuchawki i patrzą w telefony. Przeciwdziała to również zaczepieniu przez pana z ulotkami lub panią z parasolem. Pojemności wzroku i słuchu są ograniczone, dlatego warto otworzyć na wrażenia zmysłowe inne kanały. Należy to robić stopniowo.

Na rynku stoi miejski ratusz; obok jego mała makieta. Jest poręczna i zgrabna – w sam raz, by ją zmacać, zapoznać się z jej krzywiznami, skosami i chropowatymi ścianami. Zbiór takich makiet byłby namacalnym miastem – namiastem. Wypustki zdobiące bryłę u podstawy opowiadają osobom niewidomym o mieście, którego widok nie powstawał z myślą o nich. Jak to jest? Mówią, że nie wypada próbować. Mimo wszystko zamykam oczy.

Upadł na bruk i zaczął dotykać przestrzeni dookoła siebie, zupełnie jak człowiek, który szuka swoich okularów. Uderza kilkukrotnie głową o podłoże – miasto oddaje energię w postaci bólu. Potem nasłuchuje wibracji z kostki – postukiwania kopyt z jadącymi kołami wozów i kroki rozstępujących się z przerażenia ludzi. Po co to zamieszanie? On tylko odbiera miasto, rzeczywistość. Percypuje, żyje, jest.

– Ale co Pan?! – wołają.

– Percypuję, żyję, jestem! – krzyczy, a jego palce przesuwają się po przerwach między kostkami. Tam jest wszystko: piasek, ściepy z papierosów, reszty końskich odchodów, ślina, krew, ziarna dla gołębi. Brud na palcach – wącha, próbuje, odczekuje, połyka. Miasto smakuje inaczej niż wieś. Potem odbiera reakcje żołądka. To wszystko jest miasto. To wszystko jest czucie. Miasto można polizać, połknąć i przetrawić. Wydalić też można: na obrazie, papierze lub wokalem.

– Pomogę Panu wstać.

Wstał bez niczyjej pomocy i idzie po omacku – tłum schodzi mu z drogi. Na zmianę zatyka nos i nasłuchuje, potem wkłada paluchy do uszu i węszy jak pies. Gdy natyka się na ścianę, to liże ją, dotyka, wącha, odbiera. W końcu trafia na drzwi. Wchodzi do budynku, do windy. Tam błędnik szaleje od szybkiego, pionowego wzniesienia. Czuje, jak miasto systematycznie rośnie; z orientacji poziomej do pionowej. Staje na dachu i otwiera oczy.

– Teraz dopiero mogę powiedzieć, że jestem na mieście.

– On postradał zmysły! – portier.

Faktycznie zrezygnował ze zmysłów, z siebie. Po przebodźcowaniu następuje całkowita deprywacja sensoryczna. Abgeschiedenheit. Ciekawi go jeszcze tylko, jak silnie miasto przyciąga. Złączył się z nim absolutnie, mimo że tak naprawdę nigdy się od niego nie oddzielił. Ostatnia dzielnica – podmiasto.


Zdjęcie: https://pixabay.com/pl/photos/siatki-noc-p%c5%82ot-dziura-breakout-1209426/.