ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 października 20 (428) / 2021

Paulina Zięciak,

NA PRZEKÓR KONWENASOM (SYLWIA ZIENTEK: 'POLKI NA MONTPARNASSIE')

A A A
„Polki na Montparnassie” Sylwii Zientek to bez wątpienia pozycja wyjątkowa. Ten niespełna 500-stronicowy tom, wydany nakładem wydawnictwa Agora, przybliża nam życie polskich artystek związanych z jedną z najpopularniejszych paryskich dzielnic artystycznego świata. Niezwykle ciekawe środowisko sztuki przełomu wieków przyciąga nie tylko magicznym klimatem działających nieustannie pracowni malarskich, galerii i lokali, ale przede wszystkim ludzkich, w tym wypadku – kobiecych, dramatów.

Na Montparnassie żyło i pracowało prawie 200 polskich artystek. Zientek przybliża czytelnikom kilka wybitnych i najbardziej znanych nazwisk: Annę Bilińską-Bohdanowicz, Olgę Boznańską, Marię Dulębiankę, Alicję Halicką, Melę Muter, Anielę Pająkównę, Irenę Reno i Zofię Stankiewiczównę, skupiając się na ich życiu i twórczości, ale nie zapominając przy tym o ich ogromnych zmaganiach z otaczającą rzeczywistością i wykluczeniem z kręgu artystycznego. Bo artystkom, nawet tym nieprzeciętnym, w tamtych czasach było wielokrotnie trudniej odnieść sukces niż artystom, a mimo to te kobiety nieprzerwanie malowały, wystawiały, uczyły się, a przede wszystkim – nie poddawały.

„Kobiety muszą zdecydować, czy chcą zostać artystą, czy kobietą” (s. 16) – często słyszały. Choć w Paryżu, tak jak w Warszawie czy Krakowie, nie mogły studiować w szkołach sztuk pięknych, to na Zachodzie miały większe możliwości rozwoju. Między innymi we Francji mogły malować z żywego, a nawet nagiego!, modela, co na terenie ówczesnej Polski było nie do pomyślenia. Tworzenie aktów miało szkodzić zdrowiu kobiet, a nawet być przyczyną niepłodności. W Krakowie Jan Matejko nie pozwalał nawet mężczyznom portretować nagich modelek.

Choć te powyższe zarzuty świadczą jedynie o zbyt dużym kontrolowaniu kobiecej moralności, to niestety jeszcze na początku XX wieku często uważano, że są one mniej rozwinięte intelektualnie niż mężczyźni. Paul Julius Möbis – neurolog z Lipska, miał sądzić, że „kobiety mają mniejsze głowy i mózgi niż mężczyźni, przez co nadają się tylko do roli matki” (s. 21). Dlatego też w drugiej połowie XIX wieku kobiety nie były przyjmowane w Polsce na uniwersytety, mogły jedynie zadowolić się nauką w Londynie i Wiedniu. W Warszawie na przyjęcie do Szkoły Sztuk Pięknych (prywatnej) musiały czekać do 1904 roku, wcześniej, bo od 1883 roku, mogły zadowolić się nauką w Uniwersytecie Latającym, tak zwanym „babskim”, ale była to jedynie (tajna) namiastka szkoły wyższej.

Wyjazd na Zachód wiązał się z nieco większą swobodą życia. Nie trzeba było aż tak bardzo obawiać się plotek, można było poczuć odrobinę wolności. Kobiety marzyły wtedy o… możliwości samotnej przechadzki. Często było to niemożliwe czy niebezpieczne. Maria Komornicka w 1892 roku miała zostać aresztowana i była podejrzewana o uprawianie prostytucji, ponieważ bez męskiego opiekuna spacerowała po centrum miasta. Możliwość samodzielnego podróżowania i poruszania się kobiet pojawi się dopiero po zakończeniu pierwszej wojny światowej.

„W pracowni wszystko znika: nie ma się ani nazwiska, ani rodziny, nie jest się córką swej matki: jest się samą sobą, indywidualnością i ma się przed sobą tylko sztukę – nic więcej” (s. 45-46) – napisała w pamiętniku jedna ze studentek Académie Julian, na której kobiety w końcu mogły się kształcić. Ale niestety na nieco innych warunkach niż mężczyźni – studentki miały na przykład płacić dwa razy tyle, co ich studiujący koledzy. Trzeba było również wynajmować specjalne pracownie dla kobiet, bo często „rodziny panien na wydaniu nie życzyły sobie, aby młode kobiety przebywały w jednym pomieszczeniu z mężczyznami” (s. 46). Jakość nauki też była inna – prace studentek były oceniane przez profesorów dwa razy rzadziej.

W 1892 roku francuski minister spraw wewnętrznych wydał rozporządzenie, które zakazywało noszenia męskiego stroju przez kobiety. Kodeks cywilny mówił również, że kobieta ma być posłuszna mężowi, oraz że nie może dokonywać samodzielnie transakcji finansowych. Z największym ostracyzmem spotykały się jednak panny z dziećmi. Do takich należała Anna Pająkówna, która przez status niezamężnej kobiety z dzieckiem straciła zamówienia na portrety i zgodę na uczestnictwo w wystawach, nie mówiąc nawet o możliwości zamążpójścia.

„Wkroczenie kobiety w świat sztuki byłoby nieodwracalną katastrofą. Co stanie się, kiedy istoty pozbawione prawdziwego daru wyobraźni wniosą swoje potworne osądy artystyczne i będą domagać się wsparcia?” (s. 61) – napisał w 1889 roku artysta Gustaw Moreau. W podobnym tonie wypowiadał się młodopolski malarz Kazimierz Sichulski: „Nie cierpię malujących bab! Co babie do pędzla!” (s. 200). Nawet artystki z ogromnymi sukcesami nie będą długo należycie doceniane. Olga Boznańska, która w tamtym czasie ma już swoją własną pracownię w Paryżu, wciąż będzie nazywana artystką prac „dziwnie modernistycznych” (s. 200), która nie spotykała się odpowiednimi słowami uznania w rodzinnym Krakowie. Równie duże zamieszanie wśród krytyków wywołało powołanie w 1899 roku Stowarzyszenia Artystek Polskich, na którego czele stanęła.

Choć wyjazd do Paryża pozwolił Alicji Halickiej, Oldze Boznańskiej i Irenie Reno wyzbyć się rodzicielskiej, a dokładniej mówiąc ojcowskiej, kontroli, Meli Muter uzyskać rozwód, a Anieli Pająkównie i Sarze Lipskiej uniknąć całkowitego wykluczenia z powodu posiadania nieślubnych dzieci, to francuski świat nie był wolny od stereotypów. Nie tylko tych dotyczących samej płci, ale również pochodzenia. Na przykład do Muter przyległa łatka „malarki biednych i cierpiących” (s. 312), która wychowała się w ubogim mieście gdzieś na wschodzie Europy. Krytycy podkreślali, że jej twórczość bazuje na bolesnych doświadczeniach – doświadczeniach „Żydówki z ubogiego kraju” (s. 311).

Jednak przed wybuchem pierwszej wojny światowej życie na Montparnassie zaczyna stawać się coraz prostsze. Kobiety zostają uwolnione z gorsetów, a tym samym odrobię z obowiązujących konwenansów. Nad Sekwanę zaczynają przybywać amerykańskie imigrantki, w tym Gertruda Stein, która powołuje do działania salon artystyczny i buduje jedną z najciekawszych kolekcji sztuki na świecie. Swoją galerię otwiera również Berthe Weill – pierwsza kobieta marszandka, która pokazuje sztukę artystów odrzuconych, czy prace będące przedmiotem skandalu. Zorganizowała pierwszą wystawę Amadeo Modiglianiego, która… zakończyła się interwencją policji. Weill pokazywała również malarstwo Muter i Reno. W tym samym czasie Sylvia Beach zakłada pierwszą księgarnię, z której można wypożyczać książki (korzysta z tego na przykład Ernest Hemingway), a Natalie Clifford Barney otwiera salon literacko-artystyczny. Choć zasady rządzące światem sztuki zmieniają się bardzo powoli, to żadna z tych kobiet nie mogłaby tego wszystkiego dokonać w swoim rodzinnym kraju.

Książka Zientek to wspaniały obraz XIX i XX-wiecznego Paryża. Lecz w „Polkach na Montparnassie” na próżno szukać barwnego obrazu belle époque, ewolucji malarstwa, wytrawnych opisów Pól Elizejskich i nowoczesnego miasta, którym stał się Paryż po przebudowie barona Haussmanna. Nie jest to też opis legendarnych balów i potańcówek. Są to przede wszystkim niezwykle ciekawe historie wykluczonych, często przymierających głodem kobiet. Kobiet-artystek, które stawiając na swoim, odniosły międzynarodowe sukcesy, a ciężką pracą zagarnęły choć odrobinę męskiego świata sztuki tylko dla siebie.

Nie można zapomnieć o bogatej warstwie ilustracyjnej książki. Publikacja obfituje w liczne reprodukcje dzieł sztuki oraz fotografie. Zientek bazowała również na niepublikowanych do tej pory materiałach, które dają jeszcze lepsze spojrzenie na te zarazem trudne i niezwykłe czasy, jak i pełne zamiłowania do sztuki i ludzkich tragedii biografie.
Sylwia Zientek: „Polki na Montparnassie”. Wydawnictwo Agora. Warszawa 2021.