Marta Bieganowska-Molendowska,
POŻEGNANIE Z GLIWICAMI (WOJCIECH CHMIELARZ: 'WILKOŁAK')
A
A
A
Choć następca znakomitego „Zombie” zapowiadany był przez autora już dobrych kilka lat temu, po wbijającym w fotel finale drugiej części gliwickiej serii Chmielarz kazał długo czekać fanom na kontynuację przygód detektywa Dawida Wolskiego i prokuratora Adama Górnika. Czy domknięcie (?) losów bohaterów może spełnić wyśrubowane sukcesem poprzedniej książki oczekiwania czytelników? Czy powrót Wolskiego jest tak wielki, jak przekonuje wydawca? I wreszcie, czy po kilku słabszych propozycjach Chmielarza, w ogóle warto było liczyć na literacki sukces nowej propozycji?
Na początku zdecydowanie chciałabym oddać autorowi jedno – bez względu na to, jaki walor przynoszą jego kolejne książki, niezaprzeczalnie ich fabuła jest wartka i wciągająca. Było tak z rozczarowująco słabą „Raną”, jest podobnie i w przypadku „Wilkołaka”. Sam punkt wyjścia linii fabularnej jest nad wyraz ekscytujący: oto nad grobem swojego znienawidzonego ojca detektyw Wolski zauważa kobietę, której przedwczesna śmierć (?) doprowadziła go do życiowego impasu, w którym znajduje się od lat, biorąc pod uwagę skonfliktowanie z najbliższą rodziną, zagmatwane życie uczuciowe i więcej niż niepewną sytuację zawodową i finansową. Zobaczywszy osobę do złudzenia przypominającą miłość z czasów młodzieńczych – Igę, Dawid postanawia wszelkimi środkami dowiedzieć się, co kryje się za jej tajemniczym pojawieniem się w tak dziwacznych okolicznościach.
Wokół osi fabularnej skupionej wokół głównego bohatera wplecione są wątki zasadniczo zamykające również historie bohaterów drugo- i trzecioplanowych. Poza oczywistą, z punktu widzenia finału „Zombie” i konstrukcji fabularnej całej serii, kontynuacją losów prokuratora Górnika, dostajemy zakończenia historii Eweliny, Hani i Kaśki, zyskujemy wgląd w motywy postępowania ojca Dawida – mecenasa Wolskiego. I choć w gruncie rzeczy jest to coś, czego czytelnik oczekiwałby po tomie kończącym każdą serię, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Chmielarz przestał lubić swoich gliwickich bohaterów i każdemu z nich zafundował przewidywalne lub rozczarowujące zakończenie; zupełnie jak gdyby w pewnym momencie stracił zapał do tworzenia niezwykłych losów wielowymiarowych postaci znanych z „Zombie” i po prostu chciał je jak najszybciej zakończyć najprostszymi środkami – gwałtowną śmiercią, nieuleczalną chorobą, pogodzeniem ze swoją przeszłością. Największy zawód natomiast sprawiło mi zakończenie wątku Igi i wyjaśnienie jej losów – czyniąc ją jedną z głównych bohaterów najnowszej propozycji, a jej postać motorem wszelkiej akcji w całej serii, autor niejako winien jest czytelnikowi lepiej przemyślany, może zaskakujący finał.
Na niekorzyść powieści wpływa także śmiertelna powaga, z jaką autor skonstruował narrację. Bez wątpienia ostatnia część trylogii jest pod kątem sposobu opowiadania tą najmroczniejszą, ale zupełnie nie pasuje to do konwencji serii, która przecież w poprzednich tomach opierała się na zgrabnie wyważonej grotesce, a proporcja wątków diablo zabawnych do przerażających była znakomita. W „Wilkołaku” znajdziemy, co prawda, podobny motyw (całkiem dowcipnie przedstawioną historię porwania medyka sądowego czy elementy makabreski w nocnych scenach na cmentarzu), ale o efekcie groteski w całej powieści na pewno nie może być mowy. Powieść jest ponura i budząca grozę, a momentami nawet odrazę (autodestruktywne poczynania Eweliny czy modus operandi porywacza), ale czytając ją nie sposób pozbyć się uczucia, że tę historię już – nieraz! – w podobny sposób opowiedziano. Tak pod kątem narracyjnym, jak i fabularnym nie jest świeża ani odkrywcza.
Konstrukcja głównego antagonisty w powieści jest równie sztampowa, co reszty postaci – oto pojawia się odpychający okrutnik, latami torturujący swe ofiary w ukryciu, będący w codziennym życiu może nie powszechnie szanowanym, ale na pewno nie wyróżniającym się szczególnie członkiem lokalnej społeczności. Czy naprawdę detektyw Dawid Wolski zasłużył na tak banalnego przeciwnika?
Tym, co scala wszystkie części trylogii gliwickiej, są pojawiające się w „Wilkołaku” zagadnienia subiektywności wspomnień i ryzyka zatracenia się w meandrach pamięci; Chmielarz wraca też po raz kolejny do motywów związanych z pierwszą miłością i rytuałami przejścia (we wspomnieniach głównego bohatera i jego rodziny dotyczących relacji Dawida i Igi, ale i w pierwszym planie czasowym powieści, w wątku studentki Kaśki). Są to cenne, nieźle poprowadzone wątki, trochę zmieniające dotychczasowy ogląd czytelnika dotyczący osi fabularnych; ich obecność nie pozwala mi potępić w czambuł całości nowej propozycji Chmielarza.
Z sympatii do autora i sentymentu do jego pisarskich osiągnięć, chciałabym móc ocenić tę propozycję wyżej, ale niestety ze względu na sztampową kompozycję fabuły i przewidywalność w konstrukcji postaci, nie mogę tego uczynić. Względem znakomitego „Zombie” i niezłego „Wampira” zamknięcie cyklu jest rozczarowujące, tym bardziej, że potencjału literackiego w poprzednich częściach zdecydowanie nie brakowało, a brawurowo dotąd prowadzone postaci głównych bohaterów zasługiwały po prostu na bardziej spektakularne zakończenie.
Na początku zdecydowanie chciałabym oddać autorowi jedno – bez względu na to, jaki walor przynoszą jego kolejne książki, niezaprzeczalnie ich fabuła jest wartka i wciągająca. Było tak z rozczarowująco słabą „Raną”, jest podobnie i w przypadku „Wilkołaka”. Sam punkt wyjścia linii fabularnej jest nad wyraz ekscytujący: oto nad grobem swojego znienawidzonego ojca detektyw Wolski zauważa kobietę, której przedwczesna śmierć (?) doprowadziła go do życiowego impasu, w którym znajduje się od lat, biorąc pod uwagę skonfliktowanie z najbliższą rodziną, zagmatwane życie uczuciowe i więcej niż niepewną sytuację zawodową i finansową. Zobaczywszy osobę do złudzenia przypominającą miłość z czasów młodzieńczych – Igę, Dawid postanawia wszelkimi środkami dowiedzieć się, co kryje się za jej tajemniczym pojawieniem się w tak dziwacznych okolicznościach.
Wokół osi fabularnej skupionej wokół głównego bohatera wplecione są wątki zasadniczo zamykające również historie bohaterów drugo- i trzecioplanowych. Poza oczywistą, z punktu widzenia finału „Zombie” i konstrukcji fabularnej całej serii, kontynuacją losów prokuratora Górnika, dostajemy zakończenia historii Eweliny, Hani i Kaśki, zyskujemy wgląd w motywy postępowania ojca Dawida – mecenasa Wolskiego. I choć w gruncie rzeczy jest to coś, czego czytelnik oczekiwałby po tomie kończącym każdą serię, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Chmielarz przestał lubić swoich gliwickich bohaterów i każdemu z nich zafundował przewidywalne lub rozczarowujące zakończenie; zupełnie jak gdyby w pewnym momencie stracił zapał do tworzenia niezwykłych losów wielowymiarowych postaci znanych z „Zombie” i po prostu chciał je jak najszybciej zakończyć najprostszymi środkami – gwałtowną śmiercią, nieuleczalną chorobą, pogodzeniem ze swoją przeszłością. Największy zawód natomiast sprawiło mi zakończenie wątku Igi i wyjaśnienie jej losów – czyniąc ją jedną z głównych bohaterów najnowszej propozycji, a jej postać motorem wszelkiej akcji w całej serii, autor niejako winien jest czytelnikowi lepiej przemyślany, może zaskakujący finał.
Na niekorzyść powieści wpływa także śmiertelna powaga, z jaką autor skonstruował narrację. Bez wątpienia ostatnia część trylogii jest pod kątem sposobu opowiadania tą najmroczniejszą, ale zupełnie nie pasuje to do konwencji serii, która przecież w poprzednich tomach opierała się na zgrabnie wyważonej grotesce, a proporcja wątków diablo zabawnych do przerażających była znakomita. W „Wilkołaku” znajdziemy, co prawda, podobny motyw (całkiem dowcipnie przedstawioną historię porwania medyka sądowego czy elementy makabreski w nocnych scenach na cmentarzu), ale o efekcie groteski w całej powieści na pewno nie może być mowy. Powieść jest ponura i budząca grozę, a momentami nawet odrazę (autodestruktywne poczynania Eweliny czy modus operandi porywacza), ale czytając ją nie sposób pozbyć się uczucia, że tę historię już – nieraz! – w podobny sposób opowiedziano. Tak pod kątem narracyjnym, jak i fabularnym nie jest świeża ani odkrywcza.
Konstrukcja głównego antagonisty w powieści jest równie sztampowa, co reszty postaci – oto pojawia się odpychający okrutnik, latami torturujący swe ofiary w ukryciu, będący w codziennym życiu może nie powszechnie szanowanym, ale na pewno nie wyróżniającym się szczególnie członkiem lokalnej społeczności. Czy naprawdę detektyw Dawid Wolski zasłużył na tak banalnego przeciwnika?
Tym, co scala wszystkie części trylogii gliwickiej, są pojawiające się w „Wilkołaku” zagadnienia subiektywności wspomnień i ryzyka zatracenia się w meandrach pamięci; Chmielarz wraca też po raz kolejny do motywów związanych z pierwszą miłością i rytuałami przejścia (we wspomnieniach głównego bohatera i jego rodziny dotyczących relacji Dawida i Igi, ale i w pierwszym planie czasowym powieści, w wątku studentki Kaśki). Są to cenne, nieźle poprowadzone wątki, trochę zmieniające dotychczasowy ogląd czytelnika dotyczący osi fabularnych; ich obecność nie pozwala mi potępić w czambuł całości nowej propozycji Chmielarza.
Z sympatii do autora i sentymentu do jego pisarskich osiągnięć, chciałabym móc ocenić tę propozycję wyżej, ale niestety ze względu na sztampową kompozycję fabuły i przewidywalność w konstrukcji postaci, nie mogę tego uczynić. Względem znakomitego „Zombie” i niezłego „Wampira” zamknięcie cyklu jest rozczarowujące, tym bardziej, że potencjału literackiego w poprzednich częściach zdecydowanie nie brakowało, a brawurowo dotąd prowadzone postaci głównych bohaterów zasługiwały po prostu na bardziej spektakularne zakończenie.
Wojciech Chmielarz: „Wilkołak”. Wydawnictwo Marginesy. Warszawa 2021.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |