ZASIEWANIE LĘKU (DOMINIKA SŁOWIK: 'SAMOSIEJKI')
A
A
A
Samosiejki to rośliny, które wysiewają się same, bez udziału człowieka. Wprowadzają chaos w uporządkowany ludzki świat, bywają bardzo ekspansywne, zaborcze, mogą przysporzyć nie lada kłopotów. Zwykle szybko rosną, dobrze się krzewią i bujnie kwitną. Bywają nieprzewidywalne. Wykazują niezwykłą zdolność adapcyjną, urozmaicają i wzbogacają. Roślinna sprawczość budzi niepokój, ale także zachwyt.
Dominika Słowik, autorka dwóch bardzo dobrze przyjętych powieści („Atlas: Doppelganger”, „Zimowla”), tym razem stawia na krótszą formę, jaką są opowiadania. „Samosiejki” to zbiór trzynastu zwięzłych historii. Odnajdziemy w nim opowieści o wyrastającym z nosa kłączu fasoli, o ostatniej z wielkich meteopatek, która nie może zasnąć z powodu braku śniegu, o dziewczynce i dziwnych zakwitach na morzu, roślinach-kosmitach, szaleńczej miłości do roślin domowych czy wreszcie o tajemniczym locie w kosmos. Historie te nie łączą się ze sobą bezpośrednio, tworzą jednak różnorodną całość, wielokierunkową próbę przemyślenia tego, jak człowiek może się odnaleźć się w zmieniających się, dziwacznych, pełnych absurdu rzeczywistościach. Światy tworzone przez Słowik są obce, czytelnik wraz z bohaterami wrzucony zostaje w przestrzeń niesamowitego, nieoswojonego, co powoduje, że narasta w nim uczucie niepokoju. Autorka zmusza nas do nieustannej zmiany perspektywy, wychylenia się w świat, w którym podmiotowość zyskuje nie tylko to, co ludzkie. Forma opowiadania bardzo temu sprzyja – nim zdążymy zadomowić się w jakiejś przestrzeni, opowieść się kończy, a my zostajemy wrzuceni do kolejnej, zupełnie innej historii.
„Samosiejki” to przede wszystkim opowieści o lęku. Nie chodzi o strach, ale o pewien rodzaj podskórnego niepokoju. Metafora samosiejek jest kluczowa: w jednym z opowiadań pustoszeje wieś, ludzie uciekają w obawie przed czymś tajemniczym. Coś się bowiem zmieniło, coś pojawiło – nie wiadomo jednak co. Ostatecznie okazuje się, że chodzi o rośliny – samosiejki, które przywędrowały jakby znikąd. Ewa, jedna z bohaterek, tak opisuje niezwykłych przybyszy: „To nie przypadek, one wiedzą, co robią. Mogłyby zmienić skład gleby, wody, atmosfery. Są inteligentne, ale to nie jest inteligencja, którą potrafilibyśmy pojąć. Uczą. Pomagają. Komunikują się. Działają jak projektanci. Myślę, że mogą też zmienić nas” (s. 79). O to właśnie chodzi w opowiadaniach Słowik – pewne rzeczy pojawiają się po prostu, nie ma nad nimi kontroli. Jedyne, co mogą zrobić bohaterowie, to dostosować się od nowej rzeczywistości: zatopić dłoń w zieleni samosiejek, wraz z matką wdrapać się na szczyt góry, by tam w końcu utulił ją do snu zalegający na szczytach śnieg, po omacku przemierzać przestrzeń własnego mieszkania. Testowane są w „Samosiejkach” alternatywne wersje rzeczywistości – owszem, przerysowane i spotęgowane, groteskowe i absurdalne, całkowicie niesamowite, zarazem jednak bliskie, bo wyrastające z tego samego lęku, który towarzyszy nam we współczesnym świecie. Słowik podkreśla zawodność ludzkiej percepcji. Świat jest dziwny, tajemniczy, pełen anomalii i przekroczeń. Czasem coś przejmuje nad nami kontrolę – coś, nad czym nie mamy władzy.
Podmiotowość oraz, co szczególnie istotne, sprawczość ma nie tylko człowiek, zyskują je rośliny, zwierzęta, pleśń, bakterie, żywioły, klimat. Pewne procesy dzieją się poza człowiekiem: naukowczyni ze stacji kosmicznej bada pleśń, lecz jej nie rozumie, nie ma pojęcia, dlaczego zaatakowała ona cały statek, jest to rzecz dziwna, sprzeczna z jej wiedzą. Bohaterowie „Samosiejek” nie muszą jednak wszystkiego rozumieć. To zabieg celowy, podkreślający, że nasz ogląd rzeczywistości zawsze jest niepełny, gdyż stanowi jedynie nasz – ludzki – punkt widzenia. Świat ma do zaoferowania znacznie więcej.
Dominika Słowik nie wyrzuca człowieka na margines, nie przekreśla jego doświadczenia. Próbuje wyjść z dychotomii człowiek kontra natura. Podkreśla raczej wzajemne oddziaływanie na siebie różnych „aktorów” rzeczywistości, przenikanie się, wspólnotowość. Niejednokrotnie przesuwa jednak granice tego, co ludzkie – mamy tutaj hybrydy ludzko-roślinne (kobieta z kłączem fasoli w nosie) oraz częściową zmianę w psa. Na sen jednej z bohaterek wpływ ma obecność śniegu, życie i miłosne uniesienia innej odbijają się w tym, co dzieje się z morzem. W opowiadaniu „Wegetacja” następuje natomiast całkowita zmiana funkcjonowania ludzkiego ciała – przechodzi ono w stan wegetacji, jednak rozumiany nie w sposób negatywny: bohaterka po prostu roślinnieje, poddaje się całkowicie obcemu rytmowi życia.
Mimo konsekwentnie budowanej atmosfery podskórnego lęku, uczucia niesamowitości, wiele z tekstów Słowik zachowuje lekkość, dominują w nich porywy wyobraźni oraz humor. Pisarka korzysta ze znanych konwencji gatunkowych – pojawia się tu opowiadanie na pograniczu science fiction oraz takie, które nawiązuje do znanej bajki o magicznej fasoli.
Wiele wątków dotyka spraw związanych ze zmianami klimatycznymi – pojawiają się liczne anomalie pogodowe: raz śnieg nie chce stopnieć, innym razem – spaść. Nie wszystkie opowiadania mówią o tym wprost, we wszystkich odczuwalny jest jednak podobny poziom niepokoju, który towarzyszył jednej z postaci z „Zimowli”, wcześniejszej powieści Słowik. Chodzi oczywiście o postać ojca bohaterki-narratorki – apokaliptyka, który namiętnie tropił i zbierał wszystkie zapowiedzi końca świata. Słowik zarówno w tamtej postaci, jak i opowiadaniach z najnowszego zbioru lokuje strachy i obawy współczesnego człowieka, który odnaleźć się musi w targanej różnymi kryzysami, w tym największym: kryzysem klimatycznym, rzeczywistości.
Ciekawe także jest to, że większość z tych opowiadań rozgrywa się w zamknięciu. Zwykle chodzi o mieszkanie, pojawia się jednak także ograniczona przestrzeń nadmorskiego kurortu oraz kosmicznego statku (opowiadanie „Kolonie pozaziemskie” jest w tym kontekście szczególnie interesujące – mimo że akcja rozgrywa się w bezkresnej przestrzeni kosmicznej, to bohaterka zamknięta zostaje w bazie, w której oprócz niej nie ma innych ludzi). Praca nad „Samosiejkami” trwała podczas pandemicznych obostrzeń, nie dziwi więc powracające budowanie napięcia na podstawie wizji izolacji, odosobnienia (jedno z opowiadań nosi nawet tytuł „Kwarantanna”).
Dominika Słowik w swoich niesamowitych opowieściach zasiewa ziarno lęku, które podczas lektury kiełkuje w czytelniku. Słowami, które najlepiej opisują ten, zbiór są: niepewność, dziwność, anomalia, izolacja, ale też – współzależność i adaptacja. Autorka w jednej z rozmów na temat swoich opowiadań mówi: „Trochę się bójmy. Ale nie za bardzo” (www.youtube.com). Pomimo podskórnego lęku wywołanego lekturą, opowieści Słowik mają nas także bawić i oczarować bujnością wyobrażonych światów. „Samosiejki” budzą bowiem nie tylko niepokój, ale też zachwyt.
LITERATURA:
„Wlot 14 Dominika Słowik o »Samosiejkach«”. https://www.youtube.com/watch?v=NXnF2GnrPoQ.
Dominika Słowik, autorka dwóch bardzo dobrze przyjętych powieści („Atlas: Doppelganger”, „Zimowla”), tym razem stawia na krótszą formę, jaką są opowiadania. „Samosiejki” to zbiór trzynastu zwięzłych historii. Odnajdziemy w nim opowieści o wyrastającym z nosa kłączu fasoli, o ostatniej z wielkich meteopatek, która nie może zasnąć z powodu braku śniegu, o dziewczynce i dziwnych zakwitach na morzu, roślinach-kosmitach, szaleńczej miłości do roślin domowych czy wreszcie o tajemniczym locie w kosmos. Historie te nie łączą się ze sobą bezpośrednio, tworzą jednak różnorodną całość, wielokierunkową próbę przemyślenia tego, jak człowiek może się odnaleźć się w zmieniających się, dziwacznych, pełnych absurdu rzeczywistościach. Światy tworzone przez Słowik są obce, czytelnik wraz z bohaterami wrzucony zostaje w przestrzeń niesamowitego, nieoswojonego, co powoduje, że narasta w nim uczucie niepokoju. Autorka zmusza nas do nieustannej zmiany perspektywy, wychylenia się w świat, w którym podmiotowość zyskuje nie tylko to, co ludzkie. Forma opowiadania bardzo temu sprzyja – nim zdążymy zadomowić się w jakiejś przestrzeni, opowieść się kończy, a my zostajemy wrzuceni do kolejnej, zupełnie innej historii.
„Samosiejki” to przede wszystkim opowieści o lęku. Nie chodzi o strach, ale o pewien rodzaj podskórnego niepokoju. Metafora samosiejek jest kluczowa: w jednym z opowiadań pustoszeje wieś, ludzie uciekają w obawie przed czymś tajemniczym. Coś się bowiem zmieniło, coś pojawiło – nie wiadomo jednak co. Ostatecznie okazuje się, że chodzi o rośliny – samosiejki, które przywędrowały jakby znikąd. Ewa, jedna z bohaterek, tak opisuje niezwykłych przybyszy: „To nie przypadek, one wiedzą, co robią. Mogłyby zmienić skład gleby, wody, atmosfery. Są inteligentne, ale to nie jest inteligencja, którą potrafilibyśmy pojąć. Uczą. Pomagają. Komunikują się. Działają jak projektanci. Myślę, że mogą też zmienić nas” (s. 79). O to właśnie chodzi w opowiadaniach Słowik – pewne rzeczy pojawiają się po prostu, nie ma nad nimi kontroli. Jedyne, co mogą zrobić bohaterowie, to dostosować się od nowej rzeczywistości: zatopić dłoń w zieleni samosiejek, wraz z matką wdrapać się na szczyt góry, by tam w końcu utulił ją do snu zalegający na szczytach śnieg, po omacku przemierzać przestrzeń własnego mieszkania. Testowane są w „Samosiejkach” alternatywne wersje rzeczywistości – owszem, przerysowane i spotęgowane, groteskowe i absurdalne, całkowicie niesamowite, zarazem jednak bliskie, bo wyrastające z tego samego lęku, który towarzyszy nam we współczesnym świecie. Słowik podkreśla zawodność ludzkiej percepcji. Świat jest dziwny, tajemniczy, pełen anomalii i przekroczeń. Czasem coś przejmuje nad nami kontrolę – coś, nad czym nie mamy władzy.
Podmiotowość oraz, co szczególnie istotne, sprawczość ma nie tylko człowiek, zyskują je rośliny, zwierzęta, pleśń, bakterie, żywioły, klimat. Pewne procesy dzieją się poza człowiekiem: naukowczyni ze stacji kosmicznej bada pleśń, lecz jej nie rozumie, nie ma pojęcia, dlaczego zaatakowała ona cały statek, jest to rzecz dziwna, sprzeczna z jej wiedzą. Bohaterowie „Samosiejek” nie muszą jednak wszystkiego rozumieć. To zabieg celowy, podkreślający, że nasz ogląd rzeczywistości zawsze jest niepełny, gdyż stanowi jedynie nasz – ludzki – punkt widzenia. Świat ma do zaoferowania znacznie więcej.
Dominika Słowik nie wyrzuca człowieka na margines, nie przekreśla jego doświadczenia. Próbuje wyjść z dychotomii człowiek kontra natura. Podkreśla raczej wzajemne oddziaływanie na siebie różnych „aktorów” rzeczywistości, przenikanie się, wspólnotowość. Niejednokrotnie przesuwa jednak granice tego, co ludzkie – mamy tutaj hybrydy ludzko-roślinne (kobieta z kłączem fasoli w nosie) oraz częściową zmianę w psa. Na sen jednej z bohaterek wpływ ma obecność śniegu, życie i miłosne uniesienia innej odbijają się w tym, co dzieje się z morzem. W opowiadaniu „Wegetacja” następuje natomiast całkowita zmiana funkcjonowania ludzkiego ciała – przechodzi ono w stan wegetacji, jednak rozumiany nie w sposób negatywny: bohaterka po prostu roślinnieje, poddaje się całkowicie obcemu rytmowi życia.
Mimo konsekwentnie budowanej atmosfery podskórnego lęku, uczucia niesamowitości, wiele z tekstów Słowik zachowuje lekkość, dominują w nich porywy wyobraźni oraz humor. Pisarka korzysta ze znanych konwencji gatunkowych – pojawia się tu opowiadanie na pograniczu science fiction oraz takie, które nawiązuje do znanej bajki o magicznej fasoli.
Wiele wątków dotyka spraw związanych ze zmianami klimatycznymi – pojawiają się liczne anomalie pogodowe: raz śnieg nie chce stopnieć, innym razem – spaść. Nie wszystkie opowiadania mówią o tym wprost, we wszystkich odczuwalny jest jednak podobny poziom niepokoju, który towarzyszył jednej z postaci z „Zimowli”, wcześniejszej powieści Słowik. Chodzi oczywiście o postać ojca bohaterki-narratorki – apokaliptyka, który namiętnie tropił i zbierał wszystkie zapowiedzi końca świata. Słowik zarówno w tamtej postaci, jak i opowiadaniach z najnowszego zbioru lokuje strachy i obawy współczesnego człowieka, który odnaleźć się musi w targanej różnymi kryzysami, w tym największym: kryzysem klimatycznym, rzeczywistości.
Ciekawe także jest to, że większość z tych opowiadań rozgrywa się w zamknięciu. Zwykle chodzi o mieszkanie, pojawia się jednak także ograniczona przestrzeń nadmorskiego kurortu oraz kosmicznego statku (opowiadanie „Kolonie pozaziemskie” jest w tym kontekście szczególnie interesujące – mimo że akcja rozgrywa się w bezkresnej przestrzeni kosmicznej, to bohaterka zamknięta zostaje w bazie, w której oprócz niej nie ma innych ludzi). Praca nad „Samosiejkami” trwała podczas pandemicznych obostrzeń, nie dziwi więc powracające budowanie napięcia na podstawie wizji izolacji, odosobnienia (jedno z opowiadań nosi nawet tytuł „Kwarantanna”).
Dominika Słowik w swoich niesamowitych opowieściach zasiewa ziarno lęku, które podczas lektury kiełkuje w czytelniku. Słowami, które najlepiej opisują ten, zbiór są: niepewność, dziwność, anomalia, izolacja, ale też – współzależność i adaptacja. Autorka w jednej z rozmów na temat swoich opowiadań mówi: „Trochę się bójmy. Ale nie za bardzo” (www.youtube.com). Pomimo podskórnego lęku wywołanego lekturą, opowieści Słowik mają nas także bawić i oczarować bujnością wyobrażonych światów. „Samosiejki” budzą bowiem nie tylko niepokój, ale też zachwyt.
LITERATURA:
„Wlot 14 Dominika Słowik o »Samosiejkach«”. https://www.youtube.com/watch?v=NXnF2GnrPoQ.
Dominika Słowik: „Samosiejki”. Wydawnictwo Literackie. Kraków 2021.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |