TO NIE JEST RECENZJA 'OSTATNICH FASTRYG' ('OSTATNIE FASTRYGI. IRIT AMIEL W ROZMOWIE Z AGNIESZKĄ PIŚKIEWICZ-BORNSTEIN')
A
A
A
W zasadzie nie wiem od czego zacząć. Jakich kategorii użyć, aby skomentować „Ostatnie fastrygi”, wywiad rzekę przeprowadzony z Irit Amiel przez Agnieszkę Piśkiewicz-Bornstein? Najłatwiej byłoby odwołać się do przestrzeni genologicznej, wpisać rozmowę w jej kontekst, zgodzić się na cięcia tekstu i wybory podejmowane przez Piśkiewicz-Bornstein, gdzie indziej wyrazić dezaprobatę, żałując, że głos Amiel albo nie wybrzmiał tak wyraźnie, jak mógł, albo przeciwnie − powracające wciąż opowieści zaczynają czytelnika nużyć. Chyba tak, genologia uratowałaby tę recenzję, no bo przecież nie refleksja nad znakomicie opisaną twórczością Amiel czytaną w bliskim sąsiedztwie nie gorzej opisanej kategorii „osmalenia”. A może trzeba zupełnie inaczej: poddać się rytmowi rozmowy i od czasu od czasu z niej wychynąć, aby z innej perspektywy spojrzeć na to, co się o Amiel wiedziało, na to, co się o niej przeczytało, nie dowierzając, że tytuł rozmowy zapowiada jakiś satysfakcjonujący finał, domknięcie opowieści (ostatnie fastrygi nigdy nie zostaną wymienione na solidny ścieg). Może tak właśnie należałoby czytać wywiad: w gotowości do przyjęcia zobowiązania, aby wrócić do Amiel raz jeszcze?
Henryk Grynberg uważany przez Amiel za „rodzeństwo” duchowe, z którym łączą ją Szoa i wspólne sieroctwo (s. 153), we wstępie do „Podwójnego krajobrazu” przekonuje, że jego autorka, mając „to, co amerykańscy astronauci nazywają the right stuff” (Grynberg 2008: 7), umie znaleźć środki wyrazu adekwatne do literackich reprezentacji Holokaustu. Amiel, jak przystało na autorkę jednego tematu (zob. Głowiński 2010: 103), przez lata znakomicie wyćwiczyła się w praktykach pisarskich mierzących się z Zagładą, tym bardziej że będąc autorką jednego tematu, skupiała się w zasadzie również na jednym celu. Zawarła go w lapidarnej dedykacji wspominanego tomiku opowiadań: „Waszym i naszym wnukom, którzy tak mało wiedzą jedni o drugich”.
W wywiadzie rzece przeprowadzonym przez Agnieszkę Piśkiewicz-Bornstein pisarka rozwija tę myśl: „Ważne jest dla mnie, żeby wiedzieli, żeby z moją książką wiedzieli więcej, żeby choć na chwilę może znaleźli w sobie empatię. Nie wiem, czy to się udało, ale czuję, że na tyle, na ile mogłam, zrobiłam swoje, wyrzuciłam to z siebie i zwróciłam tam, gdzie należało” (s. 169). Stronę dalej pisarka wyznaje, że późny debiut znacząco ułatwił jej proces pozbywania się nadwyżki wspomnień, o których, aby normalnie żyć, musiała milczeć. W istocie wybór ciszy był długim przygotowaniem do komponowania precyzyjnego monologu, obciążonego dodatkowo powinnością wobec tych, którym nie udało się ocaleć: „Pisanie tych książek jest w pewnym stopniu spłacaniem długi za moje dobre i długie życie. Spłacam jakiś dług, pisząc wciąż o tych samych latach drugiej wojny światowej z mojego skromnego, samotnego miejsca: o tym, co wtenczas widziałam, co słyszałam, co czułam, nad czym panowałam, a nad czym nie” (s. 170). Nie powinna więc dziwić predylekcja Amiel do czasu teraźniejszego, wszak imperatyw spłaty, o jakim wspomina, jest na stałe wpisany w kondycję Osmalonych żyjących jednocześnie i tu, i tam, Osmalonych, którzy choć z Zagłady uszli z życiem, to wciąż są jej ofiarami obarczonymi obowiązkiem zaświadczania o przeszłości.
Świadectwo jak notatka służbowa ma być precyzyjne, wszak staje się dokumentem poświadczającym Wydarzenie. Amiel opowiada się za precyzją języka, więc nieustannie podważa jego wiarygodność, tym samym przekonując, że pisanie o Zagładzie nie jest i nie może być dokończonym projektem. Tymczasowość, otwartość, pewnego rodzaju przygodność ujawniają się już w samych tytułach jej tomików: „Nie zdążyłam”, „Spóźniona”, „Podwójny krajobraz”, autobiografii „Życie – tytuł tymczasowy” czy w końcu w wywiadzie „Ostatnie fastrygi”.
Tytuł tej ostatniej publikacji doczekał się interesującej egzegezy przeprowadzonej przez Martę Tomczok. Śląska badaczka w posłowiu do wywiadu odwołuje się do okładki książki, na której widnieje portret Amiel przypominający piszącej maskę pośmiertną. To trafne skojarzenie prowadzi z kolei do wniosku o wyraźnym powinowactwie biografii, tkania (fastrygi) oraz mitu o Arachne. Tomczok dowodzi, że wielopoziomowa rozmowa Amiel z Piśkiewicz-Bornstein „wyłamuje się z ram spójnych, linearnych życiorysów” (Tomczok 2021a: 236), pomimo zrozumiałych wysiłków tej ostatniej, aby opowieść pisarki przyciąć do takiej formy, aby pleniąca się narracja przybrała kształt „przyjazny” dla czytelnika. Zadanie wydaje się jednak karkołomne, wszak opowieści z wnętrza Zagłady nie mogą przynosić ukojenia, choć jak wykazuje Tomczok, paradoksalnie to właśnie humor i autoironia tekstów Amiel decydowały o wliczeniu autorki w poczet twórców lektur szkolnych (zob. Tomczok 2021a: 238).
Dziś już wiemy, że pobyt Amiel na liście lektur był krótkotrwały, a może lepiej, tymczasowy – jak życie, jak tytuł jej biografii. Nowa podstawa programowa języka polskiego nie daje Amiel żadnych szans, choć jak twierdzi Grynberg, „Holokaust jest (…) lekcją o człowieku, niezbędną we wszystkich szkołach. Ostatnie rozmowy »osmalonych« powinny być lekturą obowiązkową” (Grynberg 2008: 9). Niestety nie są. Tak jak kategoria „osmalonych”, która mogła aktualizować doświadczenie Zagłady, otwierając edukację na etyczne wyzwanie, jakie niesie myślenie o Holokauście w kontekście katastrofy wstecznej. Według Przemysława Czaplińskiego jest ona rozpadem świata, którego świadkowie nie widzieli, gdy się dokonywał, bo nie rozpoznali jego istoty. Jak zauważa poznański badacz, „kiedy po jakimś czasie ich potomkowie odzyskują zdolność widzenia i rozumienia, kiedy opracowują środki zaradcze, katastrofa, która już kiedyś nastąpiła, zaczyna dziać się powtórnie – rozprzestrzeniając się we wszystkich kierunkach. Taką katastrofą wsteczną w kulturze polskiej (…) jest Zagłada Żydów” (Czapliński 2015: 37). Rolą tego pojęcia wpisanego w edukację byłaby praca na rzecz przekonania, że „katastrofa Zagłady wydarzyła się Polakom, ponieważ wydarzyła się Żydom” (Czapliński 2015: 52).
Mam wrażenie, że taka optyka nie jest obca również Amiel. Wspominając w rozmowie z Piśkiewicz-Bornstein spotkanie autorskie z młodzieżą w rodzinnej Częstochowie, powtarza swe przesłanie skierowane wtedy do uczniów tamtejszych szkół: „żeby moje opowiadania stały na waszych półkach między waszymi książkami” (s. 168). W pragnieniu skomponowania wspólnotowego księgozbioru młodego człowieka dostrzegam chęć połączenia, a może fastrygowania nie tylko odmiennych doświadczeń Osmalonych oraz trzeciego, a za chwilę czwartego pokolenia, ale również postulat sczepienia choćby najbardziej prowizoryczną nicią takich wrażliwości, które umożliwią przeżywanie katastrofy wstecznej. Co ważne, przeżywanie katastrofy wstecznej według Amiel jest zadaniem do odrobienia nie tylko przez Polaków, ale wszystkich, którzy dotąd zaniedbywali temat Zagłady, choć intensywność prac czasem może wydawać się groteskowa: „Dopiero po wielu dziesięcioleciach Szoa staje się w Nowym Kraju sexy. Nawet Żydzi sefardyjscy adoptują Zagładę, posyłając swoje dzieci do Starego Kraju na edukacyjną bardzo kosztowną szkolną wycieczkę, żeby przed wojskiem zdążyły zobaczyć ostatnie ślady tego, co tam się kiedyś działo. (…) Wnuki i prawnuki aszkenazyjskich Osmalonych pospiesznie tatuują sobie na przedramieniu cyfry z obozowych numerów konających dziadków, żeby nie zapomnieć. A w Polsce nawet Zagłada i Żydzi, których prawie tam nie ma, stają się nagle chic. I wprowadzi się moda na żydowski cyrk w miastach i miasteczkach bez Żydów. Jest nawet projekt »Tęsknię za tobą, Żydzie«” (Amiel 2014: 232).
Przeciwwagą dla przypadków postpamięciowej hucpy może być potoczność, swoista terapia dla języka wycieńczonego opowiadaniem o Szoa: „W ciągu długich lat, które minęły od epoki pieców, szeroką falą płynie strumień słów na ten temat. Nastąpiła więc pewna inflacja słowa i straciło ono swoją moc. Wydaje się, że dziś, gdy ci, którzy chcą, wiedzą już jak, kiedy i gdzie, gdy wszystkie kody są już rozszyfrowane, trzeba pisać o tych niezmiernie trudnych i dramatycznych sprawach najprościej, potocznie, nieomal kanciasto. U nas się mówi: na poziomie oczu czytelnika” (Amiel 2016: 12). W uwagach o prostocie, potoczności, kanciastości daje się wyczuć „obecność” fastrygi rozumianej jako ślad lub jedynie zapowiedź śladu. Fastryga umożliwia przeprowadzenie próby na materiale, który w przypadku niesatysfakcjonującego efektu mógłby zostać połączony jeszcze raz, ale już w innych, bardziej fortunnych konfiguracjach.
Do takich prób, mających zbliżyć do „sedna”, przyznaje się Piśkiewicz-Bornstein. Zanim podejmie się spisania wywiadu rzeki z Amiel, będzie przecież długo docierać do pisarki (a może: dopływać; narażę się na śmieszność wyświechtanej metafory za cenę pozostania w akwatycznej stylistyce). Wspomina, że w jej przypadku „poznawanie” Amiel odbyło się trzykrotnie. Trzykrotnie więc Piśkiewicz-Bornstein od nowa fastryguje przestrzenie, które wcześniej wydawały się już rozpoznane. I tak, najpierw Amiel uobecnia się w życiu Piśkiewicz-Bornstein dzięki tomikowi „Osmaleni”, które ta czyta jednym tchem, po raz drugi objawia się już nie przez tekst, ale jak najbardziej fizycznie – w Tel Awiwie, gdzie w 2008 roku Piśkiewicz-Bornstein zawiera z nią niepisaną umowę, na mocy której Polka z Beskidu Wyspowego zamierza wspierać autorkę „Osmalonych” w jej pisarskich zmaganiach. Choć realizacja tego planu będzie wymagała od Piśkiewicz-Bornstein podjęcia radykalnych życiowych decyzji takich jak przeprowadzka do Izraela czy nauka obcego języka, to jednak zakończy się on sukcesem – książką, którą dziś trzymam w rękach. Odnoszę nieodparte wrażenie, a Piśkiewicz-Bornstein utwierdza mnie w tym przekonaniu, że dopiero trzecie spotkanie miało dla obu rozmówczyń największe znaczenie: „I to podczas sklejania naszych wspólnych myśli, uczuć, pytań i odpowiedzi poznałam Irit po raz trzeci. Kiedy nagle przerywała wszystko i szła po tabletkę na uspokojenie. Kiedy mówiła: »tego jeszcze chyba nie mówiłam nikomu«, czy: »ale tego nie pisz«. Kiedy okazywało się, że nadal jest »tam«, po tylu latach, i kiedy po raz pierwszy i jedyny widziałam ją łkającą, wzruszoną literaturą o Zagładzie” (s. 11).
To według mnie strategiczne miejsce tej rozmowy. To właśnie tu, na oczach czytelnika (przypomnijmy postulat Amiel, aby pisać „na poziomie jego oczu”) odbywa się wypruwanie istniejących już fastryg, które Amiel znakomicie przećwiczyła zarówno w tekstach literackich, jak i swych wspomnieniach pomieszczonych w „Życiu – tytule tymczasowym”, którego oryginalna, drugoosobowa narracja, przemawiająca do „tamtej” Irit miała przecież wzorem opowieści terapeutycznych umożliwić przywołanie „utraconego” dziecka tak, aby opowiadająca mogła je pokochać najmocniej jak to tylko możliwe. Terapia zakończyła się sukcesem, więc i biografia Amiel może się kończyć triumfalistycznie: „I składa się tak, że akurat w siedemdziesiątą rocznicę akcji wysiedleńczej w częstochowskim dużym getcie, kiedy zabrano twoich rodziców, a ich pradziadków do Treblinki, dwoje z twoich izraelskich wnuków ze swoim muzycznym zespołem Monti Fiori wyjeżdża do Berlina. I tam z wielkim powodzeniem zabawiają włoskim programem niemiecką młodzież. To znaczy izraelskie prawnuki twoich polsko-żydowskich rodziców zabawiają wnuków i prawnuków ich niemieckich morderców. A dlaczego ja widzę w tym rodzaj naszego zwycięstwa?” (Amiel 2014: 232).
Wspomniane przez Piśkiewicz-Bornstein wzruszenia wprawdzie nie przekreślają triumfalnej wymowy zakończenia „Życia…”, ale sprawiają, że ten afirmujący życie fragment tekstu domaga się komentarza. Emocje Amiel, których świadkiem jest Piśkiewicz-Bornstein, dekonstruują znakomicie przygotowany wcześniej materiał, wyciągają z niego fastrygi, sygnalizując prowizoryczność wcześniejszych ustaleń. Ustaleń sprawdzających się w przestrzeni literatury, bezradnych zaś wobec życia. Ma rację Tomczok, kiedy w kontekście twórczości Amiel, pisząc o staropolskim gatunku walety, będącym utworem pożegnalnym, stwierdza: „[Staropolski gatunek walety – M.W-D.] Symbolizuje niezatarte wspomnienie faktu, że ocalenie łączy się ze śmiercią innych, a sztuka może tę prawdę na tysiące sposobów przypominać i przetwarzać, ale nie cofnie czasu” (Tomczok 2021b: 113).
Emocje ujawnione przez pisarkę podczas rozmowy z Piśkiewicz-Bornstein w moim odczuciu ośmielają mnie, czytelniczkę, do dekonstruującego gestu: wyciągnięcia nici z (dobrze) już skrojonego materiału, czyniąc z niego, jeśli nie coś zupełnie bezkształtnego, to przynajmniej na chwilę zdefasonowanego. Tego typu gest utrudnia diagnozowanie twórczości Amiel, zaciemnia jej odczytania, niejako nakłaniając do przemyślenia efektownych, choć być może zbyt gładkich opowieści o pisarstwie „Spóźnionej”, chętnie podkreślających jego „optymistyczny aspekt”, czyli „dobrą nowinę wysnutą z klątwy, jako ewangelia z ducha Holocaustu” (Czapliński 2000: 14).
Rozmowa Amiel z Piśkiewicz-Bornstein prowadzona pod koniec życia pisarki umożliwia taką oto refleksję: dobra nowina wytkana z Zagłady nie jest gobelinem, a raczej raz po raz zszywanym i rozpruwanym patchworkiem, pracą pełną udręki, która nie domaga się podziwu, ale pamięci. Zapewniają ją takie teksty jak „Ostatnie fastrygi”, choć jego rozmówczynie, i to obie, odrabiają zadanie nie tylko z pamięci, ale również z troski, kategorii niezbędnej w procesie odpamiętywania przeszłości: „Jestem za tym, żeby przestać mówić o pamięci, a zacząć mówić o trosce. Trosce o przeszłość. (…) Prawdziwą troskę okazuje przyjaciel, który jest przy nas w chwili rozpaczy czy zamętu, trwa w ciszy, będąc bezradny w obliczu naszej żałoby czy cierpienia. (…) Nie uciekać od bólu, towarzyszyć mu, być obecnym” (Engelking 2019).
„Ostatnie fastrygi” praktykują troskę w ćwiczeniach z dialogu.
LITERATURA:
Amiel I.: „Słowo wstępne”. W: I. Amiel: „Spóźniona/Delayed”. Przeł. M. Kazmierski. Przedmowa B. Frymorgen. Kraków-Budapeszt 2016.
Amiel I.: „Życie – tytuł tymczasowy”. Warszawa 2014.
Czapliński P.: „Pomazani śmiercią”. „Tygodnik Powszechny” 12.03.2000.
Czapliński P.: „Katastrofa wsteczna”. „Poznańskie Studia Polonistyczne. Seria Literacka” 2015, t. 25.
Engelking B.: „»Przestańmy mówić o pamięci, zacznijmy mówić o trosce«. Rozmowa przeprowadzona przez Z. Waślicką-Żmijewską i A. Żmijewskiego”. „Krytyka Polityczna” 26.04.2019. https://krytykapolityczna.pl/kultura/historia/waslicka-zmijewski-barbara-engelking-zaglada-wywiad/.
Głowiński M.: „Posłowie”. W: I. Amiel: „Osmaleni”. Warszawa 2010.
Grynberg H.: „Lekcja o człowieku”. W: I. Amiel: „Podwójny krajobraz”. Warszawa 2008.
Tomczok M.: „Gramatyka ocalenia”. W: „Ostatnie fastrygi. Irit Amiel w rozmowie z Agnieszką Piśkiewicz-Bornstein”. Katowice 2021a.
Tomczok M.: „Irit Amiel. Życie”. Łódź 2021b.
Henryk Grynberg uważany przez Amiel za „rodzeństwo” duchowe, z którym łączą ją Szoa i wspólne sieroctwo (s. 153), we wstępie do „Podwójnego krajobrazu” przekonuje, że jego autorka, mając „to, co amerykańscy astronauci nazywają the right stuff” (Grynberg 2008: 7), umie znaleźć środki wyrazu adekwatne do literackich reprezentacji Holokaustu. Amiel, jak przystało na autorkę jednego tematu (zob. Głowiński 2010: 103), przez lata znakomicie wyćwiczyła się w praktykach pisarskich mierzących się z Zagładą, tym bardziej że będąc autorką jednego tematu, skupiała się w zasadzie również na jednym celu. Zawarła go w lapidarnej dedykacji wspominanego tomiku opowiadań: „Waszym i naszym wnukom, którzy tak mało wiedzą jedni o drugich”.
W wywiadzie rzece przeprowadzonym przez Agnieszkę Piśkiewicz-Bornstein pisarka rozwija tę myśl: „Ważne jest dla mnie, żeby wiedzieli, żeby z moją książką wiedzieli więcej, żeby choć na chwilę może znaleźli w sobie empatię. Nie wiem, czy to się udało, ale czuję, że na tyle, na ile mogłam, zrobiłam swoje, wyrzuciłam to z siebie i zwróciłam tam, gdzie należało” (s. 169). Stronę dalej pisarka wyznaje, że późny debiut znacząco ułatwił jej proces pozbywania się nadwyżki wspomnień, o których, aby normalnie żyć, musiała milczeć. W istocie wybór ciszy był długim przygotowaniem do komponowania precyzyjnego monologu, obciążonego dodatkowo powinnością wobec tych, którym nie udało się ocaleć: „Pisanie tych książek jest w pewnym stopniu spłacaniem długi za moje dobre i długie życie. Spłacam jakiś dług, pisząc wciąż o tych samych latach drugiej wojny światowej z mojego skromnego, samotnego miejsca: o tym, co wtenczas widziałam, co słyszałam, co czułam, nad czym panowałam, a nad czym nie” (s. 170). Nie powinna więc dziwić predylekcja Amiel do czasu teraźniejszego, wszak imperatyw spłaty, o jakim wspomina, jest na stałe wpisany w kondycję Osmalonych żyjących jednocześnie i tu, i tam, Osmalonych, którzy choć z Zagłady uszli z życiem, to wciąż są jej ofiarami obarczonymi obowiązkiem zaświadczania o przeszłości.
Świadectwo jak notatka służbowa ma być precyzyjne, wszak staje się dokumentem poświadczającym Wydarzenie. Amiel opowiada się za precyzją języka, więc nieustannie podważa jego wiarygodność, tym samym przekonując, że pisanie o Zagładzie nie jest i nie może być dokończonym projektem. Tymczasowość, otwartość, pewnego rodzaju przygodność ujawniają się już w samych tytułach jej tomików: „Nie zdążyłam”, „Spóźniona”, „Podwójny krajobraz”, autobiografii „Życie – tytuł tymczasowy” czy w końcu w wywiadzie „Ostatnie fastrygi”.
Tytuł tej ostatniej publikacji doczekał się interesującej egzegezy przeprowadzonej przez Martę Tomczok. Śląska badaczka w posłowiu do wywiadu odwołuje się do okładki książki, na której widnieje portret Amiel przypominający piszącej maskę pośmiertną. To trafne skojarzenie prowadzi z kolei do wniosku o wyraźnym powinowactwie biografii, tkania (fastrygi) oraz mitu o Arachne. Tomczok dowodzi, że wielopoziomowa rozmowa Amiel z Piśkiewicz-Bornstein „wyłamuje się z ram spójnych, linearnych życiorysów” (Tomczok 2021a: 236), pomimo zrozumiałych wysiłków tej ostatniej, aby opowieść pisarki przyciąć do takiej formy, aby pleniąca się narracja przybrała kształt „przyjazny” dla czytelnika. Zadanie wydaje się jednak karkołomne, wszak opowieści z wnętrza Zagłady nie mogą przynosić ukojenia, choć jak wykazuje Tomczok, paradoksalnie to właśnie humor i autoironia tekstów Amiel decydowały o wliczeniu autorki w poczet twórców lektur szkolnych (zob. Tomczok 2021a: 238).
Dziś już wiemy, że pobyt Amiel na liście lektur był krótkotrwały, a może lepiej, tymczasowy – jak życie, jak tytuł jej biografii. Nowa podstawa programowa języka polskiego nie daje Amiel żadnych szans, choć jak twierdzi Grynberg, „Holokaust jest (…) lekcją o człowieku, niezbędną we wszystkich szkołach. Ostatnie rozmowy »osmalonych« powinny być lekturą obowiązkową” (Grynberg 2008: 9). Niestety nie są. Tak jak kategoria „osmalonych”, która mogła aktualizować doświadczenie Zagłady, otwierając edukację na etyczne wyzwanie, jakie niesie myślenie o Holokauście w kontekście katastrofy wstecznej. Według Przemysława Czaplińskiego jest ona rozpadem świata, którego świadkowie nie widzieli, gdy się dokonywał, bo nie rozpoznali jego istoty. Jak zauważa poznański badacz, „kiedy po jakimś czasie ich potomkowie odzyskują zdolność widzenia i rozumienia, kiedy opracowują środki zaradcze, katastrofa, która już kiedyś nastąpiła, zaczyna dziać się powtórnie – rozprzestrzeniając się we wszystkich kierunkach. Taką katastrofą wsteczną w kulturze polskiej (…) jest Zagłada Żydów” (Czapliński 2015: 37). Rolą tego pojęcia wpisanego w edukację byłaby praca na rzecz przekonania, że „katastrofa Zagłady wydarzyła się Polakom, ponieważ wydarzyła się Żydom” (Czapliński 2015: 52).
Mam wrażenie, że taka optyka nie jest obca również Amiel. Wspominając w rozmowie z Piśkiewicz-Bornstein spotkanie autorskie z młodzieżą w rodzinnej Częstochowie, powtarza swe przesłanie skierowane wtedy do uczniów tamtejszych szkół: „żeby moje opowiadania stały na waszych półkach między waszymi książkami” (s. 168). W pragnieniu skomponowania wspólnotowego księgozbioru młodego człowieka dostrzegam chęć połączenia, a może fastrygowania nie tylko odmiennych doświadczeń Osmalonych oraz trzeciego, a za chwilę czwartego pokolenia, ale również postulat sczepienia choćby najbardziej prowizoryczną nicią takich wrażliwości, które umożliwią przeżywanie katastrofy wstecznej. Co ważne, przeżywanie katastrofy wstecznej według Amiel jest zadaniem do odrobienia nie tylko przez Polaków, ale wszystkich, którzy dotąd zaniedbywali temat Zagłady, choć intensywność prac czasem może wydawać się groteskowa: „Dopiero po wielu dziesięcioleciach Szoa staje się w Nowym Kraju sexy. Nawet Żydzi sefardyjscy adoptują Zagładę, posyłając swoje dzieci do Starego Kraju na edukacyjną bardzo kosztowną szkolną wycieczkę, żeby przed wojskiem zdążyły zobaczyć ostatnie ślady tego, co tam się kiedyś działo. (…) Wnuki i prawnuki aszkenazyjskich Osmalonych pospiesznie tatuują sobie na przedramieniu cyfry z obozowych numerów konających dziadków, żeby nie zapomnieć. A w Polsce nawet Zagłada i Żydzi, których prawie tam nie ma, stają się nagle chic. I wprowadzi się moda na żydowski cyrk w miastach i miasteczkach bez Żydów. Jest nawet projekt »Tęsknię za tobą, Żydzie«” (Amiel 2014: 232).
Przeciwwagą dla przypadków postpamięciowej hucpy może być potoczność, swoista terapia dla języka wycieńczonego opowiadaniem o Szoa: „W ciągu długich lat, które minęły od epoki pieców, szeroką falą płynie strumień słów na ten temat. Nastąpiła więc pewna inflacja słowa i straciło ono swoją moc. Wydaje się, że dziś, gdy ci, którzy chcą, wiedzą już jak, kiedy i gdzie, gdy wszystkie kody są już rozszyfrowane, trzeba pisać o tych niezmiernie trudnych i dramatycznych sprawach najprościej, potocznie, nieomal kanciasto. U nas się mówi: na poziomie oczu czytelnika” (Amiel 2016: 12). W uwagach o prostocie, potoczności, kanciastości daje się wyczuć „obecność” fastrygi rozumianej jako ślad lub jedynie zapowiedź śladu. Fastryga umożliwia przeprowadzenie próby na materiale, który w przypadku niesatysfakcjonującego efektu mógłby zostać połączony jeszcze raz, ale już w innych, bardziej fortunnych konfiguracjach.
Do takich prób, mających zbliżyć do „sedna”, przyznaje się Piśkiewicz-Bornstein. Zanim podejmie się spisania wywiadu rzeki z Amiel, będzie przecież długo docierać do pisarki (a może: dopływać; narażę się na śmieszność wyświechtanej metafory za cenę pozostania w akwatycznej stylistyce). Wspomina, że w jej przypadku „poznawanie” Amiel odbyło się trzykrotnie. Trzykrotnie więc Piśkiewicz-Bornstein od nowa fastryguje przestrzenie, które wcześniej wydawały się już rozpoznane. I tak, najpierw Amiel uobecnia się w życiu Piśkiewicz-Bornstein dzięki tomikowi „Osmaleni”, które ta czyta jednym tchem, po raz drugi objawia się już nie przez tekst, ale jak najbardziej fizycznie – w Tel Awiwie, gdzie w 2008 roku Piśkiewicz-Bornstein zawiera z nią niepisaną umowę, na mocy której Polka z Beskidu Wyspowego zamierza wspierać autorkę „Osmalonych” w jej pisarskich zmaganiach. Choć realizacja tego planu będzie wymagała od Piśkiewicz-Bornstein podjęcia radykalnych życiowych decyzji takich jak przeprowadzka do Izraela czy nauka obcego języka, to jednak zakończy się on sukcesem – książką, którą dziś trzymam w rękach. Odnoszę nieodparte wrażenie, a Piśkiewicz-Bornstein utwierdza mnie w tym przekonaniu, że dopiero trzecie spotkanie miało dla obu rozmówczyń największe znaczenie: „I to podczas sklejania naszych wspólnych myśli, uczuć, pytań i odpowiedzi poznałam Irit po raz trzeci. Kiedy nagle przerywała wszystko i szła po tabletkę na uspokojenie. Kiedy mówiła: »tego jeszcze chyba nie mówiłam nikomu«, czy: »ale tego nie pisz«. Kiedy okazywało się, że nadal jest »tam«, po tylu latach, i kiedy po raz pierwszy i jedyny widziałam ją łkającą, wzruszoną literaturą o Zagładzie” (s. 11).
To według mnie strategiczne miejsce tej rozmowy. To właśnie tu, na oczach czytelnika (przypomnijmy postulat Amiel, aby pisać „na poziomie jego oczu”) odbywa się wypruwanie istniejących już fastryg, które Amiel znakomicie przećwiczyła zarówno w tekstach literackich, jak i swych wspomnieniach pomieszczonych w „Życiu – tytule tymczasowym”, którego oryginalna, drugoosobowa narracja, przemawiająca do „tamtej” Irit miała przecież wzorem opowieści terapeutycznych umożliwić przywołanie „utraconego” dziecka tak, aby opowiadająca mogła je pokochać najmocniej jak to tylko możliwe. Terapia zakończyła się sukcesem, więc i biografia Amiel może się kończyć triumfalistycznie: „I składa się tak, że akurat w siedemdziesiątą rocznicę akcji wysiedleńczej w częstochowskim dużym getcie, kiedy zabrano twoich rodziców, a ich pradziadków do Treblinki, dwoje z twoich izraelskich wnuków ze swoim muzycznym zespołem Monti Fiori wyjeżdża do Berlina. I tam z wielkim powodzeniem zabawiają włoskim programem niemiecką młodzież. To znaczy izraelskie prawnuki twoich polsko-żydowskich rodziców zabawiają wnuków i prawnuków ich niemieckich morderców. A dlaczego ja widzę w tym rodzaj naszego zwycięstwa?” (Amiel 2014: 232).
Wspomniane przez Piśkiewicz-Bornstein wzruszenia wprawdzie nie przekreślają triumfalnej wymowy zakończenia „Życia…”, ale sprawiają, że ten afirmujący życie fragment tekstu domaga się komentarza. Emocje Amiel, których świadkiem jest Piśkiewicz-Bornstein, dekonstruują znakomicie przygotowany wcześniej materiał, wyciągają z niego fastrygi, sygnalizując prowizoryczność wcześniejszych ustaleń. Ustaleń sprawdzających się w przestrzeni literatury, bezradnych zaś wobec życia. Ma rację Tomczok, kiedy w kontekście twórczości Amiel, pisząc o staropolskim gatunku walety, będącym utworem pożegnalnym, stwierdza: „[Staropolski gatunek walety – M.W-D.] Symbolizuje niezatarte wspomnienie faktu, że ocalenie łączy się ze śmiercią innych, a sztuka może tę prawdę na tysiące sposobów przypominać i przetwarzać, ale nie cofnie czasu” (Tomczok 2021b: 113).
Emocje ujawnione przez pisarkę podczas rozmowy z Piśkiewicz-Bornstein w moim odczuciu ośmielają mnie, czytelniczkę, do dekonstruującego gestu: wyciągnięcia nici z (dobrze) już skrojonego materiału, czyniąc z niego, jeśli nie coś zupełnie bezkształtnego, to przynajmniej na chwilę zdefasonowanego. Tego typu gest utrudnia diagnozowanie twórczości Amiel, zaciemnia jej odczytania, niejako nakłaniając do przemyślenia efektownych, choć być może zbyt gładkich opowieści o pisarstwie „Spóźnionej”, chętnie podkreślających jego „optymistyczny aspekt”, czyli „dobrą nowinę wysnutą z klątwy, jako ewangelia z ducha Holocaustu” (Czapliński 2000: 14).
Rozmowa Amiel z Piśkiewicz-Bornstein prowadzona pod koniec życia pisarki umożliwia taką oto refleksję: dobra nowina wytkana z Zagłady nie jest gobelinem, a raczej raz po raz zszywanym i rozpruwanym patchworkiem, pracą pełną udręki, która nie domaga się podziwu, ale pamięci. Zapewniają ją takie teksty jak „Ostatnie fastrygi”, choć jego rozmówczynie, i to obie, odrabiają zadanie nie tylko z pamięci, ale również z troski, kategorii niezbędnej w procesie odpamiętywania przeszłości: „Jestem za tym, żeby przestać mówić o pamięci, a zacząć mówić o trosce. Trosce o przeszłość. (…) Prawdziwą troskę okazuje przyjaciel, który jest przy nas w chwili rozpaczy czy zamętu, trwa w ciszy, będąc bezradny w obliczu naszej żałoby czy cierpienia. (…) Nie uciekać od bólu, towarzyszyć mu, być obecnym” (Engelking 2019).
„Ostatnie fastrygi” praktykują troskę w ćwiczeniach z dialogu.
LITERATURA:
Amiel I.: „Słowo wstępne”. W: I. Amiel: „Spóźniona/Delayed”. Przeł. M. Kazmierski. Przedmowa B. Frymorgen. Kraków-Budapeszt 2016.
Amiel I.: „Życie – tytuł tymczasowy”. Warszawa 2014.
Czapliński P.: „Pomazani śmiercią”. „Tygodnik Powszechny” 12.03.2000.
Czapliński P.: „Katastrofa wsteczna”. „Poznańskie Studia Polonistyczne. Seria Literacka” 2015, t. 25.
Engelking B.: „»Przestańmy mówić o pamięci, zacznijmy mówić o trosce«. Rozmowa przeprowadzona przez Z. Waślicką-Żmijewską i A. Żmijewskiego”. „Krytyka Polityczna” 26.04.2019. https://krytykapolityczna.pl/kultura/historia/waslicka-zmijewski-barbara-engelking-zaglada-wywiad/.
Głowiński M.: „Posłowie”. W: I. Amiel: „Osmaleni”. Warszawa 2010.
Grynberg H.: „Lekcja o człowieku”. W: I. Amiel: „Podwójny krajobraz”. Warszawa 2008.
Tomczok M.: „Gramatyka ocalenia”. W: „Ostatnie fastrygi. Irit Amiel w rozmowie z Agnieszką Piśkiewicz-Bornstein”. Katowice 2021a.
Tomczok M.: „Irit Amiel. Życie”. Łódź 2021b.
„Ostatnie fastrygi. Irit Amiel w rozmowie z Agnieszką Piśkiewicz-Bornstein”. Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego. Katowice 2021 [seria: Biblioteka Narracji o Zagładzie].
„artPAPIER” objął książkę patronatem medialnym.
„artPAPIER” objął książkę patronatem medialnym.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |