Maja Baczyńska, Paweł Szamburski,
MUZYKA Z BEZSENNEJ NOCY
A
A
A
Maja Baczyńska: „Uroboros” śmiało nawiązuje do rytuałów przejścia, słyszymy to nawet w dodanych do kompozycji efektach dźwiękowych. Dlaczego obrzędowość Cię inspiruje?
Paweł Szamburski: W szeroko pojętej obrzędowości odnajduję inspiracje antropologiczne, rzeczy uniwersalne i te, które opisują jakąś głęboką prawdę o człowieku, o kulturze, o życiu. To dla mnie zawsze niezwykle inspirujące punkty odniesienia w tworzeniu czy wymyślaniu muzyki, w komponowaniu autorskiej opowieści dźwiękowej. Muzyka staje się wtedy narracyjna, mówi o głębokich procesach wykraczających poza ramy samego dźwięku czy harmonii, muzycznej struktury. W swojej pracy czerpiąc z tradycji ludowych czy z muzyki dawnej, w tym średniowiecznej – mam poczucie dotykania jakiejś odległej tajemnicy, a jednocześnie bardzo bliskiej prawdy o człowieku i jego potrzebach. Ostatecznie nie staram się odtwarzać muzyki ludowej czy dajmy na to renesansowej, tylko stwarzam w oparciu o te teksty kultury – odrębne i w sumie współczesne kompozycje.
M.B.: Narodziny, życie, śmierć… nieskończoność. Dawniej człowiek był sprzęgnięty ze światem przyrody, cykliczność była naturalna. Jak wg Ciebie odnaleźć ją w stechnologizowanej cywilizacji?
P.Sz.: Żyjemy z pewnością w trudnych czasach i niejako oddalamy się od natury czy kontaktu z przyrodą w tradycyjnym rozumieniu, ale jednocześnie mam wrażenie, że człowiek i tak jest skazany na ten naturalny obieg i nie ucieknie przed tym. Jest częścią natury i również jej destrukcja jest nieodłącznym elementem tej układanki. W historii sztuki mówi się o epokach apollińskich i dionizyjskich, myślę że teraz z kolei żyjemy u schyłku tradycyjnie pojmowanych wartości. Aczkolwiek nie jestem prorokiem, ani wszechwiedzącym myślicielem, mogę tylko mówić za siebie i opowiadać o rzeczach, które obserwuję. I tak oto w moim świecie czy w mojej „bańce” wszystko wygląda w miarę bezpiecznie, ludzie są świadomi, są krytyczni, rozwijają się, dbają o swoje dzieci, budują ciekawe alternatywy dla przestarzałych rozwiązań systemowych itd. Jest zatem światło i nadzieja, ale jest i, oczywiście, zło i ciemność – i tak było od wieków. Każda baśń, każdy kulturowy mit o tym opowiada i dziś, i tysiąc lat temu. Gatunek homo sapiens jest przewidywalny.
M.B.: Projekty solowe dają z jednej strony wielką wolność, z drugiej – to spore wyzwanie. Burzę mózgów odbywasz sam ze sobą, odpowiedzialność jest wyłącznie na Tobie. Który styl współpracy preferujesz – w zespole czy solo?
P.Sz.: Przy solowych projektach to rzeczywiście ciężka praca samemu ze sobą, właśnie taka wewnętrzna „burza jednego mózgu” i jednocześnie uruchamianie wewnętrznego odbiorcy, krytycznego i bardzo wymagającego. Z drugiej strony to bardzo oczyszczające i piękne doświadczenie, acz okupione stresem. Nie ma plusa bez minusa, wypukłości bez wklęsłości i radości bez smutku. W zespole siły się rozkładają i praca staje się dużo łatwiejsza i przyjemniejsza. Uwielbiam moich przyjaciół muzyków, z którymi gram i pracuję, to jest niezwykle ważny element naszej współpracy – wymiar społeczny, wymiana, rozmowy, wspólnie spędzany czas. Jeśli jest on jakościowo dobry i pełny życia, taka też staje się muzyka i nasze kompozycje – myślę tu w szczególności o moim zespole Bastarda. Tam mamy trzy mózgi i trzy energie, które w tych burzach dążą do jednego celu, a że się rozumiemy i mamy podobny gust, to i łatwiej jest osiągnąć upragniony cel.
M.B.: Co w tym projekcie najbardziej Cię zaskoczyło?
P.Sz.: Przy „Uroborosie” najbardziej zaskoczyła mnie nieadekwatność wizji i pomysłów z późniejszą ich weryfikacją na żywo w graniu. Wiele rzeczy wyrzucałem, kasowałem całe sesje nagraniowe, to była żmudna praca i wyboista droga. Na ogół aż tak moja głowa mnie nie oszukuje, a tu proszę–- trud za trudem. Na dobrą sprawę mam wrażenie, że ta płyta to jedynie początek drogi i dopiero kolejne koncerty będą weryfikować i zmieniać pierwotne założenia czy pomysły. Zawsze zostawiam sporo miejsca na improwizację, na zmianę, na energię która przychodzi do mnie w danym momencie, dlatego być może ta kompozycja będzie brzmiała za rok zupełnie inaczej.
M.B.: Podczas jednego z koncertów wspomniałeś, że w „Uroboros” wiele inspiracji jest bardzo osobistych. Opowiesz o tym coś więcej?
P.Sz.: Osobiste inspiracje dotyczą pierwszego utworu – czyli „Narodzin”. Byłem świadkiem porodu mojego syna i był to niezwykły, szamański proces, choć ja miałem do niego dostęp jedynie jako obserwator. Zaangażowany oczywiście emocjonalnie, ale im dalej w las, tym bardziej czułem oddalenie od samej istoty tego procesu i tego, w czym uczestniczy kobieta rodząca. To jest „total”! No i z tą swoją refleksją i pamięcią chciałem to jakoś przetłumaczyć na dźwięk i muzykę. U mnie początkiem dźwięku jest samo powietrze, wdmuchiwanie, potem zaczyna drgać stroik, gęstość wydarzeń zagęszcza się, intensyfikuje i powstają kolejne warstwy muzyki – pierwszy dźwięk, potem drugi, później harmonia i kolejne rejestry dźwięku, rytm i melodia, aż do pełnej intensywności, krzyku, „porodu”, który kończy się ukojeniem – kołysanką, w przypadku „Uroborosa” cytatem autentycznej kołysanki ludowej, zaśpiewanej przez Józefę Albiniak.
M.B.: Co chciałbyś dać słuchaczom poprzez projekt „Uroboros”?
P.Sz.: Chciałbym aby przez tę kompozycję można było przeczytać treść i cały koncept, opowieść. Żeby muzyka w pewnym momencie przestała być w ogóle istotna i żeby uruchomiło się jakieś wewnętrzne przeżycie. Czy to męki, bólu, zmagania czy to radości, oddechu, ukojenia, a w końcu także smutku, uwznioślenia, być może także jakiejś pustki. Jeśli choć jedna z tych rzeczy wydarzy się w słuchaczu – to dla mnie już jbędzie wielki sukces!
M.B.: Jakie są Twoje kolejne plany i artystyczne idee?
P.Sz.: Z zepołem Bastarda pracujemy bardzo dynamicznie, nagraliśmy w roku 2021 dwa albumy, wchodząc w szeroko pojęty nurt „world music,” i dalej tą drogą podążamy w 2022. Także współpraca z czerkieskim zespołem Jrpjej. Z kolei z fenomenalnym trio Sutari tworzymy nowe kompozycje w oparciu o źródła kresowe. A na początku przyszłego roku wraz z Holland Baroque ruszamy w trasę koncertową z materiałem „Orewuet” poświęconym średniowiecznym mistyczkom. Bardzo chiałbym też nagrać trzeci solowy album i zamknąć tryptyk, ale czekam jeszcze na tak zwaną wenę czy olśnienie, które przychodzi do mnie najczęściej w bezsenne, pełno-księżycowe noce.
M.B.: Bardzo dziękuję za rozmowę.
Paweł Szamburski: W szeroko pojętej obrzędowości odnajduję inspiracje antropologiczne, rzeczy uniwersalne i te, które opisują jakąś głęboką prawdę o człowieku, o kulturze, o życiu. To dla mnie zawsze niezwykle inspirujące punkty odniesienia w tworzeniu czy wymyślaniu muzyki, w komponowaniu autorskiej opowieści dźwiękowej. Muzyka staje się wtedy narracyjna, mówi o głębokich procesach wykraczających poza ramy samego dźwięku czy harmonii, muzycznej struktury. W swojej pracy czerpiąc z tradycji ludowych czy z muzyki dawnej, w tym średniowiecznej – mam poczucie dotykania jakiejś odległej tajemnicy, a jednocześnie bardzo bliskiej prawdy o człowieku i jego potrzebach. Ostatecznie nie staram się odtwarzać muzyki ludowej czy dajmy na to renesansowej, tylko stwarzam w oparciu o te teksty kultury – odrębne i w sumie współczesne kompozycje.
M.B.: Narodziny, życie, śmierć… nieskończoność. Dawniej człowiek był sprzęgnięty ze światem przyrody, cykliczność była naturalna. Jak wg Ciebie odnaleźć ją w stechnologizowanej cywilizacji?
P.Sz.: Żyjemy z pewnością w trudnych czasach i niejako oddalamy się od natury czy kontaktu z przyrodą w tradycyjnym rozumieniu, ale jednocześnie mam wrażenie, że człowiek i tak jest skazany na ten naturalny obieg i nie ucieknie przed tym. Jest częścią natury i również jej destrukcja jest nieodłącznym elementem tej układanki. W historii sztuki mówi się o epokach apollińskich i dionizyjskich, myślę że teraz z kolei żyjemy u schyłku tradycyjnie pojmowanych wartości. Aczkolwiek nie jestem prorokiem, ani wszechwiedzącym myślicielem, mogę tylko mówić za siebie i opowiadać o rzeczach, które obserwuję. I tak oto w moim świecie czy w mojej „bańce” wszystko wygląda w miarę bezpiecznie, ludzie są świadomi, są krytyczni, rozwijają się, dbają o swoje dzieci, budują ciekawe alternatywy dla przestarzałych rozwiązań systemowych itd. Jest zatem światło i nadzieja, ale jest i, oczywiście, zło i ciemność – i tak było od wieków. Każda baśń, każdy kulturowy mit o tym opowiada i dziś, i tysiąc lat temu. Gatunek homo sapiens jest przewidywalny.
M.B.: Projekty solowe dają z jednej strony wielką wolność, z drugiej – to spore wyzwanie. Burzę mózgów odbywasz sam ze sobą, odpowiedzialność jest wyłącznie na Tobie. Który styl współpracy preferujesz – w zespole czy solo?
P.Sz.: Przy solowych projektach to rzeczywiście ciężka praca samemu ze sobą, właśnie taka wewnętrzna „burza jednego mózgu” i jednocześnie uruchamianie wewnętrznego odbiorcy, krytycznego i bardzo wymagającego. Z drugiej strony to bardzo oczyszczające i piękne doświadczenie, acz okupione stresem. Nie ma plusa bez minusa, wypukłości bez wklęsłości i radości bez smutku. W zespole siły się rozkładają i praca staje się dużo łatwiejsza i przyjemniejsza. Uwielbiam moich przyjaciół muzyków, z którymi gram i pracuję, to jest niezwykle ważny element naszej współpracy – wymiar społeczny, wymiana, rozmowy, wspólnie spędzany czas. Jeśli jest on jakościowo dobry i pełny życia, taka też staje się muzyka i nasze kompozycje – myślę tu w szczególności o moim zespole Bastarda. Tam mamy trzy mózgi i trzy energie, które w tych burzach dążą do jednego celu, a że się rozumiemy i mamy podobny gust, to i łatwiej jest osiągnąć upragniony cel.
M.B.: Co w tym projekcie najbardziej Cię zaskoczyło?
P.Sz.: Przy „Uroborosie” najbardziej zaskoczyła mnie nieadekwatność wizji i pomysłów z późniejszą ich weryfikacją na żywo w graniu. Wiele rzeczy wyrzucałem, kasowałem całe sesje nagraniowe, to była żmudna praca i wyboista droga. Na ogół aż tak moja głowa mnie nie oszukuje, a tu proszę–- trud za trudem. Na dobrą sprawę mam wrażenie, że ta płyta to jedynie początek drogi i dopiero kolejne koncerty będą weryfikować i zmieniać pierwotne założenia czy pomysły. Zawsze zostawiam sporo miejsca na improwizację, na zmianę, na energię która przychodzi do mnie w danym momencie, dlatego być może ta kompozycja będzie brzmiała za rok zupełnie inaczej.
M.B.: Podczas jednego z koncertów wspomniałeś, że w „Uroboros” wiele inspiracji jest bardzo osobistych. Opowiesz o tym coś więcej?
P.Sz.: Osobiste inspiracje dotyczą pierwszego utworu – czyli „Narodzin”. Byłem świadkiem porodu mojego syna i był to niezwykły, szamański proces, choć ja miałem do niego dostęp jedynie jako obserwator. Zaangażowany oczywiście emocjonalnie, ale im dalej w las, tym bardziej czułem oddalenie od samej istoty tego procesu i tego, w czym uczestniczy kobieta rodząca. To jest „total”! No i z tą swoją refleksją i pamięcią chciałem to jakoś przetłumaczyć na dźwięk i muzykę. U mnie początkiem dźwięku jest samo powietrze, wdmuchiwanie, potem zaczyna drgać stroik, gęstość wydarzeń zagęszcza się, intensyfikuje i powstają kolejne warstwy muzyki – pierwszy dźwięk, potem drugi, później harmonia i kolejne rejestry dźwięku, rytm i melodia, aż do pełnej intensywności, krzyku, „porodu”, który kończy się ukojeniem – kołysanką, w przypadku „Uroborosa” cytatem autentycznej kołysanki ludowej, zaśpiewanej przez Józefę Albiniak.
M.B.: Co chciałbyś dać słuchaczom poprzez projekt „Uroboros”?
P.Sz.: Chciałbym aby przez tę kompozycję można było przeczytać treść i cały koncept, opowieść. Żeby muzyka w pewnym momencie przestała być w ogóle istotna i żeby uruchomiło się jakieś wewnętrzne przeżycie. Czy to męki, bólu, zmagania czy to radości, oddechu, ukojenia, a w końcu także smutku, uwznioślenia, być może także jakiejś pustki. Jeśli choć jedna z tych rzeczy wydarzy się w słuchaczu – to dla mnie już jbędzie wielki sukces!
M.B.: Jakie są Twoje kolejne plany i artystyczne idee?
P.Sz.: Z zepołem Bastarda pracujemy bardzo dynamicznie, nagraliśmy w roku 2021 dwa albumy, wchodząc w szeroko pojęty nurt „world music,” i dalej tą drogą podążamy w 2022. Także współpraca z czerkieskim zespołem Jrpjej. Z kolei z fenomenalnym trio Sutari tworzymy nowe kompozycje w oparciu o źródła kresowe. A na początku przyszłego roku wraz z Holland Baroque ruszamy w trasę koncertową z materiałem „Orewuet” poświęconym średniowiecznym mistyczkom. Bardzo chiałbym też nagrać trzeci solowy album i zamknąć tryptyk, ale czekam jeszcze na tak zwaną wenę czy olśnienie, które przychodzi do mnie najczęściej w bezsenne, pełno-księżycowe noce.
M.B.: Bardzo dziękuję za rozmowę.
Fot. Mikołaj Starzyński.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |