ZAPOMNIANI. POWSTANIA BEZ ROCZNIC (MICHAŁ WÓJCIK: 'ZEMSTA. ZAPOMNIANE POWSTANIA W OBOZACH ZAGŁADY. TREBLINKA, SOBIBÓR, AUSCHWITZ-BIRKENAU')
A
A
A
Michał Wójcik – dziennikarz i historyk – w swojej najnowszej pracy wydanej nakładem Wydawnictwa Poznańskiego pochyla się nad tym fragmentem historii Zagłady, o którym nie mówi się przesadnie często, a na pewno – niezbyt chętnie. Dotyka tych okruchów przeszłości, które w debacie publicznej zamiatane są pod dywany zlokalizowane w najodleglejszych kątach pokoi.
Monografia „Zemsta. Zapomniane powstania w obozach Zagłady. Treblinka, Sobibór, Auschwitz-Birkenau” jest zatem próbą odnalezienia należytego miejsca w narracji historycznej. To opowieść o ludziach, którzy – wbrew ogólnej opinii – nie szli potulnie na rzeź i potrafili nieludzką mocą odnaleźć w sobie niezwykłe pokłady siły oraz odwagi. Nadzieja – lejtmotyw omawianego opracowania – pozwoliła więźniarkom i więźniom myśleć o przyszłości po obozie, życiu po Zagładzie. Wyobrażać sobie, że poza drutami istnieje inny świat, do którego mogą jeszcze należeć. I to właśnie ta wyszargana z niemożliwego myśl wznieciła bunty.
Obszerna, podzielona na trzy części praca Michała Wójcika traktuje kolejno o powstaniach w „najbardziej znanych” obozach Zagłady – Treblince, Sobiborze i Auschwitz-Birkenau.
W Treblince komory gazowe zostają uruchomione jesienią 1942 roku. Ich wygląd nie budzi podejrzeń, ponieważ „(…) budynek został zaprojektowany z rozmachem. Miał się dobrze kojarzyć, chyba specjalnie przypominał wielką mykwę. Celowo usytuowano go na metrowym podwyższeniu” (s. 48). Pomieszczenia w środku także wyglądały niegroźnie. Wójcik opisuje, że „w korytarzu ustawiono wazony, na ścianach powieszono makaty, kremowe kafelki na korytarzu przykryły dywany. Niektórzy twierdzili nawet, że przed wejściem stanęła kolumnada, a nad nią zawisła wielka gwiazda Dawida” (s. 49). Szybko się jednak okazało, że to tylko skrupulatnie przygotowana scenografia. Jankiel Wiernik, „asystent” esesmanów w procesie śmierci (s. 49), wspomina, że „nauczył się patrzeć na każdego żyjącego, jako na trupa w najbliższej przyszłości (s. 53). Fabryka śmierci prężnie się rozwija, a nazistom zależy na rozbudowie trzech małych komór. Więźniowie nie mają złudzeń, wiedzą, jaki los ich czeka, więc zamierzają zorganizować powstanie i „spalić cały obóz” (s. 60).
Jedna z trzech kobiet oddzielonych od tłumu nowoprzybyłych Żydów z Warszawy opowiedziała więźniom o kwietniowym powstaniu w getcie: „Żydzi chwycili za broń, stawili bohaterski opór. (…) Cały czas trwa walka, getto płonie. Żydzi nie dają się wymordować” (s. 71). Wydarzenie to, zaznacza autor, stało się „prawdziwym mitem założycielskim treblińskiej konspiracji” (s. 73).
Wójcik, rekonstruując krok po kroku przygotowania do buntu i samo powstanie, przybliża losy konspiratorów, których sam nazywa „trupami z odroczonym wyrokiem” (s. 99). W tej porażającej grozą opowieści słychać wyraźny głos m.in. Marcelego Galewskiego, Zelo Blocha, Rudiego Masarka, Rudka Lubranieckiego, Szulema Kona i braci Strawczyńskich – Oskara i Zygmunta. Ów głos jest szczególnie ważny wtedy, gdy zrozumiemy, że przez wiele dekad był systematycznie zagłuszany, by jeden z antysemickich filarów, żydowska bierność, mógł bezpiecznie trwać.
Obóz w Sobiborze rozpoczyna pracę wiosną 1942 roku. Powstaje na krótko przed Treblinką, dlatego zostaje przez autora określony „obozem doświadczalnym. To tu testowano metody zabijania, tu esesmani dochodzili do doskonałości w swoim fachu” (s. 155) i „dopuszczali się procederu, dla którego bardziej adekwatną nazwą będą pseudonaukowe eksperymenty medyczne” (s. 170). „Zabawiali się swoimi ofiarami. Sprawdzali, co i ile może wytrzymać ludzki organizm. Zmniejszali albo zwiększali dawkę gazu. Potem czekali na efekty” (s. 163). Po dojściu do wprawy i osiągnięciu zadowalającej skuteczności, zabijanie szło sprawnie. Jednakże, komory były, znowu, zbyt małe, by pomieścić całe transporty. Ludzie dzieleni byli na grupy i zagazowywani. Nie chciano dopuścić do niepotrzebnej paniki, więc przyćmiewano krzyki tych, którym odebrano już resztki nadziei. Wymyślono, że „gęsi będą zagłuszać krzyk mordowanym” (s. 170). Ich gęganie było na tyle głośne, że „fortel (…) działał. W ogólnym zamieszaniu setki osób wprowadzał w błąd. Gęsi zagłuszały poprzedników, odciągały myśl od bólu" (s. 177).
Więźniowie-weterni, ci, którym udało się przeżyć zaraz po przybyciu do Sobiboru, szybko orientują się w swojej sytuacji, ponieważ „widzieli transporty na rampie. Na ich oczach dzień w dzień znikały za ogrodzeniem tysiące ludzi. Potem w tym miejscu unosił się dym (…). Straszna świadomość mordu powszedniała. Po kilku miesiącach część więźniów, być może nawet większość, chciała tylko jednego: żyć jak długo się da” (s. 161). Być może to właśnie ta niezbywalna chęć życia obudziła w Aleksandrze „Saszy” Peczerskim chęć zorganizowania powstania. Grupa bojowników przygotowuje zatem skomplikowany, wymagający plan. Pragną zemsty, więc mordują swoich oprawców. Pada „dwanaście głów w ciągu pięćdziesięciu minut” (s. 225).
Historia buntu w Aushwitz-Birkenau zamyka rozważania autora. Ta część może budzić kontrowersje, ponieważ autor narusza cokół polskiego pomnika. Patriotyczna narracja historyczna przestaje być jedną obowiązującą. Wójcik bezpardonowo rozprawia się z legendą doktora Władysława Deringa z Auschwitz, którą stworzył i próbował utrzymać Witold Pilecki. Dering – udowadnia autor – był oprawcą. Sterylizował Żydówki i kastrował Żydów. Wielu „pacjentów” umierało chwilę po operacji, innych – zabijał sam.
Imponuje historyczna dbałość autora o szczegół, detal, drobiazg. Autor zestawia ze sobą różne relacje, konfrontuje wykluczające się wzajemnie wersje wydarzeń, docieka prawdy i słucha źródeł. Czasem oskarża o celową konfabulacje i obrzydliwą manipulacje. Bywa bezkompromisowy. Przyłapuje na kłamstwie i mnoży dowody.
Szczegółowa charakterystyka grupy Sonderkomando pozwala czytelnikowi poznać bestialstwo nazistów i beznadziejność sytuacji, w której znaleźli się wytypowani do gromady Żydzi. Musieli towarzyszyć ludziom w ostatnim spacerze wprost do komór gazowych, by potem wyciągnąć ciała, pozbawić złotych zębów i spalić (zob. s. 275). Nic więc dziwnego, że taka funkcja w obozie budziła nienawiść współwięźniów. Warto jednak pamiętać, że „członkowie formacji to również ofiary i powinni znaleźć się w szarej strefie niejednoznaczności” (s. 277).
Celem obozowego ruchu oporu Auschwitz-Birkenau stały się krematoryjne kominy, które były symbolem śmierci najbliższych i stałym elementem krajobrazu. Konspiratorzy mieli jednak – co niezwykle drobiazgowo relacjonuje autor – różne priorytety. Formacja Sonderkommando zaangażowana w organizacje ruchu oporu nie mogła czekać. Ich koniec był na tyle bliski, że musieli podjąć samotną próbę walki. Tu znowu, Wójcik już nas do tego przyzwyczaił, dochodzi do obalenia legendy, naruszenia posad kolejnego pomnika. AK – choć deklarowało pomoc i chętnie mówiło o niej po wojnie – nie pomogło. Nie miało, co udowadnia autor, nawet takich planów. Jeśli podjęto by jednak jakiekolwiek działania, to wyłącznie po to, by ratować „swoich”. Swój nie jest Żydem. Żydzi musieli poradzić sobie sami.
Wójcik w rzetelny sposób ukazuje dramat formacji Sonderkommando i ich niezwykłą determinację, by zapisać i przekazać dalej swoje wspomnienia. Pokazać światu codzienność, w której musieli się odnaleźć. Dziennikarz jest wybitnym obserwatorem i potrafi zbudować narracje w taki sposób, by czytelnik nie mógł z naiwną łatwością, płynącą z przekonania o własnej nieomylności, sformułować nieprzemyślanego osądu. Pod tym względem – autorowi należy się prawdziwe uznanie.
***
Badacz, kreśląc historię buntu, pochyla się przez chwilę nad pozycją kobiet w obozie. Ich doświadczenie, co dziś oczywiste, jest zgoła odmienne od doświadczeń mężczyzn. Te dwie perspektywy – kobieca i męska – nie mogą być zatem unifikowane. Wójcik za Zoe Waxman, autorką pracy „Kobiety Holocaustu”, sygnalizuje dotąd raczej pomijany w badaniach problem „niekonsensualnego seksu wśród więźniów” (s. 120). Autor przytacza stanowisko badaczki, w którym przeciwstawia się ogólnospołecznym wyobrażeniu na temat Żydówek podczas II wojny światowej: „nie może być zgody na postrzeganie Żydówek w Holokauście tylko poprzez paradygmat Anny Frank. Jej historia ogranicza się bowiem całą grozę do ukrywania się i przetrwania w świecie, który się nieustannie kurczy i zanika” (s. 121). Żydówka jest zatem jeszcze bierniejsza niż Żyd wyjęty z antysemickich bajek, który „prowadzony był jak baran na rzeź”. Kobiety – zgodnie z imaginarium Zagłady – „jedynie” ukrywały się w oczekiwaniu na koniec. „Tymczasem – podaje autor za Waxman [przyp. A.J] – w nieopowiedzianych przeżyciach kobiet-ofiar obozów (…) mamy do czynienia ze strachem przed gwałtem i wykorzystaniem seksualnym. I nie musi tu chodzić o gwałt, molestowanie, czy naruszenie granicą przez nazistowskich oprawców. Co, jeśli gwałt jako torturę zadaje ofierze druga ofiara?” (s. 121). W innym miejscu, w relacji o sytuacji panującej w Sobiborze, czytamy: „wiadomo, że więźniarki zmuszane były do spełniania zachcianek oprawców. Ale system (…) był jeszcze bardziej perwersyjny. Kobiety służyły tu także więźniom” (s. 157). Tak siatka organizacyjna sprawiła, że kobiety wylądowały na samym dole w hierarchii. Występowały jedynie w roli mniej lub bardziej zasłużonej „premii” (s. 158).
***
Na uwagę zasługują pokaźna liczba źródeł historycznych, bogata bibliografia i mrówcza praca nad zeznaniami, świadectwami i relacjami świadków Zagłady. Ta wnikliwość pozwoliła na stworzenie bardzo potrzebnej, także w obliczu współczesnych wydarzeń, pracy. Autor wiele miejsca poświęca mitom, legendom, przeinaczeniom i przemilczeniom. Ta „inżynieria pamięci” wprawiona w ruch bywa nie do zatrzymania. Tym bardziej praca jak ta jest niezbędna.
Wójcik posiada niezwykły talent do opowiadania historii. Przeszłość ożywa, a fragmenty zeznań wyjęte wprost z relacji ofiar złożonych tuż po wojnie brzęczą w uszach. Trzeba nieustannie w toku lektury sobie przypominać, że opisywane historie nie są, niestety, zmyśleniem i fikcyjną literacką próbką. Paradoksalnie, właśnie w tej niezwykłej lekkości pióra upatruję największą „wadę” opracowania. Czy słusznie? Nie wiem.
Monografia „Zemsta. Zapomniane powstania w obozach Zagłady. Treblinka, Sobibór, Auschwitz-Birkenau” jest zatem próbą odnalezienia należytego miejsca w narracji historycznej. To opowieść o ludziach, którzy – wbrew ogólnej opinii – nie szli potulnie na rzeź i potrafili nieludzką mocą odnaleźć w sobie niezwykłe pokłady siły oraz odwagi. Nadzieja – lejtmotyw omawianego opracowania – pozwoliła więźniarkom i więźniom myśleć o przyszłości po obozie, życiu po Zagładzie. Wyobrażać sobie, że poza drutami istnieje inny świat, do którego mogą jeszcze należeć. I to właśnie ta wyszargana z niemożliwego myśl wznieciła bunty.
Obszerna, podzielona na trzy części praca Michała Wójcika traktuje kolejno o powstaniach w „najbardziej znanych” obozach Zagłady – Treblince, Sobiborze i Auschwitz-Birkenau.
W Treblince komory gazowe zostają uruchomione jesienią 1942 roku. Ich wygląd nie budzi podejrzeń, ponieważ „(…) budynek został zaprojektowany z rozmachem. Miał się dobrze kojarzyć, chyba specjalnie przypominał wielką mykwę. Celowo usytuowano go na metrowym podwyższeniu” (s. 48). Pomieszczenia w środku także wyglądały niegroźnie. Wójcik opisuje, że „w korytarzu ustawiono wazony, na ścianach powieszono makaty, kremowe kafelki na korytarzu przykryły dywany. Niektórzy twierdzili nawet, że przed wejściem stanęła kolumnada, a nad nią zawisła wielka gwiazda Dawida” (s. 49). Szybko się jednak okazało, że to tylko skrupulatnie przygotowana scenografia. Jankiel Wiernik, „asystent” esesmanów w procesie śmierci (s. 49), wspomina, że „nauczył się patrzeć na każdego żyjącego, jako na trupa w najbliższej przyszłości (s. 53). Fabryka śmierci prężnie się rozwija, a nazistom zależy na rozbudowie trzech małych komór. Więźniowie nie mają złudzeń, wiedzą, jaki los ich czeka, więc zamierzają zorganizować powstanie i „spalić cały obóz” (s. 60).
Jedna z trzech kobiet oddzielonych od tłumu nowoprzybyłych Żydów z Warszawy opowiedziała więźniom o kwietniowym powstaniu w getcie: „Żydzi chwycili za broń, stawili bohaterski opór. (…) Cały czas trwa walka, getto płonie. Żydzi nie dają się wymordować” (s. 71). Wydarzenie to, zaznacza autor, stało się „prawdziwym mitem założycielskim treblińskiej konspiracji” (s. 73).
Wójcik, rekonstruując krok po kroku przygotowania do buntu i samo powstanie, przybliża losy konspiratorów, których sam nazywa „trupami z odroczonym wyrokiem” (s. 99). W tej porażającej grozą opowieści słychać wyraźny głos m.in. Marcelego Galewskiego, Zelo Blocha, Rudiego Masarka, Rudka Lubranieckiego, Szulema Kona i braci Strawczyńskich – Oskara i Zygmunta. Ów głos jest szczególnie ważny wtedy, gdy zrozumiemy, że przez wiele dekad był systematycznie zagłuszany, by jeden z antysemickich filarów, żydowska bierność, mógł bezpiecznie trwać.
Obóz w Sobiborze rozpoczyna pracę wiosną 1942 roku. Powstaje na krótko przed Treblinką, dlatego zostaje przez autora określony „obozem doświadczalnym. To tu testowano metody zabijania, tu esesmani dochodzili do doskonałości w swoim fachu” (s. 155) i „dopuszczali się procederu, dla którego bardziej adekwatną nazwą będą pseudonaukowe eksperymenty medyczne” (s. 170). „Zabawiali się swoimi ofiarami. Sprawdzali, co i ile może wytrzymać ludzki organizm. Zmniejszali albo zwiększali dawkę gazu. Potem czekali na efekty” (s. 163). Po dojściu do wprawy i osiągnięciu zadowalającej skuteczności, zabijanie szło sprawnie. Jednakże, komory były, znowu, zbyt małe, by pomieścić całe transporty. Ludzie dzieleni byli na grupy i zagazowywani. Nie chciano dopuścić do niepotrzebnej paniki, więc przyćmiewano krzyki tych, którym odebrano już resztki nadziei. Wymyślono, że „gęsi będą zagłuszać krzyk mordowanym” (s. 170). Ich gęganie było na tyle głośne, że „fortel (…) działał. W ogólnym zamieszaniu setki osób wprowadzał w błąd. Gęsi zagłuszały poprzedników, odciągały myśl od bólu" (s. 177).
Więźniowie-weterni, ci, którym udało się przeżyć zaraz po przybyciu do Sobiboru, szybko orientują się w swojej sytuacji, ponieważ „widzieli transporty na rampie. Na ich oczach dzień w dzień znikały za ogrodzeniem tysiące ludzi. Potem w tym miejscu unosił się dym (…). Straszna świadomość mordu powszedniała. Po kilku miesiącach część więźniów, być może nawet większość, chciała tylko jednego: żyć jak długo się da” (s. 161). Być może to właśnie ta niezbywalna chęć życia obudziła w Aleksandrze „Saszy” Peczerskim chęć zorganizowania powstania. Grupa bojowników przygotowuje zatem skomplikowany, wymagający plan. Pragną zemsty, więc mordują swoich oprawców. Pada „dwanaście głów w ciągu pięćdziesięciu minut” (s. 225).
Historia buntu w Aushwitz-Birkenau zamyka rozważania autora. Ta część może budzić kontrowersje, ponieważ autor narusza cokół polskiego pomnika. Patriotyczna narracja historyczna przestaje być jedną obowiązującą. Wójcik bezpardonowo rozprawia się z legendą doktora Władysława Deringa z Auschwitz, którą stworzył i próbował utrzymać Witold Pilecki. Dering – udowadnia autor – był oprawcą. Sterylizował Żydówki i kastrował Żydów. Wielu „pacjentów” umierało chwilę po operacji, innych – zabijał sam.
Imponuje historyczna dbałość autora o szczegół, detal, drobiazg. Autor zestawia ze sobą różne relacje, konfrontuje wykluczające się wzajemnie wersje wydarzeń, docieka prawdy i słucha źródeł. Czasem oskarża o celową konfabulacje i obrzydliwą manipulacje. Bywa bezkompromisowy. Przyłapuje na kłamstwie i mnoży dowody.
Szczegółowa charakterystyka grupy Sonderkomando pozwala czytelnikowi poznać bestialstwo nazistów i beznadziejność sytuacji, w której znaleźli się wytypowani do gromady Żydzi. Musieli towarzyszyć ludziom w ostatnim spacerze wprost do komór gazowych, by potem wyciągnąć ciała, pozbawić złotych zębów i spalić (zob. s. 275). Nic więc dziwnego, że taka funkcja w obozie budziła nienawiść współwięźniów. Warto jednak pamiętać, że „członkowie formacji to również ofiary i powinni znaleźć się w szarej strefie niejednoznaczności” (s. 277).
Celem obozowego ruchu oporu Auschwitz-Birkenau stały się krematoryjne kominy, które były symbolem śmierci najbliższych i stałym elementem krajobrazu. Konspiratorzy mieli jednak – co niezwykle drobiazgowo relacjonuje autor – różne priorytety. Formacja Sonderkommando zaangażowana w organizacje ruchu oporu nie mogła czekać. Ich koniec był na tyle bliski, że musieli podjąć samotną próbę walki. Tu znowu, Wójcik już nas do tego przyzwyczaił, dochodzi do obalenia legendy, naruszenia posad kolejnego pomnika. AK – choć deklarowało pomoc i chętnie mówiło o niej po wojnie – nie pomogło. Nie miało, co udowadnia autor, nawet takich planów. Jeśli podjęto by jednak jakiekolwiek działania, to wyłącznie po to, by ratować „swoich”. Swój nie jest Żydem. Żydzi musieli poradzić sobie sami.
Wójcik w rzetelny sposób ukazuje dramat formacji Sonderkommando i ich niezwykłą determinację, by zapisać i przekazać dalej swoje wspomnienia. Pokazać światu codzienność, w której musieli się odnaleźć. Dziennikarz jest wybitnym obserwatorem i potrafi zbudować narracje w taki sposób, by czytelnik nie mógł z naiwną łatwością, płynącą z przekonania o własnej nieomylności, sformułować nieprzemyślanego osądu. Pod tym względem – autorowi należy się prawdziwe uznanie.
***
Badacz, kreśląc historię buntu, pochyla się przez chwilę nad pozycją kobiet w obozie. Ich doświadczenie, co dziś oczywiste, jest zgoła odmienne od doświadczeń mężczyzn. Te dwie perspektywy – kobieca i męska – nie mogą być zatem unifikowane. Wójcik za Zoe Waxman, autorką pracy „Kobiety Holocaustu”, sygnalizuje dotąd raczej pomijany w badaniach problem „niekonsensualnego seksu wśród więźniów” (s. 120). Autor przytacza stanowisko badaczki, w którym przeciwstawia się ogólnospołecznym wyobrażeniu na temat Żydówek podczas II wojny światowej: „nie może być zgody na postrzeganie Żydówek w Holokauście tylko poprzez paradygmat Anny Frank. Jej historia ogranicza się bowiem całą grozę do ukrywania się i przetrwania w świecie, który się nieustannie kurczy i zanika” (s. 121). Żydówka jest zatem jeszcze bierniejsza niż Żyd wyjęty z antysemickich bajek, który „prowadzony był jak baran na rzeź”. Kobiety – zgodnie z imaginarium Zagłady – „jedynie” ukrywały się w oczekiwaniu na koniec. „Tymczasem – podaje autor za Waxman [przyp. A.J] – w nieopowiedzianych przeżyciach kobiet-ofiar obozów (…) mamy do czynienia ze strachem przed gwałtem i wykorzystaniem seksualnym. I nie musi tu chodzić o gwałt, molestowanie, czy naruszenie granicą przez nazistowskich oprawców. Co, jeśli gwałt jako torturę zadaje ofierze druga ofiara?” (s. 121). W innym miejscu, w relacji o sytuacji panującej w Sobiborze, czytamy: „wiadomo, że więźniarki zmuszane były do spełniania zachcianek oprawców. Ale system (…) był jeszcze bardziej perwersyjny. Kobiety służyły tu także więźniom” (s. 157). Tak siatka organizacyjna sprawiła, że kobiety wylądowały na samym dole w hierarchii. Występowały jedynie w roli mniej lub bardziej zasłużonej „premii” (s. 158).
***
Na uwagę zasługują pokaźna liczba źródeł historycznych, bogata bibliografia i mrówcza praca nad zeznaniami, świadectwami i relacjami świadków Zagłady. Ta wnikliwość pozwoliła na stworzenie bardzo potrzebnej, także w obliczu współczesnych wydarzeń, pracy. Autor wiele miejsca poświęca mitom, legendom, przeinaczeniom i przemilczeniom. Ta „inżynieria pamięci” wprawiona w ruch bywa nie do zatrzymania. Tym bardziej praca jak ta jest niezbędna.
Wójcik posiada niezwykły talent do opowiadania historii. Przeszłość ożywa, a fragmenty zeznań wyjęte wprost z relacji ofiar złożonych tuż po wojnie brzęczą w uszach. Trzeba nieustannie w toku lektury sobie przypominać, że opisywane historie nie są, niestety, zmyśleniem i fikcyjną literacką próbką. Paradoksalnie, właśnie w tej niezwykłej lekkości pióra upatruję największą „wadę” opracowania. Czy słusznie? Nie wiem.
Michał Wójcik: „Zemsta. Zapomniane powstania w obozach Zagłady. Treblinka, Sobibór, Auschwitz-Birkenau”. Wydawnictwo Poznańskie. Poznań 2021.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |